Chciało by się zwalić każde gówniane samopoczucie na chemię, ale to było by zbyt piękne, bo chemia przecież kiedyś się skończy… Niestety albo stety czasem to zwykła życiowa emocjonalna sinusouda, która skończy się dopiero wraz z tym gównianym życiem. A dopóki nie zdechnę, ciągle będę jak gówno na kole - raz na górze, raz na dole.
W gówniane dni lepiej nie pisać, bo ludzie tego nie lubią. Dziwnie na to reagują. Szczególnie teraz, gdy wiedzą, że leczę się na raka. Bo ludzie nie traktują mojego gorszego samopoczucia jak zwykłego doła tylko wszystko odbierają w kontekście raka, co bywa wielce irytujące.
Powiem wam, że czasem wyjątkowo niekomfortowo się z tym czuję, gdy czytam pod swoim takim czy innym wpisem w necie jaka to jestem dzielna. To dla mnie bardzo głupio brzmi, bo ja się wcale nie czuję dzielna, mężna ani waleczna. Kurde, ja nawet nie czuję, żebym walczyła, żebym w ogóle cokolwiek specjalnego robiła w tej kwestii. Ot próbuję przeżyć każdy dzień najlepiej jak mogę, tak samo jak czyniłam to przez całe życie. No i odnajduję w każdym aspekcie pozytywy i powód do śmiechu. Zawsze tak robię i prawie zawsze się udaje.
Ja jestem cały czas sobą, czyli normalną inaczej. Teraz to widzę jeszcze wyraźniej, niż przedtem, bo ten rak mi to uwypuklił. Te wspomniane komentarze na instagramie, fb oraz wszystko, co przeczytałam w sieci, w książce, co usłyszałam od lekarzy, psychologa, pielęgniarek i co z ich zachowania wobec mnie wyczytałam mówią mi, a wręcz krzyczą, że nie jestem typowa, a moje reakcje odbiegają od normy i standardów także w tej sprawie.
Odnoszę poza tym wrażenie, że większość ludzi myśli, iż ja poniekąd gram, udaję, robię dobrą minę do złej gry, czyli tak „dzielnie znoszę” najpierw diagnozę, potem operacje, teraz chemoterapię… A ja tak na prawdę nie rozumiem o co wam wszystkim chodzi… Znaczy w teorii rozumiem.
NORMALNI ludzie się boją raka. Gdy dostają diagnozę, są w szoku, wpadają w panikę, boją się cierpienia i śmierci, boją się operacji, leczenia i jego skutków ubocznych no i wieku innych rzeczy. Boją się przeraźliwie, boją się panicznie. Normalnych ludzi przeraża nawet wypadanie włosów, co mnie wręcz się w głowie pomieścić nie może, bo dla mnie to jest po prostu śmieszne. Wypadanie włosów jest co prawda irytujące, trochę bolesne i niezbyt piękne, ale poza tym dla mnie w odczuciu to jak dajmy na to pieczenie i łuszczenie się skóry po opalaniu - irytujące, głupio wygląda, ale nie jakaś katastrofa.
Nie znaczy to, że nic sobie z diagnozy raka nie robię, tylko że dla mnie to nie jest nic specjalnego, nic szokującego… Ot po prostu jeden problem więcej. Wielka mi nowina, że pod górę, że piach w oczy, że kłody pod nogi… Przecież kurwa większość mojego życia tak właśnie wygląda. Podkreślam MOJEGO, bo nie wiem czy twoje też tak wygląda, czy nie i guzik mnie to obchodzi w sumie.
Śmiesznawe jest tylko to, że inni, nie ważne czy znajomi czy nawet całkiem obcy ludzie, wiedzą lepiej, co ja czuję, co ja przeżywam w danym momencie i czy powinni mi akuratnie współczuć, mnie podziwiać czy też mną gardzić kub mnie wyśmiewać. Myślą, że ja jestem jak oni, że ja myślę jak oni, że ja czuję jak oni.
Ja nie jestem tobą i nie chcę tobą być! Ja to ja, a ja wcale nie muszę czuć tego samego co ty w takich samych okolicznościach.
Kiedy ty się boisz, ja mogę wcale strachu nie odczuwać, ale będę się bać może rzeczy, które tobie są obojętne.
Co dla mnie jest ważne, dla ciebie może się nie liczyć wcale. Gdzie ja piękno zobaczę, ty przejdziesz nie zwracając uwagi.
Rzeczy, które mnie bawią, dla ciebie mogą być nudne. Żarty, które mnie śmieszą, dla ciebie nie zrozumiałe być mogą. I odwrotnie.
Gdzie ty wpadniesz w panikę, ja mogę zachować kamienny spokój i zimną krew, a co mną wstrząśnie, ciebie wcale może nie obejdzie.
Gdy ja będę przeżywać tygodniami żałobę po utracie kochanego zwierzątka, ty będziesz mnie przekonywał „że przecież to tylko zwierzę”, bo dla ciebie tylko ludzie się liczą.
Tak pięknie się różnimy. Tak przykro, że wielu nie potrafi tego pojąć ani zaakceptować. Chcą mnie zmieniać na swoje podobieństwo. Pouczają mnie. Krytykują. Mówią, co powinnam czuć i czego pragnąć.
Wiem, że wracam wciąż do tego, ale mnie mierzi powszechny brak zrozumienia tak prostych rzeczy. Bo ja bym chciała, by każdy mógł po prostu być sobą, by nikt nie musiał się tłumaczyć ze swoich uczuć ani udawać kogoś kim nie jest, tylko po to, by nie być gnębionym przez innych, którym się wydaje, że są ideałami i wzorami do naśladowania, że ich prawda jest mojsza.
Wiecie, że ja nie boję się własnej śmierci? Dlaczego miała bym się bać? Śmierć jest częścią życia. Wszyscy umierają. Nie wierzę w moce nadprzyrodzone ani życie pozagrobowe, zatem nie muszę lękać się żadnych pośmiertnych kar czy osądów. Boję się natomiast osądów i kar od ludzi żyjących i wierzących. Czasem serio boję się żyć wśród ludzi, którzy boją się umrzeć, a szczególnie wśród tych, którzy wierzą, że opowiedzenie o swoich przestępstwach komuś na ucho robi z nich dobrego człowieka i czyni ich niewinnymi. Lękam się ludzi, dla których wyimaginowane życie po śmierci jest istotniejsze niż to rzeczywiste tu i teraz.
Śmierć jest zakończeniem i rozwiązaniem wszystkich problemów. Nie boję się śmierci, ale chcę żyć jak najdłużej dla tych, którzy są dla mnie ważni, by ich wspierać, by o nich się troszczyć, by ich kochać i zwyczajnie cieszyć się ich istnieniem i widzieć jak żyją.
Bólu ewentualnego się trochę boję, bo nie wiem, ile jestem w stanie znieść. Ufam jednak, że pozwolą mi spokojnie odejść, gdyby kiedykolwiek życie przestało być dla mnie znośne, nadzieja się skończyła, a me istnienie przestało mieć większy sens.
Najbardziej niepokoję się niepewnością jutra. Wkurza mnie i bardzo martwi, że nie mogę dziś niczego zaplanować, bo w ostatnich latach wszystko stało się dla nas bardzo nieprzewidywalne. Nie chodzi mi tu bynajmniej o plany typu, jak spędzimy wakacje, bo to bzdurna sprawa i to najlepiej robić na spontanie. Nie, martwi mnie przyszłość moich dzieci, bo one akurat właśnie wkraczają w dorosłość, kończą szkoły, a tu taka gówniana sytuacja na świecie i niemniej gówniana sytuacja z naszym zdrowiem, z których to sytuacji nie wiadomo, co wyniknie. Bardziej niż kiedykolwiek martwi mnie dziś niezwyczajność naszych dzieci. Nie wiem - choć mam taką nadzieję - czy nasze dorosłe dzieci będą kiedykolwiek w stanie całkowicie samodzielnie funkcjonować, czy będą sobie radzić samodzielnie na tym skurwiałym świecie. Czy normalsi potrafią docenić ich niebywałe talenty akceptując jednocześnie ich ograniczenia. Ten świat nie jest światem przyjaznym ludziom nietypowym i jakimkolwiek odmieńcom, szczególnie gdy nie są przypadkiem bogaci, znani czy wpływowi.
Martwię się… Ba, nawet zadręczam dużą ilością rzeczy do zrobienia, gdy nie wiem jak się za nie zabrać i czy sobie z nimi poradzę, no i czy będzie nas stać na ich sfinansowanie. Tych jest dziś cała kupka, a moje życie jest dziś ruletką - nie wiem, jak będę się czuć i na co mieć siłę jutro, za tydzień, czy za miesiąc.
Mam nadzieję, że mimo wszystkich przeciwności losu, mimo wszelakich dzisiejszych obaw, niepewności i niepokojów przyszłość moich dzieci okaże się znośna, przyjazna, dobra i szczęśliwa, a ja będę mogła im jeszcze długo w życiowej drodze towarzyszyć i nimi się opiekować.
Chciałabym wierzyć, że ludzie nie będą ich krzywdzić. Chciałabym wierzyć, że ludzie będą je rozumieć i akceptować takimi jakie są. Chciałabym wierzyć, że moje dzieci będą mogły ludziom zaufać i znaleźć u ludzi wsparcie i troskę.
Ale nie wierzę w ludzi ani w ich wyrozumiałość wobec innych. Nie ufam ludziom. Wiem, że tacy jak my, inni niż przeciętniacy, raczej nie znajdą zrozumienia i nigdy nie będą wśród ludzi do końca bezpiecznymi.
Oby spotykały sobie podobnych, którzy myślą podobnie i którzy rozumieją. Bo gdy masz kogoś, kto cię akceptuje takim jakim jesteś i kto cię rozumie, to wszystko da się przeżyć.
Jestem niebywale szczęśliwa, że ja mam w swoim domu takich właśnie sobie podobnych dziwaków, z którymi najgorszą zarazę idzie przetrwać i najokropniejsze potwory pokonać.
A mnie wszyscy w rodzinie szmaca i chyba lepiej bybo dla mnie jakbym już właśnie zdechła
OdpowiedzUsuńJa myślę, że powinnaś najpierw zrobić wszystko, by od tej tzw rodziny się uwolnić. Fizycznie i mentalnie. Zwykle są takie czy inne możliwości. Walcz o siebie, odzyskaj wolność. Niech nikt Ci nie wmówi, że rodzina jest najważniejsza!
Usuń