9 czerwca 2023

Rok szkolny zbliża się ku końcowi

 W tym tygodniu 2 razy odwiedziłam gabinet fizjoterapeutki. 

Każda wizyta trwa godzinę. Za każdym razem część czasu spędzam w salce gimnastycznej, gdzie robię zestaw ćwiczeń, a drugą część czasu spędzam w pozycji leżącej na łóżeczku z kablami przyczepionymi do ramienia. W poniedziałek był to Winback, który emituje energię o działaniu leczniczym i przeciwbólowym docierajacą aż do stawu, a przy tym generuje przyjemne ciepełko. W czwartek dla omiany zaserwowano mojemu ramieniu elektrostymulację. To daje zawsze zabawne dla mnie odczucia, gdy dyga mi mięśniami. Następna wizyta w poniedziałek, a potem jeszcze jedna-ostatnia z 18 wizyt. Mam nadzieję, że coś to pomoże na dłuższą metę i trochę się boję tej faktury na kilkaset euro... brrr. 

Jednego dnia relaksując się na tym łóżeczku, usłyszałam w radio fajną piosenkę, która jednak słabo nadaje się do leżenia, bo chciało by się przynajmniej móc stopą bujać do rytmu hehe. Ale wróciwszy do domu, zaraz sobie poszukałam w necie i z 10 razy przesłuchałam. Podzielę się z wami, może akurat ktoś lubi takie country klimaty. Dla tych, którzy lubią wiedzieć, o czym jest śpiewane, powiem, że tytuł brzmi "Chleb na jutro", a treść bardzo mi się podoba, bo w dużej mierze podziela moje podejście do wiadomości...

 Bart Peeters opowiada, że przejeżdżając o północy koło automatu z chlebem, kupuje chleb na jutro i potem słuchając wiadomości w radio, o susasz i powodziach na świecie, cieszy się, że on ma chleb na jutro. Dalej  śpiewa, że niestety on nie zna się ratowaniu planet i mówi, że mu przykro z tego powodu, bo może jutro planeta rozsypie się w proch, ale cieszy się, że ma chleb na jutro. W refrenie powtarza, że nie wie dlaczego to całe szaleństwo zabija zrowy rozsądek, ale on ma przynajmniej chleb na jutro... 

Cieszmy się zatem, że mamy chleb na jutro i nie dajmy się zwariować ani zgnębić tymi wszystkimi wiadomościami, które serwuje bez opamiętania radio kadego dnia...


Innym razem wychodząc z gabinetu na ulicę, usłyszałam głośną muzę dochodzące z  drugiej strony ulicy. Powędrowawszy zwrokiem w kierunku tego uns-uns-uns zauważyłam na chodniku przed otwartym garażem cały zestaw do sprzątania: wiadro, płyny, szczotki szmaty... Kawałek dalej mój wzrok napotkał wysportowanego, umięśnionego młodzieńca pucującego zamaszyście okna. Fajnie jest popatrzeć, jak ktoś pracuje ;-)

Młody napisał w minionym tygodniu wszystkie końcoworoczne testy. 

Teraz jeszcze pora na egzaminy szóstoklasisty. Dziś pierwszy z trzech dni egzaminów. Ciekawam jak mu pójdzie... Następne dni egzaminacyjne to wtorek i czwartek.

Na 26 czerwca zaplanowane jest wręczenie raportów i tradycyjne nocowanie w szkole! Rano mają przy pomocy rodziców i nauczycieli rozbić namioty na szkolnym podwórku. Potem zajmią się przygotowaniem sali na wieczorną imprezę pożegnalną. Po lekcjach mają przybiec do domu po swoje rzeczy na noc i zaraz wracać do szkoły. My rodzice jesteśmy zaproszeni na 19tą na uroczystość i lampkę wina. 

Niedowiary, że już minął cały rok szkolny, że już jest czerwiec i, co najbardziej niewiarygodne, że Nasze Najmłodsze Dzieciątko kończy już szkołę podstawową. 

Ja też już skończyłam naukę na ten rok szkolny. 

W następnym tygodniu mamy jeszcze tylko indywidulane rozmowy z nauczycielami. W tym miejscu muszę rzec, iż widzę ogromną różnicę pomiędzy pierwszymi lekcjami w lutym i teraz w czerwcu. Mam na myśli oczywiście mój stan umysłu i ciała. O ile na początku miałam koszmarne problemy z koncentracją, przyswajaniem nowych informacji a nawet rozumieniem tego, co się do mnie mówi czy pisze, tak teraz już wszystko funkcjonuje mniej więcej zwyczajnie - zapamiętuję, myślę, rozumiem, no i wysiedzenie na lekcji do 22 nie było już dla mnie problemem, podczas gdy na początku czasem nawet nie byłam w stanie dotrwać do lekcji... Nastąpiła wielka poprawa, co - jak mniemam - w dużej mierze jest rezultatem mojego zwolnienia lekarskiego i wypoczynku.  Do tego jestem święcie przekonana, że zagonienie mojego mózgu do intensywnej pracy, nauki, myślenia, przypominania też wiele dobrego przyniosło. Czuję się coraz lepiej z każdym dniem, zarówno fizycznie jak i mentalnie, co bardzo mnie cieszy. Fizycznie niestety jeszcze daleko do normalności, ale powiedzmy sobie szczecze, jest też dużo, dużo lepiej niż np w marcu...

Dostałam odpowiedź z biblioteki, że dziękują za zainteresowanie i życzą sukcesów w dalszym szukaniu pracy, czyli zgodnie z przewidywaniami.

Zapisałam się na dzień informacyjny dotyczący kursu na opiekuna dzieci w wieku szkolnym. Dzień tylko trochę kitowy sobie na to wybrali, bo ten sam co zakończenie roku u Młodego. Nic to, zapisałam się na 15 godzinę, więc może zdążę objechać spokojnie do Meise, a przy okazji sprawdzę, czy tam by się dało dojeżdżać skuterem, choć jak już bym się decydowała, to chyba w Aalst, bo przynajmniej droga prosta, bezpieczniejsza i bez stromych górek, w przeciwieńswie do Meise... Małżonek obiecał wcześniej wyjść z pracy, by w razie co pomóc Młodemu z szykowaniem się na nocowanie, a i duże siostry też mogą się braciszkiem zaopiekować w potrzebie, tak myślę. A dla mnie ważne jest by znać szczegóły tego kursu, bo coś trzeba zdecydować...

Czas mnie goni i nie wiem za cholerę, co postanowić. Każdego dnia myślę nad tym i się denerwuję. W przyszłym tygodniu mam wizytę u onkolog i w VDAB, za 2 tygodnie kończy mi się chorobowe...

Ostatni pomysł to przedłużyć zwolnienie, ale  częściowo wrócić do pracy , czyli tylko do 2-3 klientów, u których nie ma za dużo roboty i się można opierdalać... a za resztę nadal pobierać zasiłek... Znaczy prrrr wróć, mieć nadzieję, że kiedyś mi ten zasiłek chorobowy w koncu wypłacą, bo póki co nie otrzymałam ani centa, ale dziś otrzymałąm e-mail, że lekarz orzecznik zatwierdził moją niezdolność do pracy... Czyli progres jest.

Trza mieć końskie zdrowie, nerwy ze stali i łeb jak sklep, że chorować... I najlepiej być przy tym bogatym.

Wczoraj za dnia fotografowałam kwiaty i owady, a wieczorem poszłam z Młodą do lasu tropić sowy, ale jakiś młodzik zajął nam miejscówkę nad stawem, skąd prowadził wideorozmowę ze swoją oblubienicą chyba... Koło telefonu miał zapalone świece, ale to pewnie te cytrusowe, żeby komary nie gryzły... Ludzie to mają pomysły... Nie pozostało nam nic innego, jak przemaszerować stałą trasą i wrócić do domu. Fajnie jest być wieczorem w lesie, bo nie ma tłumów wtedy. Poza tym romantykiem nad stawem spotkaliśmy w tym półmroku tylko pana wyprowadzającego rowerem psa. No w sensie, że facet jechał na rowerze dzierżąc smycz w dłoni, a pies biegł obok... Parę dni temu widziałam znajomą jadącą na elektrycznej hulajnodze ścieżką rowerową wdłuż ruchliwej drogi i trzymającą dwa wilczury na smyczy... Pomijając nawet fakt, że prawo tego zakazuje, to zbyt rozsądne to to też chyba nie jest. Ludzie to jednak so...








zabawa fotograficzna z użyciem czarnej kartki

staw sąsiada przez płot fotografowany






A my szłyśmy na nogach bez psa i obserwowaliśmy między innymi ćmy... sprawdziłam w apce nazwę i zdrowo się z Młodą uśmiałyśmy: "groene eikenbladroller", co znaczy mniej więcej "zielony zwijacz liści dębowych". Po polsku "zwójka zieloneczka". Fajne są te wszystkie nazwy.

zwójka zieloneczka

las 


Wciągnęła mnie zabawa z aplikacją ObsIdentinity. Co chwilę pojawiają się nowe challenge i trzeba szukać obiektów w danym temacie. Teraz np z okazji tygodnia pszczoły trwa "trzmieli czelendż". Szukamy różnych gatunków trzmieli, fotografujemy telefonem za pomocą apki, prosimy o rozpoznanie i zapisujemy swoje zdobycze. Innym aktualnym tematem jest Niet meppen, wel appen (nie zabijać, ale zaapkować), czyli czelendź owadzi. Jako członek Natuurpunt mogę sobie za darmo pobierać karty do rozpoznawania gatunków (na stronie można je też kupić). Właśnie pobrałam i wydrukowałam kartę trzmieli i mam zamiar wieczorem iść z Młodym na pole facelii, by on mógł wytropić sam wszystkie gatunki.







Po południu za to wybieram się z Najstarszą do miasta na zakupy odzieżowe. Postanowiłam ją bowiem w końcu trochę pogonić, po tym jak bodajże przedwczoraj zaczęła biadolić, że zginęła jej jedna skarpeta i nie ma co założyć... No kurde, Babo - mówię - zarabiasz blisko 2 tysiące miesięcznie i masz raptem 5 par skarpet na stanie! A tu i bielizna by się przydała i buty, i spodenki... No ale wiadomo, samej na zakupy odzieżowe iść to się nie chce. Młodsza siostra nie ma pieniędzy na zakupy, a poza tym siedząc w domu nie potrzebuje ciuchów zbyt wiele. Do tego, mam podejrzenia wynikające z wieloletniego doświadczenia, że ją sklepy odzieżowe szybko nudzą i po wizycie w jednym ona ciągnie do spożywczaka albo do sklepu z bezużytecznym szajsem typu Action czy Fying Tiger, do tego tak czasem jojczy i biadoli, że nie idzie w spokoju sobie nawet ubrania wybrać czy przymierzyć. Też nie lubię być w sklepie, w którym sama nie robię zakupów, więc rozumiem... Dlatego zaproponowałam Najstrszej, że ją zawiozę skuterem i pochodzimy razem na spokojnie po sklepach, w których potrzebuje sobie coś kupić z przyodziewku.

Na sobotę z kolei mam w planie zabrać Młodego na basen, by się mógł trochę zrelaksować pomiędzy tymi wszystkimi egzaminami i spłukać trochę końcoworocznego zmęczenia, którego silna alergia na pyłki zdecydowanie nie poprawia. Koszmarne jest dla niego lato. Pomimo sprayu do nosa, kropli do oczu i syropu Młody bardzo cierpi z powodu piekących czerwonych i spuchnietych oczu oraz zatkanego nosa. 

I tak to jest być matką Trójcy Nieświętej. Każde z nich lubi co innego, każde ma inne zainteresowania i potrzeby, każde ma inne problemy. A matkę mają tylko jedną. Długo tkwiłam w debilnym przekonaniu, że najlepiej, najfajniej, najrozsądniej, najlogiczniej jest wszystko robić całą rodziną. Jak ktoś nie chciał dokądś iść, to wszyscy zostawaliśy w domu albo zmuszaliśmy kogoś do pójścia, tam gdzie nie chciał. 

W końcu jednak zrozumiałam, że dzieci nie są ani moją kopią, ani tym bardziej klonami siebie samych. Każde dziecko jest odrębną, niezależną i niepowtarzalną jednostką. Każde potrzebuje mojej uwagi, ale każde wymaga innego traktowania i ma inne potrzeby. Nie wszystko musimy robić razem i nie wszędzie potrzebujemy chodzić razem. Równie dobrze, a nawet o wiele lepiej jest z każdym dzieckiem móc robić inne rzeczy i każdemu w innej sytuacji towarzyszyć, a w jeszcze innej pozwolić mu na samodzielność i zostawić w spokoju.

Staram się każdemu poświęcać trochę czasu, bo choć wszystkie są duże, a niektóre już całkiem dorosłe, to fajnie jest móc z każdym spędzić trochę czasu sam na sam. Od czasu do czasu one organizują sobie pomiedzy sobą też wspólne chwile. Dziewczyny na przykłąd od czasu do czasu gdzieś razem we dwie wychodzą - a to na zakupy, a to do McDonalda. Najstarsza czasem pożycza Najmłodszemu okulary VR i rozmawiają o grach komputerowych, bo obydwoje są w tym dobrzy, a Młodą już ten temat mniej bawi. Młoda za to np podziela z Młodym zainteresowanie przyrodą, niebem, techniką i np idą razem fotografować Księżyc. Czasem któraś dwójka zabierze się wspólnie  za pieczenie ciastek czy pizzy, innym trazem posiedzą na podłodze przy świnkach. Przeważającą część swojego czasu żyją jednak własnym życiem...



las koło zamku




Wybraliśmy się w końcu z Młodym do biblioteki po książki, co miało się zdarzyć już ze 2 miesiące temu, ale zawsze coś...

Wypożyczyliśmy 2 książki o mikroskopach, przewodnik dla wysoko uzdolnionych zalecony przez psycholożkę oraz książkę o myśleniu obrazami.

Zaczęłam od tej ostatniej i od razu podsuwam Młodemu co ciekawsze teskty, które ten czytał z uśmiechem zadowlenia, co raz wykrzykując "TAK! TAK MAM!" lub coś w tym stylu. A ja wreszcie, dzięki tej książce zaczynam rozumieć, o co chodzi z tą różnicą w myśleniu. Sprawa okazuje się prosta (w sensie rozumienia dlaczego), a mianowicie u myślących obrazami po prostu dominuje prawa połowa mózgu i postrzeganie świata zawsze w prawej części sie u nich zaczyna, podczas gdy myślący słowami używają najpier lewej strony mózgu... Ileż ta książeczka dla dzieci mi wyjaśniła! Autorka sama należy do myślących obrazami i jest przy tym nauczycielem. Szkoła przystosowana jest dla myślących słowami, przez co dzieci myślące obrazami mają przegwizdane, bo oceniane są na podstawie wytycznych dla grupy, do której nie należą. Wiedza przekazywana jest też głównie dla dzieci myślących słowami. Dobrze by było, by nauczyciele wiedzieli o istnieniu myślących inaczej i by o nich pamiętali prowadząc lekcje i oceniając uczniów. W książe pojawia się też problem nam bardzo dobrze znany, który Młodemu dostacza sporo problemów, a mianowicie odmienny od standardowych i zalecanych sposób rozwiązywania problemów i zadań. Dla Młodego wiele wytycznych dotyczących np wykonywania zadań matematycznych jest niezrozumiałych, ale ma swoje metody, któtych nie potrafi nikomu wyjaśnić (w tej książce stoi czarno na białym, że te metody są niewyjaśnialne właśnie, bo to kwestia obrazów pojawiających się w głowie). Co więcej metody Młodego są pierdyliard razy szybsze niż te dla zwyklaków i on np prawidłowe odpowiedzi podaje zanim ja zrozumiem sens zadania i się zastanowię jak coś obliczyć. Przy czym nie nigdy nie jest w stanie powiedzieć, jak do tego doszedł, a jak próbuję mu wytłumaczyć, jak wszyscy to robią, to patrzy na mnie jakbym mówiła po chińsku.

Ta książka potwierdza też inne niewiarygodne dla mnie rzeczy, a których mówił Młody nie raz. Pozwólcie, że zacytuję Młodego "Ja mogę sobie puszczać w głowie dowolną muzykę i jak coś robię, to sobie puszczam" i tu zwykle dodaje czego teraz "słucha". Autorka to potwierdza i wymienia przy tym Mozarta i Beethovena, bo u nich też tak to ponoć działało. Dlatego Beethoven mógł tworzyć muzykę nawet jak był głuchy, bo ją słyszał i widział  nuty w głowie. Młody opowiada, jak to u niego działa...

Inna rzecz, która mnie niesamowicie fascynuje i której zazdroszczę Młodemu, to wyobrażanie sobie wszystkiego. On kilka razy opowiadał (i szok, książka to potwierdza), że w głowie może sobie każdy przedmiot obracać wkoło w 3D i widzi dokładnie jak wygląda coś z drugiej strony albo od spodu. 


Dla mnie to wszystko są niesamowicie fascynujące sprawy. Poznawanie tajemnic mózgu zarówno ogólnie jak i konkretnych mózgów moich dzieci budzą mój ogromny zachwyt. Przy tym oczywiśćie pozwalają lepiej własne dzieci i siebie lepiej zrozumieć, a w konsekwencji udoskonalić. 

Na koniec jeszcze belgijska ciekawostka wyczytana w gazecie.

Szpital w Gandawie zakazał swoim pracownikom, którzy mieszkają w doległości do 3 km od szpitala, przyjeżdżanie do pracy samochodem. W przyszłości odległość ma być rozszerzona do 5 km. Powodem jest brak miejsc do parkowania dla pacjentów i odwiedzających. Parking szpitalny liczy sobie bagatela 3700 miejsc, ale to duży szpital, do którego ściągają ludzie z całej Flandrii i coraz więcej ludzi mam problem z zaparkowaniem pod szpitalem. Dlatego postanowiono zmusić personel do przyjeżdżania na rowerze lub publicznymi środkami transportu. Dotyczy to tylko personelu dziennego nie pracującego w trybie zmianowym. Wielu pracowników przyjeżdża jednak z daleka. Połowa ma dalej niż 10 km do pracy. Podają, że aktualnie 61 % przyjeżdża samochodem, a po wprowadzeniu tego rozporządzenia ta liczba powinna spaść do 47%, czyli nie jakiś tam szał, ale zawsze coś. 

Tak nawiasem mówiąc, to ja w ogóle nie rozumiem, jak komuś się w ogóle opłaca te 2 czy 3 km autem dojeżdżać w takim mieście jak Gandawa?! Serio trzeba mieć zdrowie i fantazję! 

Moim zdaniem to przepis do 5 km powinien być odgórny i dotyczyć wszystkich zawodów, które nie wymagają przewożenia czegokolwiek. To samo tyczy się dowożenia gówniaków do szkoły. Kto nie ma dalej jak 3 km, zasuwa na rowerze, hulajnodze albo z trampka, bo to co się dzieje pod szkołami to jest czysty koszmar.  Zero znajomości przepisów, zero wyobraźni i odpowiedzialności. Parking szkolny powinnien znajdować się najbliżej jeden km od drzwi szkoły, a pod szkołę nie powinno się dać podjechać niczym poza rowerem (powinien być tylko przejazd dla uprawnionych). Takie jest moje zdanie. A nie, jak teraz, że lala przyjedzie pod szkołę wielką terenówką, wpierdoli się prawie pod samą bramę i potem rozkłąda ręce i mało nie płacze, bo nie da się wycofać. Ale cofie, w ogóle nie biorąc pod uwagę, że znajduje sie na terenie, po którym przemieszcza się dziesiątki dzieciaków na rowerkach, hulajnogach i na piechotę, że wielu z nich z tej krowy nawet nie jest w stanie zauważyć. Gdy przy tym człowiek wie, iż lala mieszka może 500m od szkoły, to ma się ochotę podejść , otworzyć drzwi, wywlec toto za kłaki z tego auta, zasadzić kopa w dupę i kazac spierdalać do domu w podskokach, a auto kazać odholować na złom i zabrać takiej prawojady dożywotnio. Takie zjawiska obserwowałam niemal codzinnie odprowadzając Młodego. Teraz z nim nie chodzę i nawet o tym nie myślę, bo chyba bym zwariowała... 

Ale z drugiej strony, jak ci wszysy idioci przesiedli by  się na rowery albo hulajnogi elektryczne, to może już lepiej by autem dojeżdżali... Przynajmniej nie wszędzie wjadą...


8 komentarzy:

  1. Zdjęcia wyszły Ci mega fajne, wszystkie!
    Czasami sprawy tak się kumulują, że nie wiadomo, co wybrać. Mieliśmy z mężem tak czasami, bo oboje pracowaliśmy w szkołach, a syn do dziadków.
    Najważniejsze, ze czujesz się lepiej, silniejsza mentalnie i fizycznie.
    Niektórzy jadą do sklepu autem nawet ulicę dalej i to niekoniecznie po wielkie zakupy...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię, jak ludziom się moje zdjęcia podobają ;-) Czasm chciało by sie mieć 8 rąk i ze 3 głowy...

      Usuń
  2. zapomniałam napisać w poprzedniej notce że u nas też po wyleczeniu lekarze onko tak szybko przyjmują. Ale ja mam system (i wiele z nas tak robi) że spisuje sobie pytania na kartce od wizyty do wizyty bo teraz mam je co 3 miesiące. I jak wchodze do gabinetu wyjmuje kartke i najpierw lekarz gada co tam ma do mnie, potem mnie pyta co ja do niego i wtedy lece z kartki po kolei. I to działa. Nikt u nas nie zbywa tylko grzecznie nam odpowiadają na te pytania.

    Super foty Ci ten telefon robi :) piękne obrazy. Niewyobrażalne jest to myślenie 4D no ja nie ogarniam jak oni to robią :O

    Ja mam teraz nasze NFZ rehabilitacje. Należą mi sie po leczeniu. Mam 10 masaży po 20 minut ręki i do tego 40 minut ćwiczeń z rehabilitantem. I macham łapą bo mam tak niewyruszany bark, że se stanika zapiąć nie umiem. Nauczyłam sie nosić taki zapinany z przodu i zaniedbałam łapsko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta doktorka właśnie zbywa... Gdybym nie poszła do psycholożki i się od niej nie dowiedziała, jak wyglądało to w szpitalu, w którym ona pracowała, to myślałabym nawet, że to normalne... Nawet z małżonkiem rozmawiałam na ten temat i stwierdziliśmy, że gdyby czas mozna było cofnąć, wybrałabym inny szpital. No ale na szybko to kto tam się zastanawia nad rankingiem szpitali - patrzysz, by blisko było i szybko, bo myślisz, że szpital to szpital... Teraz już wiem, że są lepsze niż ten "nasz". Choć zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma znaczenia to, że przypadkiem jestem obcokrajowcem o niskim statusie społecznym... Bo i tu czasem niektórzy są równiejsi...
      Dobrze, że macie tam jakieś rehabilitacje. U nas są też różne rzeczy za friko dla onkopacjentów, no ale to dla miastowych albo przynajmniej dla mających samochody...

      Usuń
    2. z tymi szpitalami u nas też jest różnie. Ja też wybrałam taki ostatecznie blisko domu i byłam mega zadowolona do czasu jak się pokapowałam, że np. mają tu ograniczone środki na pewne badania i ich nie robią a w innych szpitalach to jest norma. Mam na mysli badanie histopatologiczne tego co wycinają na operacji. Sporo szpitali to bada ponownie żeby porównać z biopsją sprzed operacji a mój szpital nie bo drogo i po co. Na szczęście urobiłam mojego doktora i mi to zlecił i zrobił.

      W tych rehabilitacjach u nas pomaga orzeczenie o czasowej niepełnosprawności które mam. Dzięki niemu musieli mi te rehabilitacje zapewnić w ciągu 2 tygodni a bez tego papierka termin był na kwiecień przyszłego roku !!!

      Usuń
    3. Ja szukając informacji o pracy i zasilkach zauważyłam właśnie ze dwa dni temu info, że jak się ma niepełnosprawność to wtedy cośtam łatwiej jest z załatwieniem czegoś w pracy... nie ważne co, wazna ta niepełnosprawność, bo to mi uświadamia, że też jest atka opcja i że ludzie skądś muszą mieć taki status przyznany i że to pewnie i w innych miejscach może być przydatne... Wiecznie trzeba coś szukać i sie dowiadywać.
      Badanie u nas akurat robią... Dlatego po pierwszej operacji zaraz miałam drugą, bo z biosji wynikało, że ten rak nie jest taki najgorszy, a z badania po operacji jednak się okazało, że jest dużo gorszy, niż zakładali, bo podczas biopsji trafili pechowo akurat na 3 miejca, gdzie komórki rakowe nie były tak bardzo agresywne jak w innych. Po drugiej też badali odcięty cycek.

      Usuń
    4. u nas na niepełnosprawność jest darmowy transport miejski np a na pociągu 43% zniżki :) w sumie sporo z tego korzystam

      Usuń
    5. to ja oczywiście tylko mnie wylogowało

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima