Parę dni temu skończyłam pracę, wsiadłam na rower, zasuwam do domciu, a tu nagle skończyły się zabudowania i pojawił się wiatr. No. Wylądowałam w porach. Wiecie - takie warzywo na polu. Pomyślałam tylko, że to mógł być ten głęboki rów wyłożony kamieniami, który jest parę metrów dalej. Piździło wtedy bez opamiętania. Potem jeszcze kilka razy musiałam zeskakiwać z roweru i pchać, bo jechać się nie dało. Masakra jakaś z tym wiatrem belgijskim.
Dziś było jeszcze lepiej. Ferie są, więc mam dużo czasu. Ha! Ha! Nie budzę Młodego. Pozwalam mu się wyspać ile wlezie, bo tyle spokoju ma człowiek, a potem na szybciora robię te kromki z czekoladą, szynkąmargarynką, z kakao, te herbatki malinowe, kakao bananowe z "lózową lulką" czy co tam sobie król zażyczy. Czym prędzej przebieram go z piżamy. Wybiegam z domu łapiąc jakąś czapkę, rękawiczki i zasuwam do roboty.
Dziś rano była piękna pogoda - słońce, zero wiatru. Miód malina sztuczne pszczoły. Taka byłam uchachana, że pierwszy raz od 2 tygodni nie zajadę do pracy mokra, że zasuwałam na tym bike'u prawie 30 na godzinę. Z tej radości nie skojarzyłam prostych faktów:
przymrozek + 2 tygodnie deszczu + las = ślizgawka
Jeszcze mi się zachciało pokazywać, w którą stronę będę skręcać na skrzyżowaniu.... To był piękny drift i ziuum na asfalt. Szlag, odblaskową kurtkę przeciwdeszczową sobie podarłam, gdy przejechałam łokietkiem po asfalcie, łokietka też jakby trochę. Ważne że w rower nic się nie stało. Czym prędzej się pozbierałam, bo ludzie chcieli jechać dalej. Jakiś facet w aucie się tylko zapytał, czy wszystko w porządku. Taa luzik spoko majonez po prostu. No dobra, jadę dalej, nauczona rozumu ostrożniej na zakrętach. Jadę, jadę kilometr, dwa, sześć, nagle widzę z daleka ten oto napis:
WATERSNOOD (powódź). Fajnie, teraz się jeszcze mogę utopić.
No ale widzę jakiś szkut z przeciwnej strony na góralu zaiwania to co, ja nie przejadę? JA?! Przeco nie będę szukać objazdu rowerem, bo tam większość dróg rowerowych będzie zalanych, a jak nie zalanych to bagnistych. Jednak wolę przeleźć przez wodę w adidasach niż wpieprzyć się w jakieś. błoto. Nie mam całego dnia i tak już późno jest. Przejechałam. Buty i portki do kolan wyprane, ale fajnie było :-)
Poniższe zdjęcia zrobiłam po południu wracając, wtedy już woda spłynęła trochę i auta przejeżdżały. Dlatego trzeba było wyłapać moment, by nie zaliczyć prysznica jadąc chodnikiem, bo to dopiero musiało myć mega doświadczenie :-)
Robiąc zdjęcia zauważyłam, że jakieś cykory w obcisłych, sztuk 7, zawróciły przed zaporą. Faceci. Pomyślał by kto.
zapowiada sie ciekawa droga jutro zastanawaim sie nad kaloszami dla dzieci i siebie skoro az tak jest ciekawie :)
OdpowiedzUsuńJak Cię gps poprowadzi przez Brukselę to luzik, przez Londerzeel może być mokrawo, ale są objazdy - mój jeździł do roboty naookoło. Choć do jutra powinno spłynąć całkiem z drogi :-)
Usuńuhahalam sie jak nic,kochana...! :) 2 razy czytalam! ''...Wazne,ze w rower nic sie nie stalo....''- hehehe skad my to znamy..? :) Buziaki wielkie!:* Maja.
OdpowiedzUsuńNo to no - zdrowy rower to w tym kraju podstawa, choć ostatnio zastanawiam się nad kupnem amfibii :P Cieszę się, że udało mi się kogoś rozśmieszyć :-) Pozdrawiam.
UsuńWspółczuje i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńmagda to moze bedzie powod lub skutek,ze .... zrobisz tu prawko (no chyba,ze je masz juz???) i z czasem pomyslisz o swoim transporcie z.... dachem i 4 kolkami :-)
OdpowiedzUsuńJuż jakiś czas temu stwierdziłam, że jestem gotowa psychicznie i językowo na kurs prawa jazdy. Problemem na razie są czas i pieniądze, bo z tego co przeczytałam to za kurs plus egzaminy wychodzi mi jakieś 1.500 euro (wg tej opcji która mnie by interesowała). Myślę, że w wakacje się za to zabiorę jak dostaniemy wakacyjne i będzie więcej czasu. Jak znajdę chwilę to pójdę do najbliżej szkoły jazdy się zapytać o szczegóły i kupię sobie książkę, żeby się po trochu uczyć; przepisy tak pi razy drzwi to znam i w dużej mierze to będzie kwestia przypomnienia sobie i woordenschat :-)
Usuń