Pozostał mi jeszcze jeden tydzień stażu. W środę ma zjawić się szkolna mentorka na ostatnią ewaluację. Muszę zatem zabrać się za opisanie moich ostanich zadań, bo gdzieś na przypadkowych karteluszkch się walają. Chęci jakoś zabrakło, by to systematycznie robić, no bo zawiódł mnie ten kurs i moje ciało mnie ciągle zawodzi i wkurza, co znacznie przygasiło entuzjazm, z jakim wyruszałam w tę drogę.
Cieszę się, że już widać koniec i że już prawie wakacje. Potrzebuję odpoczynku i to bardzo. Znowu nienormalne i niepokonywalne zmęczenie mi towarzyszy każdego dnia. Wystarczy, że coś więcej zrobię i już padam na ryj i wszystko mnie boli. Znowu śpię po 10 godzin i wstaję zmęczona. Znowu mnie wszystko irytuje i znowu rano po schodach tyłem schodzę, bo do przodu się nie da z powodu bólu stawów. Diabli mnie od tego biorą, no!
W tym tygodniu spodziewaliśmy się wykluwania kurczaczków, w związku z tym próbowałam przygotować ogród na ich przybycie. Kupiłam dwie pięciometrowe rolki taśmy ogrodniczej, by uszczelnić ogrodzenie, żeby nam cipczaki nie uciekły. Oczka siatki są bowiem duże, a cipczaki malutkie i spokojnie się zmieszczą. Najgorzej jakby do sąsiadki się przedostały, bo tam by zginęły pewnie w psiej paszczy. Falcon może by im nic nie zrobił. Cane corso to co prawda ogromne bydlę z wielką paszczą, ale raczej przyjazne. Heniek raz się do niego jakimś cudem przedostał i tamten tylko patrzał na niego zdziwiony. Sąsiadka przyszła i powiedziała, że kogut u niej jest... Po Athenie jednak spodziewałabym się najgorszego, jeśli idzie o kurczaki. To młody i dosyć dziki owczarek belgijski. Dlatego próbujemy zabezpieczyć naszą posiadłość możliwie jaknajlepiej.
Rozciąganie tej taśmy okazało się trudniejsze niż przewidywałam. Pierwszego dnia wystroiłam się w kurtkę i spodnie przeciwdeszczowe, by czołgać się pod tujami w miarę bezpiecznie, czyli jak najmniej się podrapać i uniknąć robali i kłujących suchych gałązek za ubraniem. No i by się nie wypaprać za bardzo, bo przecież u nas padało kilka miesięcy i ziemia jest mokra.
Technika była dobra, ale upociłam się w tym kostiumie jak świnia. Koszulka i spodnie były całe mokre, gdy skończyłam robotę w pierwszym dniu. Mój plan był bajeczny - ot postawię rolkę z jednej strony ogrodu i będę sobie tę taśmę za tujami przeciągać wzdłuż siaty wczołgując się pod kolejne tuje. Nie wzięłam jednak pod uwagę drobnego szczególiku, a mianowicie, że niektóre prawie wszystkie tuje mają nisko gałęzie, które przerosły przez siatę na drugą stronę (do sąsiadki) i te gałęzie urozmaicone jeszcze cholernym pnączem blokują drogę dla taśmy pomiędzy drzewem a siatą, czyli że nie można jej ot tak sobie przeciągać. Najsampierw trzeba sobie utorować drogę wyciągając gałązki z siatki i wypychając je do góry albo ucinając sekatorem czy piłką (zależnie od grubości) oraz wydzierając te piekielne znienawidzone pnącza.
W rezultacie to bajecznie proste rozwijanie taśmy zajęło mi parę godzin z jednej strony ogrodu. Ostatnie parę tuj było zbyt gętych, więc postanowiłam zmienić taktykę i tę część objechać drobną siatką od przodu, ale najpierw trzeba było kupić ową siatkę, ale ja już musiałam się wykąpać i iść do świetlicy. Poszłam zmęczona i podrapana, bo kurtka się podciągnęła do góry na rękach... Ale też zadowolona i usatysfakcjonowana z dobrze wykonanej roboty. Na drugi dzień z rańca pojechałyśmy z Młodą po siatkę i drugą rolkę taśmy. Z siatką poszło łatwo. Przytwierdziłam ją na trytki na początku do siatki, a dalej do tuj i na końcu do muru. Z tym ostatnim to już Małżonek pomógł, gdy wrócił z roboty.
Druga strona ogrodzenia wydawała się łatwiejsza, ale w praktyce była równie upierdliwa i znowu musiałam się czołgać pod tujami i dokonywać skomplikowanej ekwilibrystyki, by dosięgnąć piłką albo sekatorem do żądanej gałęzi przez kłujące tuje, a potem tam z tyłu przepychać tę plastikową taśmę ogrodniczą. Tym razem odpuściłam łachy przeciwdeszczowe, bo było za gorąco, przeto jeszcze bardziej mnie pieroństwo kolaczaste podrapało. Człowiek myśli, że tuja to takie milutkie drzewko, dopóki nie spróbuje francy zatakować sekatorem... Ilekroć przycinałam nasz żywopłot, zawsze byłam podrapana. Nie ważne, czy walczyłam nożycami zwykłymi czy elektrycznymi, czy miałam bluzę, czy tylko koszulkę... To drapie i przez ubranie. Nie zmienia to faktu, że lubię przycinać żywopłot i nieukrywam, że teraz bardzo mi tego brakuje. Niestety nie nawojowałabym teraz zbyt nawet z elektrycznymi nożycami, bo z jednej strony mam uszkodzony ramień, z drugiej obolałe miejce po cycku. Już teraz po walce z ogrodzeniem czuję tę cholerną bliznę, jak ciągnie...
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym będę mogła poszaleć z nożycami do żywopłotu...
Z kupionych jajek wykluło się 4 kurczaczki. Na razie siedzą w kurniku z mamą. Wstawiliśmy im tam pojemniczek z paszą i z wodą. Dziobią i piją. Wędrują po kurniku w pobliżu Mamy-Sunny.
W czwartek byłam u kardiologa w prywatnej przychodni, bo tam mnie umówili w rejestracji szpitalnej. Pani doktor obejrzała i osłuchała moje serce za pomocą różnych urządzeń: EKG, echo... Musiałam też pojeździć rowerkiem z przyczepionymi do ciała kabelkami. Nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości. W sercem jest wszystko w porządku. Zatem dziwne zachowania serducha wynikają pewnie ze zmęczenia, niespania, stresu... Myślę zatem, że gdy skończę kurs i trochę odsapnę, wszystko wróci do normy.
Najstarsza też była u kardiologa, tyle że ona była w szpitalu, ale i u niej niczego nieprawidłowego nie stwierdzono. Ona ma jednak w przyszłym tygodniu pojechać po holter, by monitorować pracę serca przez cały dzień. Miejmy nadzieję, że i to nic niezwyczajnego nie zanotuje i że u niej też jest wszystko okej, a problemy są wynikiem stresu...
Od mojej choroby wszyscy jakoś teraz bardziej martwią się swoim zdrowiem i każda nieprawidłowość budzi niepokój, bo łepetyny od razu najczarniejsze scenariusze przedstawiają... Pewnie jeszcze trochę czasu minie, zanim wszystko się ustatkuje i człowiek przestanie się bać potworów spod łóżka.
Dobrze jednak, że mamy możliwości, by od razu z każdym problemem pobiec do lekarza, by zrobić szybko potrzebne badania i rozwiać niepokoje. No i tak sobie myślę, że kiedyś, gdyby jakieś problemy z tym czy tatmtym organem się pojawiły, to w kartotece już będą jakieś dane, będzie można porównać wyniki...
Takie badanie u kardiologa kosztowało mnie 30€, czyli niezbyt dużo, bo większość pokrywa fundusz zdrowia. A dzięki temu wiem, że wszystko jest w porządeczku.
Po długich oczekiwaniach Młoda otrzymała decyzję z FODu. Uznali jej niepełnosprawność, ale nie przyznanli jej prawa do zasiłku. Zabrakło jednego punktu. Młoda myśli się odwoływać...
Jednak jakieś pozytywy tej niepełnosprawności chyba też są, bo już zaraz na drugi dzień od otrzymania listu z FODu, otrzymaliśmy powiadomienie od dostawcy energii, że przysługuje nam teraz socjalna taryfa. Jeszcze nie wiemy, co to dokładnie dla nas oznacza, ale coś się zadziało.
Wypowiedzenie dotarło do szefa Małżonka. Nawet nie srał jakoś specjalnie żarem i nawet dosyć spokojnie do tego podszedł. Bez wydziwiania zgodził się od razu na to, by Małżonek w piątki miał wolne. W Belgii pracownikowi przysługuje bowiem jeden dzień (lub dwie połówki) płatnego urlopu tygodniowo na szukanie pracy, co jest dobrą sprawą.
Szefuncio opowiada jednak do pracowników, czyli kolegów Małżonka, że to głupia decyzja i że Małżonek jeszcze wróci do niego blagać o ponowne przyjęcie do jego jakże wspaniałej firmy. Chłopina dosyć wysokie mniemanie ma o sobie i firmie, no ale to jego problem.
Małżonek tymczasem już ma nową pracę w firmie, w którą odwiedził zanim podjął pracę w aktualnej firmie, ale coś go wtedy podkusiło, by pójść gdzie indziej... Nowy szef pamięta go oczywiście i cieszy się, że jednak się zdecydował w końcu na jego firmę, która właśnie się rozbudowuje i doświadczony pracownik jest witany z radością. Poczekają na Małżonka spokojnie, aż upłynie okres wypowiedzenia i zatrudniają go bez interimu. Wiele firm tutejszych najpierw zatrudnia pracowników przez interim (pracownicy delegowani) zanim podpisze z nimi umowę. Czy Małżonek ma się z czego cieszyć, okaże się za parę miesięcy...
Póki co ma ból dupy... Niestety dosłownie, bo przez ten ogromny stres ostatnich miesięcy w końcu odezwały się hemoroidy, a to nie są fajne ani miłe rzeczy... Jak do poniedziałku się nie poprawi, pewnie wizyta u lekarza będzie wskazana.
No i tak, panie, cały czas - jak nie urok to sraczka.
W tym tygodniu dokończyłam z Młodym czytać lekturę. Powtórzę raz jeszcze, że to była zaprawdę dobra książka. Porządny młodzieżowy thriller. W piatek Młody prezentował swoją książkę przed klasą na początek streszczając ją, a potem odpowiadając na pytania, które wcześnej otrzymał mejlem od nauczycielki, czyli np: Która postać najbardziej do ciebie przemawia i dlaczego? Co byś zmienił w książce. Najpiękniejsze 2 zdania z książki.
Młody wrócił uradowany ze szkoły ogłaszając wszem i wobec, że otrzymał 85% z odpowiedzi. Cieszyliśmy się razem z nim i gratulowaliśmy dobrego wyniku.
Byłam znowu z Najstarszą w VDAB (biurze pracy). Znowu ma nową konsultantkę. Jakie to kurde belgijskie! Jechałyśmy te kilkanaście kilometrów po to by ją poznać i by powiedziała (tak samo jak jej poprzedniczka), że Najstarsza będzie prowadzona dalej przez GTB (dział, który pomaga w szukaniu pracy ludziom niepełnosprawnym albo z innymi tam problemami). Po raz kolejny zapytałam, czy może być prowadzona przez GTB w Dendermomnde zamiast w Asse, bo do tej dupnicy (ASSe) nie ma czym się dostać, bo rowerem trochę za daleko i za wielkie górki, a autobusem czy pociągiem nie ma od nas żadnego połączenia. Poszła się zapytać kogoś i wróciwszy odpowiedziała, że jest to możliwe. Po czym dodała, iż dobrze, że TERAZ o tym mówię, bo potem było by za późno. Bardzo chciałam powiedzieć, że już kilka razy o tym mówiłam i fajnie, że ktoś w końcu słucha, ale się powstrzymałam... Bo pewnie i tak za chwilę wyślą Najstarszej wezwanie do Asse zamiast do Dendermonde... I pewnie znowu wyślą jej tylko esemesem 2 dni przed spotkaniem zamiast pocztą, o co za każdym razem proszę, uzasadnijaąc że niektórzy ludzie autyzmem nieogarniają elektronicznych powiadomień, a oni za każdym razem odpowiadają, że rozumieją, że oczywiście, że nie ma problemu, po czym wysyłają esemesem lub mejlem.
Tutaj jest sporo możliwości i pomocy dla niepełnosprawnych, ale najsampierw taki niepełnosprawny musi sam się zorientować, kto, gdzie i jak mu może pomóc. Potem się o tę pomoc z 700 razy upomnieć i jeszcze znaleźć kogoś do pomocy, żeby mu pomógł tę pomoc i wsparcie wyegzekwować. Tak że ten....
Czasem mam wrażenie, że jesteśmy Donkiszotami ciągle naparzającymi się z głupimi wiatrakami. Szukasz, prosisz, biegasz, piszesz mejle, dzwonisz, przedzierasz się, poznajesz najróżniejszych ludzi, wypełniasz tony formularzy, chodzisz na dziesiątki spotkań, wydaje ci się, że już tyle zrobiłeś, długą drogę pokonałeś, oglądasz się i wtedy się okazuje, że w sumie to stoisz cały czas w miejscu i nie ruszyłeś ani na krok... A wiatraki machają tymi swoimi skrzydłami, machają i machają.... i nic z tego nie wynika.
Poza tym w międzyczasie jak zwykle próbuję się cieszyć z małych rzeczy a od czasu do czasu palę głupa.
Wreszcie nadeszła pora umiarkowanie sucha, przeto mogę nosić moje wszystkie oczobolne buty i ubrania oraz cieszyć się jazdą skuterem i rowerem, czyli napawać się drogą a nawet zatrzymywać co 5 minut, by robić zdjęcie tejże.
w takich portkach nie chodzę, bo mnie bolą… mierzyłam je tylko niewiempoco |
Neonowe buty rewelacja, ja tez kupiłam takie przewiewne, ale nie w takich odlotowych kolorach...
OdpowiedzUsuńjotka
Te różowe są z Kringloopa (sklep z rzeczami z drugiej ręki) za kilka euro nówki, a żółte odziedzczyłam po córce, bo jej kopyto urosło zanim zaczęła je nosić. Mam jeszcze fioletowe, które sobie teraz na wyprzedażach kupiłam - wygodne są nawet takie szmaciaki z miękką piankową podeszwą.
UsuńNa hemoroidy najbardziej pomagaja mi tabletki doustne. Pozostalisci po ciazy ☹️. DIOHESPAN Max, w kraju bez recepty.
OdpowiedzUsuńDZięki za cynk. Małżonek wybiera się do doktora, ale dobrze wiedzieć, że są też doustne piguły, bo te do tych drugich ust są czasem niezyt komfortowe w przyjmowaniu :-)
UsuńWiesz co? Bo Ty zbyt ambitna jesteś.
OdpowiedzUsuńU nas też trzeba było rozciągać siatkę dołem.
Ligustr budujący żywopłot jest co prawda gęsty, ale na samym dole nawet nasze 40-kilowe pieseczki dawały radę się przecisnąć, kiedy miały wystarczający pęd. A że za kotem pogonionym z naszego ogrodu zazwyczaj miały, to i kończyły w ogródku sąsiada. Oczywiście z powrotem motywacja była mniejsza i pędu brakowało. Moyra - spryciula - jeszcze wykombinowała, że trzeba w ten żywopłot z impetem, ale Charlie potrzebował pomocy, wołania i rozchylania gałęzi.
A że przez "ogród sąsiada" rozumiem "ogród tego s%^*&, tego buca p%&$!" to tym bardziej zależało mi, żeby pieski się tam nie wybierały. Zatem trzeba było rozciągnąć siatkę. Ale nawet nie przyszło nam do głowy się pierniczyć. Joshua przypiął ją do żywopłoty na trytytkach. Byle sięgała do ziemi i te pół metra w górę blokowała przejście.
Co prawda jakiś czas później okazało się, że pod tujami, gdzie żywopłot jest rzadszy i wyżej, trzeba było rozciągnąć drugi pasek siatki bo... Charlie wypatrzywszy obcego, ujadając, bo przecież obcy prawie wszedł na nas teren, wyskoczył przez żywopłot z ogrodu. I tak: PRZEZ żywopłot, nie "ponad żywopłotem". Zdrowo tego kogoś przestraszył, ale i sam się zdziwił, bo nagle nie był w ogrodzie. A że stał tak jakiś miły człowiek, to poszedł go przywitać, radośnie machając ogonem i licząc na głaski.
Po tym wydarzeniu pod tujami żywopłot zyskał drugie piętro siatki. Gałęzie trochę podrosły, zasłoniły naszą prowizorkę, siatki nawet nie widać. Lenistwo czasem się opłaca ;D
Taka i pierwsza moja myśl była, by do drzew siatkę przyczepić od naszej strony, ale wtedy kury nie mogły by wchodzić pod tuje, co dla kur - moim zdaniem - jest bardzo ważne. Tuje są schowankiem przed słońcem, deszczem i latającymi drapieżnikami, których tu trochę się kręci w powietrzu. C innego jakbyśmy mieli wielki ogród, gdzie można by było posadzić na środku jakieś krzaczory... Gęste tuje to też wypasiona restauracja, a ten rodzaj kur nie jest taki jak zwykłe nioski, że byle ziarno i resztki z kuchni były pod dostatkiem. Te cudaki resztki z kuchni mają tam gdzie słonko nie dochodzi, a ziarno niby jedzą, ale tylko ziarnio, żadne tam inne gówniane sztucznie stworzone domieszki, podstawą żywieniową dla nich zdaje się dziczyzna, czyli to co złapią i urwią sobie same... Już te małe jednodniowe maluszki targały jakieś trawy i łapały robaczki pod tujami. Dlatego tak się poświęcałam w uszczelnianiu ogrodzenia po drugiej stronie tuj.
UsuńPani Magdo czytam Pani bloga od dawna, czekam zawsze na nowe wydarzeniam i uważam przyjdzie czas kiedy będzie się Pani nudzić z braku kłopotów . Życzę tego z całego serca no i oczywiście zdrowia dla wszystkich Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHa, pozyjemy zobaczymy. Oby ta przepowidnia się sprawdziła :-) Pozdrawiamy również.
Usuń