25 marca 2023

O coachu w pracy, o babciach w internecie i kotach mordercach

 Przeżyłam kolejny tydzień i nawet nie był on taki zły,  Nie że jakiś tam łał, och, czy ach, ale... no przeżyłam go i jest weekend. 



W poniedziałek obaj klienci na dzień dobry spytali, czemu już wróciłam do pracy? Bo oczekiwali, że co najmnej 2 tygodnie mnie nie będzie, gdyż widać po mnie było ponoć okropne zmęczenie... Gdy im odpowiedziałam, nie mogli tego pojąć, że doktor nie dał mi więcej wolnego. Pierwsza klientka dała mi namiar na swoją przychodnię i poinformowała, że jedna lekarka przyjmuje jeszcze nowych klientów. Druga klientka powiedziała, że miała iść do tego nowego naszego doktora, ale po doświadczeniach jej męża i mojej opowieści oznajmiła, że też umówi się do innego lekarza. Podejrzewam, że do tego samego, co ja, bo też ma tam blisko.

We wtorek zadzwoniłam i się zapytałam czy przyjmują mowych pacjentów. Przyjmują. Poprosiłam zatem od razu o umówienie pierwszej wizyty. Jako że muszą mojego aktualnego lekarza poprosić o przekazanie dokumentacji, czas oczekiwania jest dłuższy i dopiero po niedzieli będę mogła się spotkać z lekarką. 

W środę miałam w pracy coacha z mojego biura. Ogólnie to świetna sprawa dla początkujących pomocy domowych, bo taki instruktor może podpowiedzieć wiele rzeczy na temat sprzątania, sprzętu, ergonomii, naszych praw i obowiązków, czy rozmów z klientem. Dla mnie to raczej trochę śmiesznościowe i nawet miałam na koniec ochotę dla żartu spytać tej kołczki, czy czegoś się nauczyła podczas pracy ze mną hihi. Ona orzekła na koniec, że ja świetnie wykonuję swoją pracę i jestem doskonałą sprzątaczką. Miłe.  No ale  ja bym o niej jednak nie za bardzo mogła to samo powiedzieć, po tym jak mi pomagała na odpierdol odkurzając i zostawiając pełno śmieci po kątach i plącząc mi się pod nogami. Nie mogła bym z kimś takim współpracować grrr. Tak, ja jestem wredna i upierdliwa. Na szczęście dużo nie pomagała. Ogólnie to jednak sporo czasu żeśmy przegadały razem z klientką i kilku rzeczy techniczno-organizacyjnych na temat naszego biura się dowiedziałam. Babka powiedziała też, że przy takiej chorobie, jakiej doświadczyłam,  nikt nie powinien w biurze robić żadnych problemów, jeśli będę częściej i dłużej na chorobowym przebywać. Byle tylko konsultankę poinformować. Jest poinformowana. 

Zaraz po robocie powiozłam Młodą do VDAB (urząd pośrednictwa pracy) w sąsiedniej gminie. 

Wiało jak opiździałe, a tam po wielkich górkach się jedzie wzdłuż dużej drogi. Powiewy boczne mogą się skończyć w głębokim rowie. Młoda za cienko się ubrała na tę przygodę i zmarzła. Po wyjściu z urzędu poszłyśmy zatem do lumpa po jakiś sweter. W urzędzie niczego ciekawego się nie dowiedziałyśmy ani nie załatwiłyśmy. Pani uzupełniła tylko dossier o kilka informacji i powiedziała, że w takich specjalnych przypadkach, jaki Młoda reprezentuje, bardziej koledzy z GTB mogą pomóc i obiecała przesłanie im stosownych informacji. Wizytę w GTB ma Młoda w kwietniu. 

Jadąc do biura, zauważyłyśmy nową szafkę wymiany książek. No wiecie ta taka „weź jedną książkę, jedną zostaw ”, których w Belgii i Holandii wiele się spotyka w przypadkowych miejscach przydrodze.


W czwartek podwiozłam Najstarszą do fryzjera. Wizyta była umówiona dla Młodego, ale kozak oznajmił w środę, że po lekcjach idzie do kumpla. Zatem Najstarsza wskoczyła na jego miejsce. 

Pod koniec tygodnia wieczorem wybrałam się na zakupy odzieżowe w internetach. 

Uznałam bowiem, że wiosna to idealna pora na zakup kurtki zimowej. Znalazłam dwie przecenione o 60 i 70% i obie zamówiłam. Nabyłam też kilka majtek, które wyglądają obiecująco. Nie wiem, co inne baby na swoje kupry zakładają, ale ja nie mogę znaleźć nigdzie wygodnych majtoszków. Kupuję coraz to inne i wywalam po jednym założeniu, bo się nie nadają do noszenia. W popularnych sieciówkach jak H&M czy C&A jest taki szajs, że nawet to szkoda nieść do domu. W miarę wygodne i do tego dosyć tanie udaje mi się CZASEM znaleźć w Takko Fashion, ale też nie zawsze. Nie wiem, czy nie można dziś uszyć wygodnych majtek na babę w moim wieku? Mam kilka par starych i spranych ale dziś ta sama firma już takich nie szyje tylko jakieś badziewie, w którym nie da się normalnie pracować ani nawet siedzieć, bo uwierają albo wchodzą... no sami wiedzie gdzie. A jak już są wygodne to wkładki się do nich nie kleją. Jak żyć?

Skarpety to samo. Co jedne to gorsze. Tu na szęście rozwiązaniem są męskie. Nie rozumiem, czemu na chłopa robi się normalne skarpetki a na babę musi być jakieś badziewie z firanki albo błyskotek. Czy każda baba musi się stylizować na jakąś głupią lalkę Barbie? Mnie skarpetki potrzebne są po to, by mi było ciepło w stopy, by moim stopom było wygodnie i miękko w butach i by mi buty nie śmierdziały po jednym założeniu. Fajnie jest czasem założyć jakieś odjechane skiepy na poprawę humoru, czy by wyglądać modnie, ale w większości przypadków skarpety mają zadanie czysto praktyczne i użytkowe - ciepło i wygoda. Tak czy nie? Po co więc w skarpetach gryzące błyszczące nici i inne badziewie? W główkach się pitoli tym projektantom ubrań.

T-shirty i bluzy zresztą nie lepiej. Na te kobiece modele to aż czasem przykro patrzeć, a co dopiero to na się zakładać.

Od sporego czasu szukanie koszulek i bluz zaczynamy z córkami od działu męskiego, bo o wiele ładniejsze są ubramia i bez dwóch zdań wygodniejsze niż na babskim. Z majtkami jest jednak problem. Diesel produkuje kobiece majtochy na wzór męskich, ale kurde dlaczego aż 30€ za sztukę? Pogięło?! Widziałm też inne, które się nazywają szorty męskie i pewnie z myślą o transseksualnych produkowane, ale też cena jakaś burżujska. Następnym razem sobie jednak zamówię same majtochy i będziemy z Młodą testować. 

Podczas zakupów w Zalando bawią mnie nieodmiennie podpisy ubrań w kilku językach mieszanych. No i przesyłka nie rzadko przychodzi potem np z Polski. Dziwny ten świat jest teraz. Człowiek się rzadko nad tym zastanawia, ale nic nie jest takie, jak było np w czasach naszego dzieciństwa. 



Lubię zakupy przez internet, bo nie lubię łażenia po sklepach. Znaczy samo łażenie jest nawet w porządku. Fajnie też sobie wszystko pomacać, bo dla nadwrażliwych jak ja czy dzieci większość materiałów jest totalnie nie do zaakceptowania przez skórę. Ale ludzie w tych sklepach to już inna sprawa. Te rozpychające się wszędzie i śmierdzące perfumami baby, te bachory drące ryje i ganiające po sklepie, ten bałagan, jaki ta swołocz wszędzie robi, te kolejki do przymierzalni, do kasy.... Nie, to panie nie dla mnie. Ja nie lubię tego całego zamiesznia, jakie ludzie wokół siebie robią. Drażni mnie to okropnie.

Lubię kupować online. Nigdzie nie muszę iść, nie muszę się spieszyć, nikt mnie nie szturcha ani nie komentuje moich wyborów, nie dopytuje się nachalnie siedem razy czy mi w czymś pomóc. Siedzę sobie w piżamie przed ekranem i sobie oglądam wszystko, co chcę i tak długo jak mam ochotę. 

A w piątek moja 90-letnia klientka znowu się żaliła, że znowu zgubiła zatyczkę od kolczyka.

 Czasem jej znajduję te zatyczki ku wielkiej jej radości. Tym razem mówię jej, że może powinna sobie kupić całe opakowanie z 50 sztuk i nie będzie się marwtić. Uśmiała się z tego pomysłu,  ale potem mówi, że raz dostała w sklepie 4 zatyczki luzem i to było dobre, ale już je dawno zgubiła. Pyta się, czy faktycznie można to gdzies kupić osobno. Odpowiedam jej że przez internet na pewno. Babcia potakuje i mówi, że poprosi dzieci lub wnuki, po czym odchodzi do swojej kanciapy, by jak zwykle poczekać tam, aż skończę sprzątać salon. Chwilę później mnie woła i woła, jakby się paliło. Pomyślałam, że pewnie znowu ją na szycie naszło i igły nie może w maszynie nawlec. Lecę zobaczyć, o co tyle hałasu, a ta siedzi przed laptopem i  uśmiechnięta od ucha do ucha oznajmia pełna dumy i radości, że zanalazła te zatyczki i faktycznie i po 100 sztuk są pakowane, a przesyłka euro i parę centów. I że sobie na pewno zamówi tylko na spokojnie dobrze przepatrzy oferty. Ech, te dzisiejsze babcie.

Po robocie wsiadłam na skuter. Było słonecznie i ciepło. Po drodze wstąpiłam do sklepu po kilka drobiazgów na obiad. Nadal świeciło słońce. Gdy jednak w połowie drogi byłam, zaczęło nagle lać. Nawet nie było sensu się zatrzymywać, by założyć pelerynę. Nie chciało mi się. W 5 minut przemokłam do suchej nitki, ale gdy pod domem zsiadłam ze skutera, zaczęło wychodzić znowu słońce, by minutę później śmieć się do z człowieka pełną gębą. Zła pogoda! 




Przeżywamy najazd kocich morderców.

Nienawidzę tych jełopów! Sąsiadów znaczy. Popaprańców, którzy nabiorą zwierząt, ale nie dbają o nie i nie karmią nawet należycie. Psychole całą zimę trzymali koty w domu. Już mają ich trzy. Teraz wypuścili i to cholerstwo ogołociło nas ogródek całkowicie z życia. Kury na szczęście się ostały.

Mieliśmy około 10 wróbelków, parę rudzików, parę synogarlic, kilka sikorek z dwóch gatunków, a nie dawno wróciły nasze kosy śpiewaki. Żyło u nas też około 20 myszy. Za dużo ich się namnożyło i nawet już kupiłąm pułapki, by trochę populację zmniejszyć, bo co za dużo to nie zdrowo.

Gdy zobaczyłam kota w naszym ogrodzie, nawet się ucieszyłam. Wyłapie myszy - pomyślałam. Martwiłam się trochę o ptaki, ale przecież w okolicy jest sporo kotów i odwiedzają one nasz ogródek czasem i bez wątpienia nie raz i nie dwa coś upolowały, a mimo to ptaki żyją z nami przecież od lat. Niestety następnego dnia pojawił się kolejny kot, a potem jeszcze kolejny. Wygłodzone wszystkie trzy, co widać po tym jak dopadają do resztek jedzenia, które wyrzucamy czasem dla kur. Jaki normalny kot dopada do ziemniaków jakby to nie wiem jaki rarytas był? Tylko taki, który jest głodny! 

Po dwóch tygodniach w naszym ogródku nie ma śladu po myszach i po ptakach. Jeszcze tydzień temu wystawiałam jabłko dla pary naszych kosów i rudzika. Jeszcze tydzień temu siedziałam na fotelu w słońcu a Młoda stała obok i gadałyśmy sobie, a gromada wróbli i pańswto kosowie kręcili się nam pod nogami, bo one się w ogóle nas nie bały. Oswojne były z naszą obecnością. Tacy byliśmy szczęśliwi, że z nami są, że nam śpiewają każdego dnia. Cieszyliśmy się, że w tym roku ćmy nie zjedzą nam na pewno bukszpanu, bo tyle wróbelków się nam w tamtym roku namnożyło i one jedzą te wredne gąsienice...

Dziś nie ma nic. Nic nie skacze już wesoło wokół naszych stóp. Nic nie świergocze radośnie. Nikt nie krząta się przy budowie gniazda na tui ani w żywopłocie. Nikt już nie podkrada kurom ziarna. Ogród bez tych wszystkich radosnych maluszków stał się pusty, smutny i cholernie przygnębiający. Płakać nam się chce, jak tylko spojrzymy przez okno. 

Cholerne kocury wymordowały całe życie naszego ogródka w ciągu kilku zaledwie dni. To nie one jednak są winne, że są głodne, że też chcą żyć tylko te pierdolone skurwysyny zwane ludźmi i naszymi sąsiadami. Pierdolona patola! Życzę im najgorszego. Niech idą zdychać. I nie mówcie mi, że tak się nie mówi, bo mnie wiszą i powiewają te wszystkie fałszywe zasady. Nie mam szacunku ani dobrego słowa dla skurwieli i mieć nie będę. Życzę i życzyć im będę najgorszego, bo tylko na to tacy wszarze zasługują. Amen.

Póki co spróbuję skontaktować się z organizacjami ochrony przyrody i policji od zwierząt. Może coś z tym zrobią, bo przecież za kolejnych kilka tygodni nie ostanie się też ptaszyny w dalszej okolicy, bo koty są głodne i będą polować, by zdobyć pożywenie. A przecież wiosna, ptaki teraz budują gniazda i zaczynają wysiadywanie...

W tym tygodniu zdybałam też nową skrzynkę na listy do mojej kolekcji. Wielgachny dzwonek rowerowy. Tutaj obejrzysz moją fotograficzną kolekcję belgijskich skrzynek na listy.

skrzynka na listy
Dziś miałam pójść na rower z aparatem, by sfotografować okoliczne kwiecie wiosenne, ale taki ziąb i wichura, że mi się odechciało. Cały dzień spędziałam przed laptopem. 
Jestem cholernie zmęczona i śpiąca. Nie mam chcęci na robienie czegokolwiek innego. 
Liczę na jakąś poradę od nowego lekarza. Żeby mi powiedział, na czym stoję. Czy mogę liczyć na poprawę, czy nie. Czy jakieś zabiegi, leki mogą mi pomóc na ból, czy nie... Dopiero widząc, na czym stoję, mogę coś zdecydować. Bo tak to jestem jakby w ciemnej głębokiej dupie, gdzie ani siedzieć ani stać, ani się ruszyć, by jeszcze głębiej nie wpaść. 
O przyszłym tygodniu nie myślę. Poniedziałek jakoś przeżyję. Potem pójdę do lekarza i tu się mój plan kończy. Potem będę improwizować.






8 komentarzy:

  1. Nasza przychodnia miała kiedyś złe oceny, ale kiedy opisali ją w Internecie, nastąpiła poprawa, a moja lekarka czasami jest wredna, ale dobre diagnozy stawia.
    Do zakupów w sieci mam pecha, wole jednak sklepy. Mój mąż zamawia głównie w necie, ale ostatnio odesłał sweter z dziurą na rękawie, sklep renomowany, a tu dziura! napisał do nich maila.
    Na naszym osiedlu widuje się koty i panie dokarmiające, ale na szczęście nie ma ich aż tylu, a ptaszki śpiewają aż miło!
    Zapowiadają na kolejny tydzień pogorszenie pogody, a schowałam już beret!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ciągle chodzę w kurtce zimowej i czapce bawełnianej, a tymczasem Belgowie często już w krótkich portkach i t-shirtach :-)
      Dziurawe, rozprute czy brudne ubrania albo buty dosyć często się zdarzają zarówno online jak w sklepach stacjonarnych. Tyle że w tych drugich zaraz ktoś zauważy i ekspedientka zabierze do magazynu. Mowa o tzw markowych rzeczach. Te tzw "marki", które robione są w Azji zeszły w ostatnich czasach totalnie na psy. Za to typowo chińskie produkty są coraz lepszej jakości, co jak najbardziej ma sens i bez wątpienia jest celowym oraz, powiedzmy uczciwie, rozsądnym działaniem Azjatów, bo po co mają dla Zachodu robić niby dobre rzeczy, jak mogą dla siebie. Marki typowo belgijskie wydają mi się o wiele lepsze jakościowo i raczej lepiej dopracowane, ale też są droższe niż ten tani badziew z takiego C&A lub H&M, który w PL dawniej jak pamietam był nazywany "markowym szpanerskim ciuchem" i był dobrej jakości raczej.
      Dobrze, że nie macie za dużo kocurów.

      Usuń
  2. Belgowie maja małego hopla w kwestii skrzynek listowych haha,szkoda mi tych ptaszków,domyślam się ,jak smutno Wam bez ich obecności, życzę powodzenia w tej sprawie i dużo zdrowia, oby lekarz okazał się pomocny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Do nas ptaki zaczely przylatywac dopiero wtedy, kiedy kot sasiadow zorientowal sie, ze nasz pies zostanie z nami na dluzej i przeniosl sie troche dalej.
    Baly sie.
    Sadzac po rozmiarach, kot jest dobrze zywiony, on poprostu lubi polowac. Niestety.
    ElaBru

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, ja wiem, kim są właściciele i powiem tylko, że odkąd tu zamieszkali, policja, pogotowie i straż dosyć często ich odwiedza. Wiem też, jak zachowują się normalne zdrowe koty ( i normalni ludzie), bo w Polsce i 10 nie raz żeżmy mieli w gospodarstwie i domu. Najedzony kot nie rzuca się łapczywie na stare suche ziemniaki czy chleb. Ci ludzie poza 3 kotami mają tyle samo psów i różne inne zwierzęta, a ich obejście przypomina wysypisko śmieci. Potrafię dodać dwa do dwóch, tak że ten... :-)

      Usuń
  4. Posmialam sie bardzo z tych smierdzacych perfumami bab hahaha. Mam identyczne odczucia co do zakupow na zywo i ewidentnie nienawidze tlumow, obcych ludzi, ostrego swiatla, debilnej muzyki, kretynskich zachowan ludzi w masie. Z 10 lat temu mi sie tak zrobilo i trzyma. Zatem wszystko zalatwiam w odwrotnych godzinach niz masa. Swolocz to odpowiednia nazwa 😁😁

    Skrzyneczki urocze! Tez bym sie gapila! I lubie fotografowac piekne stare drzwi.

    Wszystko super macie w bel poza zageszczeniem ludzia na m2 i pogoda. W Pl moze nie lepsza, bo zimniej ale nie az tak zmienna ani deszczowa.
    Czekam na wiesci co u lekarki. Extra ze mozesz brac zwolnienia w firmie, nie zaluj sobie 😁
    Kitka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drzwi też lubię, ale to w miastach bardziej wzrok przyciąga. I jeszcze numery domów - podobnie jak skrzynki, ludzie nie znaja granic fantazji :-)

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima