Ostrzeżenie. Czytanie tego bloga jest dobrowolne. Tekst może zawierać wyrazy uznane powszechnie za wulgarne, czyli niewłaściwe dla osób szczególnie wrażliwych na tym pukcie. Tym osobom zalecam natychmiastowe zamknięcie tej strony
Od trzech dni mamy świetną pogodę - błękitne niebo, zero wiatru, słońce, 20 stopni. Postanowiłam przewietrzyć mój laptop i posiedzieć sobie z nim w ogródku. Ja potrzebuję dużo słońca i jego promiennej dodającej sił energii, by móc normalnie funkcjonować, by cieszyć się życiem i walczyć ze złem tego świata...
Nie publikowałam dawno, bo jakoś nie mam zupełnie na to ochoty, wątpię w sens tego przedsięwzięcia, czasami w ogóle w sens... Przygotowałam co prawda kilka wpisów na tematy różne, ale leżą na bloggerze nie podokończane. Do niektórych potrzebuję dorobić zdjęć i muszę się wybrać w teren w odpowiednm czasie. Inne wymagają poprawek i dokończenia... Czasem wolę zwyczajnie poczytać książkę albo wyhodować z Młodym krowy w wirualnej farmie. Ale kiedyś się wezmę...
W ostatnim czasie pewne informacje i zdarzenia mnie zdołowały i zaczęłam tracić wiarę w normalność tego świata i w ludzkość ludzi... szczególnie rodaków, bo to o nich głównie się potykam... Zastanawiałam się nawet chwilami czy do Belgii z Polski głównie jakieś przychlasty i skurwysyny przyjechały czy co...? Sorry, ale są tacy "ludzie" do których łagodniejsze epitety absolutnie nie pasują... O ile przychlastów, tępych Johnów, Januszów i Grażyn można zwyczajnie unikać i trzymać się od nich jaknajdalej z dala, tak koło skurwysynów zwykle ciężko przejść obojętnie, szczególnie, gdy się widzi, iż ktoś z ich powodu cierpi... Gdy w grę wchodzi dobro dzieci, to czasem mnie taki wkurw bierze, że mam ochotę pójśc z bejsbolem i ...porozmawiać w cztery oczy z jednym czy drugim... Ale wiecie co jest najgorsze? Lodowata, kurewska obojętność innych ludzi, którzy udają, że nie widzą, nie słyszą i ich to nie dotyczy... Gdy człowiek ma problemy, nagle wszyscy "wielcy przyjaciele" biorą dupę w troki i spierdalają jak tchórze albo co gorsza zaczynają sobie robić podśmiechujki z czyichś kłopotów...
No ale dobra, powiedziałam, co mnie wkurza i być może kiedyś nadejdzie taki dzień, że napiszę o tym więcej... Póki co jednak mam ładować baterie, bo jest ładna pogoda, wiosna i ferie wielkanocne na półmetku... Chłopaki z rana wyszykowali sprzęt do grillowania, bo w gazetach pisali, że sezon BBQ właśnie się zaczął... Była kiełbasa i szaszłyki z ananasem... No i marschmallow oczywiście. Nażarłam się jak bąk. Potem pojechałam z Młodą na rommelmarkt (pchli targ) do sąsiedniej wsi. Młoda kupiła se jakąś dekorację za eurasa i fioletową bluzę z kenzo za 15€. Ja wzięłam mały wiklinowy koszyk za 50centów na domek dla naszych prosiaków. Takiej pogody na prawdę szkoda marnować na siedzenie w domu... Dlatego też w piątek M-jak-Mąż położył kilka płytek w ogródku, tam gdzie nam się błoto robi koło werandy i zmajstrował nową furtkę. Ja zaś po robocie wyszorowałam werandę z góry i z dołu bo się była zamszyła i usyfiła od poprzedniego sezonu letniego.
Wczoraj zaś zrobiłyśmy sobie z Młodą wycieczkę do Brukseli. Najstarsza rozmyśliła się z bliżej nieokreślonych powodów w ostatniej chwili. Za nastolatkami nie nadążych, no ale cóż - jej wola.
Tak czy owak dzień "matka i córka" uważam za udany.
Do stolicy pojechałyśmy autobusem, potem przesiadłyśmy się na metro i tak dotarłyśmy na Hejzel na Brussels Expo, gdzie w zeszłym tygodniu otwarto wystawę pt. "Star Wars Identities: The Exhibition". Wystawa czynna będzie do 2 września. Polecam wszystkim fanom Gwiezdnych wojen i nie tylko. Bilety można kupić na ticketmaster, ale także bez problemacji na miejscu. Bilet dla dorosłego kosztuje 22,90, dla dzieci 7-18 lat 16,90 (online ciut taniej), mniejsze pierdzioszki mają za darmo.
Na tej wystawie można zobaczyć m.in. autentyczne rekwizyty i kostiumy używane na planach filmowych podczas kręcenia poszczególnych części, można poznać wiele ciekawostek związanych z filmem. Wystawa jest ponadto okazją do reflekcji na temat ludzkości. Wystawę zwiedzamy zaopatrzeni w elektronicznego przewodnika (dostepne w języku francuskim, niderlandzkim i angielskim) oraz w interaktywną bransoletkę. Autorzy wystawy próbują pokazać za pomocą filmików i prezentacji powiązanych z filmem, co nas ludzi kształtuje i jakie czynniki powodują, że jesteśmy tym kim jesteśmy. Podczas zabawy, w którą serwują nam autorzy wystawy musimy na poczatek wybrać bohatera, z którym się identyfikujemy, potem dopieramy mu kompanów i dokonujemy różnych wyborów (cały czas za pomocą naszej bransoletki, którą skanuje się w odpowiednich miejscach), by na koniec opowiedzieć się po właściwej stronie i cyknąć se fotkę ze swoim ulubieńcem :-)
Gdyby kogoś interesowały szczegóły, odsyłam na stronę lub fejsbooka.
Nam się podobało, mimo że nie mamy hopla na pukcie Gwiezdnych wojen. Największa rodzinna fanka została wszak w domu.
Po obejrzeniu wystawy przespacerowałyśmy się pod Atomium, kupiłyśmy pysznościowe lody w lodowozie i podreptałyśmy spacerkiem do metra. Gdy człowiek pójdzie czasem z trampka po mieście takimi bocznymi gównianymi uliczkami, ma okazję zauważyć jak różni się to miasto w okolicy atrakcji turystycznych od tego miasta 200 metrów dalej, gdzie toczy się normalne (normalność - jak wiadomo - sprawa subiektywna) życie. No i tu też... w metrze, pod atomium, na Grand Placu porządeczek, turyści, uśmiechy, kultura, tam czasem jakiś żebrak się zaplącze... a 200 metrów w głąb pierwszej lepszej uliczki syf kiła i mogiła - brudne, porozbijane szyby, wywrócone znaki drogowe, obdarte mury i drzwi, wszędzie śmieci, porozbijane meble, telewizory, odpadki i chłopy w koszulach nocnych drący ryja na środku ulicy na swoje baby owinięte w te dziwne prześcieradła albo znowu nasi z reklamówkami siedzący pod płotami z puszką w łapie i sypiący kurwami...
Albo inna dzielnica, gdzie samiwieciejakie panie czekają na swoich klientów... Te na ulicy ubrane to jeszcze pół biedy, ale te "damy" z okienek co to w samych majtkach tylko siedzą z cyckami na wierzchu... obleee. Bo niby się wydaje,że baba to baba, że każdy wie jak wygląda, homo sum humani nihil a me alieum puto, ale jak człowiek idąc ulicą zerknie nagle przypadkiem w jakieś okno i zobaczy takie wielkie, tłuste, czarne babsko z cycorami do ziemi to serio... można nie jeść ze trzy dni... Co się zobaczyło, to się nie odzobaczy niestety, a nie ma ostrzeżeń, że one te panie tam czy ówdzie siedzą i jak człowiek kieruje się tylko gps'em to spora szansa, że trafi na taką czy inną ulicę idąc np do psychologa czy lekarza z dzieckiem, czy tak zwyczajnie pałętając się po mieście... Moje poczucie estetyki czasem bardzo cierpi na ulicach Brukseli, choć nie brakuje tam też pięknych miejsc, które mogą cieszyć oko... Dziwne to miasto, pełne sprzeczności...
Kopciuszek tu był...? |
Na Noordzie w każdym bądź razie o wiele lepiej patrzeć w niebo niż na ulicę, bo tam to już fujfujfuj. Jak nam się znudziło zwiedzanie galerii i przyszłyśmy na dworzec, się okazało że autobus dopiero za godzine mamy. Poszłyśmy jeszcze zatem na targ popatrzeć, co mają. I nawet se czerwony chodniczek do kuchni kupiłam za 12 euro, a potem siadłyśmy dupskami na chodniku, popatrywałyśmy na niebo i obserwowałyśmy ludzi. Niebo było ładne, a ludzi było dużo...
Sezon wycieczek uważam za oficjalnie rozpoczęty. Następny ładny weekend być może zaniesie nas do Holandii - krainy wiatraków i tulipanów. Postaram sie też wkrótce opublikować artykuł na temat miejsc, do których można się wybrać z dziećmi... Post jest w budowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko