Wczoraj było jednocześnie bardzo męczące jak i relaksujące. Młoda zdawała matematykę przed Komisją Egzaminacyjną w Brukseli.
Właśnie mija rok, jak postanowiła pójść za podpowiedzią psychiatry i dać sobie spokój z chodzeniem do szkoły, a zacząć uczyć się samemu w domu. Nie ukrywam, że nie byłam do tego na 100% przekonana, ale też wiedziałam już, że chodzenie do szkoły to dla niej koszmar i że w ten sposób nie skończy szkoły średniej a może całkiem stracić zdrowie a nawet życie. Wszak myśli samobójcze były wtedy na porządku dziennym.
Dziś wiem, że przejście na naukę domową to była świetna decyzja.
Jak zapewne wiecie, w Belgii obowiązek szkolny jest do osiemnastego roku życia, a co za tym idzie, nie można ot tak nagle przestać chodzić do szkoły. Dlatego bardzo szybko musiałam się dokształcić w temacie nauka domowa w Belgii.
Od lutego do wakacji Młoda była za zgodą CLB i dyrekcji szkoły oficjalnie uczniem technikum w Mechelen, gdzie wcześniej chodziła, ale psychiatra wystawił jej zwolnienie z uczestnictwa w lekcjach ze względów zdrowotnych. Młoda zapisała się od razu do Komisji Egzaminacyjnej na trzeci stopień szkoły średniej, bo tak wolno. Trzeci stopień, to 5 i 6 klasa, a ona była wtedy w czwartej, której nie zamierzała ani kończyć, ani tym bardziej powtarzać, do czego była by zmuszona zostając w szkole stacjonarnej.
Zaliczenie stopnia trzeciego jest równoznaczne z otrzymaniem dyplomu szkoły średniej. W Komisji zdaje się kolejne przedmioty wedle własnego widzimisię. To znaczy zapisuje się na kolejne w egzaminy w dowolnej kolejności i czasie. Terminy egzaminów z poszczególnych przedmiotów ustala Komisja, ale w ciągu roku jest kilka egzaminów z tego samego przedmiotu i zawsze można dogodny dla siebie termin wybrać. Można też egzaminy przekładać na późniejszy termin, jak nie uda się na czas przygotować.
Od września Młoda nie jest już zapisana do żadnej szkoły. W wakacje zgłosiliśmy oficjalnie w urzędzie (AGODI), że nasza córka rozpoczyna naukę domową. Dostaliśmy potwierdzenie przyjęcia zgłoszenia oraz informację, że będziemy kontrolowani za jakiś czas.
Gdzieś bodajże na początku grudnia otrzymałam e-mailem zaproszenie na kontrolę wraz z listą rzeczy, które trzeba przedstawić. (w normalnych czasach kontrola przyjeżdża do domu, a w nienormalnych, czyli pandemicznych kontrola jest w urzędzie). Przed urzędnikami trzeba przedstawić materiały, z których się korzysta (podręczniki, adresy stron internetowych, inne materiały), ewentualnych pomocników i nauczycieli, plany krótko i długoterminowe, notatki czy inne dowody nauki. Trzeba też zalogować się przy nich do Komisji Egzaminacyjnej i pokazać zdane i zaplanowane egzaminy.
Kontrolę mieliśmy, jak wspominałam, pod koniec stycznia. Młoda była przygotowana jak do egzaminu. Gadane ma od urodzenia niezłe, ale i tak nie mogłam wyjść z podziwu, gdy odpowiadała na każde pytanie jak profesjonalistka, jakby już ze 30 takich kontroli zaliczyła i znała każde pytanie wcześniej.
Parę dni temu otrzymałam e-mail z pozytywną oceną nauki domowej. Nie mieli żadnych uwag. Uff. A bałam się tej kontroli jak diabli, bo nie wiedziałam, czego się soodziewać.
W piątek Młoda zdawała matematykę. Rano oświadczyła, że ma wątpliwości, czy zda. Kumpela, która już ten przedmiot ma za sobą, straszyła że majfa była cholernie trudna. Z tym wątpliwym nastawieniem pojechałyśmy do Brukseli, bo wszystkie egzaminy tam się zdaje. Zalecałam, by się nie przejmowała, egzamin zawsze można powtórzyć.
Wyjechałyśmy godzinę wcześniej, bo tutejsze autobusy miewają czasem godzinę opóźnienia a na egzamin nie można się spóźniać. Oczywiście autobus przyjechał tego dnia złośliwie na czas. No więc poszłyśmy jeszcze do galerii się odstresować oglądaniem ładnych rzeczy 😎.
Odprowadziłam ją potem do tego rządowego gmachu, gdzie odbywają się egzaminy i poczekałam, aż pójdzie na górę. Gdy ona poszła do recepcji się pytać o drogę (za każdym razem jest w innej sali), gość z okienka na mnie zamachał, żebym podeszła. Myślę, co on ode mnie chce, a ten się pyta, czy będę na nią czekać, bo jak tak, to mogę pozostać w budynku i pokazał, gdzie mam iść se wygodnie usiąść i że kawę mogę sobie zamówić… I to jest urzędowe podejście do człowieka po flamandzku i nawet covidowego paszportu nikt nie wymaga. Można? Można. Szkoda, że nie zrobiłam dla was zdjęcia z tej poczekalni, ale ludziów tam trochę było… Miękkie, szmaciane ławki, fotele jak w salonie, stoliki, w mini barze kawa, herbata, zimne napoje, kanapki, owoce… W piątek jednak ładna pogoda była, zatem skorzystałam tylko z wuceta i poszłam połazić po sklepach, bo skoro już człowiek wydarł się do miasta, to trzeba z tego skorzystać… Nasiedzieć to się dość w domu nasiedzę. Zrobiłam też zdjęcie budynku, w którym Młoda zdaje egzaminy. Hendrik Consciencegebouw - tak się nazywa. Ładny c’nie? 😉
Po wyjściu z egzaminu Młoda stwierdziła, że był podejrzanie łatwy. Wiecie jak to jest z egzaminami… Jak myślisz, że źle ci poszło, a potem dostajesz dobrą ocenę, a jak jesteś zadowolony i stwierdzasz, że łatwe, to potem nie rzadko ocena cię rozczarowuje, bo się okazuje, że autor miał co innego na myśli 🤨.
Tyle tylko, że moje autystyczne dzieci mają matematyczne mózgi, przeto często zadania dla większości trudne, dla nich są podejrzanie łatwe. Podejrzewam, że i tym razem tak mogło być, ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca. Na wyniki trzeba poczekać cierpliwie, a Komisja ma miesiąc czasu na ich publikację.
Ważne że już po. Krok bliżej do celu. Heca tylko była z komputerami. ZNOWU. One się chyba Młodej boją czy coś. Jak poszłyśmy w poniedziałek do gminy zamówić jej nowy dowód, to się okazało, że im komputery padły i nic nie można było załatwić. Dopiero we wtorek się udało. Jak na egzamin przyszła, też system padł, ale tym razem jej komputer działał. Tylko jej. Zatem ona jako jedyna w sali mogła zacząć i skończyć egzamin o czasie. Wiedźma po prostu i tyle.
Mnie zmęczyło chodzenie po mieście. Nie tylko samo chodzenie, choć nogi faktycznie mi odpadały jak wsiadałyśmy do powrotnego autobusu, ale przede wszystkim miasto jest męczące mentalnie. Hałas, ruch, smród, światła. To wszystko o wiele za dużo dla wysoko wrażliwych ludzi ze wsi. Za dużo bodźców i głowa pęka. U nas na wsi jest tak cicho. Kurcze, czasem leżymy z małżonkiem wieczorem w łóżku i nagle auto (JEDNO) przejedzie pod oknem, a nas już nerwa bierze, że co to kurwa za debil o dwudziestej drugiej po nocy się tłucze, jak ludzie idą spać! Teraz (od roku!) sąsiad po drugiej stronie drogi ma remont i co chwila jak nie boszem w domu napierdziela to znowu jakąś koparką na podwórku. Już nas mało szlag nie trafi. Kochamy ciszę i spokój naszego zadupia. Dlatego miasto takie jak Bruksela to jest dla nas koszmar. Po dwóch godzinach zaczyna boleć łeb, oczy wyłażą z orbit, mdłości, nerwy, irytacja i okropne zmęczenie. Z drugiej jednak strony taka zmiana jest dobra i potrzebna. Można przez chwilę pobyć w zupełnie innym świecie, pooglądać wystawy, poobserwować najróżniejszych ludzi, kupić parę drobiazgów, wypić kawę w kawiarni czy zjeść hamburgera na mieście, oderwać się na chwilę i zapomnieć o szarej codzienności. Alternatywna rzeczywistość, odmiana, relaks.Zatem było to bardzo pozytywne zmęczenie, a z jaką radością wraca się do naszej domowej, swojskiej ciszy.
I jeszcze trochę śmiechu było, gdy Młoda wyszła z egzaminu i poszłyśmy jeszcze raz do galerii. Było już koło trzynastej, gdy dostałyśmy obie wiadomość on Najstarszej „Czy w domu nikogo nie ma?!!!!”. I wtedy mi się przypomniało, że ona w piątek kończy staż w południe i że ona nie ma klucza, bo gdzieś zgubiła i że nikt jej nie zostawił klucza, tam gdzie zawsze zostawia się dla niej lub Młodego klucze. 🤦🏻♀️🤭
Młoda wysłała jej emotkę z klaunem i napisała „nie”, na co dostała odpowiedź „Spierdalaj!”. Nie ma to jak siostry 😂🧨☠️💩🖕🏼👩🏼🤝👩🏻
Ja w tym czasie do niej zadzwoniłam i powiedziałam, że ojciec będzie koło trzeciej, a do niego napisałam, by był koło trzeciej, czyli by nigdzie nie zbaczał po robocie.
W tym tygodniu dorobimy jej i Młodemu nowe klucze, bo już drugi raz stała pod drzwiami.
|
selfie w szybie - ja i mój ulubiony menelski styl ubierania xD |
Dziś i jutro będzie ekscytująco, bo Młody jedzie w poniedziałek na obóz sportowy nad morze ze swoją klasą i jest bardzo podekscytowany.
Gdy na początku roku szkolnego powiedzieliśmy mu, że skoro chodzi do piątej klasy, to pojedzie na obóz, bo co roku piąta i szósta jeździ na obóz, co tu jest obowiązkowe (jak wszystkie szkolne wycieczki), to spanikował i pytał, czy mógłby jakoś nie jechać, bo on nie chce. Zaleciliśmy mu poczekać, bez paniki, bo może odwołają a może zmieni zdanie…
No i proszę, teraz mało jaja nie zniesie. Przeżywa jak stonka wykopki. Cieszy się jak małpa z banana.
To będzie jego pierwszy wyjazd bez starych. Cieszy się, że będzie w pokoju ze swoimi nowymi najlepszymi kolegami klasowymi. Młoda go jeszcze bardziej podpala wspominając swój obóz i co fajniejsze historie, a była w tym samym ośrodku BLOSO, bo co roku do tych samych miejsc jeżdżą z kolejnymi piątymi i szóstymi klasami. Już dziś o siódmej wstał i do teraz (dziesiąta) ze trzy razy spytał, kiedy będziemy pakować jego torbę. Podoba mi się, że tak przeżywa. To fajne chwile, które długo się pamięta i miło wspomina.
W poniedziałek, jak tylko wyjedzie, zaraz trzeba się zabrać za pisanie do niego listu, żeby doszedł na czas, bo tradycja nakazuje, że rodzice piszą list, a dziecko potem nań odpowiada (na obozie jest jeden wieczór pisania listów) i wysyła do domu. To jest świetna tradycja.
Na obóz nie wolno brać telefonów ani innych gadżetów elektronicznych. Trzeba za to wziąć gry planszowe albo karty. Pięć dni bez telefonu, komputera, socjalmediów i rodziny, to musi być ciekawe doświadczenie dla dzisiejszych małolatów. Ja już wiem, że bardzo pozytywne, radosne i epickie. Nawiasem mówiąc też bym takim doświadczeniem nie pogardziła i muszę się nad tym poważnie zastanowić… Ale najpierw niech jedzie Młody i niech się dobrze bawi. Ale będzie opowiadania potem ulala. On kocha opowiadać. Każdego dnia, jak po niego przyjeżdżam po szkole, zanim założy kask mówi, ile rzeczy ma do opowiedzenia. Jak już się rozpłaszczymy w domu od razu zaczyna zdawać relację. Potem jeszcze opowiada tacie na wieczornym spacerze. Nie zawsze to samo, bo są inne opowieści dla matki a inne dla ojca. On wie, o czym lepiej się z matką gada, a o czym z ojcem.
W czwartek mam kolejną chemię i pewnie znowu przez trzy dni będę się gorzej czuć. Miejmy nadzieję, że nie przeszkodzi to w świętowaniu powrotu Młodego i podwójnych okrągłych urodzin.