To uczucie, gdy mały brzdąc podchodzi do mamy, wyciąga w górę te swoje pulchne łapki aby mama go podniosła i przytuliła do policzka...
albo gdy obejmuje mamusine kolanka i tuli się patrząc tymi swoimi wielgachnymi oczyskami, w których można utonąć;
Czy też gdy wpycha swój kuper na mamy kolana i zwija się w mięciutką kulę, by mama całego mogła go objąć i schować w ramionach.
Cudne momenty, pełne magii.
Trójca uwielbia się przytulać. Najmłodszy oczywiście robi to najczęściej i najsłodziej. Każdy go chce przytulać, czy - jak tu mówimy - knufelać (z nl. knuffelen - przytulać). Jest taki słodki i rozkoszny. On jednak nie zawsze każdemu na to pozwala. Łaskawie wydziela każdemu momenty przytulania i całowania.
Starszaki nie są już takie przytulaśne, choć z moich obserwacjo wynika, że belgijskie i tak bardziej niż polskie. Wydaje mi się, że Belgowie więcej się przytulają i całują, do czego zresztą na początku nie mogłam się przyzwyczaić. Teraz jednak nie dziwi mnie wcale, że np przychodząc na zebranie Rady Rodziców obchodzisz stół posiedzeń w koło i dajesz pyska każdemu po kolei. Facet facetowi raczej podaje tylko dłoń, ale z kobitką już musi całusy wymienić, a babki to już wszystkie i wszędzie się cmokają, jak tylko ciut lepiej się znają lub spotykają się np na jednym przyjęciu lub przy jednym stole. Miły zwyczaj więc idzie się przyzwyczaić :-) Całuje się też na pożegnanie, ale na szczęście nie przy każdej okazji.
Dziewczyny moje jakoś specjalne całuśne nie są, ale zawsze przytulają się z kumpelami na powitanie i pożegnanie. Od czasu do czasu czują potrzebę knufelania z mamą, na przykład podczas smutnych i depresyjnych albo nerwowych momentów, ale czasem też spontanicznie bez powodu przychodzą i się przytulają, tylko że... hm... to staje się coraz zabawniejsze... bo gdy podchodzi do ciebie dzieciątko, które bez stawania na palcach i zadzierania głowy patrzy ci w oczy, masz ochotę zapytać - Ej ty, duża, co zrobiłaś z moją małą córeczką? Gdzie jest ten słodki dzidziuś, którego urodziłam niedawno?! Czy 14 lat temu to dawno...?
Jeszcze nie dawno turlały się w liściach...
Jeszcze nie dawno były wielkości kwiatka...
Jeszcze nie dawno udawały królewny...
A dziś Młoda staje obok mnie na palcach i mówi - przerosłam mamę haha! Faktycznie, niewiele jej brakuje, badyl jeden.
A dziś patrzę na nie i nie mogą uwierzyć, że mam już takie duże dzieci. Pamiętam jak, jeszcze w Polsce będąc, rozmawiałyśmy pierwszy raz o dojrzewaniu, jakie to było dla nich śmieszne i kosmiczne, gdy pytały do czego są podpaski i nie bardzo chciały wierzyć, że kiedyś będą takich dziwnych pieluch używać. Z twarzyczek dało się wyczytać mniej więcej - Oj matka, co ty chromolisz, to będzie za jakieś sto lat dopiero...
Sama zresztą się zastanawiałam, czy to nie za wcześnie te tematy, bo przecież to jeszcze małe głupiutkie dzieci, które oglądają kucyki pony i marzą o lalce lalaloopsy i co ich obchodzi, że dorosłe kobiety mają jakiś okres czy że noszą biustonosze... A jednak nigdy nie wiemy, kiedy nie jest ten właściwy czas. Dziś dzieci dorastają o wiele szybciej. Zdarza się, że ośmiolatki mają już okres, więc chyba lepiej żeby były przygotowane... Tak myślę.
Pamiętam jak się swego czasu przyglądały jak depiluję nogi i pytały po co tak robię, i czy one też tak kiedyś będą mogły robić? Przezabawne wtedy mi się wydawało to pytanie. Oj dzieci, dzieci, pomyślałam...
Tymczasem nie minęło wiele czasu i padło pytanie, czy mogą użyć mojego depilatora i czy to bardzo boli... Po uzyskaniu zgody i instrukcji wychichrały się przez pół godziny w łazience wyzywając drugą od cykorów i tchórzy, ale żadna się nie odważyła na tę próbę dorosłości. Dopiero po przespaniu się z problemem w końcu wydepilowały sobie nogi, po czym oczywiście przyszły się pochwalić, zdradzając, że posłuchały rady z głośną muzyką w słuchawkach i że faktycznie prawie nie boli. To ci panny. Odważne jednak są albo zdesperowane.
Być może komuś wydaje się dziwne, że jedenastolatka depiluje sobie nogi, ale ja uważam, że jak nie jest za młoda na używanie podpasek, to czemu ma być za młoda na depilowanie nóg i golenie pach? Nie moja to wina, że dzieci dziś tak szybko dorastają. Moje małe dziewczynki są już kobietami od jakiegoś czasu i muszą się męczyć z wszystkimi negatywnymi stronami tego stanu rzeczy, jak noszenie biustonoszy, zakaz chodzenia na basen przez tydzień, pamiętanie o zapasie podpasek i tabletek przeciwbólowych w tornistrze, a w końcu golenie pach, czy depilowanie nóg. To wszystko na początku wydaje się fajne, bo to krok w dorosłość. Jest radość i duma, ale bardzo szybko się zauważa jak to wszystko utrudnia człowiekowi życie i już nie jest taki uradowany. Weź się pokaż w szkole z włochatymi pachami. Obciach do kwadratu no i większa szansa, że dezodorant nie spełni swojej roli i człowiek po wuefie będzie się czuł... i inni też będą czuć.
I tak mija dzień za dniem, rok za rokiem. Dopiero nosiłam moje maleństwa w brzuchu, dopiero prowadziłam za rączkę do po raz pierwszy do przedszkola, czuwałam nocami przy łóżkach, gdy chorowały, a już wyrosły mi panny, a i najmłodszy kawaler już dawno przestał nosić pampersy. Życie jest cudem. To wszystko jest piękne i niesamowite.
Mamy za sobą wiele problemów i trudnych momentów, które udało nam się wspólnie pokonać. Przed nami czekają kolejne trudności, problemy, wyzwania.
Wychowywanie dzieci to trudne zadanie. Nikt jak dotąd nie opracował jedynej i słusznej instrukcji obsługi dziecka. Są różne porady, wskazówki i zalecenia, które jednak nawet jak sprawdzą się w przypadku jednego osobnika, z drugim nie będą mieć nic wspólnego i tylko mogły by mu oraz rodzicom zaszkodzić. Każdy rodzic musi sam sobie radzić, bo każdy żyje w innych warunkach i inne ma priorytety oraz sposoby na życie.
Ja podglądam czasem innych, wysłuchuję różnych rad i pouczeń, jednak przede wszystkim słucham swojej intuicji, którą wspomagam posiadaną wiedzą o świecie, psychologii, pedagogice, medycynie i własnymi doświadczeniami życiowymi. Popełniłam wiele błędów w wychowaniu - o jednych wiem, o innych pewnie dowiem się za jakiś czas, może nawet dzieci mi je wytkną. Jednak na dzień dzisiejszy jestem bardzo zadowolona z efektów. Zwłaszcza jeśli spojrzę wstecz i wspomnę wszystko co nas spotkało w życiu i jak udało nam się w końcu z tego wydostać. Jestem dumna z moich córek, bo nie miały łatwo i wiele przeżyły już w swoim młodziutkim życiu. Było biednie, było zimno, było pod górę, był stres, depresja, awantury, choroby... Był ojciec pijak, był rozwód, był nowy tata, był ślub, były szpitale, kroplówki, byli komornicy i windykatorzy, były łzy, strach i bieda, były trzy nagłe przeprowadzki, były zmiany szkół, była emigracja... Było wiele dobrych rzeczy ale też wiele złych. Tu wszystko powoli się unormowało, uspokoiło, wychodzimy na swoje, wracamy do żywych, tu żyjemy normalnie, po ludzku, w szczęściu i spokoju, ale to co się przeżyło i co się widziało pozostanie na długo w nas i naszych dzieciach. Pewnych rzeczy nigdy się nie zapomni i będą tkwić w nas jak cierń i urażać co jakiś czas. Mam bardzo dzielne dzieci, cierpliwe i wytrwałe. Dziewczyny chodzą teraz do piątej szkoły w swoim życiu. Nie jest im łatwo i jeszcze wiele ciężkiej pracy przed nimi.
Mi też nie jest łatwo, czasem nawet mam dość. Myślę, że już więcej nie dam rady walczyć. Idę pod tą górę i idę, wspinam się, ślizgam, spoglądam wstecz i widzę, że daleka droga już za mną, nawet zaczynam się cieszyć, ale potem spoglądam w górę i widzę, że końca tej cholernej drogi pod górę nie widać. Nie wiadomo więc, co tak na prawdę czeka mnie tam na końcu, czy się opłaca tak trudzić, nie wiadomo nawet czy kiedykolwiek tam dotrę. Staram się nie wybiegać myślami zbyt daleko w przyszłość, ale czasem przeraża mnie nawet wizja najbliższych miesięcy albo tygodni. Najtrudniej jest, gdy myślę o bieżących problemach moich dzieci, o ich przyszłości w tych niepewnych czasach. Ciągle muszę podejmować jakieś trudne decyzje na ich temat, które mogą płynąć na ich przyszłość a ja nie wiem dziś, jaki będzie skutek takiej a nie innej decyzji. Do tego patrzy się nam obcym cały czas na ręce i przygląda się uważnie naszym dzieciom, bo są obce i my jesteśmy obcy i nie wiadomo, czego się można po nas spodziewać i czy aby na pewno z nami jest wszystko w porządku, bo może my jesteśmy złymi ludźmi, którzy nie dbają należycie o swoje dzieci...
A tu weźmie głuptas jeden z braku pomysłu i adekwatnego słownictwa napisze w zadaniu, że nie odżywia się zdrowo, bo nie mamy na to pieniędzy i już się pytają nas, czy to prawda, bo "może to wołanie dziecka o pomoc". I weź się tłumacz potem jak głupi.
I znowu musiałam kazanie do młodzieży wygłosić i to niezbyt poprawne politycznie. Najpierw omówiłyśmy po raz kolejny, ale tym bardziej dokładnie co to kurde znaczy "zdrowo się odżywiać" i że to wcale nie jest jednoznaczne z kupowaniem drogiej ekologicznej żywności i przyrządzaniem wymyślnych potraw. Na nasze potrzeby wystarczy jeść normalnie śniadanie, obiad i kolację składające się z różnych rzeczy, jeść owoce i warzywa, nie żreć po nocach, nie jeść chipsów i żelków zamiast obiadu i cała filozofia. Nakazałam 10 razy się następnym razem zastanowić, zanim kolejnym razem jakąś mądrą wypowiedzią zabłysną, bo przez takie głupie teksty mogą nam jeszcze jakąś opiekę społeczną na głowę ściągnąć. Dla nich czy dla mnie to tylko głupie zadanie, a nauczyciel przez to śmieszne zadanie zbiera se informacje na temat danej rodziny, kurza twarz. A my jesteśmy obcy i trzeba uważać, co się mówi i pisze, bo tam już nie są u siebie na wsi, gdzie wszyscy nas znają. Miastowym to nie wiadomo, co do łba strzeli. Powtórzyłam, że w zadaniach domowych nie muszą się też tak bardzo trzymać prawdy, że czasem lepiej jest trochę naściemniać, bo na tym można lepiej wyjść niż na prawdzie. Cóż, takie jest życie, a one mają jakiegoś fioła na punkcie faktów w zadaniach domowych. Z moich czasów pamiętam, że zawsze się cyganiło w takich tematach jak "o której chodzisz spać?", "ile książek przeczytałeś ostatnio?" "czy odżywiasz się zdrowo?". No kto normalny się chwalił nauczycielowi, że chodzi spać o północy, że nie czyta nic albo 3 razy dziennie je kromki z musztardą. To przecież by na drugi dzień starego do szkoły wezwali a człowiek by dostał lanie potem. Ale kto powiedział, że rodzicem być jest łatwo? Dzieckiem też nie radocha.
Dziś młodzież zażyczyła sobie tort bezowy. No więc co zrobić? Pojechałam do sklepu, kupiłam truskawy i mascarpone. Przedtem upiekłam bezowe spody, które muszę długo stać w piekarniku. Więc teraz idę mieszać ten krem i przekładać. Jutro będziemy sobie osładzać dzień. Czymś trzeba zabijać jesienną depresję i gromadzić kalorie potrzebne do walki z codziennymi problemami.
beza do tortu czekająca w piekarniku :-) |
truskawy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko