Miałam spisywać na bieżąco wszelakie zmiany w naszym świecie opanowanym przez covid19, bo przecież to ważny kawałek naszej historii, ale jakoś nie ma czasu na pisanie...
Spróbuję jednak dziś to i owo tutaj sobie skrobnąć ku pamięci.
Mój powrót do pracy po lockdownie
Pospolity obwieś w autobusie ;-) |
Gdy wydano zezwolenie na powrót dzieci z podstawówki do szkoły, to i ja postanowiłam wrócić do pracy. Klienci bowiem też już zaczęli się niecierpliwić. Najpierw przyszła do mnie sąsiadka, by zapytać czy już wracam, bo chłop słabo sobie radzi ze sprzątaniem, a ona nie może tego robić ze względów zdrowotnych. Zaraz potem zadzwonili moi ulubieni ponad 80-letni klienci "Magda, ty to tam żyjesz?! Co ty myślisz, że ja sama mam niby swój dom sprzątać?! Ja stara jestem i mi się nie chce hihihi".
No i fajnie, tyle tylko, że potem się okazało, że ja nie mam komu powiedzieć, że wracam do roboty. Biuro na sąsiedniej wiosce - wiadomo - nieczynne. Wysłałam zgłoszenie o chcęci powrotu do pracy korzystając z formularza przysyłanego non stop w każdym mejlu z biura głównego. Nic.
Wypróbowałam trzy różne numery telefonu i wszędzie ta sama automatyczna sekretarka. Na mejlu automatyczna odpowiedź, że nikt nie czyta mejli.
Zadzwoniłam na ogólny numer i dostałam kolejny numer, pod którym niby ktoś miał być, ale znowu automat.
No i spoko. Chcę wrócić do roboty, ale nie mam jak!
W końcu po paru dniach ktoś do mnie zadzwonił. Ta osoba obdzwoniła wszystkich klientów i sie okazało, że tylko 2 na razie nie chce mojego powrotu - jeden, bo pracuje w domu i ma kilkoro dzieci nieszkolnych, czyli dystans i bezpieczeństwo nie może być zagwarantowane i drugi, bo jest w szpitalu.
Gdy szłam po raz pierwszy do swoich klientów, nie wiedziałam czego się spodziewać i jak się samemu zachować w tej dziwnej sytuacji. Co z tymi maskami, rękawiczkami, których nie toleruję za bardzo...
Z biura otrzymałam "zestaw bezpieczeństwa", czyli paczkę chusteczek, ręcznik papierowy, jedną parę rękawiczek wielorazowych, 5 maseczek i żel odkażający do rąk. Szaleństwo.
Okazało się, że praca wygląda normalnie. Ludzie bynajmniej nie unikają mnie jak diabeł święconej wody, czego się spodziewałam. No, może z wyjątkiem jednego, który na początku nie przychodził do domu, dopóki tam byłam, nawet jak miał ważny telefon do odebrania. Z czego jego partnerka się podśmiechiwała trochę, a nawet bardziej niż trochę...
Na początku klienci starali się przebywać w innych pomieszczeniach albo na zewnątrz, choć byli i tacy, którzy zwyczajnie w tym samym pomieszczeniu zajmowali się swoją robotą. Tylko dystans zachowujac. Świetnie. Zdrowy rozsądek to dobra rzecz.
Do ludzi starszych wystroiłam się w maseczkę, bo pomyślałam, że tak trzeba. No i zostałam wyśmiana przez tych wariatów. Powiedzieli, że kawę mam pić w takim układzie też bez zdejmowania maski buachacha.
Czyli gicio czacza - nie muszę nosić niczego na ryju ani na łapach. Lubię moich klientów jeszcze bardziej, niż wczesniej. Maskę noszę teraz tylko, u klienta który jest osłabiony chorobą (nie korona) i jest w podeszłym wieku.
Szkoła
Koniec roku szkolnego jest niezwyczajny.
PODSTAWÓWKA
Młody chodzi do szkoły (prawie)zwyczajnie codziennie. Zaczęli od 2 dni w tygodniu podzieleni na dwie grupy. Potem jednak Rada Bezpieczeństwa zezwoliła podstawówkom i przedszkolom na normalną naukę codzienną w kompletnych klasach. Każdy siedzi w osobnej ławce, ale blisko siebie. Młody uważa, ze to spoko, bo nikt mu nie przeszkadza i nie odgapia zadań :-)
Często myją ręce - wodą z mydłem albo żelem. Belfry noszą maski i rodzice przyprowadzając i odbierajać pociechy też muszą mieć zasłonięte pyski na terenie szkolnym.
Ostatnie zajęcia odbędą się we wtrorek 30 czerwca, czyli zwyczajnie.
W tym roku nie będzie wywiadówki.
SZKOŁA ŚREDNIA
Duże nie wróciły do szkoły, bo akurat są w tych klasach, które nie zostały wzięte pod uwagę. Do końca zeszłego tygodnia miały naukę on-line. W piątek Młoda mogła iść do szkoły na jeden dzień, ale wychowawczynie stwierdziły, że ona już udowodniła, że nadaje się na kierunek fotografia i że z nauką sobie radzi świetnie, zatem nie musi przychodzić. Ona na to jak na lato.
Najstarsza ma w tym tygodniu możliwość pójścia do szkoły 2 razy po pół dnia. Jutro pewnie pójdzie, bo wczoraj nie miała czym pojechać na stację, gdyż rower odmówił współpracy, a zapasowy jest właśnie u mechanika. Młoda zaś potrzebowała swojego na dotarcie do zębowej wróżki dentysty sadysty.
U dużych wywiadówki się odbędą on-line (hangouts itp) albo telefonicznie. Raporty także on-line.
Wizyty u lekarzy, terapeutów, salonach piękności i sklepach.
Jak tylko Rada Bezpieczeństwa wydała rozporządzenie o uwolnieniu lekarzy i innych, to my od razu za telefon, by nadrobić jak najwięcej zaległości. Zatem dziś już mam całkiem niezły obraz tego, jak działa tutaj służba zdrowia i inne instytucje usługowe....
Do naszego rodzinnego nie można się umawiać teraz on-line, tylko trzeba dzwonić i opowiedzieć, czy nie ma się objawów grypy. Nie można siedzieć w poczekalni. Stoi się na zewnątrz i czeka na wpuszczenie. Doktor zakłada maskę, gdy wchodzi się do gabinetu. Byłam z Najstarszą, czyli można po dwóch na raz ;-) Maseczka obowiązkowa, gdy się wchodzi do gabinetu, ale jak się idzie tylko po receptę zamówiona przez telefon to nie trzeba.
W aptece mają linie na podłodze, gdzie klienci mają stać i u nas mieści się 3 osoby teraz (reszta stoi na zewnątrz). Przy ladzie jest pleksi-szyba.
Dentysta, u którego Młoda była robić zdjęcie szczęki, przyjmuje w stroju z NASA albo w czymś bardzo podobnym, jak wynika z pełnych smiechu opowieści Młodej.
Nasz dentysta na wiosce nosi tylko maseczkę i rękawiczki, czyli jak zwykle. Tylko, że ludzi wpuszcza do gabinetu głównymi drzwiami, a wypuszcza przez werandę (w Belgii większość lekarzy ma gabinet w domu lub przyjmują w szpitalu). No i coś co Młodą ubawiło setnie - klawiaturę i myszkę od kompa dentysta trzyma we workach na mrożonki hahaha.
Młoda chodzi do niego co parę dni, bo miała do wyrwania 4 zęby - każdy z innej strony i jeszcze jeden jej został. Za dużo jej tego narosło w paszczy i teraz przed założeniem aparatu korygującego, trzeba zrobić porządek. Maseczka u dentysty nie potrzebna buachachacha.
Ja byłam u dermatologa. Okazało się, że te duże pieprze to nie pieprze, tylko jakieś brodawki starcze. No ja pieprzę, że niby stara jestem?! Ano może i jestem. Ważne, że to nic nie robi. Lepiej być uznanym za starego niż mieć rak skóry.
Do dermatologa akurat można się było umówić on-line i to szybko. Normalnie się czeka od miesiąca do trzech a teraz cyk i za kilka dni wizyta. Super. Obowiązkowo trzeba mieć maskę. Dodatowo doktor ma na stole zasłone z pleksi. Do zbadania pacjenta musi zza niej wyjść i tak, no ale kazali mieć szybę to ma :-)
Z Najstarszą byłam w szpitalu na wizycie u ortopedy, potem na na prześwietleniu i USG.
Przed szpitalem czasem tworzy się kolejka, bo przy drzwiach sprzedają maski i czasem jeszcze ktoś coś pyta, ale poza tym idzie sprawnie i w miarę normalnie. Maski - jak wiadomo - obowiązkowe (jak nie masz swojej, to można tam nabyć).
Lekarze, pielegniarza i reszta szpitalnej braci też noszą maski, gdy wchodzą w bliższy kontakt z innymi ludźmi. W poczekalniech niektóre krzesełka mają znaki zakazu naklejone, bo tylko na niektórych mozna siedzieć. No ale poza tym spoko.
Ja poza tym chodzę do kinezysty, czyli FI-ZJO-TE-RA-PEU-TY....
Ostatnio jak napisałam tu "kinezysta" to jakaś uczona w piśmie mnie "oświeciła", iż po polsku mówi się "osteopata" hehe. Zatem wyjaśniam, że nasz "kinezysta", poprawnie: kinesist, kine to po polsku fizjoterapeuta. Osteopata to osteopaat i to jakby trochę inny magik.
Gdy pierwszy raz poszłam do swojej kinezystki, od razu zapytałam, czy muszę mieć tę szmatę na gębie. Odpowiedziała, że normalnie tak, ale skoro ona się bedzie moimi plecami zajmować, to nie muszę zakładać maski. Można? Można!
Przed wejściem do gabinetu trzeba myć ręce. Po wyjściu też, ale chyba jeszcze mi się nie zdarzyło - przypominam sobie, jak już zamknę drzwi. Poza tym bez przesadyzmu. Liczba zachorowań w naszej gminie i okolicy wynosi od dawna zero , więc ryzyko jest słabe raczej. W poczekalni spotykam różnych ludzi. Jedni mają maski, inni nie. Nie ma tam tłumów - góra trzy osoby i miejsca jest dość, by trzymać się z dala od reszty i siedzi sie tam maksymalnie kilka minut, bo każdy przychodzi na czas. Terapeuta pucuje za każdym razem te leżanki do masażu solidnie. Tylko nie za fajnie jest się kłaść na mokrym, zimnym podłożu brrrr.
Fryzjerzy
Młoda odwiedziła też już fryzjera i to zaraz jak tylko otwarli, bo normalnie nosi krótkie włosy, ale przez koronę już zaczęła się czesać na szoguna. U naszego fryzjera nie trzeba było mieć masek, bo dziewczyny twierdzą, że i tak by je zaraz odcięły hehe. Na ławkach poczekalnych ludzie mają maski i siedzą z daleka od siebie. Pomiędzy umywalkami są szyby teraz. Fryzjerki noszą maski.
Od znajomych, którzy też już uroczyste podstrzyżyny zaliczyli, wiem że u każdego fryzjera jest inaczej. Sąsiadka musiała normalnie mieć maskę i musiała czekać przed gabinetem, aż inni wyjdą.
Inni opowiadali, że u ich fryzjera maski PRZYKLEJAJĄ klientowi do twarzy jakąś taśmą... Jajca niezłe. Co gabinet to inaczej zinterpretowali zalecenia. Ważne, że otwarte.
Autobusy
Na badania do szpitala jeździłyśmy z Najstarszą autobusem. No jacie. Sami zamaskowani obwiesie teraz podróżują tym środkiem transportu. Normalnie strach się bać! Każdy musi mieć maskę z wyjątkiem kierowcy. Ci na początku też musieli zatykać se pyski, ale po kilku dniach tupnęli nogą i powiedzieli chórem zdecydowane NIE, bo w masce nie da się prowadzić autobusu całymi dniami. Ludzie zaczęli się bać, że kogoś zabiją, gdyż kręciło im się w głowach, nie mogli oddychać, no i Rada Bezpieczeństwa zmieniła postanowienie. Dobrze, że tu jakaś demokracja jednak działa.
Kierowcy nie muszą nosić masek, ale muszą być oddzieleni od podróżnych. Teraz wisi folia na przodzie pojazdu i nie wolno wsiadać przednimi drzwiami (dotąd był to obowiązek). Nie pokazuje się też kierowcy biletów, z czego wnioskuję, że część ludzi z tego skorzysta chłe chłe.
Zakupy
Jak już wypadłyśmy z Najstarszą na miasto, to postanowiłysmy zobaczyć, czy nas nie ma w sklepach...
W czasie lockdownu kupowaliśmy przez Internet. Jeżu kolczasty, co nowych czadowych sklepów żeśmy z tej okazji odkryli. Lubimy kupować on-line i robimy to od lat, ale teraz to już przeszliśmy sami siebie - kurierzy przynosili po 2-3 paczki dziennie codziennie. Ubrania, buty, książki, płyty, zabawki, kosmetyki i środki czystości, żarcie i akcesoria dla pupili, narzedzia różne, sprzęt, pościel, farby, meble... Niewiele jest rzeczy, których nie da się kupić w necie. W czasie lockdownu przesyłka w wielu sklepach była gratis nawet jak całe gie się zamawiało. Bomba!
No ale dobra, człowiek nie był w realnym sklepie tyle czasu to się stęsknił trochę. Odwiedziłyśmy dwa sklepy z Córą. Do jednego takiego z różnymi artykułami wdepłam po nowe ręczniki, bo już sobie w necie je upatrzyłam, ale chciałam pomacać, bo ręcznik ręcznikowi nie równy... Maski nie były dotąd obowiązkowe w sklepach (od dziś pewnie sie zmieni niestety). W tym sklepie są tylko koszyki. Nikt jednak nie pilnował, czy bierzemy ani czy zachowujemy dystans. Ludzie sami się pilnowali, bo tłumów nie było...
Potem zauważyłyśmy wyprzedaże do 70% w c&a no to grzech było by nie wejść c'nie. W sklepie nie ma ani koszyków, ani wózków. Pełno ludzi, ale się starają nie pchać na innych. Duża skorzystała z przymieżalni bez problemów i to dwukrotnie, bo na nią zawsze jest sporo fajnych rzeczy na wyprzedażach, gdyż nosi mało popularny rozmiar 34. Na dziecinnym nawet znalazła na siebie spodenki z rozm 134 a ja twierdziłam, że to za małe przeco. Aaaaaa ona ma 18 lat i tyle wzrostu prawie co ja, ale serio te gatki okazały się na nią dobre. Szczapa.
Przy kasie też mają pleksę i są linie, gdzie trza stać. Poza tym zakupy wyglądają w miarę zwyczajnie. Nnno ale też nasze pobliskie miasto jest stosunkowo małym miasteczkiem. W tych dużych jak Antwerpia czy Bruksela to nie wiem, czy chciałabym iść dziś na zakupy odzieżowe czy ręcznikowe. Wystarczy mi, że widziałam zdjęcia w gazecie... Tłumy, kilometrowe kolejki pod sklepami.... no chyba ludzi porąbało...
My kiedyś z Małzonkiem żeśmy w kolejce do budowlanego stali i to w niedzielę, bo w sobotę nam się zachciało wywozić rupieci na wysypisko i targając stary materac rozdupcyliśmy lampę w szopie. To była widocznie wciul stara lapma, bo całkowicie się rozwaliła, a kable pod napieciem na wierzchu w szopie, gdy pada deszcz to jakby głupi pomysł.... Pojechaliśmy po lampę do miasta, bo tylko tam czynne są takie przybytki w niedzielę. Kolejka jak za komuny. Czy te ludzie nie mają lepszych zajęć w niedziele niż remont chałupy czy prace ogrodnicze? Każde z nas musiało do tego wziąć osobny wózek, bo taki jest prikaz. Totralnie bez sensu, jak dla mnie, no ale nich im będzie. Lampę kupiliśmy.
Do spożywczych nie lubię teraz chodzić ze względu na kolejki do wózków i do kasy, osobne wózki i pozastawiane przejścia. No ale też jeść trzeba i z tych zakupów sie za cholerę nie da zrezygnować. Choć i tak sporo żarcia zamawiamy na wynos.W okolicy mamy też jeden duży sklep, gdzie nie trzeba brać osobnych wózków, jak sie idzie we dwoje, o ile nie jest to niedziela, bo w niedzielę cała wioska jest w sklepie po rzeczy na obiad lub gotowe obiady. Byliśmy tam ostatnio po pulpety dla Młodego (świeże danie do odgrzania, które uwielbia, a on wybredny bardzo). Okropne tłumy, ale sprawnie idzie, bo dwie kasy czynne, a ludzie tylko te obiady a nie duże zakupy. Innych spozywczaków nie cierpię i cieszę się, że mąż robi zakupy jedzeniowe, a ja tylko czasem cos do obiadu dokupuję po drodze z roboty. Jednak jak wprowadzą maski obowiązkowo, to nie wiem czy on pójdzie do sklepu. Jakbyście musieli pracować ponad 20 lat w tych cholernych maskach, to byście pewnie wiedzieli dlaczego....
No i napisałam, co napisać miałam.