24 lutego 2022

Łysienie przy chemioterapii. Wiecie, że to boli?

 Mam już za sobą drugą dawkę chemii. Przedstawiali mi różne skutki uboczne, zanim ją zaczęłam. Mówili m.in. o zmęczeniu, o mdłościach, biegunce, zaparciach i wypadaniu włosów.

Z jakiegoś powodu (nawet wiem jakiego) wszyscy najbardziej skupili się na tym nieszczęsnym łysieniu, a dokładnie na wyglądzie delikwenta, czyli w tym wypadku mnie. Bo wiadomo, wygląd najważniejszy.

Poinformowano mnie (co najmniej z 15 razy w szpitalu plus z drugie tyle różni randomowi ludzie w necie i realu), że włosy zaczynają wypadać pi razy drzwi po 10-14 dniach i że nie powinnam się tym martwić, bo ONE POTEM PO TERAPII ODROSNĄ, może NAWET BĘDĄ GĘSTSZE, ŁADNIEJSZE. 

Powiedzieli, że perukę mogę sobie zamówić i że zwrócą mi koszty, że w szpitalu mogę sobie czapeczkę, robioną przez wolontariuszy, za  friko wybrać. Mogę sobie też specjalną na tę okazję kupić.

Wielu znajomych proponowało mi noszenie chusteczki, czapeczki, kapelutka.

I dobrze, wszystko ładnie pięknie, tylko wszyscy zapomnieli albo zwyczajnie nie zdają sobie sprawy z jednej bardzo kurwa istotnej rzeczy. 

Żodyn, ŻODYN mi bowiem nie powiedzioł, że 

wypadanie kłaków jest kurwa bolesne!!!

Ja mam zasadniczo w dupie, że będę łysa.

 Albo inaczej, JA JESTEM Z TEGO PIEKIELNIE ZADOWOLONA. Ja nienawidzę swoich kłaków! Nie znoszę ich mycia, czesania i całego tego certolenia, co już pisałam wielokrotnie.
Ja się cieszę, że będę łysa choć kilka miesięcy, że nie będę sobie musieć co 2 dni golić pach i strefy bikini, że nie będę musieć co tydzień depilować nóg. Panie, toż to raj na ziemi! 
Podobam się sobie jako łysa, bo ładnie mi w łysych włosach (bo ładnemu we wszystkim ładnie c’nie).

Peruka? Pogięło was?!! Ja miałabym czyjeś kłaki dobrowolnie na swój łeb nakładać, użerać się z kłakami, pocić się i cierpieć katusze tylko dlatego, by ludzie nie wiedziały, żem łysa? Że się leczę? W życiu! 

Czapeczki, chusteczki, kapelutki? O, to tak. Jak najbardziej. Lubię nakrycia głowy. Im bardziej porąbane, tym lepsze. Mam tego trochę w domu i nie zawaham się użyć (patrz niżej 🤠). Bo - o tym nawiasem mówiąc, też wielu nie wie - bez włosów jest zimno w łepetynę i to nawet w ogrzewanych pomieszczeniach. Na zewnątrz jest zimno tym bardziej. 

Ale właśnie odkryłam, że jest jedno ale. BÓL. Najsampierw, jak wspominałam, w piątek drugi tydzień po pierwszej chemii zaczęła mnie boleć skóra na całym ciele, ale szczególnie na głowie. Na drugi dzień zaczęły masowo wychodzić włosy. Skóra była nadal lekko obolała. Potem się pogorszyło. Kładzenie głowy na poduszkę to takie uczucie, jakby się na jeżu kłaść. Auć auć auć! Dotykanie głowy też co dobrego. Łapy zatem przy sobie!

Myślałam nawet by żyletką (golarką) całkiem te włosy zgolić, ale to było myśleć, zanim zaczęły wypadać i boleć… Może to by pomogło. 

Dlaczego nikt nie powiedział, że to boli?

Przedwczoraj to jeszcze się pogorszyło. Dotąd w domu nosiłam bandanę w czachy jak mi było w łeb zimno, ale teraz dotyk tego materiału piekielnie boli! 
Rano wioząc Młodego do szkoły szybko bez zastanowienia nasadziłam hełm na makówę… AŁA! Jeszcze szybciej zdjęłam. Choć bardzo ostrożnie. Ała! 

 Nałożenie najpierw kaptura od bluzy a potem hełmu to było pewne rozwiązanie, z tym że w południe już się zdezaktualizowało, bo już kaptur też bolał. Jeżdżę bez hełmu na tej trasie. Na dalsze się na razie nie wybieram.

Najbardziej tolerowane dziś nakrycie głowy to moja stara ulubiona rozwleczona czapka menelka.

Do kompletu mam też menelskie rękawiczki bez palców, bo - nie wiem czy wiecie - ale w dłonie i stopy też po chemii bardziej zimno, niż zwykle. A zwykle mnie też jest zimno. Matka swego czasu nazywała mnie truposzem z powodu trupio zimnych łap. Teraz jest to uczucie bardziej intensywne i kończyny są trudne do rozgrzania. Rękawiczki pomagają podczas korzystania z tabletu czy czytania książki i wtedy używam rękawiczek 🧤. Na rozgrzanie stóp pomaga masaż olejkiem rozgrzewającym, co od czasu do czasu od większej zimnicy mi Małżonek funduje…






Kupiłam se też właśnie bawełniane skarpetki do spania, ale jeszcze nie testowane.

Drzewiej za gówniarza spałam w skarpetach, gdy w moim pokoju było pięć stopni i śnieg na dywanie, ale w życiu nie pomyślałabym, że kiedykolwiek będę zakładać do łóżka skiepy mając w sypialni dwadzieścia stopni! Ani tym bardziej, że przyjdzie mi w dobrze ogrzewanej chałupie w czapce i rękawiczkach siedzieć. To ci heca!

Dobrze, że ku wiośnie idzie. 

Poza bólem włosów od czasu do czasu, dokładnie to kilka dni po chemii, boli skóra na całym ciele. Człowiek się czuje, jakby się ze schodów sturlał i był cały posiniaczony. Najbardziej „potłuczone” uczucie jest na żebrach. A tu czasem temu czy tamtemu przychodzi do łba mnie CZULE po plecach poklepać. AŁAAA!

Do tego pioruńskie zmęczenie, które aktywuje się trzeci i czwarty dzień. Kolejne dni się poprawia i wraca do normy. Trzeci dzień jednak nie byłam w stanie opuszczać kanapy na dłużej jak pójście do kibla, po picie i po jedzenie. Czyli modus Garfield: jedzenie-spanie, jedzenie-spanie. 
Przy czym jedzenie jest dosyć znaczącym problemem.

Jak pamiętacie może  z moich poprzednich wpisów, ja jestem wiecznie głodna. Muszę jeść co dwie, trzy godziny, by normalnie funkcjonować itd. 

Teraz jest jeszcze gorzej! 

TERAZ TO DOPIERO JESTEM GŁODNA!

Jeżu kolczasty. Ciągle bym coś żarła, ciągle czuję głód. Ledwo koryto odstawię, już mi burczy w brzuchu.
Smaki mi się trochę zmieniły, co wydaje się nawet bardzo logiczne i sensowne. Organizm najwyraźniej dobrze wie, czego mu potrzeba. Ciągnie mnie do mięcha. Mięcho, dużo mięcha. I nie żadna kura, jak dotąd. Teraz chce mi się krowy. Porządny stek, gęsty gulasz wołowy. Na samą myśl mi ślinka cieknie. Żarłabym mięcho codziennie, podczas gdy normalnie to tak tylko od biedy.

Druga rzecz to owoce i czekolada. Ostatnimi laty w ogóle nie miałam ochoty na czekoladę, nawet myślałam, że może już swój przydział za młodego pochłonęłam, a owoce jadłam tak bardziej z rozsądku niż chęci, ale od pierwszej chemii opętał mnie głód czekolady i owoców. Pochłaniam szczególnie banany, pomarańcze i kiwi. No i czekoladę mleczną oraz gorzką. Dobrze, że mieszkam w kraju bogatym w czekoladę.
Poza tym ogólnie mam chęć na intensywne, wyraziste smaki. Nawet herbatki lelawe i mało wyraziste smakowo mi nie podchodzą. 
Kawa w ogóle mi nie smakuje, tak jak przepowiadała pielęgniarka w klinice piersi. Nie piję kawy zatem wcale.
 Smakuje mi natomiast cola i inne takie oraz wszelakie soki. Piwo też mi nadal podchodzi i wypijam od czasu do czasu po parę łyków.
Nie mam natomiast (odpukać) na razie tych mdłości, którymi mnie straszyli. Dostaję jakąś pigułę w trakcie kroplówki, która ma działać cztery dni i najwyraźniej dobrze działa, bo tym razem tylko ze dwa razy przez momencik mnie zmuliło troszkę, ale to był dosłownie momencik. Poza tym jestem tylko i wyłącznie cholernie nienażarta.

Przede mną jednak jeszcze kilka miesięcy chemoterapii i spodziewam się, że z czasem może być gorzej. Pożyjemy, zobaczymy. Póki co korzystam z legalnego nieróbstwa i dobrego samopoczucia. Czytam książki, oglądam filmy, piszę, jem, wymyślam głupoty… Jest spoko.


Kilka selfiaków dla zabawy:

Coraz łyssza jestem, ale jeszcze trochę kłaków się ostało…

Trzeba łysych pokryć papą
Lecz funduszy nie ma na to 😉












4 komentarze:

  1. Jebać raka! Skóra, ciemne okulary i skuter i rządzisz na wsi ��
    Co do miłości do czerwonego mięsa, to obecnie ją dzielimy :D Polecam szczerze w Colrucie są takie "steak restaurant" z kawałkiem masła czosnkowego na mięsie - no sztos totalny, a wcale nie są jakieś super drogie! :D

    A tak poza tym to walcz i odpoczywaj :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To w czerwonym kapeluszu super i to w ramie tez. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima