Korzystając z tej chwilowej - jak mniemam - poprawy, wczoraj zaraz po robocie zabrałam Młode do lasu. Jak to brzmi? Matko, jakbyśmy mieli ze 100 kilometrów do pokonania i w ogóle nie wiem co... a mieszkamy pod samym lasem - będzie z 500 metrów. Nie zmienia to jednak faktu, że fajnie jest tak sobie pójść razem, poganiać, popodglądać żabki i ptaszki, posiedzieć. Młody był bardzo zadowolony - zbierał gałęzie i wrzucał do rowu, przechodził przez kłody nad strumyczkiem, skakał, ganiał za ptaszyskami. Wracając zauważyliśmy na jednym polu kombajn koszący zboże, na drugim zaś odbywało się prasowanie siana. Chyba z 15 minut musieliśmy stać i obserwować jak maszyna owija wiązki siana we folię. Pasjonujące zajęcie. Pamiętam, że ja z bratem w podobnym wieku będąc, też mieliśmy rok w rok wielką radochę, gdy zaczęły jeździć kombajny i prasy do słomy.
Dziś rano Młody ledwie oczy otworzył, już pytał, czy i dziś też gdzieś pójdziemy? No to poszliśmy.
Wreszcie wybraliśmy się rodzinnie na basen. Tata za wodą nie przepada, mimo że wojsko odsłużył na morzu i dziś też jeszcze nie poszedł z nami. Następnym razem już ten numer nie przejdzie, nie ma mowy. Niby dlaczego ja mam sama przez 2 godziny biegać za Młodym a samemu sobie nawet nie popływać? W basenie rodzinnym nie powinien się wszak utopić... tak myślę.
Dla Młodego był to pierwszy raz. Byłam nawet ciekawa, jak sobie będzie radził w wodzie. Jednak dzieci rodzą się chyba z nieopanowaną miłością do wody.
Zaczęliśmy od basenu rodzinnego, gdzie woda ma głębokość od 50 do 90 cm. W najgłębszym miejscu Młodemu było po szyję, ale maszerował sam bez żadnych obaw. Próbował też biegać na początku, ale skończył z majtkami na wierzchu a głową na dole. Mówi, że nie podoba mu się pod wodą. Nie zrażał się jednak wodą w nosie i oczach. Mała zjeżdżalnia spodobała się baaardzo. Woli tylko, jak go łapię, bo wtedy się nie przewraca po wskoczeniu do wody.
Wypróbowaliśmy też dużą zjeżdżalnię. Razem oczywiście. Samo zjeżdżanie było pełne chichotu, ale trzeba było kilka powtórek, by nauczył się zatykać nos przed wpadnięciem do głębokiej (ponad metr) wody. Rzeka z gejzerami super. Na początku mało mnie nie udusił, tak się trzymał mojej szyi. Potem trzymałam go tylko lekko pod brzuchem, a on sam płynął z prądem. Pływał też na pleckach opierając głowę na moim ramieniu. Po dwóch godzinach jeszcze nie chciał wychodzić z wody. Ja i owszem, Myślałam, że mi się skóra zaczyna rozpuszczać...
Dziewczyny również dobrze się bawiły. Młoda pływa bardzo fajnie. Obowiązkowe lekcje pływania w szkole podstawowej to jednak świetna sprawa bez dwóch zdań. Najstarsza też wcale nie najgorzej sobie radzi. Po tym jak wychowawczyni mówiła, że trzeba z nią na basen pojeździć, myślałam, że ona nawet do wody boi się wejść. Ale ona zdecydowanie wody się nie boi. Nie umie tylko dobrze pływać żadnym stylem. Kurde, ważne że na wodzie się utrzymuje. Myślę, że jak pojeździmy przez wakacje na ten basen to się od siostrzyczki nauczy na spokojnie.
Nie jestem ekspertem od basenów, jednak w Polsce chodziłam na podobną pływalnię, jak ta w której byliśmy dziś. Nawet bardzo podobną - basen dla dzieci, basen dla dużych, jacuzzi, zjeżdżalnie, rzeka z gejzerami - to samo tu i tam. Obsługa, komfort i inne warunki też podobne. Jest tylko jedna MALUTKA różnica - CENA!!! W Polsce płaci się za godzinę i dziś jest to 10-15 złotych (weekend). Czyli dla naszej piątki bagatela 120 zeta za 2 godziny. Spoko. Raz na rok se można pozwolić w wakacje.
Jak wygląda tutejszy cennik? Do 2 lat gratis. Do 12 lat - 3€, powyżej 12 lat - 4,5 €. Co ważne nielimitowany czas pobytu. Czyli za 5 ludzi - 20 euro i siedzisz, aż się znudzi. Nawet w przeliczeniu na złotówki po bieżącym kursie - ciągle jest taniej. Teraz zrozumiałam, dlaczego tu wszyscy (od niemowlaka do emeryta) chodzą regularnie na basen? Bo jest niedrogo, a baseny co kawałek. Jak znam życie, to w Polsce pewnie opłaty typu woda, prąd, wszelakie ZUSy, podatki i inne chujemuje są tak kosmiczne, że właściciele i tak ledwie wiążą koniec z końcem, a pracownicy pracują za jakieś śmieszne wypłaty, ale się cieszą, bo mają pracę... No ale szczegół.
Jedna fajna rzecz jeszcze, to że kawałek basenu jest na zewnątrz i się można pod gołym niebem też popluskać. Woda jest tam podgrzewana (no, jak zima - to tam zamykają), choć jak dla mnie za zimna cały czas. Dziewczyny były innego zdania. Na zewnątrz jest też brodzik z fontanną dla maluchów i stoliki, leżaki, mały plac zabaw dla dzieci w trawie. Się w strojach kąpielowych można bawić. Potem trzeba tylko stopy opłukać przed powrotem do sali. Ciekawe rozwiązanie.
Kolejna rzecz - nie ma obowiązku noszenia czepków! Nie znoszę tego cholerstwa, a upychanie długich włosów pod czepkiem to już masakra kompletna. Ja co prawda mam łysy łeb prawie, ale dziopy mają długie pióra...
Spodobało mi się też, że po wyjściu z basenu wielu ludzi robi sobie piknik na trawie. Ta pływalnia akurat położona jest nad rzeką i w ładnym parku, więc miejsce akuratne. Rozkładają koce, koszyki, bułki, soki i inne delicyje i posilają się na łonie natury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko