1 października 2023

Powinnam ważniejsze rzeczy teraz robić, a nie pisać...

Wiem, że powinnam sobie w tym tygodniu odpuścić pisanie bloga, bo nie mam czasu na takie pierdoły, ale to już nałóg bez którego ciężko żyć.

Będę zatem szybko pisać hihi. 

Tydzień był tak niezdrowo popieprzony, że zaliczyłam chwilę zwątpienia.

Poniedziałek bardzo mnie zdołował. Okazało się, że popełniłam poważny błąd w ocenie sytuacji i trudności w kwestii kontaktu ze świetlicami. Skupiłam się tylko na tym, że telefonowanie jest dla mnie trudne, a reszta wydawała mi się z jakiegoś powodu łatwa.

Zawiozłam Młodego pod szkołę z bagażem i zabrałam się za dzwonienie.

jedziemy na wycieczkę, bierzemy misia w teczkę


Myślałam sobie, że ot tak po prostu zadzwonię i oni z chcęcią ze mną porozmawiają, a więc z łatwością załatwię sobie i zadanie domowe, i popytam o staż, a tu się, proszę ja ciebie, okazuje, że załatwienie stażu, a nawet zadania to nie lada wyzwanie. W czwartek wszyscy o tym gadali w szkole, bo się okazuje, że problem jest ogólny, a nie że akurat mnie się zdarzyło. To mnie uspokoiło oczywiście, ale w poniedziałek o tym nie wiedziałam, przez co mnie to cholernie zdołowało i zdenerwowało, żeby nie powiedzieć rozpieprzyło całkiem system. 

Zaraz z rańca zadzwoniłam na pierwszy numer znaleziony w necie obok wybranej świetlicy i automat mi powiedział, że ten numer nie jest w użyciu. Drugi numer nie odpowiadał, w trzecim posłuchałm sobie automatycznej sekretarki... Wkurwiłam się i postanowiłam zabrać się za drugą świetlicę, którą znam, bo Młody tam chodził w czasie ferii jak był mniejszy, to wiem, że numer telefonu mam dobry. 

Pani powiedziała, bym zadzwoniła do jej szefa, ktœry mi na pewno z chęcią pomoże. Podała mi numer. Zadzwoniłam. Chęci faktycznie miał i był bardzo miły, ale nie miał czasu, wiec odesłał mnie do formularza online, który miałam wypełnić podając gdzie chcę mieć staz, ile czasu, etc. Wypełniłam, wysłałam i czekałam.

Wtedy oddzwonił ktoś z pierwszej świetlicy. Dowiedziałam się, że osoby odpowiedzialnej nie ma i że pani przekaże moje dane. Zalecono mi ponadto napisać e-mail, bo to rzekomo jest sprawniej obsługiwane. Zaiste... 

Dziś jest niedziela i dotąd nikt się nie odezwał. Tak że tak. Koleżanki miały identyczne doświadczenia. Jedna powiedziała, żeby po prostu wbić z ulicy bez umawiania, bo wtedy nie będą mieć wyjścia, tylko muszą porozmawiać. Jest to jakiś pomysł.

We wtorek byłam przez to wszystko całkiem pozbawiona sił i chęci. Od razu mnie czarne myśli dopadły, że może ja się do tego nie nadaję, bo może powinnnam od razu w poprzednim tygodniu się za to zabrać i do wszystkich okolicznych świetlic powysyłać mejle, a może powinnam do wszystkich dzwonić, a nie czekać.

 Pojawiła się też złość na szkołę, że nie powiedzieli, żeby przez wakacje się spokojnie rozglądać za miejscem na staż, że jest trudno z tym, a nie że dają 2 tygodnie czasu na znalezienie stażu, a tu się okazuje, że nikt nie chce stażystów przyjmować.

 Wkurzyłam się też (i nadal jestem wkurzona) na cały system i na te bzdury, co w mediach pieprzą. No bo trzeba wam wiedzieć, że systematycznie trąbią o tym, jak to ciężko jest w świetlicach, szkołach i żłobkach, że brakuje ludzi do pracy, że dofinansowują te instytucje z tego powodu, a tu kurde się okazauje, że potencjalny przyszły opiekun jest traktowany jak śmierdzące gówno, olewany, zbywany, przeganiany... No to, proszę państwa, coś tu nie klika chyba, nie? Może dziwne się wyda to co powiem, ale uważam że jak gdzieś brakuje ludzi do roboty, to potencjalnych chętnych powino się witać z otwartymi ramionami, z radością i ułatwiać im start, a nie stać z kijem i przeganiać oraz tworzyć miliony przeszkód. No ale wiadomo ja to dziwna jestem i mam dziwne poglądy...

No dobra, po wtorkowym dole, na scenę weszła środa ze swoim znamienitym występem cyrkowym. Tak, to był istny cyrk na kółkach. 

Nasza wszystka dziatwa w środę wracała do domu - dzieczyny z wakacji w Krakowie, chłopak z wycieczki. Małżonek wziął wolne, by wszystkich pozwozić do domu z bagażami. Wstał skoro świt i popędził do Charleloi na lotnisko po dziopy, które miały wylądować koło 8. 

Dziopy napisały jednak, że w Krakowie nie ma widoku na start o szóstej, bo świata nie widać z mgły. Wyleciały dopiero o 9. 

Młody nie mógł zatem zostać odebrany przez tatęm bo tata nie mógł być na czas pod szkołą, gdyż kiblował na lotnisku. 

Nie mógł też zostać odebrany przez mamę, bo mama szła gadać z jego psychiatrą na temat potencjalnego autyzmu. 

A tu rano jeszcze magiki od okien przyszli gitarę zawracać.

 Spytałam jednej sąsiadki o możliwości podwózki dla Młodego i jego bagażu. Nie mogła, bo robiła za taxi dla wnuka. Spytałam drugiej. Mogła. Uf. Napisałam do Młodego, kto go dobierze i podałam mu sąsiadkowy numer. Po czym trochę spokojniejsza pojechałam do psychitary. 

Martwiłam się jednak też o naszą kurkę, bo w środę miałam dzwonić do weta po dalsze instrukcje, ale żeby się zebdździł to nie da rady.

U psychiatry byłam godzinę i wtedy wyłączyłam telefon. Gdy włączyłam ponownie, pojawiło się mnóstwo nieodebranych połączeń i wiadomości. Aaaaaaaaa! Sąsiadka pisze, że nie znalazła Młodego i że on nie odbiera telefonu, a w szkole też nikt nie wie, co się z nim stało. Prawie się zesrałam ze strachu. Zadzownilam i się okazło, że Młody już w domu. Rozładował mu się telefon, więc nie mógł się skontaktować z sąsiadką, postanowił zatem zabrać się z klasowym kolegą. Dobrze, że sobie świetnie poradził. Niedobrze, że ja i sąsiadka się musiałyśmy stresować.

Czekając na wizytę, poszłam skorzystać z wuceta. Panie, może i wizyta kosztuje 235€, ale jaki kibel odpicowany!



Wstąpiłam do sklepu by kupić składniki na wrapy wegańskie i mięsne, bo to nie drogie a szybko można zrobić i wszyscy lubią. Zapłaciłam kartą kredytową, bo na moim koncie po zapłaceniu psychiatry zostało tylko tyle, co na wizytę u rodzinnego. Małżonek na koncie też miał nic, a musiał zaparkować na normalnym płatnym parkingu, bo kiss and ride nie nadaje się na wielogodzinne czekania. Dobrze, że dziewczyny jeszcze miały troche siana na kontach...

Liczyliśmy, że Fundusz Zdrowia wpłaci nam szybko zwroty za te wszystkie wizyty (wszak to więcej niż cały mój dwutygodniowy zasiłek), ale się przeliczyliśmy. Ruletka. Raz dostaniesz ten zwrot na drugi dzień, innym razem po kilku tygodniach. I tak bujamy się znowu na finansowej krawędzi. A już tak dobrze zaczęło się robić ostatnimi laty, już na wszystko nam spokojnie zaczynało wystarczać... No ale musieli ogłosić tę pierdoloną pandemię i inne plagi... Teraz powoli zaczyna się u nas tak robić, jak było w Polsce, że żyje się od wypłaty do wypłaty licząc, że może jakoś się fuksem uda prześlizgnąć...

Wieczorem leciałam jeszcze w inną stronę po zastrzyk Decapeptylu i po zwolnienie. Dostałam już wolne do końca roku. Po zastrzyku tym razem boli mnie do dziś zadupie. Ani się w szkole nie mogłam o krzesełko opierać. Co za szajs. Dziatwa jednak wróciła bezpiecznie i w zadowoleniu w komplecie do domu. Odzyskałam przeto jako taki spokój. 

tędy wracałam od swojej lekarki… sielsko anielsko



W czwartek i piątek miałam lekcje od 8.30 do 16.15 (w piątek krócej godzinę). Te zajęcia mnie relaksują, są dosyć ciekawe. Tylko że jakims cudem muszę znaleść gdzieś czas na powtarzanie materiału. Nie wiem jak i gdzie. Wczoraj siadłam chwilę, by zrobić zadanie domowe z niderlandzkiego (kurs inline) i pochłonęło mi to bagatela ponad 2 godzinki, a tylko część zrobiłam. Dziś poświęciłam kolejne godziny na niderlandzki, ale jeszcze ani sekundy na materiał ze świetlicy. 

Nie wiem, ile czasu mi zajmie, zanim wypracuję jakiś sensowny system i plan tygodnia. I czy w ogóle się to uda...? 

Bolą mnie stawy, mięśnie i jestem zmęczona trochę oraz lekko skołowana.

Wczoraj zrobiłam kilka prań, bo po wypakowaniu trzech walizek niezła sterta się uzbierała. No, ja z Małżonkiem też przeco w jednych łachach nie chodzimy przez cały tydzień. Zrobiłam też gołąbki, co - jak wiadomo - jest dosyć czasochłonne, ale dobre były. Gdy Małżonek wrócił z roboty, obskoczyliśmy jeszcze zakupy. Dobrze, że choć zasiłek co do dnia wypłacają, ech. Ceny jednak ciągle rosną. Małżonek zliczył opłaty podstawowe i się okazuje, że jego wypłaty nie starczy. Fajnie. Żyć nie umierać.

Dziś Małżonek przyrzadził żeberka w sosie selerowym z tłuczonymi ziemniakami. Pychota, panie! Się nażarłam jak bąk. Facet lubiący gotować to jest ogromny plus i radość w domu Gucia.

Jeżdżąc do szkoły po 10 km dokonałam kilku obserwacji drogowych, z których wynika, że wielu ludziom mózg wypaliło albo w ogóle go nie posiadali.

droga do szkoly

Jadę rano na ósmą, tak jak większość dzieci i młodzieży do szkoły. O tej godzinie jest tu jeszcze ciemnawo o tej porze roku. W pochmurne dni o 7.30 panuje półmrok, a tu widzę, że większość ludzi, w tym dzieci w wieku różnym i rodziców zasuwa na rowerach bez kamizelek odblaskowych, a niektórzy i bez świateł, a do tego większość ubrana na czarno lub w inne ponure, niewidoczne po zmroku kolory. 

Mijam kilkudziesięciu rowerzystów na mojej trasie i mało który ma kamizelkę. Najlepsi to są czarni w czarnych strojach na czarnych rowerach bez światła i bez kamizelki. Zauważysz toto, jak w toto przypieprzysz, ale wtedy może być jakby trochę za późno. 

Ludzie! Włącznie do cholery myślenie i dajcie się zobaczyć na drodze! 

Kuźwa, kamizelka was nie zje ani nawet nie pogryzie. Nie jest też ani ciężka, ani droga, a życie wam może uratować. Włączcie myślenie i włączcie światełka na rowerze, czy na hulajnodze, przyczepcie sobie odblaski na sprychy, załóżcie migaczki na rękawy, no i przede wszystkim kupujcie dzieciakom i sobie na jesień jasne oczojebne ubrania a nie kurwa czarne!

No i rozmawiajcie z dzieciakami o bezpieczeństwie, o zachowaniach właściwych i niewłaściwych.

Druga obserwacja jeszcze lepsza od pierwszej.

W piątek jechałam ścieżką rowerową za tiktokerką albo insagramerką, czy inną tam "celebrytką", która prezentowała zachowanie, które systematycznie i kategorycznie powinno być wszędzie palcami wytykane i piętnowane. 

Laska w wieku kilkunastu lat - może 15, może 20 wiosen. Na głowie słuchawki a raczej słuchawy zasłaniające całkowiecie uszy, czyli dziewczę prawdopodobnie nie słyszy nic albo niewiele. 

Ale to jeszcze nic. ONA NAGRYWAŁA TIKTOKA, PROWADZIŁA RELACJĘ NA ŻYWO jadąc rowerem i trzymając w prawej wyciągniętej przed siebie ręce telefon, a drugą wymownie poprawiając co sekundę włosięta. T

ak, nie trzywmała w ogóle kierownicy i jechała od krawędzi do krawędzi ścieżki rowerowej. A była to wąska ścieżka wzdłuż bardzo ruchliej (70km/h) ulicy i niczym od tej ulicy nie odgrodzona. Czyli jakby się temu biedactwu umysłowemu kółeczko lekko omsknęło, to wyląduje na masce czyjegoś auta albo pod kołami autobusu czy ciężarówki. Tego się nawet nie chce komentować. Pustogłowie totalne. Ale to dziecko ma chyba jakichś rodziców. Ma chyba jakichś nauczycieli, którzy to winni takim ludzikom o małym rozumku pewne rzeczy uzmysławiać, uczulać, rozmawiać...

Porozmawiaj ze swoim dzieckiem, zanim dojdzie do tragedii! Wytłumacz dziecku, zanim będzie za późno.

O tym jak jeżdżą kierowcy samochodów to nawet już nie chcesię pisać. Powiem tylko, że strach się bać. Znajoma napisała, że miała wypadek. Jakiś pojeb wjechał jej w skuter, gdy ona miała pierwszeństwo. Jechała z córką. Cud, że tylko na obtarciach i siniakach się skończyło. Skuter rozwalony. Nie ma czym teraz jeżdzić do pracy i czym dziecka do szkoły wozić. A ile strachu, ile nerwów. I to wszystko tylko dlatego, że dzbany nie znają podstawowych przepisów ruchu drogowego i w ogóle nie myślą. 

Od czasów pandemii na belgijskich drogach ludzi coś opętało. Jak wcześniej zawsze wychwalaliśmy tutejszą kulturę, sympatię tak teraz ja zwyczajnie boję się wychodzić z rowerem czy skuterem a nawet na nogach na ulicę. Ludziom dosłownie odwala! W ostatnich latach przybyło tu mnóstwo ludzi i mnóstwo pojazdów na drogach. Robi się coraz bardziej ciasno, ale większość ludzi w ogóle się do okoliczności nie potrafi dostosować. Nikt nie wyjedzie wcześniej, żeby mieć zapas czasu i potem po trupach do celu. Kolejny czynnik to fakt, że za kierownicą zasiadło właśnie kolejne pokolenie "tata uczy jazdy". Tutaj nie ma takiej nauki jazdy jak w Polsce. Jazdy i zasad zachowania na drodze uczą rodzice. Ci rodzice, którzy uczyli się od swoich rodziców, ktorzy to jeszcze powozili furmankami na dróżkach dla furmanek, tyle że teraz powożą teslami albo porszakami, tylko dróżki dla furmanek wciąż te same. Do tego dochodzi chore patologiczne używanie telefonów za kierownicą i inne debilizmy. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej.

Z pozytywnych obserwcji to fakt, że sporo dzieciaków i dorosłych na rowery przynajmniej kaski zakłada. Kask wyobraźni nie zastąpi, ale dobre i cokowiek.


widok spod szkoły

droga do szkoły

Na koniec trochę jesiennych badyli, które sfotografowałam telefonem m.in. w drodze do apteki.






















4 komentarze:

  1. Faktycznie pisałaś szybko, bo parę literek uleciało, ale nie przeszkadza mi to.
    Ruch na drogach i nieodpowiedzialni jego uczestnicy to temat rzeka...
    Dopiero co obejrzałam felieton o samobójstwach wśród dzieci i młodzieży, a do psychiatry czy po jakakolwiek pomoc niezwykle trudno się dostać.
    Fotki cudnej urody!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
  2. najgorsza możliwa wersja nauki jazdy: przez rodzinę. na którejś polonijnej grupie miałem dyskusję z taką gwiazdą: ona się boi jeździć i nie prowadzi w Belgii, ale nauczyła swoje dwie córki i one są świetnymi kierowcami... już to widzę, jakie ma kwalifikacje, tak do uczenia, jak i do oceniania. na pocieszenie: zwykłe szkoły jazdy i kursy też są, tylko co z tego, skoro taniej jak tatuś pokaże. taki sam problem w USA, tam też kierowcy z umiejętnościami na poziomie furmanek, jak to okresliłaś; tylko miejsca więcej, policja skuteczniejsza, więc na drogach zdecydowanie spokojniej
    z drugiej strony wróciłem właśnie z PL, jadąc na północ, i u sąsiadów w DE też widać niekorzystne zmiany. jak dawniej powrót na prawy pas po wyprzedzaniu był standardem, tak teraz w okolicy Hamburg - Berlin prawy na wpół pusty, kilka ciężarówek, a wszystkie zawalidrogi okupują środkowy (albo lewy)
    a może to tylko ja się starzeję i zaczynam zrzędzić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to co, że sama nie jeździ, ojtam ojtam. Ja nie umiem grać na pianinie, a Młodego nauczyłąm grać. Świetnie gra "wlazł kotek na płotek". Mnie się podoba ;-)
      Też się z Małżonkiem zastanawiamy, czy to świat schodzi na psy, czy to SKS (starość qwa starość)...

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima