21 października 2023

Basen, raport, autyzm, staż

 Basen

W zeszłą niedzielę zgodnie z planem pojechaliśmy z Młodym na basen. Muszę przyznać, że rano mi się nie chciało jak diabli z domu wychodzić, ale skoro obiecałam, to nie będę przecież z gęby cholewy robić. Spakowałam zatem grzecznie swój strój kąpielowy i ręczniki, a Młody zabrał swoje majtoszki, ręcznik i deskę. Małżonek postanowił nas zawieźć i poczekać w kafejce basenowej popijając kawkę i obsewując nasze poczynania w wodzie z góry przez szybę. Sam wody nie lubi i nie da się namówić na wspólne zabawy wodne za nic w świecie. 

Fajnie było! Spotkaliśmy znajome - dawną koleżankę klasową Młodego i jej Mamę. Dawniej Dziewczynka często u nas się bawiła, a i Młody nie jeden dzień u nich spędził na zabawie. Pani Mama z kolei jest pomocą domową i swego czasu pracowałyśmy w jednej firmie. Pogadałyśmy zatem o starych karabinach a Młodzi razem się bawili, bo ciągle świetnie się dogadują i bardzo się lubią.

 Koleżanka namówiła Młodego na skakanie z trampoliny! Z pierwa cykał się trochę. Zawołał mnie, bym patrzyła i była blisko. Zapytali ratownika, czy mogą wziąć rękawki. Mogli i Młody założył. Wahał się długo, ale w końcu skoczył. Potem skoczył z deską. W końcu bardziej niż niepewnie skoczył bez niczego na trzymetrową wodę i przypłynął do brzegu ucieszony i napompowany dumą. Pogratulowałam mu, a tata robił z góry zdjęcia uwieczniające zdobywanie nowej umiejętności i pokazywał kciuk w górę. Chwilę później skakali obydwoje na zmiany, robili salta i inne szaleństwa wodne. 

Zaprawdę powiadam wam, warto było pojechać tego dnia na basen. 

Znajome zaproponowały Młodemu wspólne wypady, bo - jak powiedziała Pani Mama - w sezonie jesienno-zimowo-wiosennym prawie w każdą niedzielę bujają się na basen we dwie i spokojnie mogą Młodego zabierać. Ależ się ucieszył!

Kiedy wrócił do domu w dniu szkolengo pływania od razu opowiadał, że na lekcji też już skakał na głęboką wodę. Superowo! Teraz musi się nauczyć pływać żabką, bo słabe punkty otrzymał na ostatnim teście, ale nauczyciel już mu pokazał, jak nogi mają pracować i mamy jechać to ćwiczyć na basenie razem.




Pierwszy raport w szkole średniej i nowa diagnoza

I tak oto w ekspersowym tempie dobiegamy już prawie do ferii jesiennych. Wczoraj była pierwsza wywiadówka i Młody otrzymał pierwszy raport w szkole średniej. Punkty całkiem ładne, mimo że nadal specjalnie nie wysilał się z nauką. Z niderlandzkiego ma poniżej wymaganego 50%, ale nie jest w tym osamotniony, więc nie ma się co martwić, a tylko w kolejnych etapach trochę się do nauki przyłożyć. Wychowawca sam oznajmił, że początki w szkole średniej są trudne i że inny jest system uczenia się niż w szkole podstawowej. On też był zadowolony z wyników Naszego Syna.

Młody z raportem przed szkołą

Na poniższym obrazku punkty procentowe Młodego: angielski, francuski, niderlandzki, historia, człowiek i społeczeństwo, matematyka, zajęcia artystyczne, nauki przyrodnicze, geografia, etyka, w-f.

Sama atmosfera szkoły nas wręcz zachwyciła. Szkoła jest mała (w klasach jest tylko po kilkanaście uczniów), ładna (stosunkowo nowa i nowoczesna) i wszyscy wydają nam się bardzo sympatyczni i wielce pozytywni. Młody to potwierdza. Podoba mu się w nowej szkole i bardzo dobrze się tam czuje. Nie dawno zorientował się, że ma polskiego kolegę w klasie. Rozmawiają ze sobą oczywiście ciągle po niderlandzku, ale zawsze to fajnie i miło takiego odkrycia dokonać. 

W minionym tygodniu Młody otrzymał ponadto diagnozę "spektrum autyzmu". Wersja lekka, ale mamy to na piśmie i od razu przedstawiliśmy to wychowcy na wywiadówce, co spotkało się z bardzo pozytywną reakcją. Wychowca od razu zapytał, czy Młody ma jakieś problemy i czy jakoś mogą mu ułatwić życie, bo w szkole jest więcej dzieciaków wyjątkowych i dla nich to nic nowego i różne możliwości są. Na początek pan zaproponował, by Młody zakładał sobie ochraniacze słuchu na testy i egzaminy, by wyciszyć hałasy i poprawić koncentrację. Niesamowite podejście. 


Praca w świetlicy

Ja chodzę na staż i za każdym razem dostrzegam kolejne rzeczy, które mnie bulwersują, dziwią i które mi się nie podobają. Pozwoliłam sobie opowiedzieć o niektórych moich obserwacjach w szkole i okazało się, że nauczyciele i koleżanki się ze mną zgadzają. Koleżanki też przynoszą różne opowieści zo swoich świtelic i żłobków. Nie wszystkie są miłe i dobre. W jednej ze świetlic szkolnych na 100 dzieci w wieku od 2 do 12 lat przypada raptem dwóch opiekunów, "bo nie ma funduszy". No szaleństwo po prostu. 

Nauczyciele przekonują nas, byśmy próbowali swoim działaniem wpłynąć na poprawę sytuacji, jeśli tylko będzie to możliwe. Nawet już teraz, ale przede wszystkim w przyszłości, gdy już będziemy pełnoprawnymi opiekunami.

Ja zaczęłam od sprzątania haha. O osach już było w tamtym tygodniu. W tym tygodniu miałam staż w dzień sprzątania i ogarnęłam odrobinę w miejscach, które mnie w oczy raziły najbardziej. Okazuje się, że nie tylko pomoce domowe sprzątają na odwalsię. Nie wiem, może dla kogoś normalne jest, że za kiblem się nie myje podłogi, że za koszem na śmieci się nawet nie zamiata, że drzwi od sraczyka się nie myje, dopóki odrobinę białe spad brązowego prześwituje, a nawet wtedy to kwestia umowna... Może niektórzy nie wiedzą, że szmatę można zdjąć z raklety i tak zwyczajnie po prostu do ręki ją wziąć, a wtedy da się też w kącie umyć. Może nie wiedzą, że kosz na śmieci czy pudło można przestawić, a wtedy można i pod, i za koszem zamieść i umyć... Po 7 latach w firmach sprzatających ja wiem, że to nie są rzeczy oczywiste dla wszystkich. Wiem, że wielu ludziom w ogóle nie przeszkadza,  jeśli w każdym kącie leżą grube koty z kurzu... Mnie takie coś wnerwia i brzydzi. W końcu do cholery tam się bawią dzieci, które zasuwają często na czworakach, tarzają się, włażą i zaglądają do każdego kąta. Taaak, z radością skorzystałam z możliwości posprzątania w kątach, umycia drzwi od kibelka, a nawet umycia podłogi za kibelkiem, jakkolwiek by to głupio nie brzmiało i nawet fakt, że mnie to zmęczyło, radości z dobrze wykonanego zadania nie przyćmiewa.

Nie zmienia to faktu, że ogólnie w świetlicy mi się podoba. Dzieciaki są fajne. Koleżanki też ogólnie są fajne i wesołe. Panuje tam bardzo miła atmosfera.

Dziatwa zrobiła paniom ostatnio niezłego pranka, który dla mnie był bardzo symapatycznym momentem.

A było to tak. Dzieci zjadły kanapki i zgodnie ze zwyczajem usiadły na kanapie i wokół kanapy. Panie zaczęły się z nimi droczyć o to, kto kogo lubi i nie lubi. Ot takie tam śmieszki heheszki uwielbiane przez dziatwę. W końcu panie ogłosiły, że każdy musi wybrać panią, którą najbardziej lubi, ale że tylko jedną z nich może wybrać. Dzieciaki zaczęły podchodzić do jednej i do drugiej, a ja w tym czasie ścierałam stoły i przyglądłam się temu z uśmiechem, a wtedy mały czekoladowy chłopczyk przybiegł do mnie i przyczepił się do mojej nogi z rezolutnym uśmiechem spoglądając na dwie pozostałe panie. Gdy starszaki zobaczyły, że tak można, tylko oczyska zabłysnęły zawadiacko i przybiegli wszyscy do mnie. Wśród nich był dawny klasowy kolega Młodego, który u nas bywał i który mnie dosyć dobrze zna. Gdy duzi przybiegli do juf Magdy to i mniejsze dzieciaki musiały do mnie przybiec, bo starsi przecież są wzorem do naśladowania. W rezultacie koleżankom zastało po jednym dziecku, a reszta stała przy mnie zaśmiewając się z udanego psikusa. Koleżanki oczywiście udawały obrażone. Zapytały, jak to możliwe, że tak bardzo lubią nową panią, skoro niektórzy pierwszy raz ją widzą, czyli wcale mnie nie znają, a duże dzieci: Znamy ją,  przecież to mama Izydora! I tak oto wygrałam na dzien dobry konkurs na najfajniejszą panią hahaha.

Żart żartem, ale mam nieśmiałe podejrzenia, że to zdarzenie jednak trochę przyspieszyło proces akceptacji nowej pani przez dzieci. Potem układałam ze starszakami puzzle na 200 kawałków i w ten sposób się też bliżej poznawaliśmy. Towarzyszy mi przeczucie, że lepiej będę się znowu dogadywać ze starszymi dziećmi niż z pierdzioszkami, tak samo jak w poprednim życiu.

Dokonałam ponadto wiekopomnego odkrycia w temacie języka. Dotąd wydawało mi się, że po niderlandzku mówię całkiem dobrze, bo bez problemu plotkuję sobie z sąsiadkami i to nawet w dialekcie, bez trudu porozumiewam się z lekarzami, specjalistami, urzędnikami, nauczycielami, a oni wszyscy de tego obsypują mnie uparcie kompelmentami, że świetnie mówię. Słucham radia po niderlandzku i czytam gazety. Czytam też namiętnie powieści po niderlandzku i zachwycam się piosenkami. Jednym słowem posługuję się tym językiem swobodnie. 

I nagle przychodzę do świetlicy i się okazuje, że ni cholery nie rozumiem, co te małe skurczybyki do mnie mówią. Aaaaaaaaa! 

Dopóki człowiek nie musi rozmawiać z dziećmi w obcym języku, dopóty nie zauważy, jak bardzo język dziecięcy różni się od normalnego języka. No bo jak bąbelki mówią? Na przykład tak: Pjosię pani, a pani Ziosia naisiowała Pjotjusiu kjówkę ziesiciku. Do tego trzeba dodać najdziwniejsze słowotwory dziecięce, dziwne skróty i hasełka, których obcokrajowiec za jasnego grzyba nie zrozumie.

Na razie nauczyłam się od dzieciaków jednego słowa "MAKKIE", co znaczy mniej więcej tyle, co "ŁATWIZNA". (makkelijk - łatwo)

Starszaki mówią normalnie i wyraźnie, zatem normalnie mogę z nimi gadać, ale tych małych trzyletnich siuśmajtków nie rozumiem za bardzo. Z czego wniosek, że znowu muszę się uczyć mówić w nowym języku. 

Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

W tym tygodniu zdałam egzamin z EHBO (pierwsza pomoc). Wszyscy zdaliśmy. Było 3 zadania: na manekinie reanimacja dziecka oraz zaksztuszenie oraz cassus, czyli losowanie sytuacji i ustna odpowiedź. Łatwizna mi się trafiła: krwawienie z nosa. Nauczycielka pochwaliła nas, że wszystkie się świetnie przygotowałyśmy. W ogóle chwalą nas, że jesteśmy super sympatyczną i fajną grupą. Zgadzam się z tym. Dziewczyny są bardzo wesołe i przesympatyczne. Ośmiejemy się co niemiara każdego dnia razem z nauczycielkami. Jestem przeto bardzo zadowolona z obranej drogi i zmęczenie tej radości bynajmniej ni eumniejsza, a rzekłabym że nawet dodaje skrzydeł. Wszak łatwe drogi nie są nigdy tak satysfakcjonujące jak te wymagające wielkiego wysiłku i poświęcenia. 

W zeszłym tygodniu odwiedziłyśmy z Młodą Kringwinkel, który odkryłam podczas mojej rozmowy kwalifikacyjnej. Jest tam dużo całkiem ładnych ubrań, a te są pięknie na wieszakach kolorami i rodzajami porozmieszczane. Dla przypomnienia podam, że Kringwinkel to sieć sklepów z rzeczami używanymi. Każdy z tych sklepów ma inne priorytety i czym innym handluje. W jednym są głównie meble, w drugim płyty i książki, w trzecim dekoracje, naczynia i zabawki, w innym ubrania i buty, w jeszcze innym AGD itd.  po więcej info na ten temat kliknij tutaj Lubimy z Młodą odwiedzać te sklepy, by szukać w nich skarbów, czyli wejść "tylko popatrzeć" a wyjść z pełną torbą durnostojek, książek, ubrań, a bywa że i krzesłem, małą szafką, hulajnogą, by potem się głowić, jak z tym kurde się zabrać na skuter czy rower. 

Tym razem Młoda wybrała 2 piękne czarne kiecki wieczorowe po piątaku. Nie wiem, gdzie będzie w nich szła (ona też nie wie), ale wygląda w nich rewelacyjnie, więc już to jest dobry powód, by mieć je w szafie. Ja kupiłam 2 czerwone swetry i bordową bluzkę w kwiatki oraz dwie książeczki z piosenkami dla dzieci oraz ....klauna. 

Widziałyśmy tam jednak mnóstwo rzeczy, które prosiły, by je zabrać domu, ale byłyśmy twarde i nie dałyśmy się przekonać. Zauważyłyśmy nawet drobny polski akcent - ktoś oddał do Kringu pamiątkę z Krynicy :-)




Dziś byłam na USG mojej kostki. W przyszłym tygodniu pójdę po zastrzyk Decapeptylu, to się dowiem, co tam kazało... 

Został tydzień do ferii. Młody szykuje się do Halloween w starej szkole. Kostium Michaela Jacksona już skompletowany. Cieszy się tym, jak szalony. Oby tylko pogoda dopisała, bo ta zabawa najlepsza jest pod gołym niebem i dużo ludzi wtedy może przyjść i przychodzi. W szkole to już nie będzie to samo. Ja i Małżonek też mamy ochotę na jakieś piwerko czy colę albo zupę dyniową wyskoczyć, jeśli pogoda będzie dobra, bo w zimnicę nie mam zamariu nosa z domu wyściubiać nawet w Halloween. Potem dzieci mają tydzień ferii, a ja tydzień pracy w świetlicy. Wszak ferie to najintensywniejszy czas w takiej świetlicy pozaszkolnej. Byle tylko zdróweczko dopisywało i sił nie zabrakło... 

Zmęczenie jest ciągle w natarciu. Na razie nie wygrywa. Na razie stoi tuż obok, czai się i mnie wkurza. Ja poglądam na nie spod oka, chodzę spać z kurami, żrę czekoladę, piję dużo wody, staram się zgrabnie przeplatać ze sobą naukę, prace fizyczne i pory relaksu, unikam zbędnego stresu i trzymam rękę na pulsie, by w razie co przystopować, gdyby zbyt ciężko było. Mam wiele wsparcia i zrozumienia nie tylko od Reszty z Piątki, ale od mentorówi innych nauczycieli, od mojej kołczki z biura pracy i innych ludzików, co jest bardzo budujące i przyjemne.

Na koniec kiedysiejszy wschód słońca…















7 komentarzy:

  1. Siema Magda, zadko komentuje ale zagladam zawsze iregularnie, zawsze sie ciesze jak cos napiszesz i czytam z przyjemnoscia, jestem z Ciebie bardzo dumna, podziwiam Cie ze Ci sie tak chce i zawsze trzymam kciuki za Was wszystkich. Dobra energia przyciaga dobra energia, punt Tez uwielbiam kringlopy i kupuje tam wszystko co moge dla calej rodziny, piekne, super jakosci zeczy z dusza lub nowe. Trzymaj sie cieplo i zdrowo, pozdrowienia z za miedzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siema! Fajnie, że czasem się odzywasz. Pozdrawiam Cię również prawie-sąsiadko ;-)

      Usuń
  2. Zdjęcia jak zwykle niesamowite, ale szkoda, ze kiecek po piątaku nie pokazałaś.
    Młody odważny bardzo, brawa dla niego!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiecki same w sobie wyglądają zwyczajnie. Rewelacyjnie wyglądają na Młodej, ale ona nie daje się za bardzo fotografować ;-) Może kiedyś jak się wystroi na jakąś okazję, to je pokażę :)

      Usuń
  3. Jak zwykle swietnie sie czyta no i imponujace samozaparcie i zaangazowanie!
    ElaBru

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko