Boże Narodzenie to takie urodziny, które obchodzi się na całym świecie, bo Solenizant jest bardzo znaną i ważną osobą. Niektórzy wierzą, że jest Bogiem, inni mają wątpliwości, a jeszcze inni temu zaprzeczają. Jednak sam fakt narodzenia Jezusa potwierdzają wszyscy. Są kłótnie co do faktycznej daty, ale czy to jest ważne? W tamtych czasach i wiele lat później sporo ludzi nie było w stanie powiedzieć, kiedy tak na prawdę się urodzili, bo nikt tego nie zapisywał, bo mało kto wiedział, jaka jest data danego dnia. Ludzie nie mieli kalendarzy i zegarków. My przyjmujemy, że Jezus ma urodziny 25 grudnia i co roku urządzamy we własnym domu wypasioną imprezę na jego cześć. Przystrajamy chatę i ogródek, wdziewamy najładniejsze ubrania, pitrasimy najsmakowitsze potrawy, wyjmujemy odświętną zastawę, spraszamy rodzinę i znajomych, włączamy świąteczną muzykę...
Zdarzało mi się bywać na urodzinach mniej lub bardziej znanych kompozytorów czy innych tam muzyków, którzy nie żyją od 100, 150, 300 lat. Były to piękne koncerty. Sale udekorowane, goście w wieczorowych kreacjach, szampan, toasty.
Bywałam też na urodzinach pisarzy, poetów, malarzy - wystawy, odczyty, muzyka, kwiaty, poczęstunek...
Urodziny mają to do siebie, że nie musisz ich urządzać ani nie musisz na nie chodzić. Robisz to, bo chcesz. Chcesz świętować albo chcesz zrobić przyjemność innym i nawet jak ci się nie chce, to ci się chce.
Boże Narodzenie jednak różni się od innych rocznic. Głównie tym, że jest tak popularne. I to jest czasem największym problemem tego święta. Zwłaszcza w dwóch sytuacjach 1. gdy nie możesz go świętować tak jak inni, 2. gdy nie chcesz go świętować jak inni lub wcale.
Każdemu wolno nie chcieć. Tylko, że nie każdy potrafi to uszanować, w związku z czym ten wyłamujący się z tradycji od razu pokazywany jest palcem. I jak on się wtedy czuje...? I co on wtedy myśli o świętach...? Raczej niefajnie. Może się nawet wkurzyć lub obrazić na święta i świętujących...
Często się zdarza, że człowiek nie może świętować z innymi. Patrzy wówczas na te wszystkie roześmiane twarze, na tych ludzi kupujących prezenty dla najbliższych, na te wszystkie przygotowania, słucha tych płynących z wszystkich stron życzeń, tych piosenek świątecznych i cierpi katusze, nie mogąc samemu dzielić tej radości z resztą świata... Bywa, że zaczyna pałać nienawiścią do świąt i tego wszystkiego, co je symbolizuje, do tej świątecznej radości, do tych szczęśliwych ludzi...
Po raz piąty spędzamy święta w naszym małym gronie - najpierw cztero-, potem pięcioosobowym. Gdyby nie pamięć wcześniejszych lat, mogłabym dziś powiedzieć, że te dni w sumie nie różniły się od wszystkich trzystusześćdziesięciu pozostałych dni roku. Jedliśmy, spaliśmy, rozmawialiśmy, myliśmy się, siedzieliśmy przy kompie, jeździliśmy autem, graliśmy w domino, oglądali filmy. Mam jednak za sobą takie święta, gdy chciałam by minęły jak najszybciej, a najlepiej nigdy nie nadchodziły, gdy choinka była dla mnie szczytem głupoty, a życie traciło sens, gdy usiłowałam zgubić się na zawsze w świecie literackim lub wirtualnym.
13 lat temu święta spędziłam w szpitalu, bo Najstarsza przyszła na świat w wigilię. Konował zwany ginekologiem do spółki z resztą personelu ustalili, że mi się wydaje, że rodzę i poszli w pizdu świętować. Tzw ojciec dziecka przyszedł pijany więc go wyrzucili na zbity pysk (choć jedna dobra rzecz, jaką zrobili) Oddział był pusty (nikt inny nie był tak głupi, by rodzić w święta). Noc była ciemna, ból koszmarny, a krwawienie przerażające... Prawdziwy lekarz pojawił się dopiero rano. Uśpili, pocięli i zostawili na pustej sali poza zasięgiem dzwonka.... Po kilku godzinach zjawiła się pielęgniarka zdziwiona, że jeszcze mi nikt dziecka nie pokazał. Kurwa, ja nawet nie wiedziałam, czy ono żyje! Potem przyszedł lekarz by oznajmić, że to życie cudem jest w tych okolicznościach, że myślał, że już za późno... Do domu wracałyśmy po tygodniu. Nie widziałam, co nas tam czeka...
Kolejne święta były... często dziwne, przygnębiające, nijakie...
Stoisz, gotujesz, pieczesz, a dla kogoś film jest ważniejszy...
Patrzysz na rodziny trzymające się za ręce i jest ci przykro, że twoje dzieci nie mają normalnej rodziny.... Tulisz je a one pytają: dlaczego jesteś smutna, mamo? I myślą, że to ich wina...
W święta (nie tylko Bożego Narodzenia) o wiele intensywniej odczuwa się swoją inność, swoje braki, swoje smutki i żale do świata. O wiele bardziej boli samotność, o wiele bardziej brakuje bliskich i tych co na zawsze, i tych co na chwilę. O wiele trudniej znosi się cierpienie, o wiele większa wydaje się odległość od tych, z którymi chciało by się być w ten świąteczny czas. W święta bowiem zwykle się nie pracuje, więc nie ma czym zająć myśli i rąk, nie ma czym zabić czasu. Człowiek siedzi, patrzy w okno i myśli, wspomina, tęskni....
2 lata temu w święta... |
Od pięciu lat mam dobre święta. Takie zwyczajne, spokojne (nawet wydarzenia typu "M rozbija auto dzień przed wigilią jadąc po paliwo" nie burzą spokoju naszych świąt, a tylko je urozmaicają). Razem ubieramy choinkę, kupujemy prezenty, gotujemy, pieczemy, dekorujemy dom, siadamy do świątecznego stołu. Tylko tyle i aż tyle. Nasze małe szczęście, nie potrzeba nic więcej.
Dziewczynki miały urodziny, Synio też przed wiosną zdmuchnie kolejną świeczkę, bo cała Trójca jest zimowa. Przeglądaliśmy albumy z ich zdjęciami i wspominaliśmy pierwsze nieporadne kroczki, pierwsze słowa, ulubione zabawy, szkolne występy, wizyty w szpitalu i różne inne wydarzenia, o których już zapomnieliśmy, a które zostały uwiecznione na naszych licznych fotografiach. Taka wycieczka w przeszłość uzmysławia nam, ile już przeżyły i doświadczyły, ile się już nauczyły nasze dzieci, jak bardzo jesteśmy z nich dumni i ile radości nam dostarcza każdego dnia ich istnienie, i jaki pusty byłby bez nich nasz świat.
Maks. Nie ma ze świętami nic wspólnego, ale kiedyś był członkiem rodziny dopóki nie odszedł do króliczego nieba. |
W święta wspomina się też hece z własnej przeszłości, dawnych znajomych, sąsiadów, szkolnych kolegów i resztę rodziny. Widziałam już wiele opinii krytykujących masowe wstawianie zdjęć świątecznych, bo się im wydaje, że to głupie jest. Może dla kogoś kto ma całą rodzinę w jednej gminie albo najdalej w jednym województwie jest to głupie, bo widzi wszystkie pyski każdego dnia, głaszcze ich choinki i kosztuje ich sałatek. Jednak dla tych co rozjechani po całym świecie taki facebook czy instagram to fajna sprawa. Można się spotkać wirtualnie, powymieniać zdjęciami choinek, wypieków, ubrań świątecznych, powspominać wspólnie stare dzieje publikując różne historyczne chwile uchwycone w fotografii. Nie każdy ma możliwość spotkać się przy jednym stole, czasem krzesła są oddalone od siebie setki lub tysiące kilometrów, ale technika daje dziś możliwość wspólnego spędzania czasu mimo odległości. Więc z niej korzystamy, żeby było weselej.
Dzięki urlopowi wreszcie nadrobiłam zaległości i obdzwoniłam wszystkich, dla których nie mam w normalne dni czasu. Coraz dalej nam do siebie...
Wreszcie miałam też czas i chęć do powtórzenia i utrwalenia kilku tematów z niderlandzkiego. Przy okazji doszłam też do wniosku, że moje priorytety coś się potentegowały w ostatnim czasie...
Najwyższa pora dać sobie spokój z pisaniem tych wszystkich pierdół i poświęcić ten czas na ważniejsze sprawy.
Przede wszystkim trzeba mi popracować każdego dnia z Najstarszą, bo podczas egzaminów zauważyłam, że im więcej z nią pracowałam i im lepiej jej szło, tym bardziej jej się chciało chcieć. Natomiast wychowawczyni oświadczyła, że z jej talentem widziała by ją w szkole artystycznej i że szkoda tego zaprzepaścić. No więc trzeba walczyć... mam nadzieję, że nie będzie to walka z wiatrakami...
No a druga kwestia to moja osobista edukacja. Poziom 2.1 był ostatnim z łatwych. Teraz zaczynają się schody. Po 4 zajęciach już wiem, że bez solidnego uczenia się w domu, będę musieć powtórzyć ten poziom, żeby kontynuować, a nie mam czasu na powtarzanie, bo przed 40stką chciałabym zakończyć naukę tego języka i zacząć francuski oraz szukać innej pracy, bo sprzątanie na dłuższą metę to ani nie na moje zdrowie, ani nie na na moje lata. Kurs intensywny w układzie zajęć tylko 2 razy w tygodniu wymaga niestety dużo roboty w domu. Niby to wiedziałam, ale teoria a praktyka to 2 różne rzeczy. Po dwudziestoletniej przerwie w nauce wcale nie jest łatwo się na nowo do tego procesu wdrożyć. No i w wieku 40 lat głowa już nie pracuje tak jak 20 lat temu. Pamięć mnie zawodzi niestety - szybko zapamiętuję, a jeszcze szybciej zapominam. To jest irytujące, gdy wiem, ze wiem, ale nie mogę sobie przypomnieć. Zabieram się do pisania odpowiedzi na pytanie a tu pustka we łbie, a czas płynie. Na każdych zajęciach mamy punktowane sprawdziany pisemne lub ustne i czasem doświadczam chwilowego całkowitego ociemnienia umysłowego. Zapominam nie tylko świeżych rzeczy, ale dawno naumianych podstaw, to jest przerażające chwilami. Więc sobie ciągle zadaję pytanie, czy to już starość czy zwykłe zmęczenie :-)
Ten post jest ostatnim w tym roku i ostatnim w najbliższym czasie.
Koniec bajki i bomba
kto nie czytał ten trąba
dwie dziurki w nosie
i skończyło się
Będzie Ci Nas brakowało, a Nam Ciebie ... Marzena
OdpowiedzUsuńwrócę
UsuńOdezwij się jak wrócisz, choć nie wiem ile mnie tu jeszcze bedzie. Spełniłam swoje marzenie, nie długo też nie będę mieć czasu na internety....Pozdrawiam powodzenia życzę i być może do przeczytania!
OdpowiedzUsuńTobie też powodzenia.
Usuń