1 czerwca 2024

Minął maj i znowu jestem o rok starsza

Minął kolejny tydzień, a w Belgii ciągle pada i pada. Do tego dziś termometry pokazują zaledwie 15 stopni. Ciulowo. 

Miniony tydzień dla mnie był w miarę spokojny. Za to Małżonek funkcjonuje w ogromnym stresie. Przez cały tydzień szef się do niego nie odzywał i traktował go jak trędowatego. Do tego naopowiadał o nim jakichś niestworzonych głupot pozostałym pracownikom, przez co większość kolegów też spode łba na niego spogląda. Tak oto nagradzają Małżonka za kilka lat ciężkiej pracy. Nie wiadomo nawet o co frajerowi zwanemu szefem się rozchodzi. Wygląda na to, że facet zdecydowanie potrzebuje dobrego terapeuty... a może już na nogi się powinien leczyć, bo na głowę za późno.

Pora złożyć wypowiedzenie

Najgorsze jednak jeszcze przed Małżonkiem, bo dziś wysłał pocztą wypowiedzenie. Okres wypowiedzenia wynosi w jego przypadku 9 tygodni, a to strasznie dużo czasu na gnojenie człowieka. Tymczasem z opowiadań Małżonka wiem, że tam nawet ludzie odchodzący na emeryturę po przepracowaniau całego życia w tej firmie byli traktowani bardzo źle, gdy oświadczali, że nie zamierzają pracować ani godzinhy dłużej niż wymagane, czego od nich oczekiwano, bo ludzi do roboty brakuje... Jego obawy są zatem, moim zdaniem, słuszne, bo szefostwo to okropne prostactwo bez ogłady, bez zasad i bez skrupułów. 

Mimo wszystko mamy cichą nadzieję, że chłop jednak stanie na wysokości zadania i przyjmie wypowiedzenie choć z odrobiną godności i zwyczajnie pogodzi się z tym faktem bez robenia scen niczym zmanieryzowana pizda w chujogniotach. Niestety mamy podstawy do obaw, że będzie wprost przeciwnie i że gościem zawładną najniższe instynkty...

Na tę drugą okoliczność jest plan B, który przewiduje przeczekanie okresu wypowiedzenia na zwolnieniu lekarskim a na sytucję całkiem złą jest też plan C przewidujący zagranie ich kartami, czyli np wizytę w związkach zawodowych i nasłanie na nich wszelakich możliwch kontroli, co biorąc pod uwagę wszystkie błędy, niedociągnięcia, cygaństwa i braki mogło by się zakończyć nawet upadłością. Małżonek uważa jednak, że i bez tego dni tej firemki są już policzone. Jeśli on odejdzie, a za nim ci wszyscy, którzy z takim zamiarem się rzekomo szykują to i tak popłyną jak woda w klozecie, bo nie będzie komu robić. Małżonek ostatnio po odejściu kilku dobrych pracowników na emeryturę robił tam co najmniej za trzech, bo nikt sensowny na tamtych miejsce jak dotąd się nie pojawił. Przychodzą jakieś jełopy na A1, którzy albo nic nie umieją, albo nie chce im się robić i po kilku dniach czy tygodniach odchodzą. W Belgii brakuje bowiem fachowców. Jest to ogromny problem wielu firm i lepiej raczej nie będzie, a tylko z każdym rokiem gorzej.

W takiej sytuacji złe traktowanie pracowników jest tym bardziej niepojęte, ale co zrobisz? Bok se wyrwiesz? Trzeba będzie przetrwać jakoś ten trudny okres z nadzieją, że kolejnej firmie będzie lepiej. Gorzej raczej już nigdzie nie będzie. 

Świetlica jak dobrze (nie)działa.

U nas w świetlicy też dosyć niepojęte rzeczy się dzieją. Mi to tam równo w paski, ale ogólnie sprawa jest, delikatnie mówiąc, dziwna...

Gdy w piątek zaszłam do świetlicy wraz z nową koleżanką-zastępczynią, korytarz zawalony był różnymi gratami wyglądającymi na własność jakiejś firmy budowlano-remontowej. Nie wiedziałam, co tam kto zamierza remontować, czy budować i koleżanka też nie wiedziała. Nikt nie mówił nic o jakimś remoncie, a nasza świetlica znajduje się na piętrze i ma osobne wejście. Korytarz, na którym zalergały te wszystkie graty oraz wszystkie pomieszczenia, do których prowadzi, należą tylko i wyłącznie do świetlicy. Tak mi się przynajmniej wydawało do poniedziałku. Gdy przyszłam w poniedziałek na staż, zastałam tam moją szefową i jej mamę zasuwających w pocie czoła przy sprzątaniu i porządkowaniu gartów świetlicowych.

Okazuje się, proszę ja was, że nasz magazyn (dawna szkolna klasa, czyli duże pomieszczenie) jest właśnie przerabiany na salę dla żłobka. Żłobek znajduje się pod naszą świetlicą, należy do tej samej sieci i właśnie się rozbudowuje zajmując część dotychczasowej świetlicy dla dzieci szkolnych...

Tak jeszcze tytułem wyjaśnienia - do żłobków w Belgii chodzą dzieci od 0 do 2 i pół roku. Od 2 i pół do 12 lat chodzą do świetlic pozaszkolnych.

Tam gdzie do piątku był nasz snoezelruimte, czyli sala spokoju (zaciemniony pokój z domkiem pełnym poduszek, kanapą, materacami, w którym dzieci mogły odpoczywać, zdrzemnąć się, wyciszyć) teraz jest nasz magazyn, a reszta rupieci typu artykuły i materiały plastyczne powendrowało do jednej z 2 klas. Dokładnie to tylko w części snoezelruimte jest magazyn, bo część zabrano na korytarz, który musiał zostać wydłużony żeby prowadził do nowych drzwi do nowej sali żłobka.

Najśmieszniejsze dla mnie jest to, że w środę dokładnie całe snoezelruimte sprzątałam. Wywaliłam wszystko na środek, wyczyściłam kaloryfery w środku, umyłam materace dokładnie, nawet od spodu... no, wypicowałam na błysk. A w sobotę snoezelruimte przestało istnieć! Moja robota była totalnie bezsensowna. Zmarnowałam siły i czas, który mogłam poświęcić na zabawę czy jakieś zajęcia z dzieciakami. 

Szefowa dowiedziała się o planach rozbudowy kilka dni wcześniej. W związku z czym cały weekend zapitalała ze swoją mamą (starszą już panią) od świtu do nocy przenosząc wszystkie klamoty i próbując doprowadzić świetlicę do stanu jako takiej używalności. W moim mniemaniu to jest chore: zero informacji, zero porozumienia, zero pomyślunku czy choćby namiastki odpowiedzialności i szacunku dla drugiego człowieka. No przecież taki plan rozbudowy nie powstał z dnia na dzień, tylko musiał być znany najpóźniej na początku tego roku. Dlaczego nikt o tym nas nie poinformował? Nie że tam mnie, ale mojej koleżanki, mojej szefowej, czy szefowej szefowej (bo ta wyżej też nie wiedziała)...? Nie zgadniesz tego. Nie zrozumiesz tym bardziej.

W związku z powyższym w naszej świetlicy pracowało się w tym tygodniu dosyć ciekawie. Jedna sala, przez którą dzieci przechodzą w drodze ze szkoły (z niej mamy drugie wejście od strony szkolnego podwórka), jest zawalona jeszcze różnymi randomowymi rupieciami, które jeszcze nie znalazły swojego stałego miejsca albo czekają na przewóz do innej świetlicy. Na korytarzu zalegają różne rupieci robotników i materiały potrzebne do przebudowy. Plus oczywiście tony kurzu i innego syfu, jak to przy remoncie. Tymczasem dziatwa musi cały korytarz przejść, by dotrzeć z sali do toalety i z powrotem. Trzeba ich pilnować, bo ciekawią się tym wszystkim, co leży na korytarzu i chętnie by się tym pobawiły... Noszą też cały ten syf do naszej sali, gdzie przecież bawią się często leżąc, siedząc czy pełzając po podłodze. Wszystko jest też przykurzone... Jednym słowem warunki pracy mamy zajebiste. No a na to nałożyła się nieobecność koleżanki i co jeden dzień, to kto inny miał dyżur. Dla dzieci to denerwujące i niefajne. Każda pani ma trochę inne zasady. Do tego zastępczynie nie znały tej świetlicy, bo były tu po raz pierwszy, więc to ja musiałam im wszystko tłumaczyć, co i jak, gdzie i kiedy. Dla mnie bomba, bo mogłam być szefem, choć oficjalnie to te obce nim były dla mnie. W ten sposób, można rzec, odrobiłam z nawiązką swoje zadanie stażowe, które polegało na przejęciu świetlicy na 2 dni. Oficjalnie zrobię jeszcze jedną środę z koleżanką, żeby nie było, że kombinuję...

Nowe koleżanki okazały się dosyć fajne, choć też miały inne niż ja podejście do tej pracy... W środę zarówno ja jak i zastępczyni miałyśmy przygtowane zajęcia. Mimo że jedna o  pomyśle drugiej nie wiedziała, ani nawet się nie znałyśmy, to obie miałyśmy meduzy. Bardzo mnie to ubawiło. Zatem najpierw ja przeczytałam książkę o meduzach i podyskutowałam z dzieciakami na ich temat. Potem ja zabrałam straszaków i robiliśmy meduzy w butelce, co bardzo im się podobało i aż po 2 sobie zrobili. Koleżanka zaś robiła z przedszkolakami meduzy z talerzyków papierowych. 



W czwartek wróciła koleżanka z chorobowego i śmiała się, że ledwie 4 dni jej zabrakło, a już ktoś nam pół świetlicy ukradł i wszystko zdemolował. Ja jej na to, że powinna się cieszyć, iż chorowała, bo inaczej naginała by cały weekend przy przenosinach gratów. 

Martwi się, że ta świetlica pewnie pójdzie do zamknięcia, bo za dużo dziwnych rzeczy się ostatnio tu dzieje. Nic to. Póki co pomagam jej w przygotowaniach do zajęć wakacyjnych, bo jest roboty kupa. Trzeba przygotować wszystko do zajęć na każdy dzień. W wakacje, jak już chyba wspominałam, taka świetlica funkcjonuje jako półkolonia i dużo się wtedy dzieje, co wymaga masy przygotowań.

Na razie rysuję wszystkie duże rzeczy, które będą im potrzebne, bo koleżanka w rysowaniu dużych obrazków na bristolu nie jest dobra, jak mówi. Ja lubię rysować, więc to dla mnie czysta przyjemność. Potem bedziemy pewnie wycinać i sklejać różne pierdolety do zajęć, zabaw, dekoracji itp.



Problemy zębowe

Młoda była w tym tygodniu u dentystki. Ta naprawiała jej jeden poważnie zepsuty po noszeniu aparatu ząb, co długo trwało, a wieczorem się okazało, że aparat retencyjny teraz nie da się założyć na noc. Od razu napisała e-mail, ale potem na drugi dzień przegapiła odpowiedź, że może przyjść po południu na spiłowanie zęba no i  nie poszła, bo nie wiedziała... Napisała kolejny e-mail z przeprosinami ale w piątek nie otrzymała odpowiedzi. Normalnie na wizytę czeka się 2 miesiące, więc mamy nadzieję, że po niedzieli znowu ją zaproszą...

Egzaminy końcowe klasy pierwszej tuż tuż

Młody szykuje się do egzaminów, ale nie przykłada się do tego jakoś specjalnie, bo to okropny leń jest. Z tego, co czytam i słyszę, to typowy problem wysoko uzdolnionych - wszystko łatwo im przychodzi, więc nie umieją ciężej pracować, co w szkole często rodzi problemy. Mam nadzieję, że nie zawali egzaminów i że dobre wyniki będzie miał. Nie boję się, że jakoś całkiem zawali (choć nigdy nic nie wiadomo), bo jednak jest mądry i faktycznie wszytko mu łatwo przychodzi, ale oczekiwalibyśmy, żeby pokazał choć na koniec roku na co go na prawdę stać. 

Szczepienie 

W tym tygodniu miał też w szkole powtórne szczepienie HPV i okropnie mu ręka po tym spuchła i trochę bolała. Miał też biegunkę i lekki ból głowy. W piątek rano napisałam mu zwolnienie z wf, co wielce go radowało, bo miał tekst z pływania z maską i bał się, że się utopi, bo to jest podobno straszna rzecz. Wieczorem oznajmił, że więcej chłopaków miało zwolnienia tego dnia z basenu, bo jeden ma kurzajki, drugi jakąś egzemę, trzeciego też coś bolało i coś tam jeszcze... Pan od wf jest ich wychowawcą i to równy gość. Młody go lubi. Z wzajemnością. Nienawidzi tylko baby od francuskiego, bo dosyć się na niego uwzięła. Po jego opowieściach podejrzewamy nawet rasizm. Punkty ma raczej dobre, więc tu nie ma problemu, ale baba do wszystkiego się przypierdziela i daje mu czasem uwagi za byle co (tak uważa Młody). Inni chłopcy też jej nie lubią, a razem z jedym kolegą już ze szkolnym pedagogiem (czy kimś w ten deseń) już kilka razy rozmawiali. My na razie nie reagujemy, bo Młody sobie nie życzy, ale trzymamy rękę na pulsie. Z belframi dziś bowiem nigdy nic nie wiadomo.

Urodziny

Poza tym na ten tydzień przypadało wielkie święto: czterdziesta siódma rocznica mojego spektakularnego pojawienia się na tym świecie, co pozwoliłam sobie uczcić w swoim prywatnym domu z Resztą z Piątki.

Reszta z Piątki wyrychtowała wypasione przyjęcie dla Nas Wszystkich Pięciorga (świnie, kury i papugi nie były zaproszone). Zanim wróciłam ze stażu zdążyli przywieźć wielki zestaw sushi z azjatyckiej knajpy, tort o smaku pasji z cukierni, wielki bukiet róż z kwiaciarni i zajebiste prezenty od Każdego z Nich. Zmajstrowali też oczywiście stosowne dekoracje salonu, a Dziewczyny wypisały kartki. Nasze kartki urodzinowe nie są tym, czym dla większości, bo zwykle nie są to żadne oklepane życzenia, tylko bardzo osobiste listy, w których dziękujemy sobie wzajemnie szczerymi słowami za to że dla siebie jesteśmy. Otrzymanie i czytanie takiej kartki jest zwykle wielce wzruszające. Tak samo jak otrzymanie kartki własnoręcznie z wielkim sercem zrobionej. Ale i kartki zwykłe ze zwykłymi zyczeniami, ale z wielkim przekazem wypisanym pomiędzy wierszami czy w obrazku są niesamowite.



całe życie z wariatami


A tak, tak... bo niektórzy pewnie się dziwują co ja w ogóle wygaduję i kto to widział dawać sobie kartki urodzinowe tak w ogóle. Otóż w Belgii jest to czymś normalnym i oczywistym. Belgowie kochają kartki i wręczają je sobie z najróżniejszych okazji. Także, tak samo jak u nas,  we wlasnym domu kupuje się kartki dla mamy, taty, babci, syna, córki. Wręcza się kartki z okazji urodzin, komunii, czy lendte feest, kartki z okazji świąt, Nowego Roku, Dnia Mamy, Taty, Babci, z okazji narodzin dziecka. Wybór różnych, najdzikszych kartek na różne okazje znajdzie się praktycznie w każdym sklepie. 

Jeśli zajdziecie do kogoś po jego urodzinach, zobaczycie niekiedy 20 albo i więcej różnych kartek urodzinowych ustawionych, czy zawieszonych w widocznym miejscu. Bardzo sobie cenię ten belgijski zwyczaj i traktuję jak swój.

Śmieszki mieliśmy z tym, że każda z bab pomyślała o tym, że trzeba jakiś dobry likier albo piwo kupić, a najlepiej od razu dwa no i teraz mamy całą kolekcję kolorowych alkoholi ;-) Przybyło też śmiesznych kubków do naszej kolekcji :-)

Darmowa wyżerka

Z innych wspomnień z minionego tygodnia wspomnę o degustacji kawy. W dużych Colruyt’ach (jeden z belgijskich hipermarketów) zawsze są wystawione jakieś produkty do degustacji. Znajoma kiedyś się śmiała, że wygoda z tym sklepem, bo najpierw zjesz trochę sera, potem winogronu, przegryziesz chipsami, potem idziesz po darmową kawę i ciastko albo cukierki a na koniec po winko. Wina zakazali nie dawno, ale pozostałe darmowe poczęstunki prawie zawsze są. Z kawy prawie zawsze korzystamy i z rozbawieniem obserwujemy potem łańcuch naśladowców. Za każdym razem odnoszę wrażenie, że wielu ludzi nie wie, że tam sobie można robić kawę, bo wszyscy przechodzą koło tego automatu bez zwracania nań uwagi, dopóki ja z Młodą nie przyjdę i nie staniemy tam z parującymi kubeczkaminrozsiewającymi obłędny zapach świeżej kawy… Tym razem zaraz za nami do automatu podeszła staruszka i zaczęła obczajać, jak to działa. Zaraz za nią kubeczki podstawiła para emerytów. Potem poszłyśmy dalej, ale jestem pewna, że kawowy łańcuch poszedł dalej…



Chytry sposób na pozbycie się owocówek 

Zimno zimnem, ale owocówkom zdaje się to nie przeszkadzać. Znowu mieliśmy mały rój w kuchni. Na szczęście moja metoda na te wredne gnojki jest wielce skuteczna i po paru dniach wszystkie popełniają samobójstwo. Do szklanki czy słoika nalewam odrobinę wina i dodaję kropelkę płynu do naczyń. Po paru godzinach pierwsze idiotki już leżą na dnie. Po paru dniach jest ich już kilkadziesiąt.

Chętnie poznałabym jeszcze jakąś równie skuteczną metodę na mrówki, bo tej plagi nijak nie możemy się pozbyć.
trup ściele się gęsto

Dwie wersje tego samego dania

W tym tygodniu zapodałam jedno z dań, które łatwo robi się w dwóch wersjach jednocześnie - mięsna i wegetariańska lazania.
Sos pomidorowy gotuję w dwóch garnkach w ten sam sposób z tych samych składników z wyjątkiem jednego. Do jednego idzie mięso, do drugiego niemięso. Sos taki sam jak do spaghetti: najpierw smażę (nie)mięso, dodaję czosnek, wino, starte marchew, seler, paprykę, oregano, curry, majeranek, pieprz, sól, estragon, lubczyk i passatę.
Sos serowy do obydwóch ten sam na bazie beszamelu. Makaron gotowy. Łatwizna, ale smaczna łatwizna, którą wszyscy jedzą.
 






10 komentarzy:

  1. Ludzie ludziom uprzykrzają los, wszędzie to samo, nawet już nie próbuję się z tym koniem kopać, przyjmuję i staram się nie wkurzać bo po co tracić energię.
    U nas znowu susza, porąbana pogoda. Trzym się dzielnie ☀️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko się nie wkurzać, jeśli czyjeś nieroztropne zachowanie ma bezpośredniw pływ na twoje życie... Pogoda to też trudny temat ;-)

      Usuń
  2. Wszystkiego dobrego, stu lat w zdrowiu!
    U nas burze w liczbie sporej i to codziennie, ale ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze raz wszystkiego dobrego z okazji urodzin 🌹🌹🌹

    OdpowiedzUsuń
  4. W kraju nad Wisla o dziwo w tym roku piekna pogoda. Zamiast wiosny mamy lato. Bardzo sie z tego ciesze, az wstawac czlowiek chce. Swieta wielkanocne byly cieple, majowe wolne tez super, koniec maja tez. Teraz troche pada. Jednak wciaz jak dla mnie bardzo fajnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdraszczam ciepła, bo ja bardzo ciepłolubna jestem, a w tym roku nawet Belgowie do deszczowej aury przyzwyczajeni, narzekają. Znajomy kiedyś przyjechał po naszego Młodego, bo zabierał go gdzieś ze swoim synem, to powiedział, że o ile zwykle ogrzewanie w marcy wyłącza tak w tym roku w maju jeszcze chodziło... Tal samo jak i u nas :-)

      Usuń
  5. co dajesz w ramach nie-mięsa ? bo ja różne kupuję takie zamienniki i ciekawam.

    Oooooooo jesteśmy równolaty :D ja skończę tyle samo w grudniu :)

    Fajny ten kartkowy zwyczaj. Nie dziwi mnie bo też kartki wysyłam i daję na urodziny ale nie tak osobiste. Fajne to. W Belgii mieszkała jakiś czas moja kuzynka i urodziła tam dzieci i zawsze przysyłała z tej okazji całej rodzinie kartki jak się już dzieci urodziły takie informacyjne z datą urodzenia, wagą, płcią i nawet kto będzie chrzestnymi :)

    Z tą świetlicą jakieś jaja.

    A Twój mąż widzę szefa ma podobnego jak mój. Tyle, że szef mojego faktycznie ma zryty beret. I mój też powoli się ewakuuje z tej roboty. Tyle, że u nas aż 12 tygodni trwa wypowiedzenie to dopiero mogą Cię jeszcze pouwalać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze wiedzieć, że nasze bociany w tym samym roku przyleciały :-)
      Na kartkach z okazji narodzin faktycznie pisze się te wszystkie dane. Czasem jest też sala i szpital w którym urodził się dzieciak, numer telefonu i czas w którym można przyjść na ewentualną wizytę, zwykle też numer konta pampersowego (gdzie wpłacasz hajs na pampersy jako prezent). Te kartki rozdaje się rodzinie, kolegom w pracy, sąsiadom często wraz z gadżetami typu figurka z imieniem i cukiereczkami. Są nawet specjalne sklepy sprzedajace te wszystkie gadżety i dekoracje domu, bo tu każdy ozdabia dom na narodziny - balony, tablice, wielkie bociany....
      U nas czas wypowiedzenia zależy od długości pracy... Bywało, że i ponad 20 tygodni ludzie mieli... Życzę powodzenia Twojemu w opuszczaniu toksycznego szefa.

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko