21 sierpnia 2023

Gdy córka zwraca się do matki per stara

 Do spisania tych przemysleń skłoniło mnie oburzenie kobiet pod jakimś przypadkowym postem na instagramie na nazywanie partnera "STARYM". Najśmieszniejsze wydało mi się jednak stwierdzenie, jakoby dawniej "starymi" nazywało się rodziców, a dziś z kolei tak samo nazywa się partnerów no i oczywiście, że to jest obrzydliwe, straszne, okropne, że to brak szacunku itede itepe.  Tjaa...

Stary z Młodym


No cóż, nie ukrywam, że dla mnie STAREJ tego typu opinie wygłaszane przez dwudziestopięciolatki, czyli siksy w wieku moich dzieci brzmią dosyć śmiesznościowo. 

Gdy taka dziewczyna patrzy na swojego cudnego chłopaka, narzeczonego, czy świeżo poślubionego mężusia, wokół którego jeszcze wciąż kolorowe motylki i błyszczące serduszka latają, to faktycznie może jej być trudno połączyć ten ckliwy obrazek ze słowem STARY. No i się oburza wielce. Pytanie tylko, czy jest o co.

Na określenie "stary" trzeba sobie przecież zapracować i zasłużyć. Nie zostaje się "starym" po jednym bzykanku czy nawet tygodniu znajomości, no sorry. Na "starego" czy "starą" trzeba dopiero awansować. Tytuł STARY/STARA to przeciez wyższy, a nawet bardzo wysoki poziom znajomości i zażyłości, a co, jak podejrzewam, nie koniecznie przychodzi z wiekiem, a raczej z doświadczeniem i zacieśnianiem wzajemnych relacji, zrozumieniem, akceptacją. I nie każdy też taki poziom osiąga kiedykolwiek, bo tu jeszcze dochodzą takie kwestie, jak inteligencja, poczucie humoru, dystans do siebie i świata, a niektórym bozia dała przecie ino wygląd albo piniondz. Trudno, tacy też muszą żyć.

Nie wiem też, skąd ludziom wziął się pogląd, że określenie "STARY/a" dawniej miało innych adresatów niż dziś?

Z dzieciństwa doskonale pamiętam, że moi rodzice, wujkowie, czy inni ich rówieśnicy bardzo często mówili o swoich partnerach "mój stary", "moja staruszka". Zwracali się tak do siebie też w towarzystwie i to bynajmniej nie podczas kłótni czy złości. U moich STARYCH czy wujostwa te określenia zawsze brzmiały pieszczotliwie i nigdy nie odczuwałam tego jako brzdąc inaczej.  

No a ja i rodzeństwo oraz nasi rówieśnicy o naszych rodzicach mówiliśmy "starzy" albo "zgredy", czy "wapniaki" choć te ostatnie to już bliższe były poprzedniemu pokoleniu, czyli nasi starzy tak swoich starych nazywali. I co w tym złego? Nie mam pojęcia. Dla mnie starej to normalne określenia. Dobre jak każde inne, co nie znaczy, że każdy musi ich używać, że każdemu muszą się podobać. 

Żyj i daj żyć PO SWOJEMU innym.

Dzisiaj zdarza mi się napisać czy powiedzieć o moim Małżonku STARY, no bo jest stary, no sorry, facet żyje już pół wieku, to nie będę przeco nazywać go młodym, gówniarzem czy szczylem c'nie? 

Młodą nazywam Młodą i co? Ujmuje jej to czegoś? Obrażą ją? Jest młoda? Jest!

 Nawet Młoda i Piękna, ale "piękna" brzmi podejrzanie kpiąco w uszach młodych. Młoda by się zaraz doszukała w tym podtekstów, że niby uważam ją za brzydką, skoro mówię o niej piękna. To logiczne przecież, nie będę tłumaczyć jak krowie na rowie. 

A ona zwraca się  do mnie Stara. Ujmuje mi to czegoś? Obraża mnie? Jestem stara? Jestem. W porównianiu z osiemnastolatką w każdym razie.

Wy możecie uważać inaczej, szczególnie gdy macie przypadkiem więcej niż 18 lat, ale spróbujcie sobie przypomnieć, co myśleliście o ludziach z przedziału 40-50 lat, gdy mieliście sami naście...? Nooo...? "Jacy młodzi i piękni", prawda...? Taa. 

No więc ja mówię do swojej osiemastoletniej córki i o swojej córce "Młoda", a ona mówi do i o mnie "Stara" a o moim, naszym Starym "Stary". O naszym synu też mówimy MŁODY. I jest git. Nam to pasuje, odpowiada, bawi, podoba się. Ani Młodzi nie mają nic przeciwko temu, ani my nie mam nic przeciwko nazywaniu nas Starymi. 

Powiem więcej, podczas wakacji nawet ze Starym sobie porozkminialiśmy nad jego tytułem i nam wyszło, że nazywanie go Starym przez Młode to wręcz ogromny komplement i wyraz ciepła, zażyłości i ogólnie bardzo pozytywny tytuł. Przypomnieć tu muszę bowiem, że Małżonek nie jest biologicznym ojcem Dziewczyn, a "tylko" jak to się bardzo brzydko mówi "ojczymem", czyli nowym (teraz już starym) partnerem Starej, "chłopakiem mamy", jak mówiły, gdy były małe. One są jego, jak to się jeszcze brzydziej nazywa (co za przychlast wymyślił te głupie terminy w ogóle?) pasierbicami. No i one mówią dziś o Nim "NASZ STARY" "NASZ OJCIEC", mówią też "TATO", ale że same są młodymi dorosłymi to wolą używać "Stary", bo bardziej kozacko brzmi. Z obserwacji ludzi i osobistego doświadczenia wiem, że w wielu tzw tradycyjnych rodzinach nie ma takich zażyłych relacji, nie ma tyle zrozumienia, ciepła, miłości, co w naszej naormalnej inaczej rodzinie patchworkowej. Wielu biologicznych rodziców może mojemu Staremu tylko pozazdrościć relacji z Jego Przyszywanymi Córkami a wiele biologicznych dzieci może pozazdrościć moim Młodym relacji ze Starym ich Starej. Stary jest dumny i cieszy się wielce z bycia Starym dla Naszych Wszystkich Młodych, dla NASZEJ całej TRÓJCY Nieświętej. Ja też raduję się, gdy słyszę Młodą nazywającą naszego Starego Starym, żartującą sobie ze Starego, czy porównującą w tych żartach Starego czule do naszego słodkiego i kochanego Heńka-Koguta, który tak samo jak Stary wiecznie kręci się z dumą koło swoich kur  i co raz to próbuje ich obdarowywać jakimiś prezentami i wygrzebywać dla nich najlepsze kąski, nawet jak kury czasem nie rozumieją za bardzo, o co mu chodzi, to widać, że się stara najlepiej ze swojej społecznej roli wywiązywać i osattecznie wszystko jak najlepiej się układa... 

Tak czy owak dla nas określenia Stary, Stara, Młody, Młoda to słowa pełne czułości, zażyłości, ciepła i humoru. Używamy ich świadomie wobec najbliższych.

No więc w czym problem? Dla mnie w niczym, ale niektórzy uważają inaczej. Niektórzy mają nawet od tego chroniczny ból dupy. Dlaczego? Mam kilka teorii. Np:

- brak poczucia humoru, dystansu, inteligencji;

- przecenianie swojej dorosłości i zbyt wysokie mniemanie o sobie;

- niezadowolonie z życia i swojego wieku, po prostu wielkie niezadowolenie z wszystkiego zawsze; 

- niewłaściwe, niezdrowe relacje z partnerem lub dzieckiem...

- bo ludzie takie so, że do wszystkiego muszą się przyczepić. Im bardziej to nie ich sprawa, tym bardziej się czepiają. 

Dla mnie i Młodej natomiast widok miny przypadkowej Polki (co ciekawe to zwykle są właśnie one, baby, kobiety, Polki, a nie oni) jest zawsze bezcenny, gdy Młoda gdzieś w publicznym miejscu (np w polskim sklepie, kringwinklu, czy actionie gdzie "naszych" zawdy od groma) zaryczy głośnym szeptem do mnie:

- TE, STAAARAA, patrz, co znalazłam!...

A wtenczas ona, Idealna Matka Polka Katoliczka  patrzy na moje, szczerzące w pełnym uśmiechu zęby, dziecię z intensywnym zgorszeniem i zniesmaczeniem, a potem przenosi swój pełny pogardy wzrok na adresatkę tego epitetu i ciężko wzdycha niemalże mi współczując takiego chamskiego bezczelnego gówniaka i wtedy jej gały napotykają mój, o zgrozo, równie uśmiechnięty pysk, a jej uszy słyszą wesołą entuzjastyczną pełną ciepła odpowiedź:

- Czekaj, Młoda, Staruszka już do ciebie biegnie, już pędzi, leci... - i idę do Młodej powoli.

I wtedy to biedaczka już jest całkowicie zniesmaczona, bo nagle dociera do niej, że jaka córka taka matka i wrzuca nas do przegródki "prostaki ze wsi" i postanawia omijać z daleka, bo ludzie się boją wszystkiego, czego nie rozumieją. No chyba, że w internetach podobne zajście ma miejsce, to wtedy taka bez wachania wyraża swój ból dupy i pcha się w czyjeś życie w swoich najwyraźniej zbyt ciasnych butach... a że jej wzrok i słuch nie sięga dalej niż czubek tych bucików, to nawet szkoda z taką zaczynać dyskusji. To już lepiej se grochem o ścianę porzucać, przynajmniej się człowiek zrelaksuje i ubawi.

Moim zdaniem nikogo nie powinno obchodzić, jak ja zwracam się do dzieci, czy partnera ani jak oni zwracają się do mnie. Podkreślam, że nie mówimy tu o przemocy słownej ani fizycznej, tylko o tym, jak nazywamy swoich bliskich na co dzień.

Często słyszę jak ludzie wołają do swoich bliskich - zarówno partnera jak i dziecka: "kochanie", "skarbie", "kotku", "myszko", "ptaszynko", "dziubku" i innymi równie bezsensownymi słowami, co jakoś ludziom nie przeszkadza, choć mnie od tego się skarpety filcują. Zaprawdę, powiadam wam, nie znoszę wyżej wymienionyh zwrotów i już. Uważam jest za głupie, obrzydliwe i mdłości mnie od tego łapią.

Małżonek na początku naszej relacji kilka razy próbował naśladować społeczne trendy i nazwał mnie nieopatrznie "skarbem" a nawet "kochaniem", ale po kilku pogróżkach wyleczył się z tego głupiego zwyczaju. No zlitujcie się! W moich uszach brzmi to co najmniej debilnie. Może jakieś niunie lubią być skarbami i kochaniami, ale mnie się scyzoryk w kieszeni otwiera, gdy ktoś mnie tak nazywa i nie ręczę za siebie. Już wolę, gdy ktoś mówi do mnie "głupia cipo" niż "skarbie". To przynajmniej jest zabawne.

Natomiast "stara" jest całkiem w porządku. Młode poza tym mówią do mnie "Matka", co też mi sie podoba. "Mamo" jest dopuszczalne, natomiast "mamusiu" już brzmi bardzo podejrzliwie. Gdy gówniak tak zaczyna zdanie, to znaczy, że pewnie coś poszło nie tak. Tak samo, gdy Stary powie "kochanie". Od razu wiadomo, że coś sie rozlało i zaczyna śmierdzieć...

Zasadniczo z małżonkiem najczęściej zwracamy się do siebie po imieniu. Magda i Kazik. Tak po prostu. Zwyczajnie. Gdy Małżonek chce do mnie czulej sie zwrócić, nazywa mnie Magdaleną, albo "Drogą Magdą" bo wie, że  tak lubię. Wie też, że tak samo jak "skarba" nienawidzę "madzi" i "magdusi", i że dla własnego bezpieczeństwa takich epitetów lepiej unikać wobec mnie. 

Do dzieci i o dzieciach też najczęściej  mówimy po imieniu: Zuzia, Zuzka, Zuzanna, Teresa, Tesa, Młoda, Dziewczyny, Izydor, Izi, Doro (czasem Dora-Dora-Dora! po złośliwości), Dorcio, Dorunio, Dorek, Epicki oraz oczywiście Nasz Młody. Dziewczyny wcześniej też miały dużo imion, ale już dorosły, a z wiekiem imiona im się ukształtowały, przyjęły się i stwardniały. Młody jeszcze jest w budowie. Nie do końca wiadomo, czy w końcu zostanie Dorem, czy Izydorem, a może Isidoorem po tutejszemu. Iziego nie lubi.

A Wy jakich epitetów używacie wobec najbliższych? Tradycyjnie skarby i myszki, czy może coś oryginalnego?



17 komentarzy:

  1. no to ja jestem takie dziwadło które nigdy do swoich rodziców nie powiedziało starzy i o mężu też nigdy tak nie powiem. Dla mnie to jest jednak określenie niezbyt miłe i nawet jeśli w żartach to mnie nie śmieszy. Pewnie każdy ma inaczej ja wolę w swim słowniku w taki sposób tego nie używać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My jesteśmy specyficzną rodzinką i mamy specyficzne zwyczaje oraz poglądy na życie. Jestem w pełni świadoma, że inni żyją w inny sposób według innych norm i standardów i to jest piękne, że się różnimy. Lubię wiedzieć, jak ci inni żyją i co myślą. To jest fascynujące. Nie lubię tylko, jak próbują mnie przekonać, że powinnam coś zmienić tylko dlatego, że oni mają inaczej :-) Dla mnie słowo Stary nie ma jakichś specjalnych obciążeń, jest zwyczajne, pospolite, brzmi dobrze... Może dlatego, że akceptuję że starość, starzenie i przemijanie wszystkiego jest częścią tego świata? Może dlatego, że nie chciała bym być młodzikiem, nie chciałabym cofnąć czasu w żaden sposób, że dobrze czuję się ze swoim wiekiem...? Nie wiem, ale słowo stary brzmi wielce okej w moich uszach. Nie wiem też dlaczego nie lubię powszechnie stosowanych określeń jak skarbie czy kochanie, ani dalczego nienawidziłam, jak babcia zwracała się czasem do mnie "dziecko" ani dlaczego mnie tak wnerwiają ludzie nazywający mnie "Madzią" choć swoje imię bardzo lubię pod warunkeim że mówią Magda, Magdo lub Magdaleno. Ja to dopiero jestem starym dziwadłem hehe

      Usuń
    2. oczywiście używam określenia że ktoś jest stary ale mówiąc raczej o kimś obcym i serio już staruszku a nie o ludziach przed 50-tką :D oni dla mnie starzy nie są. A jeśli Wam to nie przeszkadza to nie ma problemu. Mnie przeszkadza i nie chciałabym żeby mąż mówił o mnie stara więc też tak nie mówimy :)

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy temat poruszyłaś i pozwolę sobie pobawić się w adwokata diabła ;) Tak naprawdę to jest bardzo proste i sprowadza się do jednego zdania: każdy jest inny, o czym - wybacz - wydajesz się trochę zapominać, przyjmując niejako swój punkt widzenia za jedyny i słuszny. Sama piszesz, że obrzydzają Cię standardowe zwroty typu "skarbie" i "kochanie" (ja osobiście bardzo je lubię, ale żadną myszką czy dzióbkiem nie chciałabym być określana, "starą" też nie, choć absolutnie nie przeszkadza mi to, kiedy inni tak się do siebie zwracają - na pewno nie kruszyłabym o to kopii i nie próbowała nikogo nawracać), ale lubisz z kolei być nazywana "Drogą Magdą". Mnie by takie coś niesamowicie śmieszyło, gdyby mój partner tak do mnie się zwracał :) Chyba każdorazowo parskałabym śmiechem :) Może to dlatego, że nie znoszę, kiedy ktoś używa mojego imienia w formie wołacza (choć wiem, że tak jest prawidłowo), zdecydowanie preferuję je w mianowniku. Zdrobnienia swojego imienia bardzo lubię. To tylko dobitnie pokazuje, że WARTO mówić o swoich preferencjach, bo ktoś postronny zupełnie nieświadomie mógłby Ci nadepnąć na odcisk nazywając Cię "Madzią" (bez ironii, ze zwykłej sympatii).

    Młody i piękny to jak najbardziej pozytywne epitety. Natomiast "stary"/'stara" lądują w tej samej rubryce co przymiotniki "brzydki" i "gruby" - zwyczajnie budzą negatywne konotacje u sporej części społeczeństwa. Toteż nie dziwię się, że wielu ludzi nie chce by tak o nich mówiono.

    Nigdy nie mówiłam o swoich rodzicach "starzy", o partnerze również nie, bo już na wczesnym etapie związku przez przypadek wynaleźliśmy dla siebie "pieszczotliwe" określenia i tak już potem zostało.

    Jest na YT taki kanał, na którym dziewczyna określa swojego partnera "starym" i ludzie w komentarzach strasznie się o to rzucali - absolutnie nie były to same kobiety, bardzo dużo mężczyzn również tego nie rozumiało i robiło jej docinki, że stary to ojciec, a nie chłopak.

    Podsumowując: znacznie się od siebie różnimy (my - ludzie, nie Ty i ja), więc najlepiej by było, gdybyśmy po prostu okazywali sobie więcej tolerancji i gdyby nikt nikomu nie właził w życie z brudnymi buciorami. Wtedy wszystkim znacznie łatwiej by się żyło. Zawsze było - i będzie - tak, że ile ludzi, tyle opinii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba coś źle sformuowałam w tym tekście, nie chodziło mi o to, by ludzie nagle zaczęli się zwracać do siebie per stary i pokochali ten zwrot, ale właśnie by nie czepiali się innych (jak na wspomnianym przez Ciebie kanale YT) o to jak się w swoim własnym domu czy ze swoimi znajomymi tytułują. Znam ludzi, którzy zwracają się do partnera per "Grubsku" "Mój Grubasie". Ja lubię używać wołacza i lubię jako ludzie go używają, lubię też jak ludzie używają pełnych imion, czyli mówią Magdaleno, Katarzyno, Wojciechu, choć Kazimierzu brzmni dla mnie głupio i nie mówię tak do małżonka. CZęsto używamy natomiast Zuzanno, bo pasuje idealnie do córki, a tutaj i tak używamy Susana, bo Zuzia Belgowie wymawiają jak "siusia" :-) Znam Kasie, Kaśki i Katarzyny, Anie i Anki - wszystkie mają w dokumentach pełne imiona, ale do każdej pasuje inna forma imienia i każda woli innej używać. Zwykle o tym mówią otwarcie, przedstawiają się w określonej formie itd. Ja się nie obrażam, jak ktoś nazwie mnie Madzią, ale tego nie lubię. Dawniej ludzie często zwracali się do mnie przez pomyłkę Małgosia, bo tak miała na imię moja matka, co było na dłuższą metę irytujące, ale też się na nikogo z tego powodu nie obrażałam. Ze wzgledu na fryzurę i ubiór, a szczególnie gdy byłam łysa, czasem ktoś powiedział do mnie "meneer" (proszę pana), co było zabawne, szczególnie jak ludzie się po tem pół godziny tłumaczyli, ale nazywanie mnie facetem mi mniej nawet przeszkadza niż nazywanie madzią :-)
      Ale tak, oczywiście że życzę sobie, by ludzie zaakceptowali mój punkt widzenia i oczywiście że uważam, że jest słuszny: żyj swoim życiem, tak jak chcesz, ale i mnie pozwól żyć po swojemu i nie mów mi jak mam zwracać się do partnera czy dziecka, bo to tylko i wyłącznie moja sprawa. Amen

      Usuń
    2. Nie, nie, nie o to chodzi - nie odebrałam tego tekstu w ten sposób, po prostu jego fragmenty były ciut za mało empatyczne i za bardzo ironiczne, a do tego całkowicie pozbawione zrozumienia dla przeciwnej strony. Tak jakbyś nie mogła pojąć, dlaczego innych oburza stosowanie przez Was określeń powszechnie uchodzących za pejoratywne. Ano z tego samego powodu, z jakiego Ciebie wzdryga na dźwięk czułych słówek :)

      Widzisz, właśnie problem polega na tym, że ludzie często nie potrafią odpuścić, dopóki kogoś nie przekabacą i nie przeciągną na swoją stronę. Mam taką konfliktową osobę w swoim nieco dalszym towarzystwie i muszę przyznać, że to niesamowicie męczące. Będzie się wykłócać do utraty tchu, byleby tylko postawić na swoim...

      Nie wiedzieć czemu, jakoś drażni mnie ten wołacz (a po części bawi) - może dlatego, że w dużej mierze wyszedł z użycia i ludzie na co dzień (w moim środowisku) zwracają się do siebie, używając formy mianownika:
      Ej, Rafał ;) A nie: Rafale!
      Krzysiek, chodź no tu na chwilę vs Krzysztofie, podejdź tu ;)
      Ta druga forma wydaje mi się zbyt napuszona i sztuczna, dlatego nie lubię, gdy ktoś w ten sposób się do mnie zwraca. Nikomu jednak nie przegryzę z tego powodu tętnicy ;) Z kolei forma "Drogi/droga..." podoba mi się, jak najbardziej, ale w wersji pisanej. W wersji mówionej brzmi właśnie jak ten wołacz: sztucznie i pretensjonalnie.

      Fajnie jednak poczytać o cudzych upodobaniach i spostrzeżeniach :)

      Usuń
    3. Aaaa w ten deseń... :-) To tu masz rację. Nie wiedziałam, że brzmi ten tekst mało empatycznie, no ale też napisałam to dawno temu (sprzątam blogową szufladę) pod wpływem emocji... Że jest bardzo ironiczny to wiem, bo taki miał być, bo taka ja jestem. Już nie potrafię inaczej. Normalnym ludziom chyba cięzko by było z nami w domu wytrzymać dłużej, bo my tacy jesteśmy na co dzień, w takim tonie ze sobą rozmawiamy. A ja przy tym nie utrzymuję kontaktu z polskim światem zewnętrznym nie liczące tego bloga i instagrama oraz naszych jedynych nowych znajomych, którzy jednak są z tej samej co my planety... Zaciera mi się zatem powoli realny obraz polskiego społeczeństwa i polskiego języka.
      A co do zrozumienia to też prawda, co zauważasz, bo ja tak całkiem na serio nie rozumiem "normalnych" ludzi, ich toku myślenia, działania, zachowań... No dobra, inaczej, (jak mówi mój Młody) jestem mądra i mam dużą wiedzę o świecie, więc teoretycznie rozumiem innych i to często o wiele bardziej niż oni sami siebie, bo dochodzę do tego metodą dedukcji, obserwacji co łączę z posiadaną bogatą wiedzą z zakresu psychologii, socjologii, biologii itd (tak obrazowo mówiąc), ale ja tego nie czuję, tak jak czują normalsi. Jestem tego świadoma (stąd m.in. teoria, że jestem w spektrum). To Ty polecałaś mi Good Doctor, zdaje się. My nie zupełnie tak działamy jak on, ale przekaz tego filmu jest dobry, bo faktycznie ja też rozumiem dziś ludzi tylko dlatego, że się przez 46 lat uczyłam ich zachowań, gestów, związków przyczynowo-skutkowych etc. No i doskonale rozumiem dlaczego ludzie nie rozumieją moich, naszych "nienormalnych" "dziwnych" zachowań, doskonale rozumiem, że jesteśmy inni, normalni inaczej, kompletnie nierozumiani, często nieakceptowani no i mnie złości, że tak jest... Bo mimo wszystko chciałaby być rozumiana, tak naprawdę, a nie tylko wtedy, gdy przejdę świadomie do poziomu innych i zacznę mówić ich językiem...Tę złośc mogę wyrażać jedynie przez ironię, bo cóż innego mi pozostaje...? Niestety nie ma osobnej planety dla ludzi takich jak my, nad czym wielce boleję ;-)
      Dziękuję za te komentarze, bo dzięki takim uwagom mogę lepiej się dostosować, gdy tego potrzebuję i następne teksty pisać bardziej zrozumiale dla innych :-)

      Usuń
    4. Mnie akurat wiele Twoich wpisów (osobistych przemyśleń) wydaje się mało empatycznych, ale dzięki Twoim powyższym wyjaśnieniom teraz bardziej rozumiem ich genezę :) Za to komentarz był bardzo miły i taktowny - przyznam się, że trochę obawiałam się, że na mnie naskoczysz, bo jak zaobserwowałam, wielu blogerów nie lubi, kiedy komentujący nie spijają im z dzióbków i prezentują przeciwstawny punkt widzenia. Tymczasem uważam, że to porzekadło "o gustach się nie dyskutuje" to najgłupsze, co wymyślono ;) Dla mnie dyskusje bazujące na gustach/osobistych preferencjach zawsze są najciekawsze i bardzo lubię poznawać zdanie innych.

      Do niczego nie musisz się dostosowywać, nie chcę Cię zmieniać - bądź sobą, myślę, że wielu czytelników urzekła właśnie ta Twoja naturalność. Widać, że jesteś w 100% autentyczna, nie kreujesz się na kogoś, kim nie jesteś i ta bezpretensjonalność przyciąga.

      Usuń
  3. Ja mysle, ze to jak z dowcipami o pierdzeniu, rzyganiu czy kupach. Jednych bawia do lez, bo sa wlasnie na tym poziomie, a drugich obrzydzaja, zniesmaczaja i uwazaja je za prostackie. Mysle, ze was by zachwycaly. Nie oczekuj, ze kazdy bedzie rechotal z tematu pierdzenia, tak samo jak my nie powinnismy oczekiwac ze beda bawic ciebie i twoich bliskich bardziej wysublimowane tematy.

    Ma racje Taita - chcesz tolerancji - badz tolerancyjna dla nie-prostakow. Jest ich calkiem sporo!
    Lucynka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O i proszę, właśnie o tym był ten post. Dzięki za doskonały przykład szufladkowania i oceniania zupełnie obcych osób na podstawie jednego bzdurengo prowokującego tekstu :-)

      Usuń
  4. Nie cierpię i nigdy nie lubiłam, gdy koleżanki mówiły o swoich mężach mój stary, czy o rodzicach moi starzy. Nigdy tak nie mówiłam o swoim! może dlatego, ze ten epitet ma w Polsce niemiłe skojarzenie, tym bardziej, że niektórzy mówią tak o swoich szefach w pracy (jest stary u siebie?) itd. W tym temacie nie mam poczucia humoru, podobnie dziwnie mi brzmi, gdy ktoś młody mówi do mamy, matka!
    Nie wyobrażam sobie, by mój syn wołał za mną hej, stara, co słychać? widocznie jestem staroświecka ...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu nie chodzi o bycie nowoczesnym czy staroświeckim tylko odmienne gusta ludzkie, o których ponoć się nie powinno dyskutować, ale ja tam lubię pogrzebać w zakazanych tematach i sprowokować niedorzeczne dyskusje, gdy się nudzę albo mam za dużo problemów na głowię i chcę się od tego oderwać ;-) Jest takie stare powiedzenie: "jeden lubi pomarańcze, drugi jak mu stopy śmierdzą..."
      Ja już jakiś czas temu odkryłam, że z podejściem do języka jest jak z każdą inną dziedziną - każdy lubi co innego i czym innym się brzydzi. Pisałam już kiedyś i to chyba nie raz o wulgaryzmach i o powiedzeniach na temat puszczania bąków. Uwelbiam bawić się językiem i o języku dyskutować...
      Ten tekst powstał na kanwie dyskucji z instagrama. Byłam i jestem nadal ciekawa, dlaczego innym ludziom przeszkadza, jak ludzie sobie bliscy się do siebie zwracają. Ja do Małżonka tak na prawdę nigdy nie powiedziałam Stary, ani on tak do mnie nie powiedział, bo też mu się nie podoba. Ale szanuję, gdy inni tak do siebie mówią i podoba mi się, bo - tak jak napisałam powyżej - to jest pewien poziom zażyłości i wtajemniczenia, który łączy dwie bardzo bliskie sobie osoby. U nas na wsi (w pl) była kiedyś sklepowa, która wołała do panów "dzień dobry, piękny chuju" a panowie z uśmiechem odpowiedali "dzien dobry, Baśka" albo nawet "Dzień dobry, pani Basiu". Kiedyś kolega, który rozwoził pieczywo, opowiedział mi, że pierwszego dnia był zszokowany i zestrachany, czym tak się pani naraził, ale gdy się dowiedział, że to żart, miał przedni ubaw z tego. Bo taka to ci była Baśka.
      Gdy byłam młoda i piękna i zdawałam maturę wielce się zdziwiłam, gdy usłyszałam jak chłopak mojej klasowej koelżanki woła do swojego taty, pana dyrektora: "Kazek, matka się pyta, kiedy przyjdziesz do domu". To był dla mnie szok, że dyrektor zespołu szkół, taki poważny i ważny człowiek (a taki był na co dzień) pozwala na to, by syn publicznie mówił do niego po imieniu. Zazdrościłam chłopakowi takiego zajebistego ojca. Dziś wiem, że w każdym domu panują inne zasady, każda rodzina ma inne fanaberie, inne priorytety, inne pomysły na życie i TO JEST PIĘKNE. Wiele z tych zasad i pomysłów mi się nie podoba, czasem o tym nawet mówię, ale nie mnie oceniać, jak ktoś żyje. Ja np lubię być nazywana matką. Gdy pracowałam w PL z koleżankami rówieśniczkami zawsze nazywałyśmy się wzajemnie matkami i mówiłysmy zawszo o sobie jako MATKACH nie mamach. O naszych matkach też mówiłyśmy MATKI. To było fajne. O dzieciach często mówiłysmy "nasze bachory" dla hecy choć kochałyśmy nasze bachory nad zycie.

      Usuń
    2. Moja matka, mój ojciec - tak, ale nie zwracałam się do rodziców: matka, daj na pociąg lub ojciec, pożycz wiertarkę, choć synowie czasami tak mówią.
      Nie wtrącam się w to, jak kto do siebie mówi, ważne, by zwroty nie były pogardliwe, pozbawione szacunku, a rodzina była podporą w trudnych chwilach, zwroty to rzecz drugorzędna między bliskimi, bo można kwieciście, a w sercu nienawiść.
      jotka

      Usuń
  5. Wspaniale, że Twój mąż ma taką relację z "młodymi". A to, jak do siebie mówicie - tu chyba jest tak jak z seksem: jeśli obu stronom odpowiada, to super.
    Mój mąż zwraca się do mnie zdrobnieniem imienia i to w wołaczu, a ja do niego mianownikiem przezwiska z czasów jego podstawówki. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Bo w tym cały jest abmaras, żeby dwoje chciało na raz" ...Miałam też i ja taki pomysł, by porównać to do seksu, ale wtedy dopiero by się działo ;-) Przezwiska, ksywki, pseudonimy zapewne dosyć często są w użyciu.

      Usuń
  6. O, nazwy w mojej bardzo małej rodzince (ja, mąż, córka) są według niektórych nie do przyjęcia :). Moja rodzina jest strasznie tradycyjna i przywiązana do powiedzenia "dzieci i ryby głosu nie mają". Nigdy nie mogłam zwrócić się bezpośrednio do nikogo, kto był ode mnie starszy. Więc obrywałam, gdy np.: powiedziałam do matki "podaj mi..." zamiast " czy może mi mama podać...". Dlatego moją rodzinę strzela szlag, gdy słyszą, że córka mówi do mnie i męża bezpośrednio (mamy bardzo przyjacielskie relacje). Taka sama reakcja jest gdy powie do nas "mameł" i "tateł", co nawiązuje do memów z "pisełem i kotełem" (my ją nazywamy "Suseł" :D).
    Za to u męża w rodzinie wszyscy mówią bezpośrednio i sobie zdrabniają: Agusie, Jarusie, Mareczki, Kasieńki itp. Im podpadliśmy, ponieważ dla żartu mówimy sobie bardzo oficjalnie. Zawsze zwracamy się do siebie per Mężu i Żono (koniecznie uroczystym i poważnym tonem :) ). To zabawne, że niektórym to nie pasuje, skoro my z tym żyjemy i uważamy, że jest to w porządku. 1200 km od niektórych to bardzo dobra odległość :)
    Pozdrawiam,
    Racisława

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, co ja tu będę o "starej" mówić, skoro czasem nawet "Żoną" czy "Matką" nie można kogoś nazwać ;-) Mameł, Tateł i Suseł mi się podoba. Fajnie brzmi. Słyszałam też czasem u ludzi mamu i tatu, mammi i tatti, Młoda czasem używa jeszcze "Mamke" gdy mówi o mnie do kumpli (czekaj, Mamke przyszła). Małżonek do mnie też czasem zwarac się per "Żono", co też fajnie brzmi. Tak czy owak widać wyraźnie, że każda rodzina ma swoje zwyczaje, a wszystko co jest inne od tego, może być powodem do złości i irytacji. Podzielam Twoje zdanie co do tego, że 1200, czy nawet 1500 km to czasem bardzo dobra odległość, jeśli idzie o relacje rodzinne :-)

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima