13 listopada 2022

Nasz doktor odchodzi na emeryturę

 Kilka miesięcy temu otrzymaliśmy e-mail od naszego lekarza rodzinnego, w którym informował, że w tym roku odchodzi na emeryturę po ponad 40 latach pracy i że na wiosce zjawi się lekarz, który go zastąpi i któremu on przekaże dokumentację swoich pacjentów.

Kilka tygodni temu natomiast przysłał mejlem zaproszenie na imprezę pożegnalną. 

Tak, nasz doktor zaprosił wszystkich swoich pacjentów na imprezę!

Którą zaplanował wraz z żoną w Sali Parafialnej (to tylko stara nazwa niemająca dziś z parafią wiele wspólnego).

W liście zaznaczył, że nie życzy sobie prezentów, ale jak ktoś chce, to może dobrowolnie dokonać wpłaty na jakąś (była podana nazwa i inne dane) fundację rakową. 

Trzeba było zgłosić natomiast przez internet chęć udziału, wybrać godzinę i podać ilość osób, by właściciel gofrowozów wiedział, ile ciasta ma przygotować - tak napisał doktor.

Doktor zapraszał bowiem na gofry i każdemu uczestnikowi przysługiwał jeden wafel. Wafle pieczone były oczywiście na miejscu w dwóch wozach popularnego okolicznego waflarza ustawionych pod budynkiem. Nadmienię tu, że we Flandrii dosyć popularne jest wynajęcie wozu z goframi, frytkami czy hamburgerami (etc) na taką czy inną okazję - urodziny, jubileusze, komunie, wesela, czy co tam sobie kto świętuje.

Do gofra przysługiwała też do wyboru kawa, herbata lub mleko czekoladowe czy owocowe  plus jedna szklanka wina musującego, coli, piwa czy wody na dokładkę.

Jak wyglądała taka impreza u doktora?

Przybyliśmy o wybranej wcześniej godzinie i weszliśmy do sali, gdzie tuż przy drzwiach stał pan doktor ze swoją małżonką. Każdy przybyły podchodził, by uścisnąć im ręce, podziękować, pożyczyć wszystkiego dobrego i zwyczajnie zamienić kilka słów. 

Nieopodal nich stała jakaś pani, która każdemu rozdawała po dwa bony - niebieski na gofra i kawę czy mleko oraz zielony na napój orzeźwiający (alkoholowy lub nie). Odebraliśmy nasze bony i poszliśmy szukać wolnego stolika po drodze zagajając do napotkanych znajomych. Potem poszliśmy na zewnątrz po gofry. Ja i małżonek wybraliśmy po waflu brukselskim, a Młody wafla na patyku. 

świeżutkie gorące goferki z cukrem pudrem


Po powrocie do sali odebraliśmy przydział kawy i mleka, no i zabraliśmy się za pałaszowanie wafli. Potem małżonek przyniosł dla mnie wino musujące a dla siebie wodę. Posiedzieliśmy godzinę i poszliśmy do domu robiąc miejsce dla kolejnych gości pana doktora. 

Uroczystość trwała całe popołudnie, a przez salę przewinęło się setki ludzi. Każdy pacjent osobiście podziękował swojemu lekarzowi za wieloletnią służbę. 

Uważam, że to fantastyczny pomysł i przemiły gest ze strony naszego pana doktora. 

Dodam, że tutaj we Flandrii właśnie w taki prosty, banalny ale niebanalny sposób obchodzi się różne uroczystości i to jest świetne, bo liczy się człowiek, liczy się rozmowa, spotkanie, możliwość uściśnięcia ręki a nie ilość żarcia, czy bogactwo dekoracji lub wystroju wnętrza. 

Kilka lat temu byłam na pożegnaniu dyrektorki szkoły odchodzącej na emeryturę i tamta uroczystość miała podobny klimat. Na stołach były tylko jakieś chipsy, kawałki żółtego sera czy oliwki oraz wino musujące i impreza odbywała się na stojąco, ale cudowne było w niej to, że każdy mógł do każdego swobodnie podejść i sobie pogadać, że pani dyrektor też do każdego podeszła, podała rękę, poklepała po ramieniu, uścisnęła i zamieniła z każdym dwa słowa. Tylko tyle i aż tyle…



Wśród klientów mam jedną blisko 90-letnią panią, która mi zdradziła, że pamięta naszego doktora, jak w pieluchach jeszcze ganiał. Opowiadała, że jej mama czasem pomagała jego mamie, bowiem pan doktor miał sześcioro starszego rodzeństwa i stąd dobrze zna jego rodzinę. Wspominała, jak cieszyli się, gdy został lekarzem, dodając że był jedynym medykiem wśród nich. Leczyła się u niego od początku przez 42 lata. Zapewne też była na pożegnaniu, ale o innej godzinie. 

Kilku innych klientów też się wybierało. W ogóle dużo się o tym ostatnio mówiło na wsi, co jest oczywiste po tylu latach. Nasza wieś liczy sobie ponad 2.800 mieszkańców i jest tu dwóch lekarzy rodzinnych, z czego łatwo wywnioskować, że u naszego leczyło się kilkaset ludzi. Ludzi, których doktor zna lepiej niż ktokolwiek inny. Ludzi, którzy mu ufali i powierzali swe tajemnice oraz oddawali swoje zdrowie w jego ręce. 

Doktor witał każdego z uśmiechem i dla każdego miał tyle czasu i cierpliwości, ile ten ktoś potrzebował. Choć był taki okres, podczas tej cholernej pandemii, gdy czasem tracił cierpliwość i okazywał złość… Wtedy zdaje się podjął decyzję o przejściu na emeryturę i, jak napisał w mejlu, poświęceniu trochę więcej czasu sobie samemu, żonie i reszcie rodziny. Kilka osób wspominało wtedy, że doktor ich trochę zdziwił podczas wizyty, gdy nagle zaczął narzekać głośno, iż ludzie mu głupotami głowę zawracają albo, że był opryskliwy i zły, co dotąd było niespotykane. I myśmy wtedy ze dwa razy tego jego dziwnego zachowania doświadczyli. Potem jednak na powrót stał się starym sympatycznym, wesołym i cierpliwym panem doktorem.

Ostatnio, jak u niego byłam na zastrzyk, cztery telefony odebrał za każdym razem przerywając przygotowywanie zastrzyku i maszerując do komputera, by a to sprawdzić komuś wyniki badań, a to umówić wizytę, a to odpowiedzieć na dziesiątki pytań o zdrowie. Po tym czwartym telefonie maszerując przez pokój powiedział ze śmiechem: „no, możesz podejść tu, może się uda, że już nikt nie zadzwoni…”.

Zdarzało mi się spotykać go na wizycie domowej u mojego klienta, bo tu lekarz często jeździ do domu, gdy pacjent sam nie może przyjść. Do swojego lekarza też zawsze dobrze jest zadzwonić przed wyjazdem na pogotowie (w sytuacjach, gdy nie jest to kwestia życia i śmierci oczywiście, czyli gdy karetka niepotrzebna), bo lekarz da skierowanie i załatwi sprawniejsze przyjęcie. Gdy tylko recepta lub zwolnienie było potrzebne, wystarczyło zadzwonić i poprosić, a potem pójść odebrać dokument o określonej godzinie. Ostatnio recepty są elektroniczne, więc nawet iść nie trzeba, bo kupuje się je podając w aptece dowód osobisty lub kartę ubezpieczenia (dzieci). 

Co ciekawe i zaskakujące było na początku dla nas to to, że lekarz rodzinny (i każdy inny) pracuje sam i wszystko sam robi. W Polsce przyzwyczajeni bowiem byliśmy do przychodni i pomocy pielęgniarek, które rejestrowały wizyty, wypisywały zwolnienia, robiły zastrzyki i td. Nasz lekarz sam swoją administracją się zajmuje - rejestracje, recepty, dokumentacja, zwolnienia, sam pobiera i wysyła krew czy mocz do badania, robi szczepienia i inne zastrzyki, waży, mierzy, umawia pacjentom ważne wizyty w szpitalach, no i bada oczywiście… 

Drugie zdziwienie było takie, że często lekarz dawał skierowanie do jakiegoś specjalisty, ale nie potrafił doradzić, gdzie takiego znaleźć można. No okej, teraz już wiem, że sama se wybieram gdzie i do jakiego specjalisty czy szpitala chcę iść i samemu muszę sobie go poszukać, ale parę lat temu to było dziwne, że nie jest się przypisanym do jakiegoś jednego szpitala, jakiejś jednej przychodni czy firmy.

A w związku z imprezą była jeszcze jedna wesoła rzecz i szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia. Uśmialiśmy się bowiem z wielkiej tablicy informującej, że w sali parafialnej odbywa się impreza pożegnalna doktora.

U samej góry tablicy był wielki przekreślony napis: CENTRUM SZCZEPIEŃ,  a poniżej był obrazek kieliszka z czerwonym winem i strzykawki oraz strzałka w stronę drzwi, a pod nią informacja, że tu odbywa się przyjęcie doktora Guido. 

Doktor będzie przyjmował jeszcze do świąt. Po Nowym Roku trzeba będzie zacząć chodzić do nowego doktora. Mam nadzieję, że będzie równie w porządku, bo tu jest ogromny problem z lekarzami. Lekarzy brakuje i większość okolicznych lekarzy rodzinnych nie przyjmuje nowych pacjentów. Jak ktoś ma miejsce, to zwykle lepiej do niego nie iść…

Oby zastępca się nam zatem sprawdził, bo czasy takie, że muszę regularnie u lekarza bywać.






7 komentarzy:

  1. Lekarz też człowiek i ma prawo stracić cierpliwość. Tym bardziej w tym wariackim okresie, jakim była pandemia i związane z nią lockdowny. Tak właśnie sobie pomyślałam, zanim dotarłam do tego fragmentu, w którym piszesz, że on sam osobiście ogarniał każdy aspekt swojej pracy. Przecież to jest coś niesamowitego! To aż zakrawa na cud, że on tej cierpliwości nie tracił już wcześniej ;)
    Wiem z pierwszej ręki, jak to wygląda, bo moja mama to złoty człowiek i pacjenci zawsze ją uwielbiali i wychwalali (i to do dziś się nie zmieniło), ale były takie sytuacje, kiedy zwyczajnie denerwowała się na ludzi. Za to zawracanie głowy właśnie.

    Nie znam Twojego lekarza, ale go rozumiem. To jest naprawdę ciężki kawałek chleba. Cały czas ma się kontakt z przeróżnymi ludźmi, w tym także tymi nieumytymi (!) i brzydko pachnącymi (eufemizm), roszczeniowymi, przesadnie wścibskimi (którzy chcieliby wiedzieć, po co przed chwilą była w gabinecie ich sąsiadka!), a czasami zwyczajnie niebezpiecznymi. W szpitalu psychiatrycznym, w którym kiedyś pracowała moja mama ataki na personel nie były niczym niecodziennym.
    I to wszystko trzeba robić z uśmiechem na twarzy, bo jak nie, to szybko dostaniesz łatkę gbura, a pacjent poszuka sobie kogoś innego, a w międzyczasie obgada na prawo i lewo.

    Bardzo ładne pożegnanie ze strony lekarza, a gofry wyglądały przepysznie!




    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że każdemu wolno się czasem wkurzyć, tylko w przypadku Guido to było niemal szokujące ;-) Nas samych to może aż tak bardzo by to nie zdziwiło, bo aż tak dobrze go nie znaliśmy, ale skoro sąsiadka - jego rówieśniczka i dobra znajoma też nigdy wcześniej nie spotkała się z wkurzonym doktorem to potwierdzało, że facet musiał mieć na prawdę trudny moment życiowy… No i Flamandowie w ogóle są bardzo cierpliwi, pogodni i spokojni. Rzadko ktoś podniesie na ciebie głos, czy przewróci oczami czy to u doktora, czy w urzędzie, czy w sklepie, nawet jak zadajesz bardzo głupie pytania czy inną tam upierdliwością się wykazujesz… Zatem gdy nagle ktoś okazuje owo zniecierpliwienie czy inne tam emocje to szok i niedowierzanie😳.
      Ale tak, robota lekarza czy pielęgniarki to ciężki kawałek chleba i jeszcze jaka odpowiedzialność - jeden błąd może decydować o czyimś życiu…

      Usuń
  2. Moja pani doktor odeszła bez uprzedzenia, zaproponowano mi innego lekarza, nie znałam żadnego. Najgorsze, że człowiek chory czuje się bezradny nawet ze skierowaniem, czas ucieka, a my jak dzieci we mgle!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brak dobrych lekarzy czy w ogóle lekarzy to koszmar, szczególnie gdy człowiek pilnie ich potrzebuje. Zdrowie nie poczeka, aż miejsce się zwolni, a często każdy dzień ma znaczenie…. U nas na szczęście jeszcze sprawnie wszystko idzie, ale ludzi w Belgii przybywa z każdym dniem, natomiast lekarzy nie bardzo, więc i tu pewnie nie długo, ciężko będzie doktora znaleźć, szczególnie pierwszego kontaktu… Ech…

      Usuń
  3. Jeśli chodzi o doktora - jeden z najciekawszych postaci.

    OdpowiedzUsuń
  4. ale jestem pozytywnie zaskoczona takim pożegnaniem :) super sprawa. No i koszty bo tylu pacjentów a jak doktor za każdego wyłożył tego gofra i napój to jednak wyszła mu jakaś niezła z tego sumka. U nas teraz to mało który pracownik nawet robi takie pożegnanie dla koleżanek z pracy a gdzie tam lekarz ... bardzo fajny zwyczaj uważam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez wątpienia niezła kwota mu wyszła, ale u nas ogólnie w pracy świętuje się odejście na emeryturę. Imprezy są często w restauracjach. Czasem jest tak, że emeryt zaprasza kolegów do knajpy i funduje im obiad i np wino, a resztę każdy sobie zamawia za własne pieniądze wedle uznania. Nie rzadko jest jednak właśnie tak jak u doktora, tylko na mniejszą skalę, czyli po symbolicznym waflu i browarku dla każdego albo jakieś chipsy i takie tam…

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima