17 grudnia 2013

kiełbasa z miodem czyli co oni tu jedzą

Pamiętam jak kiedyś tam w zamierzchłych czasach pojechaliśmy z bratem na nasz pierwszy obóz sportowy z paroma zaledwie groszami w portfelu. Oszczędnie więc się jadło choć człowiek głodny po 3 treningach dziennie... I pamiętam taki dzień, że w naszych zapasach ostał się jeno jakiś pasztecik i domowe słodkie amoniaczki, do sklepu za daleko było, a deszcz lał jak z cebra, więc się nie chciało iść. No więc posmarowaliśmy te ciastka pasztetem i wszamaliśmy do jednego. W normalnych warunkach pewnie nie przyszło by do łba mieszać te dwa smaki ze sobą, jednak koniec końców ciastka z pasztetem okazały się całkiem smaczne.

Co ma piernik....

amoniaczek do blogu o Belgii? Ano po prostu zawsze mi się przypomina ten obóz, gdy widzę, co tu się je albo gdy idę do sklepu by kupić coś na obiad i gapiąc się na półki stwierdzam że nie ma co kurde ugotować. Wierzcie mi Ludzie,  gotowanie w tym kraju to naprawdę nie lada wyzwanie nawet dla osób lubiących eksperymenty kuchenne jak ja.

Na początku mojego pobytu tutaj gotowanie to była tragedia po prostu. Znalezienie w sklepie choćby najprostszej rzeczy graniczyło z cudem, no bo przecież nie znałam jednego słowa po ichniemu, nie miałam słownika ani internetu. Tam wiadomo jakiś chleb, marchewka, pomidory... nie problem, wszak koń jaki jest każdy widzi, o ile nie jest to akurat koń trojański... Toteż produkty pakowane w kubeczki, pudełeczka, torebki bez obrazków na wierzchu to w obcym kraju jak szukanie igły w stogu siana. Zwłaszcza, że z kasą było krucho i nie można sobie było pozwolić na branie w ciemno wszystkiego jak leci z półek. Dodajmy, że żarcie w be jest dość drogie. Na dzień dzisiejszy chleb na ten przykład kosztuje 0,70 - 2 euro  i trzeba zjeść połowę na śniadanie, żeby sobie pojeść.... No dobra, ja wiem, że ja zawsze jem dużo... Ale czy ja wyglądam jakbym jadła cokolwiek? ;-)

Tak czy owak dobrze, że mieliśmy na starcie trochę zapasów z pl jakichś przypraw, mąki, kasz i temu podobnych dupereli, to jakoś przeżyliśmy. Zresztą później okazało się, że mimo znajomości nazw francuskich czy niderlandzkich wielu produktów nie można znaleźć, bo tu nie są po prostu używane lub używane sporadycznie. Czasem uda się znaleźć jakieś zamienniki. O, net tu wiele pomaga, bo Polacy piszą o tym na forach co gdzie kupić i co czym zastąpić. Do dziś nie raz zastanawiam się, kombinując co by tu na obiad sporządzić, co ONI TU KURDE JEDZĄ?
O ile się namyślałam z czego tu zrobić ruskie pierogi, kupowałam kolejno różne produkty na których napisane było "ser", ale po odpakowaniu w domu stwierdzałam, że się nie nadają na nadzienie... W Brukseli to nie był problem, bo tam są polskie sklepy z polskimi produktami, drogimi bo drogimi (przelicznik 1 zł = 1 euro:) ale od czasu do czasu można było coś tam nabyć, chociażby ten nieszczęsny ser. Tu na zadupiu jednak trzeba się zadowolić tym co jest. No i tak - korzystając z podpowiedzi forumowiczów - do nadziewania pierogów stosuję np ser feta połączony z ziarnistym serkiem z danona no i jest git Tylko ziemniaki wtedy najlepiej jak są z tych "suchych" bo inaczej starszna ciaplita się robi :)

No to mamy pierogi. Ale do wielu potraw i tak nadal mi brakuje składników.Nie mogliśmy znaleźć buraczków, bo najczęściej je można kupić tylko ugotowane zapakowane w folijkę. Surowe tylko w większych sklepach. Problem był więc z barszczykiem czerwonym i ciągle gotujemy tylko omidorówkę i rosół na zmianę, bo Młody musi mieć codziennie "apkę" (czytaj: zupkę)... Jarzynowej, brokułowej itp nie lubimy  więc odpada. Żurku też nie ugotuję, bo choć jest mąka żytnia w niektórych sklepach, to nie ma kiełbasy chociażby przypominającej swojską więc z czym to jeść? Młody ma alergię na jajo... Jedyna kiełbasa jaka nadaje się do jedzenia do "kiełbasa polska". Tak się nazywa a produkowana w be. W smaku trochę przypomina polską zwyczajną i można ją wykorzystać np do zupy czy kapusty... tyle że jest dość droga, no bo weź 7 euro za 3 kiełbaski? Dla porównania swojska w polskim sklepie ok 10 euro/kilo. To wszystko i tak pikuś w porównaniu z cenami ryb. Filecik, którym nawet Młody by se nie pojadł kosztuje 6 czy 7 euro. Jedynie panga czy jakieś paluszki rybne z niewiadomoczego są w miarę tanie. Te w puszkach w sosach pomidorowych tez zresztą mają kosmiczne ceny. Przeto ryb na razie nie jemy. Może jak się trochę wszystko finansowo ustabilizuje. Ale to powoli, powoli... Dostępne tu są za to  różne "owoce morza", ale póki co my nie przekonaliśmy się jeszcze do tego robactwa, może z czasem się to zmieni i po trochu się wypróbuje.

Czego tu np jeszcze nie ma? Np pietruszki. Znaczy są liście, ale korzenia nie używają więc nie ma nigdzie. Nie ma galaretek kolorowych, amoniaku, budyni innych jak waniliowe i kakaowe. Zresztą w ogóle jeśli idzie o słodycze to wszystko jest albo kakaowe czy czekoladowe, albo waniliowe. W zasadzie nie ma innych opcji, jeśli idzie o ciastka. No czasem jeszcze się trafi coś z kokosem. To jest dla nas BARDZO dużym problemem bo Junior ma też alergię na kakao i czekoladę, a co to za dzieciństwo bez słodyczy? Ja tam nie jestem jakąś maniaczką zdrowego odżywiania. Wszystko dla ludzi byle z umiarem.

Nie na darmo Belgia uważana jest za stolicę czekolady. W tym kraju bowiem wszystko jest z czekoladą. Wafelki z czekoladą, gofry z czekoladą, paluszki w czekoladzie, popcorn w czekoladzie albo karmelu, czekolada do smarowania chleba, czekoladowe wiórka, cukiereczki do posypywania kromek... Jak dotąd nie natrafiłam np na wafelki truskawkowe, kokosowe, orzechowe jakich od groma jest w pl. Nie znalazłam tez nigdzie zwyczajnych kukurydzianych chrupek typu "flipsy", jak są kukurydziane chrupki to ekstremalnie serowe lub paprykowe, ohyda.

Normalnie jedna wielka czekoladowa obsesja!

M nie mógł się na początku przyzwyczaić do widoku kolegów w robocie jedzących na drugie śniadanie  kanapkę z wędliną zagryzaną kawałkami czekolady albo kiełbaski ze słoika polewane miodem. A tak jedzą chłopaki często. Toż amoniaczki z pasztetem przy tych daniach wypadają blado. Poza tym te wszechobecne gofry i frytki. W pl opowieści o Belgach jedzących co dzień frytki i gofry wydawały mi się lekko przesadzone. No cóż takie są fakty. Gofry z czekoladą albo bez. Frytki z majonezem. Dżizas.... Ludzie naprawdę mogą to jeść codziennie. Ja tam frytki zjem i owszem, ale bez majonezu. Za goframi natomiast nie przepadam, a juz na widok takich z kawałkami cukru to po prostu mam mdłości. Za to mój M - niby nie lubiący słodkiego (buachacha) - je uwielbia i codzień musi mieć choćby jednego do kawy w robocie.

Osobiście do kanapek z wędliną i dżemem przyzwyczaiłam się już dawno. Nota bene uważam, że bez tego typu dodatków ta wędlina jest praktycznie nie do zjedzenia. Wędliny są po prostu niedobre. W pl to jeszcze można kupić coś lepszego za większą cenę. Tu cena nie ma znaczenia - wszystko smakuje tak samo obrzydliwie. Więc bez dodatków typu ostry sos, ketchup czy dżem nie zjesz po prostu kanapki ze smakiem. Jako że ja nie lubię sosów, więc smaruję tę pseudo szynkę dżemem.

Uważąć trzeba też na mięso mielone, które jak wiadomo potrzebne jest do sporządzenia wielu potraw, jak choćby pyzy, lazania, klopsiki... Zdarza się bowiem, że mielone jest przyprawione jakimiś ziołami i chemią, które psują smak i powodują, że po usmażeniu takie mięso wygląda jak plastik. Najlepiej przetestować z różnych sklepów.
A tu zbliżają się święta... I pytanie co przygotować na wigilijną kolację? Polski barszczyk z torebki i panga z czekoladą? ;) A w pl się wydawało problematyczne wybranie dań wigilijno-świątecznych ha ha...

Nigdzie nie pójdziemy, nikt do nas nie przyjdzie, ale fajnie by było choć wszamać coś dobrego w święta, żeby jakoś się odróżniały te dni od takiej np zwykłej niedzieli czy innego tam wolnego dnia, gdy to całą piątką czas wspólnie spędzać będziem. Może się coś wymyśli. W końcu jest jeszcze parę dni.

Jednak przede mną jeszcze przyjęcie urodzinowe obydwu dziewczyn, które zaplanowaliśmy na sobotę. Zaproszone zostały wszystkie koleżanki. Urodziny tu - jak by wynikało z moich obserwacji - to dosyć ważna uroczystość skoro zaprasza się całe klasy albo chociaż same dziewczyny/chłopaków i przyjęcia robi się w różnych dzieciom przyjaznych lokalach. Młode już zaliczyły urodziny w kawiarence parafialnej, na basenie w mcdonaldzie i ostatnio w kręgielni. A przypomnę, jesteśmy tu dopiero 1 miesiąc.

W szkole też świętuje się urodziny. U wejścia do szkoły oraz w klasie wiszą imiona dzieci, które w danym miesiącu maja urodziny. O ile w pl w dniu rodzin częstuje się czekoladkami, tak tu w klasie Młodej przynoszą dzieci ciasto, a czasem też szampana (oczywiście dziecięcego). Cała klasa robi pamiątkowe rysunki z podpisami, które nakleja się na duży karton z życzeniami. Do tego dziecko wybiera sobie upominek z wielkiego pudła. Póki co nie wiem, kto te upominki sponsorował, czy są jakieś składki czy co... Pewnie kiedyś się dowiem, jak zacznę mówić i rozumieć po tutejszemu. Tak czy siak. Fajna sprawa.

A teraz pora zabrać się za przygotowywanie do przyjęcia domowego. W końcu trzeba zorganizować dzieciom, a w zasadzie to już młodzieży, 3godzinną zabawę i nauczyć się choć paru słów niderlandzkich do niej potrzebnych. Nie wiem jaka będzie frekwencja. Parę mam potwierdziło przybycie córek, jedna odmówiła... Zaproszonych jest ok 20 panienek...

Opowiem jak było... o ile kto ciekaw będzie.




4 komentarze:

  1. Ciekawam, ciekawam :-)! Pisz jak najwięcej. Pozdrowionka. Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  2. MMmm.... Amoniaki z pasztetem... Nie narzekaj siostra bo to bardzo dobre było, nawet w porównaniu z żarciem w PL :P
    Co do padliny z dżemem to w Szwecji też tak jedzą. Schabowy z dżemem, mielone z dżemem. I to tam nawet mięsiwo zjadliwe jest.
    Co do świąt, to przypomniał mi się kabaret OTTO
    "zrobiłem 24 potrawy na wigilię... ale to i tak tylko fragment poradnika 1000 potraw z ziemniaka"

    Kulfon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I na to zasmażkaaa! :D A co do pasztetu.... w ostatniej gazetce promocyjnej jednego ze sklepów (coś typu biedrona) jako propozycja podania produktów przedstawionych jako promocyjna cena widzę takie oto foto kanapki: kawałek piernika, na tym plasterek jabłka i na tym pasztet.... Ja jadłam te belgijskie pierniki (coś jak polski kasztelański tylko bez marmelady) i one są k słodkie i mordoklejskie a pasztet jak pasztet, a weź to jako kanapkę zjedz, a fu.

      Usuń
  3. Oj o tutejszym zywieniu mozna by prace doktoranckie pisac, ale sporo produktow, ktore opisujesz jako "niedozdobycia" sa do zdobycia w be sklepach. Jednak ten samak... Ja juz prawie "po polsku" nie gotuje bo mnie trafia ze z tych produktow nie moge uzyskac smaku, jak w domu "u mamusi" hihi (z ironia). A taka pietruszka korzen to teraz super modne warzywo we Flandrii w natarciu, za chwile pewnie bedzie droga jak kawior... I powiem jeszcze, ze ja tez nie moge patrzec jak moja tesciowa wsuwa kanapke z serem zoltym i majonezem. Ty sie smiejesz z frytek z majonezem, a belgowie z frytek z keczupem, ktore ja z kolei lubie. Mnie brakuje polskich ciast, tortow, bo te ichszejsze tfu do niczego niepodobne, a tak zachwalaja. Ale dziwi mnie to co piszesz o ziemniakach,te mozna akurat na kazdym rogu dostac, bo Be tokraj ziemniaka. Tyle, ze najpierw trzeba troche potestowac, ktore do czego i ktore dobre.

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko