Powiem wam, że ten wirus popsuł wszystkie moje plany blogowe, bo miałam sporo fajnych (moim oczywiście zdaniem) tematów do spisania, a teraz zwyczajnie się nie godzi pisać o nich, gdy na całym świecie obowiązuje jeden i ten sam temat. Poza tym wiele z moich tematów jest w tych warunkach jakby nieaktualnych, bo świat teraz funkconuje inaczej, a po wirusie będzie fukcjonował pewnie jeszcze inaczej, czyli wszelakie poczynione obserwacje na gatunku ludzkim mogą wymagać skorygowania. Nic to, poczekam. Nie pali się.
Poprzestanę na temacie wiodącym tego bloga, czyli zwyczajnie zapiszę kolejną kartkę naszego pamiętnika rodzinnego. Wszak grzechem było by nie spisać, jak żyje się nam w tych specyficznych okolicznościach w kwietniu A.D. 2020.
A żyje nam się całkiem dobrze. Tyle tylko, że hm.... z wypowiedzi ludzi w internetach wnioskuję, że ludzie tacy jak ja i reszta Piątki (oraz cała reszta nam podobnych) powinni się wstydzić tego, iż ośmielają się mówić, że jest im teraz dobrze. No bo jak ja mogę mówić, że jest dobrze, jak ja mogę się cieszyć, jak ja mogę sobie żarty stroić z tego czy tamtego, gdy na całym świecie ludzie cierpią, ludzie się boją...
No cóż, gdy ja się czasem bałam i cierpiałam, to świat miał to zasadniczo w dupie... A często robił wszystko, by mi jeszcze bardziej dopierdolić i utrudnić. Tak że ten...
Pozwólcie, że TO JA SAMA zadecyduję, w jakieś sytuacji powinnam się bać, w jakiej umartwiać, a w jakiej zwyczajnie cieszyć życiem, bo tylko ja sama potrafię ocenić swoją własną sytuację. A ta w tym momencie jest dla mnie bardzo dobra. Bez wątpienia o niebo lepsza od wielu innych sytuacji, z którymi w moim 42-letnim życiu przyszło mi się zmierzyć. Jutro, pojutrze, czy za pół roku może się to zmienić, ale to jutro, pojutrze, czy za pół roku, a ja żyję teraz.
Sama zamierzam też decydować o tym, o kogo się będę martwić i o kogo troszczyć, a czyje losy mieć tam gdzie słonko nie dochodzi. Nie moim problemem jest to, że wielu ludzi pierwszy raz w życiu nagle musiało wyjść ze swojej strefy komfortu. Powiem więcej, cieszy mnie to, że tak się stało, bo wielu ludziom, a być może i całemu światu taki solidny kop w dupę bardzo, ale to bardzo był potrzebny.
Tymczasem - zgodnie z przewidywaniami - moje koronawakacje zostały przedłużone do 19 kwietnia. No ale warto tu zanotować, że i z tym znowu były jaja. Jeden tam taki mądry na wysokim stanowisku zadecydował, że sprzątaczki po 5 kwietnia mogą iść do roboty. Co sprzątaczkom (i wielu innym ludziom) wydało się jakoby lekko bez sensu, że taka sprzątaczka nie może odwiedzić własnej osobistej matki, czy starego sąsiada, ale może za to spokojnie co dnia odwiedzać innych starszych, czy wręcz starych, schorowanych ludzi i to po 5 do 10 domów w tygodniu a do jej własnej matki i sąsiada w tym czasie może przyjść inna sprzątaczka, która przyniesie wirusy z wszystich poprzednich domów. Genialne!
Sprzątaczki zaczęły się burzyć i pisać pisma do biura. Biuro skontaktowało się z RVA i ostatecznie stanęło na tym, że każda z nas może wybrać, czy wrócić do pracy, dostać normalną wypłatę i dać sobie szansę na zarażenie tym gównem siebie, swojej rodziny i wszystkich swoich klientów, czy też zostać w domu, zadowolić się 70% z wypłaty i zmniejszyć szanse na rozprzestrzenianie się wirusa.
Ja lubię siebie, moją rodzinę i swoich klientów, zatem postanowiłam zostać w domu. Podobnie uczyniła większość sprzątaczek z mojego biura, co wiem z naszej grupy internetowej. Rozumiem jednak te, które wracają do pracy, bo każda ma przecież inną sytuację w domu, innych klientów, inne możliwości i warunki.
M_Jak_Mąż pracuje, bo roboty póki co im nie brakuje a wszyscy pracownicy póki co zdrowi.
Dziś zakończył się oficjalnie drugi trymestr roku szkolnego a od poniedziałku zaczynają się dwutygodniowe ferie wielkanocne, czyli paasvakantie. Hurrra!!!
Końcówka tego trymestru bez wątpienia była arcydziwna. W ostatnim tygodniu Młody wreszcie dostawał konkretne zadania z poszczególnych przedmiotów i dla mnie to było lepsze, bo wiedziałam przynajmniej, co powinniśmy robić. No, Młody już nie koniecznie podzielał moje zdanie, bo zadania z niderlandzkiego i matematyki były dla niego wielce irytujące, bo za łatwe. No bo faktycznie, ileż można robić zadania z dodawania i odejmowania w zakresie 100, gdy człowiek radzi sobie spokojnie z tysiącami. Te kilka zadań z mnożenia i dzielenie o wiele bardziej go satysfakcjonowało. Czytać ze zrozumieniem też potrafi doskonale a krótkie i długie samogłoski to już nawet mnie uszami wychodzą, choć ja tylko się przyglądam jak on pisze codziennie po 2 strony ciągle tych samych w koło zadań. Nuda jak cholera.
Najstarsza miała na zadanie uszyć maseczkę z tego, co znajdzie w domu. Wykorzystałyśmy nową poszewkę, która ostała się po piżamowych urodzinach oraz jakiś kolorowy materiał kiedyś tam kijwiepoco zakupiony oraz UWAGA tasiemki do prezentów świątecznych z adekwatnym motywem. Dotąd wszystko było okej. Potem wydrukowałam ten szablon i tę instrukcję, które pani przysłała. Kazało tam że ten projekt przygotowany został w Chinach. Nnnnno, a ten opis i instrukcja wykonania - tak na moje oko - tłumaczona była z chińskiego na niderlandzki przez francuskojęzycznego Niemca marokańskiego pochodzenia wychowanego w Polsce. No chyba, że to zadanie miało też przy okazji sprawdzać inteligencję, pomysłowość i inwencję twórczą delikwenta próbującego zrozumieć, co autor tak na prawdę miał na myśli. No ale okej, Najstarsza w szyciu i logice to akurat jest dobra. Dobra jest też w robieniu wszystkiego po swojemu i tutaj to doskonale wykorzystała. Maska wyszła świetnie. Zrobiłyśmy zdjęcie i wysłałyśmy pani do oceny razem z wszystkimi stosownymi formularzami potrzebnymi do tego przedsięwzięcia. Zadań oczywiście było więcej, ale reszta była zwyczajna.
Młoda z kolei w minionym tygodniu miała jakiś test z fotografii, który odbywał się jako konferencja on-line przy obecności wszystkich (czy tam większości) klasy oraz dwóch nauczycieli tego przedmiotu. No i mieli wszyscy ubaw niezły, bo papugi naszej Młodej postanowiły ten test sabotować. Nagle akurat w tym momencie postanowiły, że będą fruwać w koło jak głupki po pokoju i drzeć się na całe papuzie gardła. Wolnoć tomku w swoim domku.
Na początku tylko latały i furkotały tymi swoimi piórami tworząc dla internetowych słuchaczy wrażenie nadlatującego helikoptera. Wówczas nieświadoma całej sytuacji pani, która właśnie dołączyła do rozmowy, pełna obaw i wątpliwości zapytała wszystkich, czy ją dobrze słychać, bo ona ma straszne szumy.
- Proszę pani, to tylko te ptaki Tereski - uspokoili ją ze śmiechem uczniowie.
Gdy czarty zaczęły się drzeć, nauczyciel wyciszył Młodą i powiedział, że jak będzie mieć coś do powiedzenia, żeby się na chwilę odciszyła.
O i tak to jest z nauką on-line ha ha ha.
Na szczęście życie na szkole się nie kończy. Po lekcjach mamy jeszcze sporo czasu na robienie innych rzeczy. Sporo tego czasu oczywiście spędzamy w sieci - można czytać, grać, gadać i pisać z ludźmi, kupować czy co tam kto lubi.
Młody po dwóch tygodniach zaczął trochę tęsknić za kolegami z klasy i w końcu wpadliśmy na pomysł, by nagrać filmik dla klasowych kolegów i opublikować na YT. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. Młody wreszcie mógł spełnić swoje marzenie o zostaniu youtuberem.
Potem stworzyłam grupę na whatsappie i wysłałam link do mam. Bardzo szybko otrzymaliśmy wiadomości zwrotne z wielką ilością słów uznania dla Młodego.
Kolejnego dnia, po kolejnym filmiku poza słowami uznania na whatsappie pojawiło się trochę zdjęć i filmików z pracami klasowych kolegów Młodego : a to gofry, a to rysunek, a to mleczny shake, a za nimi kolejne słowa uznania skierowane do ich autorów. Potem któraś z mam zaproponowała, by dzieci napisały do siebie listy, na co dzieci zareagowały entuzjastycznie i od razu zabrały się do pisania. Listy można wysyłać mejlem, a można tez pisać i rysować na papierze a potem skanować czy fotografować i wysyłać albo na upartego zwyczajnie wrzucić do skrzynki podczas spaceru (choć to już może być w dzisiejszych czasach sprawa dyskusyjna). Inna powiedziała, że korzystając z apki można on-line zaprojektować i wypisać kartkę, którą poczta wydrukuje i wyśle pod dany adres. Podała też kod na 10 darmowych kartek. Tak czy owak możliwości jest wiele, wystraczy trochę pokombinować i wyjść z jakąś inicjatywą. Dalej już pójdzie łatwo. No, przynajmniej tutaj, gdzie mieszkamy. Nie wiem, czy wszędzie to zadziała, bo pewnie wielu woli po prostu jak zwykle siedzieć i jojczyć...
Od pierwszego filmiku Młody zdążył się już zapoznać z Whatsappem, Hangoutsem, Messengerem, gdzie pisał, czytał, prowadził rozmowy wideo z kolegami i ich rodzicami. Radzi sobie też z pisaniem i odbieraniem mejli od kolegów. Oni najwyraźniej też sobie radzą. Filmiki, które dzieci i mamy nagrywały były świetne i nieźle się ubawiliśmy wszyscy. Wiadomo, że codziennie nie będą wszyscy siedzieć i robić zdjęć czy filmików z dziećmi, bo wielu rodziców zwyczajnie w domu musi pracować, ale ten raz to już była niezła zabawa i zawsze jakaś odmiana w tym życiu w zwolnionym tempie.
My bez wątpienia jeszcze trochę sie pobawimy w Youtuberów, bo to na prawdę fajna zabawa, choć bez wątpienia dosyć czasochłonna. Czasu jednak na razie dosyć dużo mamy, bo przecież teraz mamy prawdziwe ferie, a pomysłów nie brakuje. Dla Młodego może to być fajna terapia antywstydzeniowa. Bowiem Nasz Youtuber na co dzień jest bardzo nieśmiały, co nie przeszkadza mu być jednym z bardziej lubianych dzieci w szkole, ale lepiej być śmiałym fajnym chłopcem niż nieśmiałym fajnym chłopcem. Tutaj jedno z naszych video. (Młodemu będzie miło, gdy wejdziesz na YT i dasz mu lajka ;-) )
Jutro mamy się stawić w szkole po odbiór podręczników na czas po feriach. Przewiduje się bowiem, że są bardzo małe szanse na to, że nauka rozpocznie się 20 kwietnia. Bardziej realny - jak wynika z listu od dyrekcji - jest początek albo i dalsza część maja. Najczarniejszym choć bynajmniej niewykluczanym scenariuszem jest zamknięcie szkół do wakacji.
Podejrzewam, że nauczyciele przez te 2 tygodnie wymyślą jakieś sensowne rozwiązania albo dopracują bieżące (o ile jeszcze tego nie zrobili) na dalsze prowadzenie zajęć po feriach, bo dotąd to dosyć chaotyczne to wszystko było, co oczywiście bynajmniej mnie nie dziwi, a tylko stwierdzam fakty. Choć muszę tu przyznć, że jak na taką nagłą, nieprzewidywaną, zaskakującą sytuację to belgijskie szkoły całkiem fajnie sobie poradziły i nieźle to wszystko przebiegało, a rodzice i uczniowie - jak wynika z telefonów i listów ze szkół - dosyć poważnie i odpowiedzialnie podeszli do tematu. Sytuacja jednak jest dziwna.
Ja jak dotąd zaobserwowałam 4 etapy w podejściu do korony wirusa w mojej okolicy (podejrzewam dotyczy całej Flandrii, a także poniekąd nas samych):
1. Pierwsze tygodnie. Niedowierzanie, wątpienie, ignorowanie.
2. Pierwsze 3 dni po ogłoszeniu stanu wyjątkowego przez rząd. Szok i Panika (szturm na sklepy i apteki)
3. Kolejne 2 tygodnie. Nerwowy czas oczekiwania na powrót do normalności i/lub nowe obostrzenia.
4. Stabilizacja. Zniecierpliwienie. Zróbmy coś. Pojawiają sie różne akcje: białe flagi, tęcze, misie, wspólne śpiewanie, ludzie zaczynają odkrywać nowe formy zakupu i sprzedaży, kontaktów z bliskimi, zajęć dla dzieci i siebie...
Tak, ten czas przynosi wiele możliwości poczynienia interesujących obserwacji na ludziach. Nie mogę się doczekać, aż ktoś o tym napisze porównując zachowania ludzi w różnych krajach. Bardzo mnie to fascynuje. To bardzo ciekawy eksperyment na ludziach ten wirus. Czy przypadkowy czy zamierzony to pewnie nigdy się nie dowiemy, ale korzystajmy z okazji i obserwujmy skoro już się zdarzył :-)
Dzień dobry,
OdpowiedzUsuńKażda osoba ma prawo do własnych emocji, odczuć, jeśli nie ranią drugiej osoby. I tyle w temacie percepcji rzeczywistości.
Wszystkiego dobrego, spokoju i życzliwości, tak po prostu.
Pozdrowienia i uśmiechy.
Dzień Dobry. Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Pozdrawiam również.
UsuńProszę bardzo.
UsuńDobrego czasu, nie tylko w ferie. Pozdrawiam.
ale fajne wasze filmiki na youtube:) gratulacje!
OdpowiedzUsuńDzięki
Usuń