15 października 2021

Chcesz kupić znajomym zwierzę dla kawału, to lepiej jebnij się porządnie w łeb!

W poprzednim tygodniu nasza rodzina znowu się powiększyła o dwa sympatyczne stworzonka. W związku z czym kilka dni kręciło się wokół tego zdarzenia.

W poprzedni wtorek spakowaliśmy transporter gryzoni i udaliśmy się do schroniska. Okazało się, że świństwa są w rzeczywistości większe, niż wydawało się na obrazku. Są piękne! Luk jest czarno-biały a Maggie rudo-czarna. 

Opiekunka ze schroniska wyjaśniła, że zwierzątka zostały kupione dla kawału. 

WTF?!

No tak. Zabawa polegała na tym, że znajomi kupili znajomym parkę świnek na prezent z jakiejśtam okazji i jeszcze wcisnęli kit, że to dwie samiczki. Opiekunka mówiła, że ci ludzie raczej dobrze traktowali te zwierzątka, ale gdy pojawiły się małe, to trochę ich to przerosło. Poza tym nie mają wystarczająco czasu, by zajmować się świnkami. Oddali je zatem wszystkie do azylu. To nie jest tu wcale takie proste, bo za przyjęcie do azylu trzeba zapłacić. 

No nie wiem, jakim zjebem trzeba być, by kupować zwierzaki dla beki…? Nam się to w każdym razie w głowach nie mieści. Ja bym takich ludzi dla beki wywiozła w nagrodę do jakiejś dżungli i zostawiła tam na miesiąc w samych majtkach, niech by się zabawili trochę. Może akurat nic by ich nie zjadło, może akurat udało by im się jakieś jedzenie i wodę znaleźć i może by przeżyli. A jeśli nie to trudno. Przecież dla mnie to tylko zabawa, co mnie jakieś głupie buce obchodzą. Że tygrys im rękę ugryzł? Ojtam ojtam. Przecież człowiek to tylko głupi zwierzak, kto by się tam tym martwił… Pff.

Tak właśnie myślą buce, którzy kupują zwierzę na prezent dla beki. To skurwysyny nie ludzie!

Swego czasu jakieś Poloczki też nam się chwalili, jak to już trzeciego chomika kupili dziecku, bo one zdychają po kilku dniach, gdy patologiczny bachor patologicznych rodziców dziecko się nim bawi. Kurwa. Tylko chwycić za kłaki taką mamusię z tatusiem i wyrżnąć o ścianę. Potem zrzucić ze schodów i połamać kończyny, by na koniec, gdy już ich w stanie ciężkim do szpitala będą wieźli,  powiedzieć, żeby się nie martwili, bo ich dziecko jutro dostanie nowych rodziców. Może wtedy by dotarło do zjebanego mózgu, że zwierzę też czuje ból, że zwierzę też potrzebuje ciepła, troski, uczucia. Potrzebuje zdrowo się odżywiać i czuć się bezpiecznie. 

Jeśli nie jesteś w stanie zapewnić tego wszystkiego zwierzakowi, to trzymaj swoje parszywe łapska od niego z daleka. 

Zwierzątko to nie jakaś jebana zabawka! Zwierzątko to czująca żywa istota. Zwykle pierdyliard razy lepsza od większości ludzi.

Sąsiadka nie dawno uratowała psa od eutanazji, bo okazuje się, że ludzie podczas lockdownu nabrali zwierząt ze schroniska i nakupili, bo czuli się samotni i odizolowani, ale teraz jak już znowu wolno imprezować, zwierzak im przeszkadza, więc trzeba się go pozbyć. Skurwysyny!

Sąsiadka dowiedziawszy się o planowanym zabiciu, zabrała go tymczasowo do siebie i znalazła psinie nowy ciepły dom. 

A my daliśmy nowy dom pięknym świnkom.

Adopcja świnek, gdy już ma się jakieś w domu, nie jest łatwa, ale u nas (już po raz drugi) zakończyła się pełnym sukcesem.

Najpierw Nowi przez jeden dzień mieszkali w starej króliczej klatce. Potem wsadziliśmy ich na chwilę do Starych Naszych świniaków. Oj, było dużo burczenia. Nowe chciały od razu przejąć władzę, a stare nie chciały się bynajmniej swojej zrzekać. Maggie zaczęła gryźć wszystkich, ze swoim partnerem włącznie, ale też zwiedzała i oglądała zębami i oczyma całą małą posiadłość. Po chwili Nowi wrócili do klatki. Drugiego dnia dostarczono elementy na rozbudowę klatki, a my czym prędzej zabraliśmy się do roboty, bo 4 świnie to dużo świń i potrzeba im sporo miejsca do biegania, chowania i relaksu.





Gdy włożyliśmy Nowych po raz drugi do Starych, tym razem do powiększonej klatki, już nie było zbyt wiele kłótni. Tylko Nasza Love bardzo przeżyła przybycie gości i utratę władzy. Cały jeden dzień praktycznie nie opuszczała swojego domku. Wtykaliśmy jej tam najlepsze kąski na pocieszenie i na drugi dzień już lepiej i pewniej się czuła. Dziś wszystkie stanowią jedną świńską rodzinę. Nie gryzą się. Czasem ktoś na kogoś naturkocze ze złością, a innym razem ktoś napiszczy, gdy dwie inne świnie zwalą się na niego po chamsku w ciasnym schowanku i mało go nie spłaszczą tam. Luk popcornuje co chwilę po całym wybiegu i turkocze radośnie. Gdy pora posiłku się zbliża albo jakiś człowiek wróci do domu „utają” (piszczą) wszystkie cztery. Nowe piszczą bardzo głośno! 

Tylko, jak któreś z nas wraca do domu, to osoba obecna w domu zwykle woła głośno „jadły! Dopiero co. Nie dajcie się nabrać, że są głodne. To kłamstwo i próba wyłudzenia.!”. 

Życie wróciło do świńskiej posiadłości. Często widać świnki na pięterku, świnki przy sianie, świnka śpiącego na środku wybiegu albo świnka popcornującego po klatce (bieganie z podskakiwaniem). 

Mogę siedzieć i patrzeć na nie godzinami. To bardzo odprężające zajęcie. Lubimy je karmić, obserwować ich szaleństwa. W sumie to nawet sprzątać im lubię, bo to zabawne, gdy uciekają wtedy na pięterko i kłócą się tam o łóżeczko. Jeszcze zabawniejsze jest, gdy złażą na dół, gdy jeszcze nie skończone i plątają się pod rękami. Zmiana dywaników i mycie podłogi to 5 minut roboty, ale one są niecierpliwe, a poza tym dosyć ciekawskie.

Dziś wybieramy się do weta z naszą Luśką, bo ostatnio bardzo schudła, co jest bardzo niepokojące. Z informacji z googla może to być zarówno problem z zębami, czy robaki, ale też wiek, jak i poważne choróbsko typu rak, czy inne skurczysyństwo. Martwimy się, choć poza schudnięciem nie widać innych niepokojących objawów. Luśka je wszystko, co dotąd jadła. Bobczy jak bobczyła, siusia do kuwety jak siusiała. Przybiega i kręci młynka wokół nóg domagając się pieszczot. Burczy, warczy i boksuje, gdy coś jej się nie  podoba. Rozgryza swoje kartonowe pudła, chowa się do nich i wbrykuje na nie. Trochę mało je siana, jak na królika, ale tak było od początku. Wet, mamy nadzieję, wyjaśni co jest problemem i oby to nie było nic strasznego, bo Lusia to najlepszy królik na świecie. NAsza pierwsza i najstarsza podopieczna. 

Ja też powinnam wybrać się do jakiegoś konowała, bo moje kopyta czasem nie chcą współpracować. Chciałabym wierzyć, że to zbieg okoliczności, jednak wyguglowałam sobie makiśczas temu najczęściej zgłaszane poszczepienne powikłania i okazuje się, że dziwnym zbiegiem okoliczności problemy z krwiobiegiem pojawiły się nagle po covidowym szczepieniu u setek ludzi. Zresztą i w gazetach o tym gdzieś tam kiedyś drobnym drukiem było.

U Młodej powikłaniem poszczepiennym jest pogorszenie menstruacji, która do tego czasu już wymagała brania tabletek. Teraz jednak to jest po prostu katastrofa i istna powódź. No sorry, ale nie jest normalnym, że mimo najgrubszych i największych podpasek portki ci po godzinie przemakają. 

Oj, chyba się zagalopowałam… znowu zaraz jakaś warsawianka będzie zgorszona, bo kobieta mówi publicznie otwarcie o menstruacji i używa wulgarnych słów typu „podpaska”. Hehe.

U mnie po szczepieniu nagle masowo zaczęły się pojawiać żylaki. Dotąd miałam jednego. Pojawił się 20 (słownie: dwadzieścia) lat temu podczas ciąży i sobie jest. Siniaki i bóle nóg w mojej robocie w moim wieku to nic specjalnego. Tyle, że dotąd wiedziałam skąd mam siniaki i któremu domowi i sprzętowi daną granatową czy żółtą plamę zawdzięczam. No i od roboty mam też siniaki na dupie, głowie, plecach, ramionach itd, bo każdy ma w domu jakieś kuromysła na różnych wysokościach. Ostatnio jednak pojawiają się po cichu ale bolą jak skurwesyn. Mam też coraz więcej czerwonych fikuśnych ozdóbek na girach. Ostatnio przedwczoraj Młody wyciągnął mnie na swój wieczorny spacer (codziennie chodzi z tatą), no i poszłam. To raptem ze 3-4 km było, ale z trudem doszłam do domu, a pokonanie w nocy schodów, by dostać się do wuceta to był nie lada wyczyn. Rozważałam schodzenie na dupie, ale bokiem okazało się wykonalne. Do teraz czuję, że mam nogi, ale nie jest to ból, raczej upierdliwość - mrowienie, napięcie, dziwaczne uczucie… 

Pora zatem zapisać się do rodzinnego. Póki co zaraz spieprzam do roboty. Jeden klient mi dziś wypadł, ale popołudniowe 4 godziny trzeba zaliczyć.

Młodego muszę zapisać w końcu do dietetyka dziecinnego, bo czasem mam już dość jego niejedzenia, no i zwyczajnie się niepokoję. 

Psycholożka jednak ostatnio stwierdziła, że Młody pod wieloma względami podobny jest do sióstr ze swoją odmiennością, postrzeganiem i odczuwaniem świata, a co za tym idzie, kto wie, czy i w jego wypadku nie trzeba brać pod uwagę spektrum autyzmu. To by wiele rzeczy wyjaśniało, tak samo jak w przypadku Młodej, ale póki co nie ma co się tym zajmować. Rozmowa z dietetykiem, alergologiem i wizyty u psychologa na pewno nie zaszkodzą, a wielu rzeczy się dowiemy o naszym synu i jego zdrowiu, a także o sobie.

Tymczasem zjeżdżam do roboty. Może jeszcze przez weekend coś skrobnę, a może dopiero za kilka czy kilkanaście dni się uda popisać. To wcale nie jest łatwe, gdy dużo na raz się dzieje. Ja nigdy się wszak nie nudzę za bardzo…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko