9 lutego 2016

Dzieci mają głos.


Gdy przygotowywałam pierwsze pytania do mojego blogo-wywiadu, nadeszła Młoda i zapytała co piszę. Odpowiedziałam i od razu zapytałam, czy ona jako pierwsza zechce odpowiedzieć na kilka pytań. Chciała, a jakże by inaczej. Potem dopytałam drugiej mojej panny, która też dodała parę słów od siebie.  Powiem szczerze, niektóre odpowiedzi mnie zaskoczyły, ale też uświadomiły różnicę pomiędzy postrzeganiem świata przez nas starych i dzieci.

Niech więc  ten oto wywiad z moimi pociechami będzie wstępem do cyklu. Dziewczyny odpowiadały spontanicznie bez większych przemyśleń, a ja zanotowałam, co usłyszałam.

 Jak wspominacie naszą przeprowadzkę do Belgii? 

T. Mi już się nie podobała pierwsza przeprowadzka do miasta, bo już wtedy mieliśmy za daleko do naszej rodziny, do babci, ciotki i kuzynki. Bo my się bez przerwy gdzieś przeprowadzaliśmy. Rodzice się nie mogli zdecydować na jedno miejsce do mieszkania :-) 
Większą część podróży do Belgii to ja sobie spałam z tyłu samochodu przykryta kocem. Mieliśmy też dobre ciastka i inne pyszne rzeczy do jedzenia i picia. Poza tym nie pamiętam nic ciekawego.

Pamiętacie coś szczególnego z pierwszych dni w Brukseli?

T. Mieliśmy bardzo dużo placów zabaw koło domu. Szkoła była bardzo daleko. Była okropna i głupia. Warunki niestosowne do pracy – dzieci non stop krzyczały na lekcjach. No i ten okropny język francuski. Nie znoszę tego języka.

A i jeszcze te skrzeczące, rozdarte ptaszyska, które się darły w naszym ogródku, takie zielone papugi, które zeżarły nam czereśnie. Nie polecam nikomu Brukseli.
Dużym plusem był wielki ogródek. Mieliśmy tam nawet drzewa owocowe  i porzeczki.
Z. Dziwne było to, że dzieci z tamtej szkoły nie umiały w ogóle rysować, w piątej klasie rysowały jak zerówczaki.
Grote Markt van Brussel (Wielki Plac)

 Jest w Belgii coś niezwykłego, czego nie znałyście z Polski?

T. Pierwszy raz zobaczyłam czarnoskórych ludzi, a niektórzy mieli dziwne ubrania i chodzili w jakichś ręcznikach na głowie i wszyscy mówili w języku, którego nie rozumiałam w ogóle. No teraz już trochę rozumiem po francusku i pewnie bym się z nimi dogadała, ale wtedy było to dziwne.

W naszej pierwszej  szkole na podwórku były kury, to było śmieszne, i one miały imiona, można je było karmić i zbierało się od nich jajka.  

Na przerwy tu musi się iść na podwórko, a w Polsce nie wolno wcale wychodzić ze szkoły. To też na początku było trochę dziwne.

Zapamiętałyście coś szczególnego z pierwszych dni w nowych szkołach tu we Flandrii?

T. W pierwszy dzień nie chciałam iść do szkoły. Stresowałam się. A jak przyszłam do szkoły, to cała klasa czwarta do mnie przybiegła i o coś pytali. Pytali, a ja nic nie rozumiałam. Potem zaprowadzili mnie do klasy, a Yushin z Lotte mnie oprowadzały po szkole i się wygłupiały, bo tłumaczyły mi na migi i przez pokazywanie, co jest gdzie. To było fajne.
Zdziwiła mnie biblioteka przy samym wejściu, przez którą codziennie się przechodzi. I że kanapki nosi się w pudełkach a nie w papierach jak w Polsce.
 A i jeszcze w pierwsze dni to najgorzej się było z kółka wydostać, bo wkoło nas się wszyscy gromadzili, a człowiek może dziwnie się czuć, gdy się tak wszyscy na ciebie patrzą, jakby ci się coś do zębów przykleiło. Mi się to w sumie podobało, bo to fajnie być popularnym, ale siostrę to denerwowało trochę.
Na początku musiałam się przede wszystkim zapoznać z innymi. Koledzy nosili w pierwsze dni karteczki z imionami, ale ja czytałam ich imiona po polsku np RHUNE czytałam tak jak było napisane, a to się wymawia [ryne], ale jak widziałam, że robią dziwna minę albo się śmieją, to wiedziałam, że coś jest nie tak. Poprawiali mnie oczywiście.

A teraz? Dogadujesz się już bez problemów? 

T. Teraz już się dogaduję, ale czasem jeszcze się zdarza, że ktoś mówi coś, czego nie rozumiem, ale wtedy się pytam, co to znaczy i nauczyciele albo inne dzieci mi tłumaczą. Czasem jak nie potrafią mi wytłumaczyć, to lecą  do kompa i szukają obrazka w internecie. :-) A czasem jest tak, że jest jakaś lekcja i nauczyciel coś gada i gada, co chwilę pytając czy wszyscy rozumieją. I  jak temat jest taki, że wszyscy powinni to wiedzieć, to każdemu głupio się zapytać nauczyciela i przyznać, że się nie zrozumiało i wtedy wszyscy patrzą na mnie takim proszącym wzrokiem "no weź się zapytaj, no weź się zapytaj", bo ja jestem z obcego kraju i nawet jak nie wiem rzeczy, które już przedszkolaki wiedzą, to nie jest takie dziwne. I jak się wtedy zapytam i nauczyciel jeszcze raz dokładnie wytłumaczy to reszta się cieszy.

Belgijska szkoła różni się trochę od polskiej. Możesz podać jakieś przykłady?

T. Różni się prawie wszystkim. Nie wolno do szkoły przychodzić w dresach. Chyba że jest dzień sportu, to wtedy trzeba. Nie zmienia się butów.
Z: Belgijska szkoła jest ciekawsza i fajniejsza od polskiej, wszyscy nauczyciele są mili i sympatyczni, a na lekcjach robimy bardzo dużo interesujących rzeczy.

 Co najbardziej lubicie w waszych szkołach?

Z. Oczywiście technika i plastyka oraz matematyka. U nas na matmie jest fajnie. Nauczycielka zadaje czasem zadania takie skserowane na kartkach i jak ktoś zrobi wszystko, to zanosi pani do sprawdzenia i jak wszystko ma się  dobrze, to można sobie wziąć cukierka, a niektóre są pychota mmmm.
Ciekawie jest też na PO (plastyka) i technice, bo na tych lekcjach można, a nawet trzeba, często chodzić po całej klasie, bo robimy przecież  różne rzeczy, no i wszyscy hałasują zwykle. Więc nauczyciel na początku lekcji każdemu daje po 3 kamienie i jak ktoś wyjątkowo źle się zachowuje, np drze się za bardzo, przeszkadza innym albo łazi jak głupi po klasie bez celu itp to nauczyciel zabiera mu jeden kamień. Gdy na koniec lekcji ktoś ma wszystkie kamienie, dostaje słodycza, a jak by nie miał wcale, to dostanie uwagę do agendy. Jak wiadomo trzy uwagi to wzywają rodziców.
T. Najbardziej lubię zajęcia z dramy, bo jestem w tym dobra, ale są najwyżej raz na miesiąc. Poza tym nuda raczej.


 (do Młodej) Chodzisz na zajęcia z baletu. Czy poleciłabyś te zajęcia innym dziewczynom?
Tutaj każda dziewczyna chodzi na jakieś zajęcia – albo na balet, albo na taniec, albo na instrument więc nie ma co polecać haha. Balet jest fajny. Jest co porobić w wolnym czasie, można poznać nowe koleżanki i ma się nowe fajne hobby.

Czy chciałabyś spotkać się z dawnymi polskimi koleżankami i kolegami tymi z Polski? 

T. No pewnie, fajnie by było ich zobaczyć i pogadać. Chciałabym poznać te dzieci, które doszły do mojej klasy, gdy ja wyjechałam.
Z. Nie.

Brakowało wam lub brakuje czegoś z Polski?

T. Brakowało mi chipsów „maczug” i "chitosów" oraz naszych pluszowych królików, które zostały w Polsce w piwnicy. Całe dwa wory naszych pluszaków!!! Rodzice stwierdzili, że się nie zmieszczą do auta. 
A rodziny to brakowało mi już w Nisku, bo było do nich 2 godziny jazdy i nie jeździliśmy często, bo nie było pieniędzy. Oni też nie mieli, żeby przyjechać.
Z. Brakuje mi wolności, czyli np łąk, po których można łazić. Tu wszystkie pastwiska są ogrodzone, nie ma gdzie pójść. Czasem mnie wkurza, że w Belgii nie można sobie kupić pojedynczych lodów w sklepach, tylko całe paki, a na co mi od razu 6 lodów jak mam ochotę na jednego?

tak wygląda podkarpacka "wolność" - tego to i mi brakuje :-)

Czy chciałabyś wrócić do Polski na zawsze? 

T i Z. Na zawsze raczej nie. Pojechać na wakacje TAK.

Powyższą rozmowę zaczęłam z dla hecy, ale okazuje się, że poprzez taką zabawę rodzic może się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy o swoim dziecku.
 Dowiedziałam się przeto, że moim dzieciom najbardziej brakuje na obczyźnie polskich chipsów, ulubionych pluszaków i wolności w postaci łąk, na których można poganiać, poleżeć lub poobserwować życie owadów. A czego brakuje dorosłym? Zajrzyjcie tu w weekend, a może się dowiecie...


1 komentarz:

  1. bardzo interesujący post, taki z perspektywy dziecka, aczkolwiek Twoje Panny dość dorośle podeszły do tematu. Przyjemnie się czytało i z chęcią poczytam świat okiem dorosłego widziany! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko