19 marca 2021

Wycieczka do muzeum, zakup kur i pozostałe atrakcje minionych dni.

Wycieczka do muzeum zabawek w Mechelen


Siedzimy tak w tym domu i siedzimy, bo zimno jak diabli ciągle, a do tego te koronne regulacje obrzydzające życie i funkcjonowanie wszędzie. W końcu stwierdziłam, że coś trzeba w końcu zrobić i gdzies ruszyć dupsko. I tak oto postanowiłam zabrać Młodego do muzeum zabawek w Mechelen. Najstarsza tam kiedyś była z klasą i mówiła, że nawet ciekawie było. Zrobiłam rezerwację online i w poprzednią niedzielę pojechaliśmy z Młodym pociągiem. Już sama podróż była atrakcyjna, bo Młody nie jeździ za często pociągiem a jest w takim wieku, kiedy pociąg jeszcze sprawia wielką radochę. Był podekscytowany.

Drugą atrakcją tej wycieczki było wdepnięcie do nowo otwartej cukierenki donutowej Royal Donuts. Ostatnio będąc z Młodą w Mechelen po książki przyuważyliśmy długą kolejkę i balony pod tym przybytkiem. Nie jesteśmy jednak fankami długich kolejek zatem przeszłyśmy mimo. Młodemu jednak obiecałam donuty. To nie były byle jakie donuty. Ceny tam są zaiście królewskie - 3 albo 4 ojro za jedno ciastko?!! Jeżu kolczasty!  Młody wszedł do sklepiku, popatrzył na półeczki.....
- Jaaaacie, to ja chcę je wszystkie!!!!



Bo te donuty są przepiękne. Jakie tylko kolory. Te z nadzieniem, tamte bez. Z posypką, z m&ms, z wafelkami, kinderkami, polewą zieloną, różową, czerwoną, niebieską.... Aaaaaaa! Młody nie mógł sie zdecydować. Pozwoliłam mu wybrać trzy sztuki, bo w końcu przecież byliśmy na wycieczce, to można zaszaleć. Wybrał. Jednego wszamał od razu na ławce przed Royal Donuts. Dwa zabrał do domu. Niestety się okazao, że te dwa z nadzieniem zabrane do domu okazały się porażką. Były ohydne w smaku dla niego. Siostry zjadły, ale zgodziły się z braciszkiem, że opylenie nutelli łyżką prosto ze słoika dało by takie samo doznanie smakowe. Nie polecamy zatem nadziewanych donutów królewskich.

Po tym słodkim posiłku udaliśmy się w stronę Nekkerspoel, gdzie mieści się muzem. To 15 minut wolnego marszu od centrum. W drodze dopadł nas deszcz ze śniegiem, ale na szczęście zabrałam parasol i Młody sobie go niósł dumnie. Spodobała mu się też rzeczka koło torów - straszna była, taka głęboka.
Mechelen Nekkerspoel


W końcu dotarliśmy do muzeum. Muzeum ma trzy piętra. Na początku, na pierwszym pietrze był dział z lalkami z różnych krajów i epok. One są przerażające te lalki brrrr, co do tego oboje się zgodziliśmy. szybko przeszliśmy więc dalej. Potem był dział z różnymi klockami, były zabawki cyrkowo-jarmarczne, jakieś roboty, pojazdy.... Najciekawszym miejscem był dział z kolejkami elektrycznymi. Długo tam się kręciliśmy. Ludzi nie było zbyt wielu, więc nie trzeba było się spieszyć, bo nikt się nie pchał z tyłu ani nie poganiał. Tu i ówdzie można było wcisnąć jakiś przycisk, a wtedy część wystawy ożywała - coś grało, jeździło, kręciło się, świeciło... Bardzo to fajne!




Młody wrócił do domu badzo ucieszony. Wreszcie coś innego niż szkoła, komputer i włażenie na drzewa pod domem. 

Kury "silkie chicken".


W tym tygodniu miało miejsce jeszcze jedno ekscytujące zdarzenie, a mianowicie przywiezienie do domu naszych kudłatych kurek. Wszyscyśmy na nie czekali. Gdy zamawiałyśmy z Młodą, powiedziałam że najlepej jakby były różne. Pani w sklepie powiedziała, że zwykle są czarne i białe, ale niczego nie obiecuje. We wtorek przy odbiorze się okazało, że w naszym pudełku czeka na nas trzy kurki, a każda w innym kolorze. Mamy czarną, białą i rudą! Nazywają się Sunny, Chip i Chuppy. 




Na razie siedzą ciągle zamknięte w tym małym kurniczku, bo najsampierw muszą się trochę oswoić i przyzwyczaić zanim je zaczniemy wypuszczać na ogródek. Są przepiękne i superpuchate i mięciutkie. 
Długo marzyłam, by mieć te kurki w swoim ogródku. I w końcu mam! Chcemy je oswoić, by można było je brać na ręce i głaskać, bo to - ponoć - pieszczochy są. 

Życie i praca sprzątaczki.


A od wczoraj siedzę w domu, bo jestem przeziębiona PRZE-ZIĘ-BIO-NA!!! Kicham, smarkam, pokasłuję, poza tym nic mi nie jest, ale spoko, siedzę se w chałupie i się opierdalam a jakiś debil mi jeszcze za to zapłaci. Buachacha! Mogę się poczuć jak te wszystkie nieroby na zasiłakch czy na pincetplusach haha! 
Śmieszne to jest, że jeszcze dwa lata temu człowiek zasuwał do roboty z grypą, zapaleniem oskrzeli, czy anginą, bólami pleców, mimo że ledwie na nogach się słaniał i mało co  na oczy widział a słaby był jak mucha i każdy miał to w dupie. Gdy tylko człowiek nie wytrzymał i poszedł na chorobowe, zaraz jakiś zjebany doktorek na przeszpiegi przyjeżdżał i próbowal udowodnić, że mój rodzinny lekarz, wszyscy specjaliści, u których się leczę od lat, to tępe dżony, tumany i nieuki, bo on zaledwie na mnie zerknąwszy, wie że gówno mi jest. Jasnowidz kurwa. 

Tymczasem dziś z byle katarkiem człowiek MUSI zostać w domu, choć mógłby spokojnie bez problemacji pójść do roboty, bo zaraz jakiś inny cwaniaczek w garniaku przyleci na przeszpiegi i dostaniemy mandat, za narażanie świata i całej ludzkiej populacji. 
Tak czy owak jedno jest pewne ani wcześniej, ani teraz moje zdrowie i samopoczucie nikogo nie obchodziło ani nie obchodzi. Mówiąc "nikogo" mam na myśli tych, co to ustalają te wszystkie prawa, regulaminy, zasady, czyli tych, którzy mają na uwadze tylko i wyłącznie swoje własne kieszenie i  interesy, a dobro zwykłych pospolitych zjadaczy chleba mają tam gdzie słonko nie dochodzi.

No ale co człowiek zrobi? Nic nie zrobi! Siedze se w domu i piszę te wszystkie głupoty na blogu. Nie ukrywam, że było mi bardzo przykro i nie fajnie dzwonić wczoraj rano do klientki i powiedzieć jej, że nie przyjdę jej posprzątać w domu, gdy wiem że w weekend ma urodziny i że sama ma problem ze sprzątaniem, bo ma już po 2 operacje każdego z kolan za sobą, bo ma już swoje lata i całe życie ciężko harowała za marne pieniądze. Przykro mi, bo nie jestem poważnie chora, tylko przeziębiona i mogła bym pójść do pracy. Przykro mi, że do dzisiejszych dwóch klientek nie mogłam pójść posprzątać. Jedna ma 80 lat, druga blisko 90. Obie mieszkają same. Ich mężowie nie żyją od lat. Takie babcie czekają zawsze na sprzątaczkę, by raz w tygodniu czy raz na dwa tygodnie ogarnęła im chatę, bo same już ledwie łażą, a lubią mieć czysto, no i lubią czasem pogadać. Nie lubię iść nagle na chorobowe, bo to jest nie fajne dla moich klientów. Co innego planowany urlop, kiedy mogą się przygotować, zorganizować kogoś z rodziny do pomocy, czy poprosić o zastępstwo, a co innego nagłe poinformowanie, gdy one już są przygotowane, że Magda przyjdzie posprzątać. 

Do tego jeszcze musiałam pojechać na ten obrzydliwy test covidowy. Sama radość popitalać w to zimno rowerem 10km tylko po to, by dać se wepchać do nosa szczotkę do butelek. To był mój pierwszy test. Młoda miała rację - to boli. Choć normalsi mówią, że to tylko jest nieprzyjemne. Kurwa, pół godziny mnie nos w środku palił ogniem! No ale cóż, normalsi nie rozumieją też przecież, że kogoś metka od ubrania może kaleczyć, a nas kaleczy, boli, drapie niemiłosiernie. Każda nawet najmiększa i najmniejsza  metka. Każde z nas ma co najmniej jedno ubranie z dziurą, bo czasem trzeba wyciąć kawałek bluzy czy koszulki razem z metką, gdyż odcięcie to za mało. Niekiedy też wyrywamy to bez rozbierania się, a wtedy dziura bywa jeszcze większa haha. Czasem dostaję od kogoś używane ubrania i widać, że były używane na prawdę i nie mogę zrozumieć, że ktoś nosił je nie zważąjąc na taka gryzącą metkę. Brrrr. Dlatego sobie pomyślałam, że pewnie też z powodu wysokiej wrażliwości dla nas ten test covidowy jest bolesny, choć ci którzy go robią, zarzekają się, że to nie boli. A spitalajcie!
Test w każdym razie jest negatywny, bo właśnie dzwoniłam do doktora, by mi atest kwarantannowy do roboty za wczoraj i dziś wypisał i przy okazji się dowiedziałam, że wynik już jest, czyli szybko, bo wczoraj o 13tej robiłam, a dziś o 13tej już był w naszej medycznej bazie danych. Atest mam odebrać wieczorem. Tu jest to dobre, że jak potrzeba tylko jakiś papier, typu recepta czy taki durny atest, nie trzeba się umawiać na wizytę, tylko wystarzcy zadzwonić do rodzinnego i potem pójść odebrać pod drzwi.

Dziś dzwoniła do mnie też konsultantka z biura, by mnie poinformować, że kończy się moja umowa rowerowa. Co to dla mnie oznacza? Ano że rower elektryczny już będzie od maja mój na zawsze, ale wszelakie naprawy i konserwacja już odtąd w mojej gestii, czyli że pora się rozejrzeć za jakims innym środkiem transportu albo pożegnać z klientami spoza wsi, bo ten rupieć, zwany rowerem elektrycznym (a przez domowników krową) nie długo pewnie całkiem padnie, bo już wszystko w nim wychodzone, po tylu tysiącach kilometrów. Ważniejsze dla mnie jednak, że w związku zakończeniem tej dziwnej umowy, muszę podpisać inną i wreszcie będę dostawać czeki żywnościowe! To dla mnie oznacza około 70€ miesięcznie więcej, czyli nie mało. Pora poinformować moją pierwszą klientkę, do której mam 10 km, żeby sobie poszukała innej sprzątaczki i znaleźć sobie nowego klienta na wsi, żeby nawet z trampka można było chodzić w razie wu :-)

Młody pisał w tym tygodniu "kangura" - matematyczny konkurs. Zgłoszenie wypełniało się jakiś czas temu i całkiem o nim zapomnieliśmy. Młody wróciwszy ze szkoły mówi, że był kangur i że pytania były bardzo łatwe i że może to dla pierwszaków miało być...? He he. Jednak ja poczekam na wyniki, wtedy zobaczymy, czy faktycznie było łatwe, czy tylko mu się tak wydaje. Dwa lata temu miał najlepszy wynik. Rok temu był lockdown. W tym roku oprócz niego, pisał jeszcze drugi klasowy mądraliński. Ciekawam, jak im obydwu poszło i który okazał się lepszy. Oni czasem się o to kłócą w szkole, skurczybyki, ale z drugiej strony dobrze jest mieć konkurenta, bo jak się nie ma z kim ściagać, to zaczyna się człwoiek nudzić. Choć Młody i tak czasem się nudzi. Pani nazywa Naszego "sneltrein Izydor", czyli pociąg ekspresowy. W zeszłym tygodniu, któregoś dnia oznajmił, że tego dnia nawet od pani był szybszy i ona potem tylko do niego patrzyła i ewentualnie poprawiała. Co z tego dziecka wyrośnie, to strach się bać :-)

Ten drugi mądrala ma jutro wpaść do nas z wizytą. Już chyba z pół roku próbuje się wpraszać do nas, ale nie wiedziałam, co jego mama pracująca w szpitalu myśli na temat odwiedzin koleżeńskich w czasie pandemii i wolałam nie ryzykować zaproszeń. Bo wiecie, są ludzie, którzy nadają na tych samych falach i ludzie z innej bajki. Jednak Młody oznajmił, że jedna klasowa koleżanka nawet u tamtego ziomka na nocowanie była, a on się był u niej potem bawić, no to i ja go zaprosiłam. Obaj się cieszą i nie mogą się doczekać na wspólna zabawę.  Takie dziecka to już mogą do nas przychodzić, bo ośmio- ,czy dziewieciolatkami nie trzeba się jakoś specjalnie zajmować. Sami sobie zajęcie znajdą. Pogoda ma być słoneczna, więc będą pewnie gonić po polu, jeździć hulajnogą, czy rowerem, bazgrać kredą po asfalcie, czy inne cuda wyczyniać. Takie mądrale zwykle się nie nudzą, gdy się w dwóch zejdą - taki zawsze coś wymyśli fajnego. No i mamy jeszcze komputer, gry planszowe i zwykłe zabawki... Tylko jakichś naleśników nasmażę, by nie ugłodnieli przy zabawie.









 

5 komentarzy:

  1. Jestes naprawde super mama, wiecej dzis nie jestem w stanie napisac

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy wycieczka do muzeum jest udana? Jak sądzicie? Czy macie jakieś podobne, ciekawe miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Предприятия, кто обеспечивают доступ к интернету, уже реализуют в виртуальных комплексах актуальную оборону от кибернетических атак, объективный перечень можно просмотреть на гидра краснодар. Встроенные файерволы – отличная охрана от вторжения сторонних лиц в закрытую интерактивную сеть. Стартовать подходящую защиту личного компа нужно с подбора надежного провайдера.

    OdpowiedzUsuń
  4. Система анонимных оплат на форуме сайт gidra com

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń