4 grudnia 2015

Dlaczego dziecko musi mieć telefon?

Dziś mieliśmy przygodę, która zwróciła naszą uwagę na pewne szczegóły, o których trzeba pamiętać puszczając dzieci samopas do szkoły.

Ja z Młodymi wróciłam do domu, nastawiłam ziemniaki i zabrałam się za przygotowywanie surówki. Mąż wrócił i poszedł wziąć prysznic. W tym czasie otrzymałam esemesa od mojej najbardziej zakręconej pociechy z informacją, że autobus nie jechał koło jej przystanku i że ona nie wie, co teraz robić. Fajnie. Lubię takie niespodzianki. Życie od razu ciekawsze. Zadzwoniłam do niej i kazałam jej wysiąść na najbliższym przystanku i przeczytać jego nazwę, upewniwszy się wcześniej, że jedzie właściwą linią. Chwała temu, kto wymyślił, żeby w Belgii każdy przystanek miał nazwę wypisaną na tabliczce i chwała tym, którzy dbają o to, by tabliczki nie były zniszczone i wyrzucone w krzaki jak w Polsce. Gdy otrzymałam nazwę, już miałam wyguglowaną listę kolejnych przystanków w danej linii, zaś na mapach googla zobaczyłam, gdzie rzeczony przystanek się znajduje. Bagatela 7 km od domu. Auta nie mamy nadal, więc zdeklarowałam chęć jechania rowerem, ale M powiedział, że lepiej jak ja skończę obiad, bo on jest głodny jak wilk, a tymczasem on popedałuje po Najstarszą i razem wrócą na nogach.  Przecież nie wsadzi tego zamotańca samego do autobusu w drugą stronę, bo o tej porze przez naszą wieś nie jeździ nic stamtąd, a w sąsiedniej wsi przeco znowu nie będzie wiedzieć, na którym przystanku wysiąść. Sama bym nie wiedziała pewnie po nocy, gdzie jestem.7 km (słownie: siedem) na butach. Już ze szkoły miała bliżej. I tak dobrze, że do końca nie pojechała, bo to już kilkanaście km.
Jaja jak berety po prostu z tymi naszymi dziećmi. Do tego tamtej wioski to my szczegółowo też nie znamy, a że się okazało przy okazji, że gps w telefonie taty nie działa, to heca tym większa. Houston mamy problem. Zadzwonił do mnie i się pyta, gdzie jest ta nasza córka, bo on już minął centrum i jej nie spotkał. Rozwaliło mnie to pytanie, bo jam przecie w kuchni, rybę próbuję usmażyć. To on jest w terenie. Udany. Oczywiście nie sprawdzał, czy na mijanych przystankach był numer interesującej nas linii. A nie było. No tak, nie każdy autobus jeździ główną drogą. Ten właśnie jest nie każdym. No więc wyłączyłam kuchenkę z rybami i siadłam do googlemaps by porobić za mężową osobistą nawigację. Dobrze, ze telefony mamy w sieci za darmo. A jeszcze lepiej, że Belgia ma wszystkie ulice ponazywane i nazwy są na każdym skrzyżowaniu. Ja nawiguję, M jedzie a międzyczasie przychodzi sms następującej treści: "ile to bedzie jeszcze trwało? bo wcześniej było spoko a teraz zaczynam się trochę denerwowac. gdzie jest tata? bo juz 18. sorry ze tak naciskam ale troche sie boje". Po przeczytaniu się bezczelnie uśmiałam, bo sorry mi tu ryby i ziemniaki zamarzają, kiszki marsza grają, tata tam  błądzi po ciemku po obcych wsiach ( i tak dobrze że nie lało), nogi mu odpadają, a ta się dopiero zaczyna denerwować.
W końcu znalazł sierotę i przygonił do domu.
Życie rodziców jest zawsze pełne wrażeń i dobrej zabawy.

Dodam na koniec, że kilka dni temu po raz kolejny przyłapałam dziewczyny na tym, że nie wiedzą gdzie jest telefon i że znowu jest rozładowany, gdy próbuję się dodzwonić. Dziś kazałam im sobie wyobrazić, co by było, gdyby moja panna nie miała przy sobie telefonu albo bateria była padnięta. Kto by ją znalazł po nocy? Do domu by nie trafiła, bo nie zna tamtej okolicy. Kto zna po 2 latach pobytu coś więcej poza swoją wsią? Nikogo by nie zapytała o drogę, bo za słabo zna język. Obawiam się też, że i adresu nie pamięta. To uzmysławia mi właśnie dlaczego na markowych tornistrach częstokroć są miejsca na numery telefonów i adresy. Niestety Młoda nie miała dotąd wypisanych danych na nowym plecaku, ale jutro tego uroczyście dokonamy, bo to może okazać się niezmiernie ważne w podobnych okolicznościach. Diabeł nie śpi - jak to mówią.

Nie wnikam już w kwestię, kto w tej sytuacji zawinił. Nie mam pewności, czy Najstarsza nie przycięła komara i nie przegapiła przystanku, choć autobusy belgijskie jeżdżą też różnie i jest opcja, że franca jakaś faktycznie nie jechała tu na wieś tylko pojechała główną drogą. Często przyjeżdżają spóźnione, czasem wcale, więc i tym razem mogło być podobnie.
obiad w budowie

A tu już w przyszłym tygodniu egzaminy. Nie mam pojęcia, jak ona je napisze, bo dość opornie szły przygotowania. Ech. Gdy tylko nie siedziałam nad nią, natychmiast zajmowała się czymś innym. Nawet jak siedziałam to i tak było ciężko, bo ona szybko przechodzi w stan czuwania - wyłącza koncentrację i myślenie a włącza wygaszacz, czyli zaczyna bazgrolić bezmyślnie jakieś obrazki na kartce. Trudno jej skupić uwagę na dłużej. Godzina to już zdecydowanie za długo. Z ostatniego raportu wynika, że w szkole jest tak samo. Inaczej nie było by żadnego problemu, bowiem bestyjka bardzo inteligentna jest i ogólną wiedzę podstawową ma całkiem niezłą i wystarczyło by jej słuchanie na lekcji, by mieć wyniki bardzo dobre i egzaminy napisać bez żadnych przygotowań. Niestety język jest tu dużą przeszkodą i wymaga siedzenia przy książkach, wkuwania słówek z różnych dziedzin, a to czasem jest za trudne dla mojej pociechy. Jedyne z czym nie ma większych problemów to matematyka, bo tam języka mało potrzeba. Coś tam powtórzyłyśmy, ale trochę za mało. Mam nadzieję, że przez weekend uda się bardziej przyłożyć do niderlandzkiego i przyrody.

Przy okazji studiowania tematów z niderlandzkiego odkryłam, że Belgowie mają inne przysłowia i powiedzenia, niż Polacy. Cholibka, niektórych sensu kompletnie nie pojmujemy. O ile "kupować kota w worku" można i u nas, tak nie rozumiem, co niby ma znaczyć, że "osioł nie włazi dwa razy na ten sam kamień". Nie jestem też pewna, czy "małpa wyskakująca z rękawa" jest odpowiednikiem Filipa z konopii. Ten temat przekracza moje kompetencje językowe niestety. Niby drobnostka, a irytuje.

Po jutrze zaczynam jednak kolejny etap kursu, więc może kiedyś i przysłowia tutejsze zacznę rozumieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko