Okazuje się jednak, iż w praktyce z tymi autobusami wcale nie jest tak dobrze, jak się nam wstępnie wydawało. Wybór szkoły Najstarszej uzależniliśmy od możliwości dojazdu autobusem i rowerem. Jako że szkoła znajduje się 6,5 km od domu, więc rowerem można dojechać spokojnie. Jednak w sezonie zimowym to czasem jest hardcore. Pisałam 2 posty wcześniej o swoich przygodach związanych z dojeżdżaniem. Wichura, deszcz, grad, śnieg, lód, ulewa, powódź, mróz - bywa że wszystko można zaliczyć w ciągu jednego dnia, bo to Belgia jest - pogodowo szalona. Dlatego nastawiliśmy się na dojazdy autobusami. Po dogłębnej analizie rozkładów jazdy doszłam do wniosku, że wszystko jest idealnie rozplanowane. Rano autobus jest ustawiony pod szkołę, czyli jest 10 minut na dotarcie z przystanku do szkoły, a przystanek jest w jej pobliżu. OK. W środy trzeba jechać z przesiadką, ale jest 6 minut pomiędzy autobusami - czyli super. Powrotny też jest zaraz po lekcjach, wystarczy 15 minut poczekać. OK! Kupiliśmy bilet na 3 miesiące i systematycznie przedłużamy. Jednak już w pierwszym tygodniu się okazało, że ta środowa przesiadka to marzenie ściętej głowy. Pierwszy autobus jest zazwyczaj spóźniony i to więcej niż 5 minut, a następny oczywiście za godzinę. Jaki sens stać godzinę na przystanku jak to jest 4 km od domu. Tylko z drugiej strony jaki sens jest chodzić 4 km na butach, gdy można rowerem do i ze szkoły od razu przyjechać - te 2 km wte czy we wte to żadna różnica. W środę jednak młodzież kończy lekcje w południe, czyli wcześnie, więc ten jeden dzień można pomykać do i ze szkoły na bike'u. Najstarsza nawet uznała to za całkiem dobre rozwiązanie, bo szkoła jest w centrum miasta i można po lekcjach spokojnie pobuszować po wszystkich sklepach, bo własny środek transportu, czyli rower, daje człowiekowi tą swobodę i odrobinę niezależności.
W pozostałe dni też nie jest za dobrze. Często gęsto autobus przyjeżdża spóźniony, nawet o 20 minut. Zdarza się, że jest wcześniej albo wręcz nie jedzie wcale. A po Nowym Roku to już w ogóle jest czad. Przeniesiono "nasz" przystanek pod szkołę podstawową, żeby autobusy nie blokowały skrzyżowania, jak było wcześniej. No i fajnie. Tyle tylko, że kierowcy jeżdżą po staremu. Już minął miesiąc, odkąd jest nowy przystanek, ale większość kierowców (NIE WSZYSCY - bo wtedy pomyślałabym, że tak ma być) olewa totalnie fakt istnienie nowego przystanku. Ten autobus, którym jeździ córka do szkoły, ma tutaj pętlę,jednakże według nowego planu owa pętla jest jedno skrzyżowanie dalej. Oj tam oj tam, jedno skrzyżowanie wte a w te, co za różnica - się czepiam zwyczajnie.
W agendzie [dzienniczku szkolnym] formatu A4 przewidziano 2 strony na spóźnienia, które tu odnotowywane są przez sekretariat przy każdym spóźnieniu z podaniem dokładnej godziny przybycia ucznia do szkoły. Nietutejszym przypomnę, że bramy szkoły zamykane są po dzwonku na pierwszą lekcję i potem tylko przez sekretariat można wejść do szkoły - takie zasady panują chyba we wszystkich belgijskich szkołach. Tak czy owak dzięki jakże wspaniałym funkcjonowaniu transportu publicznego Najstarsza ma już w agendzie doklejoną kartkę, bo zabrakło miejsca na spóźnienia, a tu dopiero drugi trymestr się kończy. Kilka spóźnień wynikło oczywiście z jej winy, bo za późno się zebrała, za wolno jechała na rowerze, ale te można na palcach jednej ręki zliczyć.
Dodam, że ta linia nie jest jakimś wyjątkiem. Tak jeżdżą autobusy chyba w całej Belgii, bo z kim bym nie rozmawiała, to każdy ma podobne spostrzeżenia. Myślę, że do głównych przyczyn tego stanu rzeczy należą remonty dróg, objazdy i korki, bo jest tu tego ohoho i jeszcze trochę.
Dobrze, że przynajmniej kierowcy w tych autobusach są zwykle mili i uśmiechnięci, tylko szkoda, że nie chce im się jechać tak jak trzeba.
Najstarsza postanowiła ostatecznie jeździć na rowerze przystanek dalej, czyli tam, gdzie autobus częściej się zjawia, bo stamtąd więcej młodzieży jeździ. Jednak ten plan już ma swoje złe strony, jak się okazało, już w pierwszy dzień zajumali jej światła z roweru, bo za późno dojechała na przystanek i nie miała czasu ich pozdejmować i powkładać do plecaka. Jeśli bowiem chodzi o kradzieże rowerów i gadżetów do nich to w Belgii jest to rodzaj sportu. Jak wynika z oglądanego nie dawno przeze mnie reportażu, w Belgii w ciągu 3 minut ginie jeden rower. Przy czym jego marka ani cena nie ma najmniejszego znaczenia. Kradną nowe bajeranckie rowery, kradną stare zardzewiałe rowery po pradziadku, kradną też siodełka, koła, kierownice i lampki. Warto przy tym nadmienić, że mandat za jazdę bez lampek po zmroku kosztuje 150 euro. Więc taka lampka może się okazać droższa aniżeli rower.
Na koniec trochę różnych obrazkowych ciekawostek o rowerach w tym kraju i sąsiednim, czyli w Holadnii.
Każdy wie, że to Holandia jest światową stolicą rowerzystów i miłośników dwóch kółek. Jednak tutaj też jest też ten sposób poruszania się i transportowania różnych rzeczy i ludzi jest wielce popularny.
http://www.zeronaut.be/blog/fiets-al-jaren-populairder-dan-auto-in-belgie |
brukselskie rowery do wypożyczenia |
zdjęcie ze strony: http://www.hondenforum.nl |
Na rowerach rodzice wożą też, a może przede wszystkim, swoje pociechy. Metod i możliwości jest całkiem sporo.
http://www.fietsenopfietsen.nl |
Do nie dawna uważałam, że na rower można zabrać tylko jedno dziecko. Nic bardziej błędnego.
http://velotarier.be/tips/zo-neem-je-kinderen-mee-op-de-fiets/ |
Na poniższej stronie zobaczycie sporo innych możliwości transportu dziecka na rowerze:
Na rowerach wozi się też sporo innych rzeczy. M swego czasu woził całe nasze tygodniowe zakupy. Nie miał niestety żadnych specjalnych gadżetów, bo nie było nas jeszcze stać.
Na rowerze jednak można przewieźć wszystko. Mówicie, że lodówki się nie da? Serio...?
http://www.nieuwsblad.be |
Listonosze też często mają tylko rower do dyspozycji. Rowery oczywiście mają specjalnie wyposażone i, jak widać poniżej, dosyć solidne, ale nie jojczą jak niektórzy w Polsce jeżdżący samochodem firmowym, że ci głupi ludzie chcą by im listy normalnie do samego domu zawozić, a przecież mogli by w sklepie zostawić albo w szkole, bo i tak tak każdy przychodzi to by se wziął jeden z drugim ten durny list. Pamiętam, że w moim powiecie był też taki gigant, który listy, rachunki i inne przesyłki zostawiał sobie w domu. Jak policja przeszukała dom to znaleźli niedostarczone listy nawet w lodówce. Gazety o tym pisały :-) Ciekawe czy tu też mają takich pomysłowych listonoszów?
Gdy rower już się wysłużył i żal się nam z nim rozstać, możemy z niego zrobić dekorację do ogrodu. Wystarczy trochę fantazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima