16 października 2021

Pogoda na las i orzechowe ciasto

 Młoda zamówiła na dzisiaj ciasto orzechowe i wyjście do lasu w celu fotografowania grzybów. Młody zamówił na dziś zagranie w „państwa-miasta” i oglądanie ostatniej części Harrego Pottera. Najstarsza niczego nie zamawiała, ale sama dobrowolnie wyniosłam kuwetę Luśki.

Luśka, zgodnie z przewidywaniami, jest dziś na mnie bardzo obrażona po wczorajszym spakowaniu jej do transportera i zawiezieniu do weta, gdzie ją obmacywano, osłuchiwano i zaglądano w zęby, oczy i uszy… Pani doktor jednak nie stwierdziła niczego niepokojącego. Zważyła króliczysko i zleciła ponowne zważenie za miesiąc, by sprawdzić, czy faktycznie chudnie, a wtedy ewentualnie poddać Lusię trzeba będzie dalszym badaniom. Zapisała witaminową papkę, którą Luśka jednak nie jest zainteresowana. Jutro spróbuję ponownie w inny sposób jej to zaserwować. Dziś jaśnie pani jest obrażona. Gdy próbowałam ją drapać po nosie, tak jak lubi, zaburczała i schowała się w małym pudle kartonowym. 

Po powrocie z Narni (tam mieszka Zuzanna z Luśką-Królikiem) zabrałam się za łupanie orzechów, których parę dni temu nazbierałam po drodze z pracy. Wala tu tego się  pod nogami sporo. Wystarczy się schylić. No, czasem trzeba zapytać kogoś o pozwolenie, a czasem ludzie sami proponują. Jak to na wsi. 

Potrzebowałam dwie szklanki tych orzechów więc Małżonek się zlitował i dołączył do dziadka do


orzechów jakieś kombinerki. Szybko we dwoje poszło. Pieczenie to już pikuś. Zamówienie dotyczyło bowiem „Luksusowego Siostry Anastazji”, ale dla mnie to zwykły starodawny placek orzechowo-kokosowy, prosty jak budowa cepa, do tego słodki jak fiks. Luksusu w nim w każdym razie nie widać. No chyba, że kto w mieście mieszka i za orzechy płacić musi jak za diamenty. Wieśniakowi wystarczy, że się schyli i z gleby podniesie zupełnie za friko. Bożenki naprodukowały jajek to placki pachnące i żółciutkie wychodzą. Młoda uwielbia piekielnie słodkie rzeczy. Co więcej ten cukier potrzebny jej jest najwyraźniej do walki z ponurymi nastrojami, a przemianę materii ma bardzo dobrą i nic jej się nie odkłada na ciele, zatem może póki co zażerać, ile ma ochotę.



Wycieczka fotograficzna nam się udała. 

Pogoda była dobra i przyjemna. Ja robiłam, jak zwykle, zdjęcia swoim starym iphonem, czego efekty można tu obejrzeć, a Nastocórka swoim Nikonem. Dziś trochę szklaną dziesięciocentymetrową kulą się pobawiłyśmy, ale to nie jest takie proste jak się wydaje. Znaczy proste to może i jest, ale wymaga zupełnie innego spojrzenia i trochę wprawy. Jednakowoż fajnie jest znaleźć coś, czego się nie umie, a chce się umieć, bo w nauce i odkrywaniu nowych rzeczy zawsze jest sporo frajdy.


jak poćwiczę, to kulka nie będzie pochyła a grzyby wyraźne xd

To nie jest udane zdjęcie z użyciem kulki, ale ciekawy to efekt wytwarza

Młody świetnie sobie radzi w „państwa-miasta” jak na dziewięciolatka. Trzeba się nieźle uwijać, by zdążyć wypełnić przed nim tabelkę, co bynajmniej nie zawsze się udaje. Czasem tylko ma problemy z językami, bo częstokroć zna angielskie i niderlandzkie wersje, ale polskich nie i tak je zapisuje, jak zna, a po innemu to samo miejsce zaczyna się od innej litery niż po polsku. Jury jednak postanowiło uznawać innojęzyczne nazwy. 

Najstarsza w minionym tygodniu była ze swoją mentorką oglądać i poznawać miejsce, w którym będzie odbywać staż. Martwiliśmy się tym stażem, bo na jej kierunku ludzie zwykle odbywają staże w dużych sklepach odzieżowych typu C&A itp. To jednak nie dla niej. Szkoła i CLB - jak kiedyś wspomniałam -poprosiły o pomoc różne instytucje zajmujące się poszukiwaniem pracy i wspieraniem ludzi specjalnej troski. Tymczasem owo miejsce znalazłam sama i to zupełnie przypadkiem. Któregoś dnia podczas rowerowania po okolicy zobaczyłam nagle na budynku napis „Stofferder”, co znaczy tapicer. Pamiętając, że podczas lockdownu Najstarsza zwróciła uwagę na ten zawód, gdy robiłyśmy razem zadanie domowe (wtedy wszystkie były domowe hehe) o różnych zawodach po kierunku moda, pomyślałam - kurde, może by ją tu na staż przyjęli… 

Potem jednak o tym zapomniałam, bo wydało mi się to jakoś mało prawdopodobne, aż jej asystenkta z organizacji wspierającej uczniów z problemami przysłała mi do przejrzenia na mejla listę sklepów z rzeczami używanymi, w których Najstarsza mogła by rozpocząć staż. W odpowiedzi wysłałam jej adres strony internetowej tej firmy tapicerskiej z zapytaniem, czy w takim czymś nie mogła by córka przypadkiem odbyć stażu. Nie ukrywam, że spodziewałam się odpowiedzi negatywnej, a tymczasem za parę dni otrzymałam telefon, że rozmawiali z tą firmą i za parę dni pojadą z Najstarszą oglądać firmę oraz omówić szczegóły i będzie mogła tam zaczynać. Pojechali. Po obejrzeniu i rozmowie Najstarsza jest bardzo zadowolona. Na pierwszy rzut oka spodobało jej się to, co tam robią. Oczywiście oglądanie z boku a robienie tego samego własnymi rękoma to dwie różne sprawy, ale ważne że jest pozytywne nastawienie. Od czegoś zawsze trzeba zacząć. 

Na staż będzie sobie mogła spokojnie rowerem dojeżdżać, bo odległość podobna jak do dworca. Zacznie chyba jednak dopiero po feriach jesiennych, bo jakoś w tym tygodniu coś tam w tej firmie mają i w następnym też nie uda się, a potem ferie. Będzie chodzić przez dwa dni - raz cały dzień, raz pół. Pozostałe dni normalnie szkoła. Dziwne to trochę dla mnie, bo ona mogła sobie wybrać, w który dzień chodzić chce na staż. Reszta klasy ma w inny dzień. Ciekawe to. 

Pod koniec października mamy imprezę halloweenową w podstawówce. Ostatecznie zrezygnowano z marszu. Ma być po prostu impreza na szkolnym podwórku, gdzie będzie muzyka, jedzonko, malowanie twarzy i upiorne przebrania. 

Po przeglądnięciu szafy i pudeł z przebraniami zdecydowaliśmy się na zombiaki. Młody ma kupiony kiedyś za 1 euro na używkach kostium więźnia, który „okrwawimy” farbą; w szufladzie zalegają plastikowe kajdanki, które będą fajnym dodatkiem. Kupiliśmy plastikową zakrwawioną siekierę i nowe farby do twarzy. Młody ma dość długie, wiecznie rozczochrane włosiska, więc będzie z niego mega zombiak. Ja też pewnie się trochę pomaluję i zarzucę jakąś starą perukę czy potarganą kieckę, bo idę do pomocy. Zapisałam się co prawda na zmywak, ale z doświadczenia wiem, że w praktyce często trzeba też skoczyć czasem do innego stanowiska i wyjść do ludzi, a zwyczaj nakazuje by Rada Rodziców dała przykład i też się powygłupiała. Dla mnie bomba. Co jak co, ale palenie głupa, to jedna z niewielu rzeczy, jakie mi wychodzą. 

Miejmy tylko nadzieję, że pogoda będzie sprzyjająca, bo w deszcz to raczej słabo widzę. Z dochodów z tej imprezy mają być zakupione dekoracje bożonarodzeniowe do szkoły, bo wszystkim się marzy atmosfera disneyowska pod szkołą przed feriami bożonarodzeniowymi. Zaiste fajnie by było.

Póki co zrobiliśmy małe dekoracje halloweenowe przed własnym domem, bo fajnie jest zrobić coś na poprawę nastroju… 




kasztanów jadalnych tu wszędzie pełno




Tak, purchawka. Tak, przywaliłam jej kijem, by Młoda mogła sfotografować dym xd

Nie wiem co to, ale dużo tego było i wygląda jak sfajczone hatifnaty z Muminków ;-)









2 komentarze:

  1. Ten grzyb co nazwałaś "sfajczone hatifnaty z Muminków" to prawdopodobnie Maczużnik nasiężrzały (lub czarny), in. nazwy Cordyceps ophioglossoides, Elaphocordyceps ophioglossoides. W Polsce ten grzyb jest pod ochroną (wpisany do czerwonej księgi). Pozdrawiam Viola

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko