27 marca 2022

Gdy słońce świeci to żyć się chce

 Ostatnie dni minęły nam dosyć spokojnie choć ciekawie i niemiłosiernie szybko.

Bozia i Chipi przy robaczkach

Jak mi powiedzieli w grudniu, że będę mieć co najmniej z pół roku chorobowego, to mi się wydawało, że będę mieć czasu a czasu. Taa. Ani się obejrzałam, a tu lada dzień kwiecień. No i gdzie są niby te trzy miesiące, w których miałam mieć ten nadmiar czasu? 

Ludzie, często wstaję o szóstej, a bywa że i o piątej rano. W większość dni od rana zabieram się do roboty i zajęć mi nie brakuje przez cały dzień: deleguję Młodego do szkoły, sprzątam świniec, króliczyniec, kurzyniec oraz resztę domu i ogródka, piorę, rozwieszam, składam, gotuję, piekę, pomagam w lekcjach, wysłuchuję, doradzam, narzekam, przynoszę trawy i tak wkoło Macieju. Wieczorem zwykle się okazuje, że już muszę iść spać, a jeszcze kilka rzeczy nie zrobione… Czyli zupełnie tak samo jak przed chorobowym, tyle tylko że wtedy chodziłam jeszcze na parę godzin do roboty, a teraz ten sam czas zajmuje mi odpoczywanie. No bo tak jest z tą chemią, jak mówili - są dni, kiedy czuje się człowiek normalnie i dni, gdy jest dętka totalna. Jak jestem dętka, to cały dzień nic nie robię albo prawie nic, bo zwyczajnie się nie da. Serio! Rano po obudzeniu wydaje się, że jest normalnie. Wstaję, wsuwam śniadanie, odwożę Młodego, wracam i to by było na tyle. Moja bateria jest wyczerpana. Muszę ligać. Czasem po godzinie odpoczynku mogę coś zrobić, czasem cały dzień jest do niczego. Są też takie dni, że jest prawie normalnie, tylko koło południa nagle przychodzi nieopanowana senność, że dosłownie na stojący zasypiam i padam na ryj. No więc się kładę i przesypiam albo przedżemuję godzinę i mogę już normalnie do wieczora chodzić i wszystko robić normalnie, a nawet zapierniczać jak mały samochodzik. Są też i takie dni, że czuję się całkiem zwyczajnie i wtedy nadrabiam wszystkie zaległości za gówniane dni. A potem jestem dwa dni złachana jak koń po westernie, ale robota jest zrobiona.

Nawet nieraz mi przez głowę taka myśl przychodzi, że w sumie to mogła bym przecież chodzić do roboty… Zaraz jednak sama siebie ochrzaniam w myślach. No bo wtedy musiała bym orać też w te gorsze dni, co raczej by mi nie pomogło, a zaszkodzić by mogło jak najbardziej. A jakbym nie dała rady orać, to co parę dni musiałabym latać do doktora po wolne i tłumaczyć się tym popieprzonym konowałom (bo to żadni lekarze) nasyłanym przez pracodawcę lub ubezpieczyciela. No i to było by też irytujące dla klientów, którzy nie wiedzieli by nigdy, czy pojawię się u nich czy nie. No a poza tym i przede wszystkim myślę sobie o tych wszystkich, co całymi latami na zasiłkach siedzą, nie zapracowawszy sobie nawet uczciwie na to i którym takie rozkminy są zupełnie obce. No więc ja mam naginać do roboty mimo choroby a jakiś śmierdzący leń będzie śmiać mi się w twarz. Nie. Myślę że zapracowałam sobie w moim życiu wystarczająco i że zasługuję na to, by rok posiedzieć na zasiłku. Zresztą wciąż nie wiadomo, czy moje leczenie zakończy się sukcesem. Kto wie, czy to nie ostatnia w moim życiu okazja na lekki opierdaling, na życie na czyjś koszt, na przeczytanie wielu książek, na spędzenie czasu z najbliższymi, na dogadzanie zwierzątkom i na życie w spokoju.

No a jeśli wyzdrowieję i wrócę do pracy, to będę mieć przecież jeszcze sporo lat na uczciwą pracę, wszak do emerytury brakuje mi jakieś 20 lat buachacha. No i nie zapominajmy, że żyjemy w ciekawych czasach, a rządy najwyraźniej się uparły, by doprowadzić nas do nędzy i głodu albo przynajmniej do wojny…

 Ale o tym już pisać nie będę, bo po ostatnim wpisie zrozumiałam, aż nadto wyraźnie, że spora część czytających tego bloga najwyraźniej namiętnie ogląda tv i słucha radia i nie są już w stanie spojrzeć na świat nieskażonym propagandą okiem i już lepiej se grochem o ścianę porzucać… Przerabialiśmy to już podczas tej pseudopandemii. Klapki na oczach, zdrowy rozsądek i  samodzielne myślenie wyłączone,  zero dyskusji, zero refleksji, ślepe wykonywanie zaleceń medialnych i wierzenie bez zastrzeżeń we wszystko co w mediach mówią, a lekceważenie i negowanie wszystkiego, czego tv nie podało.

📺 🐏🐑🐑🐑🐑🐑🐑🐑

A mnie wolno myśleć i pisać o czym mi się podoba, wolno mi czuć to co czuję i wierzyć w to co wierzę. Możecie uważać inaczej niż ja a nawet o tym mówić głośno, ale nie oceniajcie z łaski swojej mojego życia i nie mówcie mi jak ja mam żyć, co myśleć ani tym bardziej co mam czuć, bo żodyn za mnie mojego życia nie przeżyje ani żodyn za mnie nie umrze. Jak się nie podoba komuś moje życie, moje czyny i moje myśli niech trzyma się z dala. 

No ale pies to drapał. Moje wkurwienie trwa wszakże tylko tyle, ile pozwalam sobie interesować się tym tematem, a nie jest to zbyt wiele, bo na co dzień mam znacznie ciekawsze zajęcia, niż czytanie wiadomości ze świata.  Radio ani telewizja nie kala na szczęście mojego zacnego domostwa. 

Ostatnio było u nas bardzo ciekawie ☀️. 

Zresztą kiedy u nas nie jest ciekawie? Zawsze jest! W końcu to nasze własne życie - najlepsze, najbliższe, najmilsze, najważniejsze 🏡. Dla nas jest ono najciekawsze z wszystkiego. My to nasze własne życie najintensywniej przeżywamy, najbardziej się nim cieszymy i najbardziej o nie martwimy, a nie jakichś obcych, których życie i problemy tak na prawdę całe gówno nas obchodzą dopóki nasze drogi się nie pokrzyżują. 

Najstarsza skończyła właśnie dwa tygodnie tzw „blokstages”, czyli dwutygodniowego stażu organizowanego przy współpracy jej szkoły z VDAB (biura pracy). Staż ten odbywał się w stolicy, dokąd jeździli busem spod szkoły. W związku z czym Najstarsza musiała o piątej wstawać, bo o siódmej już musiała być pod szkołą dojechawszy pociągiem. Dojazdy kosztowały 100€. Podczas tych zajęć codziennie szyli różne rzeczy z resztek. Najstarsza uszyła przez te 2 tygodnie m.in. jakiś portfel, torebkę, podkoszulek, kamizelkę dla siostry i spodnie dla siebie. Ogólnie bardzo jest zadowolona z tego stażu. Podobało jej się. 

Teraz jeszcze tydzień szkoły, w tym 2 dni zwykłego stażu u tapicera i koniec kolejnego  trymestru, a potem 2 tygodnie ferii wielkanocnych. Ostatni trymest to już tylko furknie i Najstarsza zakończy edukację.

Młody pisał w tym tygodniu testy z całego trymestru. Codziennie powtarzał pilnie zadany materiał z matmy, niderlandzkiego, francuskiego i przyrody. Tutaj obowiązkowo trzeba w szkole przedstawić dowód nauki. Przygotowanie do każdego testu i odpytywanki należy robić na papierze. Za brak przygotowań można stracić punkty! Młody ma też sporo zadań online, wśród których są obowiązkowe i dobrowolne. Nauczyciel sprawdza, kto zrobił i ile czasu na to poświęcił. Tyle tylko, że kiedyś była beka z Młodego, bo belferka czytała kolejno, kto ile czasu był online i się okazało, że Młody spędził tego dnia 7 godzin na szkolnej platformie. - No bo nie zamknąłem tamtej strony, jak zaczęliśmy z chłopakami grać haha! - mówi zaśmiewając się z miny wychowawczyni i rechotu kolegów. Nie mogę się nadziwić, że nasze najmłodsze dziecię jest już takie duże, takie odpowiedzialne i samodzielne. Jestem matką trójki zajebistych nastolatków i jestem z nich niezmiernie dumna i nimi zachwycona. 

W czwartek mieli dzień sportu. Jeździli całą szkołą (bez przedszkola) na trzy autobusy do popularnego ośrodka sportowo-rekreacyjnego, który znajduje się jakieś 50 km od szkoły. Piąta i szósta klasa miała w programie dnia kajaki, strzelanie z łuku i ścianę wspinaczkową. Inne klasy miały inne zajęcia sportowe. Młody miał wątpliwości co do kajaków, bo nigdy wcześniej nie pływał na żadnej łódce i trochę miał pietra. Okazało się jednak, że kajaki są fajne! Fajniejsza jednak była wspinaczka. Oświadczył, że chciałby coś takiego robić w czasie wolnym. Zatem musimy się rozejrzeć, bo może znajdzie się np jakiś obóz, na który mógłby w wakacje pojechać… Strzelanie z łuku uznał za nudne. 

Młody na ściance wspinaczkowej

Młoda zabrała się za przygotowania do egzaminu z biologii, ale skarży się, że papugi sabotują jej pracę, gdyż jak tylko siądzie do książek, te dranie zaczynają latać po pokoju jak opętane i wrzeszczeć. 

Wieczorami wyprowadzamy uparcie sąsiadki psy. Czasem sąsiadka, gdy czuje się na siłach, idzie z nami na krótki spacer i sobie gadamy o dupie Maryny. Młoda pokochała ogromnego szczeniaka wielką miłością. Wiedziałam, że Trójca lubi psy i że wszyscy bardzo chcą, byśmy mieli psa, co aktualnie nie jest za bardzo możliwe, bo żadnego z nas (może z wyjątkiem Młodego) nie interesuje żadna mała głupia dziamaczka. Jak mieć psa, to psa wielkiego, a na takiego trza mieć miejsce. Jednak nie pomyślałam, że akurat Młoda tak świetnie będzie się z psem dogadywać. Niesamowite! Nawet nie wiecie jak mnie to raduje. Ja tłucze się z nim po podłodze i daje se mordę lizać, jestem po prostu wzruszona. Szuka po internecie porad treserów i zaczyna je stosować w praktyce. Działają. Pies coraz bardziej się jej słucha. Choć bywa, że musi siąść na ziemi, żeby skurczybyk jej nie udarł i zrozumiał, że jak się zatrzymuje to on też ma się zatrzymać. Z każdym dniem uczymy się więcej o naszych wypożyczanych podopiecznych, a one coraz lepiej nas poznają. 

Młody doszedł jak na razie do etapu głaskania obu psów po głowach stojąc bezpiecznie w drzwiach swego domu. Było nie było to jest postęp. Ostatnio nie miał jednak czasu na oswajanie się z psem, bo dużo ma tej nauki, a jak tylko kończył, to już koledzy na niego w sieci czekali. No udała mu się ta nowa klasa. Codziennie prawie skurczybyki razem grają - chłopaki, dziewczyny - jedna wielka gamingowa banda. Choć oni nie tylko grają w gry, ale robią sobie różne zabawy, challenge’s, gadają, opowiadają dowcipy. Internet to fantastyczna sprawa. Teraz zaczęli się też już na ferie umawiać, kto do kogo pójdzie. Któryś tam planuje zaprosić go wraz z kilkoma innymi kolegami na nocowanie. My też pewnie coś zorganizujemy, żeby jakichś ludzi poznać.  W tym tygodniu do klasy ma dołączyć dwóch nowych kolegów z Ukrainy. Młody ma nadzieję, że fajni chłopacy to będą a nie jakieś dzbany. Mówi, że będzie im pomagał, bo na pewno łatwiej będzie się im polski niż niderlandzki na początku zrozumieć. 

„nasze” psy w lesie

W minionym tygodniu pojechałam do szpitala na konsultację ze stomatologiem, ale efektów to nie przyniosło żadnych, bo się maszyna zbiesiła i nie dało się skanu zrobić. Jutro pojadę drugi raz. Może teraz ustrojstwo będzie współpracować łaskawie. 

W czwartek kolejna chemia. Ostatnia z tej serii. Kolejne będą już co tydzień. 

W ferie chcemy gdzieś pojechać, ale co tu człowiek se naplanuje w tej sytuacji, jak nie wiadomo, czy będę na chodzie w ogóle. Sąsiadka poleciła nam safari park w Holandii i już się strasznie na to napaliliśmy. Może się uda w ferie pojechać pociągiem. Alternatywą jest muzeum wojskowe i muzeum samochodów w stolicy. Młodego ciekawi też muzeum tortur, w którym byłam z Młodą w zeszłym roku. No i coś za friko w naturze też by pooglądał może, jak pogoda i zdrowie pozwoli. 

Wczoraj rozpoczęliśmy sezon grilowy. Było 20 stopni i bardzo słonecznie. Sama przyjemność posiedzieć w ogródku całą rodziną plus sąsiadka i pogadać. 

W zeszłym tygodniu odwiedziliśmy też z Młodym park w sąsiedniej gminie, gdzie kwitnie morze żonkili a pomiędzy nimi poustawiano 180 plastikowych fantazyjnie ozdobionych wiewiórek. Obejrzeliśmy, pospacerowali i nagrali nowe wideo. Miło spędzony czas. Mamy piękną wiosnę tego roku i z niej korzystamy. Gdy słońce świeci, chce się żyć i cieszyć każdym dniem, nawet jak to dzień spędzony w łóżku z ksiażką… 

























































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko