13 października 2023

Dziś nie jest dobrze.

 Dziś nie jest dobrze. Nie jest też jakoś specjalnie źle. Ba, w ogólnym rozrachunku jest nawet całkiem nieźle. Niedobrze jest dziś w pewnym aspekcie. Tym jednym konkretym i dosyć ważnym. Zrowotnym.

Nie podoba mi się to, co czuję i jak się czuję dziś ani to, jak się czułam wczoraj. Ale zacznę od początku tygodnia.

W poniedziałek wybiegłam z domu za dziesięc siódma, bo w świetlicy miałam być o siódmej. Rano zawsze mamy z Młodym  mnóstwo super ważnych spraw niecierpiących zwłoki do obganania typu sytuacja pogodowa na Marsie czy wpływ czarów na ilość ziarenek piasku na plaży. No i potem musimy z domu wybiegać albo nawet wylatywać, bo na normalne wyjście już nie ma czasu.

Ledwie przyszłam do świetlicy i usiadłam przy stoliku z papierami, zaraz zauważyłam za oknem kilkanaście dobijających się do okna os. O siódmej godzinie tu jest teraz jeszcze ciemna noc i one do światła przyleciały, co dla mnie było oczywiste, że gniado muszą mieć tuż tuż. Gdy się rozwidniło, koleżanka otwarła drzwi i zaraz zauważyłyśmy, że latają przy dziurach w murze pod dachem, jakieś 2 metry nad drzwiami i schodami wiodącymi na podwórko szkolne, czyli tuż nad głowami. Oznajmiła, że powiadomi natyhmiast jakąś lokalną firmę do spraw usuwania osich gniazd. (dawniej zajmowała się tym straż, teraz są od tego specjalne firmy).

Gdy za dwa dni znowu przyszłam na staż, właśnie pogromcy os przybyli z dziwnymi opryskiwaczami i spryskali dziuru w murze, po czym zakazali używać tego dnia schodów i kręcić się w okolicy. No to potem wyszliśmy z dzieciakami przez żłobek na podwórko. Wtedy wszędzie leżały dogorywające osy. Pozwoliłam sobie ten fakt głośno zauważyć, dodając że martwa lub prawie martwa osa nadal może poczęstować żądłem i że bawienie się na trawie w takich okolicznościach może być trochę niebezpieczne, ale nie spotkało się to z jakimś większym zainteresowaniem ze strony koleżanek. Dzieciaki bawiły się na podwórku do wieczora i nikomu nic się nie stało. Dla mnie jednak już fakt, że nikt wcześniej os nie zauważył, jest dziwny, bo nie wierzę, że akurat przed moim przyjściem się nocą pojawiły. Poniekąd wyjaśnia (a poniekąd bardziej zaciemnia) mi to fakt, że pani pisząc wiadomość do szefa, zapytała mnie, czy te owady to są osy, bo nie pamiętała, co mówiłam, jak je zobaczyłam... Kilka godzin później koleżanki ze żłobka, patrząc na mur - zadawało mi się ze smutkiem  - zauważyły że "pszczółek" już nie ma. 

Ja tam się ani os, ani pszczółek nie boję, ale małe dzieci bawiące się koło ich gniazd nie wydają mi się zbyt dobrym pomysłem. Każdemu wolno inaczej uważać.

Rano na świetlicy było raptem dwoje dzieci. Załatwiłyśmy zatem spokojnie papierologię, a potem poszłymy zaprowadzić tych dwóch ancymonków do szkoły na lekcje. Po południami, szczególnie w środę dzieciaków jest trochę więcej, ale też niezbyt dużo. 15 pierdzioszków to bardzo malutka grupa. Na feriach ma jednak być drugie tyle.

Czułam się dobrze tam w świetlicy, całkiem zwyczajnie, choć jest kilka rzeczy, których muszę się nauczyć, nad którymi muszę popracować, bo jednak Belgia to nie Polska a niderlandzki to nie ojczysty. Jest też kilka rzeczy, które mi się nie spodobały już na dzień dobry. W tym niektóre tak różne od moich oczekiwań i tak bardzo niezgodne z moją filozofią życiową, że obawiam się iż mogę mieć poważny problem z ich akceptacją i przejściem nad tym do porządku dziennego. Moje przeczucia i błyskawiczna ocena sytuacji rzadko mnie zawodzą, ale się zdarza, więc nie martwię sie na zapas.

Dzieciaki są fajne, wesołe i sympatyczne, ale też oczywiście męczące.

Martwię się moim samopoczuciem po tych 10 godzinach na świetlicy. 

Po pierwsze już w środę wieczorem odnotowałam ogromne zmęczenie oraz opuchliznę kostki i nasilający się ból (ciągle lekki, ale już upierdliwy) kostki promieniujący do kolana. W nocy nie mogła znaleźć miejsca na nogę, bo każda pozycja była niewygodna. Obudziłam się zmęczona.

W czwartek była szkoła a ja cały dzień czułam się nieludzko zmęczona. Najgorzej było do południa. Chyba miałam gorączkę albo stan podgorączkowy, bo było mi bardzo zimno i ławka wydawała mi się lodowata w dotyku. Chciało mi się spać. Po południu się trochę przejaśniło i lepiej sie poczułam przez chwilę, ale wieczorem już Małżonek zauważył, że wyglądam na bardzo zmęczoną z pyska. Miałam iść już o 20 spać, ale Młody se o zadaniu przypomniał i razem je robiliśmy do 21. Potem poszłam do wyra i padłam. Obudziłam się gdzieś w środku nocy, by zauważyć że pościel wokół mnie jest mokra. Śpię bez ubrania i nie było za gorąco w nocy z czego wniosek, że spociłam się jak świnia, co nie jest zbyt zdrowym objawem.

Dziś cały dzień jestem zmęczona. Pół dnia byłam w szkole i cały czas myślałam, że było lepiej pójśc do doktora rano zamiast na lekcję. Uwierała mnie też kostka przy każdym ruchu stopą. Po południu jednak nie miałam ochoty nigdzie iść, a już na pewno nie do lekarza. Rozwiesiłam tylko ręczniki, które rano nastawiłam do prania, a potem jeszcze ściereczki, umyłam prysznic i umywalkę oraz ugotowałam rosół, bo Młody rano zamówił taki obiad. 

Teraz jest siódma i ledwo na oczy patrzę więc zaraz idę w kimę. Mam nadzieję, że do poniedziałku poczuję się lepiej, ale do lekarza i tak pewnie trzeba będzie się pofatygować. 

Nie jest zatem dobrze. Stresuje mnie to wszystko ogromnie. No bo jeśli tak szybko nadal będę się byle gównem męczyć, to wszystko o kant dupy rozbić. Spuchnięta boląca kostka bez powodu to też nie jest dobry znak. Nie podoba mi się to wszystko. Wkurza mnie i złości. 

A tu mam sporo nauki, trochę zadań domowych i nic z tego nie zrobię, gdy jestem zmęczona, bo zwyczajnie nie dam rady. Już mam zaległości z poprzedniego tygodnia, a teraz ważniejsze, by odpocząć i się naprawić.



8 komentarzy:

  1. A oburzałaś się, że kogoś dziwi, iż osoby z nowotworem chcą wrócić do pracy, zwłaszcza fizycznej. Ja nawet przy ciężkiej migrenie nie nadawałam się do pracy, a co dopiero z twoim doświadczeniem chorobowym. I jeszcze 10 godzin? Miej litość dla swojego organizmu, bo opieka nad dziećmi to nie byle co, angażuje i wyczerpuje całościowo.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I nadal się dziwię ich zdziwieniu, bo ja z migreną też marnie nadawałam się do pracy - ból i zawroty głowy, gorączka, mdłości, osłabieniem czasem nawet wymioty, ale czy ja z powodu migreny mogłam zostać w domu? OCZYWIŚCIE ŻE NIE! No okej, w Polsce jak się w budżetówce pracowało (jak np ja) to nawet na złamany paznokieć można było dostać wolne i guzik to kogo obchodziło jeśli lekarz wystawił L4, a wytarczyło naściemniać głupot albo dobrze doktora znać, by wystawił. Tu jakbym powiedziała, że na migrenę chcę wolnę to chyba by mnie zabił śmiechem. Uzmysławiam sobie właśnie, że ludzie z Polski mogą faktycznie nie kumać o co mi chodzi, bo jeśli zbyt wiele się tam nie zmieniło, to tam pewnie nikt nie oczekuje że z grypą czy na drugi dzień po operacji pójdziesz do pracy, a tu owszem. Przykład Najstarszej - po zabiegu usuwania cysty pod narkozą od razu wrócila do domu i dostała 1 dzien zwolnienia, by się upewnić że po narkozie nic się jej nie będzie działo. 8 czy 10 szwów, gips do łokcia, ale każdy oczekiwał, że na drugi dzień już pójdzie do szkoły, czyli dojedzie o jednej ręce z ciężkim tornistrem 4 km na dworzec, potem pociąg, potem jeszcze kilometr z trampka i że w szkole bedzie pisać, szyć i w ogóle. Mało żeśmy lekarzowi po zębach nie dali wtedy. zanim raczył wypisać to zwolnienie dla niej, bo zwyczajnie nie dała rady jechać 4 km na rowerze. Tak po prostu nie dała rady i tele, ale wszyscy byli zgodni, że powinna i że nam się w dupach przewraca i patolą jesteśmy, że próbujemy ją trzymac w domu. Tutaj tak to wygląda. Nawet małe dzieci nie dostają w Belgii zwolnienia od lekarza, gdy nie mają wysokiej gorączki nawet jak słaniają się na nogach, ledwie na oczy patrzą i nie mogą mówić z powodu bólu gradła, to muszą iść do szkoły. Jak już lekarz wypisze zwolnienie to max 3 dni. W pracy tak samo. U nas nie wolno chorować. Często się o tym mówi i pisze w mediach. W szpitalu max jeden dzień i wypad. Teraz nawet po poważnych operacjach od razu wysyłają do domu. Nawet ostatnio w szkole o tym żeśmy rozmawiali, że tu nie ma prawa chorować. I to mi chodzi właśnie - dotąd (do raka znaczy) nawet jak ledwo stałam na nogach z powodu choroby czy zmęczenia, rzygałam, wszystko mnie bolało to lekarz nie dał mi zwolnienia, co najwyżej przepisał paracetamol i dał skierowanie do fizjoterapeuty do którego sobie mogłam wieczorem po pracy chodzić. A teraz nagle wszyscy koło mnie tańcują bo mam raka. O to mi chodzi - o podwójne standardy dla tej samej osoby. Teraz mogę wszystko, wystarczy że powiem, że mam raka i już wszystko mi wolno. Dla mnie bomba, tylko że ja też wcześniej bardzo źle się czasem czułam, raz byłam tak zmęczona, że tylko kilka kaw i redbull pozwalały mi dokończać pracę mimo że spałam po 12 godzin to wstawałm zmęczona (nie miałam wtedy diagnozy raka, po prostu przemęczyłamsię) i wtedy wręcz błagałam o wolne, ale doktor mi powiedział że każdy jest zmęczony i że on też jest po pracy zmęczony i że mam se wieczorem telewizor poglądać i dał mi witaminki... Teraz czuje się no dużo lepiej niż wtedy ale mam diagnozę raka i nagle brawa i czewrone dywany bo Madzia z rakiem chce iść do pracy. Sorry ale podtrzymuję swoje zdanie że to jest tak głupie, że aż przykro. Nienawidzę braku konsekwencji i podwójnych standardów.
      To nie było 10 godzin dziennie tylko na tydzień. Opiekun świetlicy pracuje ogólnie ok 20 godzin w tygodniu. W środę 6 godzin, w inne dni po 4, bo tyle jest czynna świetlica. W te inne dni jest półtorej godzine rano plus 2 i pół godziny wieczorem - poza tym cały dzień wolny.

      Usuń
    2. Te czasy, że dawano zwolnienie na byle co się skończyły, ale to mnie właśnie denerwowało, bo ludzie chorzy chodzą do pracy i zarażają innych, albo nagle trzeba karetkę wzywać, bo ktoś mdleje itd.
      Moja koleżanka zmarła dosłownie przy biurku, bo nie brała zwolnienia, by kasy nie tracić i co? do grobu tej kasy nie zabrała...
      A propos, skoro w tej Belgii tak niewolniczo, to czemu tam siedzisz? Z ciekawości pytam, bo raczej rodacy wyjeżdżali by sobie poprawić?
      jotka

      Usuń
    3. Odpowiedzią na Twoje pytanie jest cały ten blog (nota bene już dawno nikt tego "ulubionego pytania do emigrantów" mi nie zadał haha)10 lat o tym piszę, że uciekliśmy z Katolandu przed zagładą i że Belgia byłą totalnym przypadkiem, ale że we Flandrii poczułam się od razu u siebie, o tym że wiele rzeczy mi się podoba, wiele jest po mojej myśli, że ludzie są sympatyczni, mili, przyjaźni, otwarci, tolerancyjni, że edukacja i służba zdrowia są na bardzo wysokim poziomie, że mamy wiele możliwości rozwoju etc etc (to jest material na książkę a nie na komentarz), że w BE żyje mi się lepiej niż w PL.
      Czy jednak fakt, iż czuję się tu dobrze, że jestem tu w domu, znaczy, że nie mam prawa zauważać mniej fajnych albo i całkiem niefajnych, głupich, absurdalnych, złych rzeczy? Skoro twierdzę, że lubię Belgię, to mam całe dnie i noce rzygać teczą na jej temat i naginać rzeczywistość, by przypadkiem rysa na moim kraju nie powstała? Że nie mam prawa mówić, co mi się w moim kraju nie podoba? Albo, jak sugerujesz, z powodu jednej czy dwóch niefajnych rzeczy mam znowu pakować walizki i wyjechać do innego kraju by w wieku 50 lat zaczynać wszystko od nowa i uczyć sie kolejnego języka? Raju nigdzie nie ma - to chyba jest oczywiste dla każdego. My wybraliśmy lepsze miejsce, niż to w którym się urodziliśmy i nigdy ani przez sekundę nie żałowaliśmy decyzji o opuszczeniu Polski, bo tamto miejsce nie jest dla nas, bo tu żyje się ciągle jeszcze o wiele lepiej niż tam, choć z każdym dniem zmienia się ten kraj na gorsze i coraz trudniejszy staje się do życia. Cały świat zmienia się na gorsze (w moim mniemaniu) I tak, rozważamy, a na pewno nie wykluczamy kolejnej przeprowadzki, gdy zrobi się tu za ciasno (dosłownie - chodzi o zagęszczenie ludzi, zabudowań i samochodów na kilometr kwadratowy). Póki co staramy się tak lawirować pomiędzy głupimi zasadami i walczyć z tym, co nas mierzi, by w rezultacie wychodzić na plus. I tak, opowiadam o tym i będę opowiadać o tym w moim pamiętniku, bo mogę. I będę raz piać z zachwytu nad czymś, co jest zachwytu warte, a drugim razem będę krytykować, narzekać i jojczyć, bo takie jest życie. A ludzie wyjeżdżają ze swojego z różnych powodów, wcale nie tylko by sobie poprawić. Wśród Polaków poznanych przeze mnie osobiście przez tego bloga już mam cały szeroki wachlarz powódów opuszczenia Polski - dla jednych fajniejsza praca, dla drugich po prostu praca (przymusowa delegacja), dla kolejnych lepsze warunki do wychowywania dzieci, dla innych ucieczka przed czymś, dla kolejnych miłość, dla jeszcze innych ciekawość świata, dla jeszcze innych zupełny przypadek (raz przyjechałem do znajomych na wakacje i postanowiłem zostać na dłużej...)
      A w kwestii koleżanki to czy jesteś pewna, że ona chciała by innej śmierci albo innego życia albo w ogóle życia? Może to co robiła było tego warte? Dla niej. Nie dla każdego życie samo w sobie w sensie istnienia jest wartością. Dla mnie np nie jest... Dla niektórych zycie poza pracą jest mało warte lub okropne z takiego czy innego powodu. Nie nam to oceniać choć możemy o tym pofilozofować i spróbować zrozumieć.

      Usuń
    4. Nie chciałam cię denerwować, widzę, że jesteś drażliwa na tym punkcie.
      Znam po prostu kilka osób, które wróciły, dlatego pytam. Poza tym nie czytam cię od początku, a zachwytów jakby ostatnio mniej...
      Koleżanka wręcz miała wypalenie zawodowe, ale uważała, ze z emerytury nie wyżyje, a oprócz tego dawała się wykorzystywać siostrze i siostrzeńcowi, ale osobny temat.
      jotka

      Usuń
    5. Pewnie że mniej zachwytów, bo rak rozpiedorlił prawie wszystko, co mnie cieszyło, co mi sprawiało satysfakcję, z czego byłam dumna, na co całe życie pracowałam... Dorosłe córki siedzą w domu bo nie są w stanie wykonywać pracy przez swoje choroby i problemy. Do tego doszedł kryzys ekonomiczny. W takiej sytuacji w jakiej dziś się znajdujemy miejsce nie ma znaczenia - rak, depresja, trauma, autyzm nie znikną nawet jak na Księżycu byśmy zamieszkali. Mam 46 lat i moja przyszłość a nawet życie jako takie stoi pod wielkim znamiem zapytania.

      Usuń
  2. Magda, jak dzisiaj, jak się czujesz?

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima