23 czerwca 2023

Letnie przygody przydomowe

Opuszczony dom

W miniony weekend Młoda zarządziła fotografowanie opuszczonego domu, którym niedługo zapewne zajmią się kopary, bo już na ogrodzeniu rozwieszono projekty nowych mieszkań.

Belgijskie domy pod strzechą od początku mnie zachwycają. Fajnie było obejrzeć sobie jeden taki z bliska. W ogrodzie zauważyłyśmy betonowe budy dla psów. Pierwszy raz coś takiego widziałam...


Gdy podeszłyśmy bliżej, zauważyłyśmy, że drzwi wejściowe ktoś sforsował, no to skorzystałyśmy z okazji... Dom miał, o dziwo, wielką piwnicę, co w Belgii raczej rzadko się zdarza spotkać. W piwnicy mieli zamontowany sejf. No ale otwarty był i pusty niestety haha.

Dziś dom jest ruiną, ale widać w nim dawne dobre czasy... Kiedyś musiało tam być przepięknie. Wszystko świetnie zaprojektowane. Podobały mi się szafy w ścianach. Nawet na schodach w połowie była szafa w ścianie. Nad schodami musiał kiedyś wisiec ogromny żyrandol, ale tylko łańcuch po nim pozostał...

Na dole był piękny salon z kominkiem. Na całości położono wykładzinę. Podobają mi się takie podwójne drzwi do salonu... W szafce nad kominkiem nie było tylnej ścianki i można było przez tę szafkę zaglądać do sąsiedniego pomieszczenia... 





Tu i ówdzie były fikuśne klamki i inne wichajstry...




korytarz na piętrze






Wykładzina w toalecie i łazience to dosyć kontrowersyjny pomysł, ale kto bogatemu zabroni... 
Na piętrze podłogi drewniane. Burżujstwo w tym kraju, gdzie drewno jest na wagę złota, bo lasów nie ma...

Poniżej zapewne pokój dziecięcy, a z niego było jeszcze przejście do małego pomieszczenia.


Tu zapewne była kiedyś sypialnia państwa domu... Tapeta w gustowny wzór... ;-)





Strych ozdobiony przez dzieciaki


A poniżej coś, co mnie zastanowiło, a mianowicie to dziwne zamknięcie. Znaczy, zamknięcie jak zamknięcie, szkopuł w tym, że było ono w dwóch pokojach wyglądających na pokoje dzieci i znajdowało się od strony korytarza, znaczy od zewnątrz, znaczy nie dawało się go z pokoju otwierać ani zamykać... 

Kolejna dziwna rzecz w tych pokojach to umywalki. Kibla na górze nie było, ale umywalki tak. Te ludzie to so.


Ta Maryja  z kafelków to dekoracja na od zewnątrz. Podobne dekoracje, niekoniecznie święte, spotyka się w belgijskich domach dosyć często.


 
Młoda zwiedzając domiszcze oznajmiła, że jakby kiedyś mogła sobie kupić dowolny dom za dowolne pieniądze, to właśnie taki by był. Dokładnie taki. Jak ja bym sobie mogła kupić dom za dowolne pieniądze to też by taki był. Może nie koniecznie ze sianem na dachu, ale w środku dokładnie taki z tymi szafami w ścianach i wielkim żyrandolem nad schodami. Tylko łazienka była by wielka z wanną na środku.  I miałby taki wielki ogród a w nim drzewa owocowe, krzaki i wielkie rośliny, by kury i króliki miały gdzie się chować.  Pilnowały by tego ze dwa wielkie psy...

Dobrze sobie tak czasem puścić wodze fantazji...

A poniżej projekt nowych mieszkań, wiszący na ogrodzeniu z informacją, że można już się w kolejce do kupowania ustawiać. I czar od razu pryska...



Polowanie na robale

Innego dnia wypadłyśmy z Młodą z aparatami na pole za własnym domem, bo Młoda ogłosiła polowanie na robale.  Udało mi się ciekawe obiekty zdybać na różnych roślinach.







Tego ostatniego nagrałam, jak zażerał oset. Musiał być bardzo głodny. Ten owad nazywa się chyba zgrzytnica, o ile mnie dobrze google informuje. Nie jestem jeszcze wielkim owadologiem, ale uczę się powoli i kiedyś będę.



Byłam w Mechelen na tej rozmowie kwalifikacyjnej. 

Romowa bardzo mi się podobała, bo dużo rzeczy się dowiedziałam na temat biblioteki więziennej, co mnie wielce satysfakcjonuje. Większość pewnie tego nie zrozumie, ale dla mnie takie rozmowy to źródło informacji o świecie i są fajne same w sobie, nawet jak nie przynoszą korzyści w postaci nowej pracy. Pogadaliśmy, pochichraliśmy się, no bo jaa nie potrafię się poważnie zachowywać za długo i wcześniej czy później powiem coś śmiesznego. Bo mogę. A trójka, która mnie przesłuchiwała też niczego sobie poczucie humoru i to oni zaczęli... 
W końcu jedna babka oświadczyła, co najstępuje: "mam przeczucie, że praca w bibliotece więziennej nie jest dla ciebie... Sorry nie potrafię tego wyjaśnić, ale tak czuję...". 

No swój człowiek! Ja wiem, co ona chciała powiedzieć i rozumiem, a nawet się z nią zgadzam w 100% po tej rozmowie i po tym co sama wcześniej czułam, ale ja też nie potrafię wyjaśnić dlaczego... Rozmowa pod względem technicznym przebiegła pomyślnie i udzieliłam - moim zdaniem - mniej lub bardziej właściwych odpwiedzi na zadane pytania, ale ONA CZUJE, ŻE TO NIE JEST PRACA DLA MNIE! 
Zapytała, czy interesowała by mnie inna praca, bo przypadkiem szukają też kogoś do biblioteki publicznej, ale nie do pracy z klietem tylko z książkami... Zapisała, żeby mnie interesowała i powiedziała, że zadzwonią po niedzieli z decyzją... Czy ta ich druga praca jest dla mnie to też nie wiem, bo ona coś o magazynie mówiła, jeżdżeniu rowerem pomiędzy dwoma miejscami i takie tam... 

Dowiedziałam się, że pracuje u nich na umowę ponad 20 ludzi plus jeszcze więcej wolonatriuszy, no bo to duża biblioteka. Znajoma jest tam wolontariuszem, to jak coś, mogę zasięgnąć języka, ale poczekam na ten telefon...

W kwestii więzienia dowiedziałam się, że więzienie ogólnie cierpi na braki personelu, co nie ułatwia im pracy ani bezpieczeństwa, a bez wątpienia powoduje dużo stresu i czyni pracę cięższą niż normalnie.

No i wszędzie ten sam problem. Wszędzie brakuje ludzi do ciężkiej roboty. Brakuje setek tysięcy sprzątaczek, dziesiątek tysięcy nauczycieli, kierowców autobusów i konduktorów w pociągach, nauczycieli, lekarzy, pielegniarzy, dentystów, policjantów, kierowców ciężarówek, listonoszy, robotników w fabrykach, na budowach, bo dziś każdy szuka roboty lżejszej niż spanie. Do Belgii każdego roku przybywa tysiące ludzi, ale robić nie ma komu... Za to każdy chce mieć dach nad głową, żryć, leczyć się,  gówniaka do szkoły wysłać... Trza tej chołoty pilnować, bo w dupach się temu przewraca i każdy ma tylko dziś żądania i oczekiwania, ale samemu nic nigdzie nikomu. W Belgii nikt już nie chce pracować w policji, nikt nie chce być konduktorem w pociągu ani kierowcą autobusu, bo jest cholernie niebezpiecznie. 

Coraz bardziej gównianie się robi na świecie. Chociaż ciągle jeszcze tutaj żyje nam się pierdyliard razy lepiej niż żyło by się nam w Polszy. Tego to sobie dzisiaj nawet wyobrazić nie potrafię. To była by raczej dość smutna tragedia...

Mechelen jest ciągle piękne. Małżonek powiedział, że jakbym dostała tam pracę, a Najstarszej szef nie przedłużył by umowy, to zabieramy się za szukanie domu w okolicach Mechelen i coraz bardziej ta myśl zaczyna mi się podobać... Tak dawno się nie przeprowadzaliśmy... haha. Ale wiecie co, tak serio to zostawiła bym ten dom i to miejsce bez większych sentymentów, choć dobrze nam się tu mieszka. Bo fajnie by było pomieszkać znowu gdzie indziej... A drugą kwestią jest stan tego naszego domu. Po 10 latach zaczyna się wszystko sypać, a właściciel, co by o nim dobrego nie powiedzieć, nie specjalnie kwapi się do sensownych remontów i napraw. O wszystko trzeba po 5 razy się dopominać i przypominać, i prosić, a jak już coś robi to prowizorka, podklejanie, łatanie, podpieranie kijami... 
Gdyby to był ktoś obcy, to  byśmy wszystko przez urząd albo i przez sąd załatwili w mig i nikt by łaski nie robił, ale żyje się z tymi ludźmi jak z rodziną, a w takiej sytuacji to najgorszy układ z możliwych, bo to ludzie bardzo dobrzy, tylko żyją trochę mentalnie w innej epoce i gdzieś ciężko im zauważyć, że dziś trochę inaczej świat funkcjonuje niż w latach 60-tych.




W minionym tygodniu byłam też raz w pracy... Jak mówiłam, noszę się z zamiarem częściowego powrotu do pracy. Zapytałam już w swoim biurze i konsultantka mówi, że nie ma problemu, tylko muszę przynieśc dokument od swojego lekarza, na którym będzie napisane, ile godzin mogę pracować i mogę np 8 albo 4 godziny w tygdniu zacząć.Czekając na rozmowę kwalifikacjuną i jej efekt (no bo jakbym tak dostała przez przypadek pracę, to nie będę się wydurniać z zaczynaniem aktualnej) postanowiłam pójść do znajomych na spokojnie sprawdzić, czy serio jestem w stanie pracować przez 4 godziny... Przepracowałam 3 i pół i dało mi to w dupę, mimo że się nie spieszyłam. No i teraz nie wiem, czy to dlatego, że miałam tak długą przerwę (no bo w domu to jednak się opierniczam ze sprzątaniem), czy to dlatego, że pogoda była ciężka (parówa i burze po upalnych dniach), czy też zwyczajnie to moje cholerne ciało jest do niczego...? 
Zmęczenie było okropne do tego ból kolan i pleców. Na drugi dzień rano znowu bolały mnie kolana przy schodzeniu ze schodów, a już było dobrze. Z wielkim bólem rano otwierałam i zamykałam dłonie, a już nie odczuwałam żadnych dolegliwości... 
Kurde, nie wiem, co myśleć. Boję się, że to już tak będzie, że się nigdy całkiem nie naprawi... 

I od razu myśl, a co jak dostanę jakąś pracę nową i nie dam rady też jej wykonywać normalnie? No i denerwuję się tym i dołuję trochę...

Dziewczyny myślą już o wyjeździe, już robią listy rzeczy do spakowania, a ja nie mam odwagi o tym myśleć. Już zostało mniej jak miesiąc do potencjalnego wyjazdu, ale ja się boję, że znowu się nie uda, jak wszystkimi innymi razami, kiedy zaplanowaliśmy jakiś wyjazd. O ile, gdy byłam przemęczona, obsesyjnie myślałam o wakacjach, o tym gdzie chciałabym pojechać i co tam robić, tak teraz mnie to nie obchodzi. Nie czuję bluesa w ogóle. Nie mam ochoty na żaden wyjazd. Za długo już siedzę na tym wolnym i za długo gównianie się czuję. Za wiele niepewności się zebrało. 

Mam nadzieję, że jak bliżej tej wycieczki będzie, to się ogarnę i zmobilizuję, by przynajmnej się spakować jakoś i plan jakiś zrobić oraz ewentualne rezerwacje... Póki co kupiłam bilety na pociąg. 

Młody w przyszłym tygodniu skończy szkołę. Myślę, że powinno się to jakoś uczcić, ale też mi się nie chce o tym myśleć... Jakaś taka nijaka się zrobiłam i co raz się na tym łapię, że życie mnie już wcale nie bawi ani nie satysfakcjonuje. Jedyne co mnie jeszcze wciąga to fotografowanie natury i temu podobnych rzeczym bo to mi o tym durnym życiu pozwala zapomnieć. Często też skroluję beznamiętnie instagrama, oglądając tam te różne filmiki i obrazki przyrodnicze, różnych zabawnych ludzi, byle tylko nie musieć żyć swoim życiem.

Są dni, w których słońce świeci i świat jest pełen kolorów, ale są też takie puste i do niczego... Dziś jest taki do niczego. Żyję, bo muszę... Może jutro będzie słoneczny...











7 komentarzy:

  1. Szkoda tego domu, rozumiem, że ludzie pewnie szukają nowych i z wygodami, ale mimo wszystko! A te detale, to gratka dla zbieraczy staroci, nie mogłaś czegoś odkręcić?
    Może te klamki zewnętrzne to dla niegrzecznych dzieci, albo jakaś mroczna tajemnica za tym sie kryje...
    Pogoda ostatnio była taka, że na spacerze człowiek się męczył, a co dopiero w robocie...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogoda nadal jest taka, przynajmiej u nas, że od siedzenia się człowiek męczy...
      Co do domu, to ja mam podejrzenia, że właściciele pomarli albo wyjechali gdzieś za wielką wodę i teren przeszedł na gminę albo go odkupili... Pobawiłam się w detektywa... W domu wisiał kalendarz wywozu śmieci sprzed kilku lat i notatki robione reką osoby starszej dotyczące nota bene m.in. nabożeństw w różnych kościołach. Gdy wyguglowałam nazwisko, które tam widniało na drzwiach, google pokazało, że człowiek o takich danych w tej miejscowości zmarł nagle... To oczywiście tylko spekulacje i gdybania... Wcześniej pokazywałam tu chyba zamek i jego właściciele np mieszkają w Ameryce Południowej i mają zasadniczo wywalone, co się z zamkiem dzieje... Ostatni tutejszy potomek był burmistrzem i zmarł jakiś czas temu, a zamkiem zajmuje się facet urodzony tam, którego rodzice i dziadkowie należeli do służby... Historie tutejszych zamków czy bogatych domów często są do tych podobne, co mi się w głowie czasem nie może pomieścić, że ktoś zostawi sobie ot tak taki zamek i zapomina, że go ma... Parę lat temu zburzono piękne zamczysko, które było w pełni wyposażone i stało ;latami puste, bo jakiś baron wyjechał i tyle go widzieli... Zamek był atrakcją dla poszukiwczy przygód i miłośników urbexów (opuszczonych miejsc). Każdy mógł tam wejść połazić po prawdziwym zamku. W pewnym momencie tak zniszczał, że zaczął być śmiertelną pułapką i pańswto go wyburzyło... Młoda mnie pouczyła, że z urbexów nie zabiera się niczego - takie niepisane prawo, bo miałam takie nieczyste myśli, ale człowiek uczy się przez całe życie, także od włąsnych dzieci...

      Usuń
  2. Hej, podpisuję się pod notką Jotki, aż się chce taki piękny dom wyremontować, albo przynajmniej odkręcic te klamki i zabrać niektóre ładne rzeczy np. kafelkowy obraz ,bo to przecież i tak pójdzie w gruz.Współczuję tego g..nianego nastroju i samopoczucia i życzę wiecej słonecznych dni.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obrazek mi się nie podobał, ale o klamkach pomyślałam, tylko po co mi to... Jedno, co naprawdę bym stamtąd chciała mieć to ogromniaste (na całe szerokie i długie drzwi) lustro. Chyba niezbyt stare i doskonałej jakości, ale chyba cholercia przyklejone do drzwi było, więc by z drzwiami trza wziąć haha.

      Usuń
  3. jestem zaskoczona, że taki wyglądający na w miarę nowoczesny dom ma taki dach !!! no i, że idzie do zburzenia bo ja bym też w takim chętnie zamieszkała :D

    Zamki w dziecięcych pokojach mnie nie dziwią ale takie wewnątrz bo od zewnątrz to faktycznie trąci lekko niebezpieczną psychozą :D

    A ja mam power i nie mam odpukać zniżek żadnych i się właśnie wybieram na drugie wakacje. A po wakacjach muszę sie postarać o sanatorium :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To nie jest nowoczesny dom. Ale to pokrycie dachu jest tutaj popularne - w okolicy stoi kilka takich domów... W sumie, jak tak o tym piszę, to mnie nachodzi głębiej poszperać w temacie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może nie jest w Waszych standardach u nas byłby marzeniem wielu ;)

      Ale taki dach niezbyt bezpieczny jeśli o pożar chodzi

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima