12 lipca 2024

Drugi tydzień wakacji, a tu nadal zębowo i deszczowo

 Ten tydzień nadal patronowała Zębowa Wróżka i deszcz, ale była też dzika burza dla odmiany 😒

Najstarsza miała to wynerwianie zęba...

Pojechałyśmy do stolicy autobusem, bo nie byłam tam dawno i nie wiem, ile objazdów aktualnie jest po drodze, więc wolałam zdać się na doświadczonego kierowcę, gdyż szukanie objazdów na skuterze jest stresujące. Trzeba wam wiedzieć, że w tym kraju roboty drogowe to jest nasz chleb powszedni. Gdziebyś swojego pojazdu nie skierował i tak na pewno trafisz na co najmniej jeden objazd, a bywa że objazd trzeba objechać, bo na ten przykład akurat jakiś festyn jest po drodze albo targ, o którym wytyczający objazd nie wiedzieli albo wiedzili tylko mieli w dupie. Objazdy zazwyczaj bardzo dobrze są oznakowane i łatwo to śledzić, ale czym innym jest naginanie 5 kilometrów dalej autem, a czym innym rowerem czy skuterem... szczególnie jak pogoda nie pewna, jak w tym roku.

W mejlu ze szpitala zawarto mapkę okolicy z wytyczoną ścieżką dla pieszych. Szpital Uniwersytecki to bowiem kilka sporych budynków. My miałyśmy znaleść się w budynku K. Droga była łatwa i też świetnie oznakowana. Na tych paru metrach chyba z 5 drogowskazów stało. Po przekroczeniu drzwi zobaczyłyśmy również tabliczkę ze strzałką, która w kilku językach informowała, że trzeba się zarejestrować w maszynie wskazanej strzałką. Najstrasza wtyknęła swój plastik i potwierdziła wszystkie pytania podstawowe. Wtedy komputer pokazał na ekranie, że trzeba się udać do "poczekalni na dole". Bardzo śmieszne. Zwykle podają poczekalnię A, B, czy tam G A tu:  NA DOLE! Byłyśmy na dole, w sensie na parterze, bo nie mijałyśmy żadnych schodów, ale czy to o to "na dole" chodzi, czy też badziej na dole, bo w końcu korytarza jakieś schody do piwnicy majaczyły. Na szczęście było tam też okienko, a w nim jakaś pani.... 



Jednak to bardziej na dole było. Poszłyśmy zatem do piwnicy, a tam znowu nie napisali, czy te krzesła i kanapy to TA poczekalnia, czy trzeba iść dalej, ale drzwi w końcu korytarza wydawały się być używane tylko przez ludzi w mundurkach szpitalnych, przeto usiadłyśmy na krzesełkach i czekałyśmy...

 Z dziesięciominutowy opóźnieniem zawołano Najstarszą. Mogłam wejść z nią do towarzystwa, gdzie wskazano mi krzesełko w rogu sali pod oknem, "bym nie stała w drodze". Dobrze, że z nią weszłam, bo zabieg wynerwiania trwał blisko 2 godziny, czego się nie spodziewałam i pewnie bym umierała z niepokoju na korytarzu zostawszy. A tak to se skrolowałam instagrama, a pani grzebała Najstarszej w paszczy. Sala była wielka, podzielona niskimi ściankami na kilka minigabinetów, gdzie w każdym jakiś zębowróżek się uwijał. Pani powiedziała na pożegnanie, że jeszcze nie skończyła i że na dokończenie, które około godziny liczyć trzeba, mamy się umówić na górze w okienku. Najstarsza zapłaciła ponad 100€ i dostała termin na koniec lipca. 

Ja odwiedziłam dentystkę, która załatała mi jakiś malutki ubytek i zaleciła przyjś do kontroli za 3 miesiące. Nie wiem, dlaczego mam co 3 miesiące chodzić do dentysty, skoro normalnie zalacają co pół roku. Może to z powodu wieku, a może z powodu raka. Nic to, za chwilę poszukam jakiegoś fajnego terminu na koniec października, skoro mówią, że tak trzeba... 

Akurat trafiłam na cotygodniowy targ w centrum wioski, to se popatrzyłam na stoiska, ale nie było nic ciekawego. W Belgii bowiem tak samo jak w PL w każdej gminie odbywają się co tydzień targi. U nas jest w środę. Są stoiska z ubraniami, butami, kwiatami, sadzonkami, kramy rybne, waflowe, piekarnicze, mięsne i diabli wiedzą, co jeszcze. Taki targ jest oczywiście okazją do spotkania się ze znajomymi i poplotkowania. Przyciąga w dużej mierze wszystkich okolicznych emerytów. Całe centrum jest zamknięte (i wtedy jest oczywiście wyznaczony objazd i nawet autobusy jeżdżą w tym dniu inną trasą). Knajpy ustawiają stoliki na zewnątrz i ludzie mogą posiedzieć przy piwku czy kawusi i poplotkować z kumoszkami. Czasem odbywają się też jakieś występy lokalnych artystów. Muzykanci siedzieli akurat koło knajpki przy stoliku, na którym spoczywały ich instrumenty. Nie chciało mi się czekać, aż znowu będą maszerować i grać. Widziałam to już kilka razy, to i nie nowina.


Odwiedziłam też z Młodym jego ortodontkę. Powiedziała, że następnym razem już wyjmie to żelastwo rozsuwające szczękę i założy bloczki na górne zęby. Zleciła sekretarce umówić go na wrzesień, ale wszystkie wrześniowe terminy okazały się zajęte, więc dostał na październik. Poprosiłam też o pierwszą kosultację dla Najstarszej. Ta otrzymała termin na następne wakacje. Rok oczekiwania na ortodobntę to trochę dłużej, niż było parę lat temu, ale i tak chyba ciągle lepiej niż w Polsce. Koleżanka pracująca tam w branży dentystycznej, poinformowała mnie jakiś czas temu, że u nich i 8 lat się czeka... 



W tym tygodniu Młody poczynił kolejny krok w stronę dorosłości, czyli otwarł swoje pierwsze konto bankowe. Rachunek jest przyporządkowany do rachunku taty i do osiemnastki Młodego tata będzie miał w nie wgląd. Sporo się zmieniło od czasu, gdy dziewczynom otwieraliśmy konta. Wtedy wszystko jeszcze się na papierach wypisywało i podpisywało, a dziś Młody po prostu musiał aplikację bankową na telefonie sobie zainstalować, po czym urzędniczka poprowadziła panów przez te wszystkie skanowania kodów, klikania i zatwierdzania. Sama też to i owo zakliknęła na komputerze i już gotowe. Karta przyjdzie pocztą za jakiś czas i kolejne kieszonkowe Młody będzie mógł już elektronicznie wydawać.

Tymczasem Duża Siostra co raz to przekonuje się, że uznanie niepełnosprawności ma różne przywileje. W tym tygdoniu dostałam mejl, że należą jej się darmowe przejazdy autobusowe przez najbliższe 60 miesięcy. List przyszedł na mój adres, bo jak korzystała ze szkolnego abonamentu, to mój e-mail był podany, by mi było łatwiej opłat pilnować. Zapłaciła 7 euro za nową kartę, bo stara nie dawno straciła ważność i za parę dni powinni jej ją przysłać pocztą. Może też korzystać z aplikacji w telefonie. Wystarczy tylko wpisać dane z karty do apki. 

Nie dawno zamówiła sobie własną kartę do Blue Bike'ów, by z "niebieskich rowerów" w każdym mieście móc korzystać nawet ze znajomymi (wcześniej korzystała z mojej karty, ale na każdą tylko dwa rowery można pożyczyć), gdy dokądś zasuwa pociągiem, ale teraz myślę, że rowery pójdą w zapomnienie, skoro będzie mogła za friko miejskimi autobusami się przemieszczać. Muszę rzec, że dla niej to będzie na prawdę wielkie ułatwienie i bezpieczeństwo. Lubi chodzić, lubi rowerować, ale po pierwsze nie jest to dla niej łatwe, a po drugie nie jest bezpieczne ze względu na dyspraksję. No wiecie, to wjeżdżanie w słupy, połamane nosy i takie tam... No i autobusem jednak w deszczową pogodę to jednak pierdyliard razy lepiej, szczególnie w jej przypadku, bo deszcz przeciez powoduje u niej okropny ból. Na pociągi nie ma przewidzianych zniżek, ale do 25 roku życia i tak płaci tylko połowę. Zresztą w weekendy to każdy tu przecież jeździ za 50%. 

Pogoda w tym tygodniu dała popis. W ten dzień, w który byłyśmy z Najstarszą w Brukseli wszystkie aplikacje pogodowe ostrzegały, że wprowadzają kod pomarańczowy, bo ma piździć, lać wiadrmi wody i wielkimi kulkami lodu ciskać. Miałyśmy nadzieję, że nie spotkamy się z tymi wątpliwymi atrakcjami na przystanku autobusowym ani w drodze z niego. I zaiste udało nam się suchą nogą do domu wrócić. Spoglądając na niebo i porównując obserwacje z wytycznymi godzinowymi pogodowych aplikacji Młodzież nawet zaczęła ubolewać, że pewnie przeszło bokiem i nie będzie można poleżeć w hamaku werandzie słuchjąc deszczu czy gradu stukającego w dach, co Młoda uwielbia robić, bo ją to bardzo relaksuje. Układałyśmy zatem dalej nasze puzzle... W końcu jednak Najstarsza zauważyła, że chyba jednak coś z tego będzie, bo wielka gradowa chmura zbliża się w naszą stronę. Gradowe chmury są wszak bardzo charakterystyczne - taki specyficzny odcień granatowego fioletu. Nagle zaczęło wiać. Sekundę później wiało tak, że zdawało się, że odlecimy zaraz do Krainy Oz. Jak żyję tu 11 lat, tak nie widziałam takiego wichru. O czilowanku w werandzie można było zapomnieć, bo wiatr był taki, że deszcz padał poziomo, przelatując przez całą werandę i waląc mocno w drzwi. Zalało nam kalosze. Zalało kurze żarcie. Hamak trzeba było potem wirować. Dach przeciekał we wszystkich miejscach i nawet Najstasrzej na łóżko nalało. Jaja jak berety. Kury przewidziały co się święci i przezornie razem z kogutem za wszasu poszły do szopy, gdzie ukryły sie w kurniku. Normalnie się nie chowają przed deszcze do szopy, tylko pod tuje albo pod swoją mini werandę. To jednak mądre bestyjki. Po burzy wyszliśmy zobaczyć, czy szkód nie poczyniło, ale niczego specjalnego nie zoczyliśmy. Kwiatki tylko wywaliło i przylizało do ziemi, no i jakieś graty sąsiadowe porozwalało wszędzie. 

Dopiero wczoraj jadąc z Najstarszą do pobliskiego miasteczka zauważyłam, że u nas mimo tego szaleństwa to jednak pikuś był.. Wcześniej jeździliśmy w innych kierunkach i tam też nic specjalnego nie zanotowaliśmy, co znaczy, że znaleźliśmy się akurat tuż za granicą armagedonu jaki się nieopodal nas rozegrać musiał.

Kurde, panie, jechałyśmy ścieżką rowerową, a tam dziesiątki drzew wyrwanych z korzeniami albo połamanych. Dalej w miasteczku to samo. Prawie przy każdym domu, gdzie tylko znajdowało sie jakieś wyższe drzewo, zostało wyrwana, złamane albo przynajmnej porządnie obtargane z gałęzi. Połamane ogrodzenia, zerwane lub potłuczone zawalonym drzewem dachy. Tu i ówdzie powiewały jeszcze policyjne taśmy zabraniające wejścia na dany teren, czy ścieżkę. Wszedzie uwijali się ludzie z piłami, taczkami, czy innymi maszynami, a i kilka wozów strażackich widziałyśmy. Usuwanie szkód toczyło się pełną parą.

Przez dłuższą chwilę nie mogłam też rozkminić, co jest nie tak z drzewami. Dziwne mi się wydawały, ale nie mogłam ustalić, co jest powodem tej dziwności. Dopiero pod sklep stojąc i z bliska na małe drzewko patrząć skonstatowałam, że na czubku ono ma tylko ogonki, a reszta liści jest cała podziurowana i obstrzępiona. Grad wszystko popsuł. Zastanawiam się, jaki to wpływ będzie miało na sady i uprawy. Zatrzymałam się, by spojrzeć z bliska na kukurydzę, buraki, ziemniaki i kapustę rosnące na polach ciągnących się wzdłuż ścieżki rowerowej. Powiem wam, że niebogato się to przedstawia. Wszystko poszatkowane i/lub połamane. Szkody na pewno ogromne. 

ściezka rowerowa

ścieżka rowerowa

ścieżka rowerowa

drzewo wywaliło się na dom

nie dawno podziwiałyśmy z Młodą tę choinkę,
która znajdowała się naprzeciw sklepu ogrodniczego

dach wywiało

ścieżka rowerowa

"dziwne" drzewa z potarganymi liśćmi

postrzępiona i położona kukurydza

gradowe kulki w naszym ogrodzie 

u nas w gminie


Wczoraj było nawet słonecznie i do 25 stopni termometry wuciągały, a dziś znowu lało jak z cebra przez pół dnia, a straż kursowała na sygnałach. Żeby było fajniej termometry pokazywały dziś przed południem raptem 15 stopni, a niektórzy ludzie na wsi w grubych kurtkach maszerowali. Na przyszły tydzień prognozują znowu trochę lata. Pożyjemy zobaczymy...





Nie mogę nigdzie pojechać na zwiedzanie czy czilowanie... znaczy móc to mogę, ale nie uśmiecha mi się w taką pogodę. W dużej mierze przeto na kanapie przesiaduję i patrzę w ekran... Te wizyty tu i tam mi nie pomagają w wejściu w stan wakacyjny, bo prawie że każdego dnia coś stoi zaplanowane, a pomiędzy tym trzeba przecież jakoś posprzątać, wyprać, ugotować, ogarnąć świnie, kury... O nienormalnym zmęczeniu już nawet nie chce się wspominać.... Jak tylko coś więcej mam do roboty, to o 17-tej ledwie się na nogach trzymam, a oczy niemal zapałkami muszę podstawiać, by nie zasnąć na stojąco czy siedząco. 

Znajoma zachęca do wspólnego ćwiczenia. Bardzo bym chciała, ale babki łączą się o dopiero o dwudziestej, a wtedy to ja już wykąpana w piżamie próbuję czytać książkę i nie zasnąć od razu. 

Z nowości w kwestii dolegliwości pojawił się ból pięty i dolnej części łydki. Doktor Google mówi, że to stan zapalny, czyli nic nowego, a tylko w nowym miejscu. Jak pójdę po kolejny zastrzyk, powiem doktorce by zapisała to w karcie medycznej, w razie jakby kiedy było do czegoś potrzebne. Już się przestałam przejmować tymi drobnymi bólami w różnych częściach ciała. To wszystko przecież tylko skutki uboczne rakoterapii. Nie ma sensu się kopać z koniem. Trzeba się powoli zacząć przyzwyczajać do nowej chujowszej wersji mojego ciała. Dobrze, że umysł choć jeszcze jako tako działa. Może nie jest, to co było przed rakiem, ale też nie jest już to co było krótko po chemii. Powoli do przodu. Byle tylko nie nogami.

Dwa dni układałam z Młodzieżą puzzle z elfką. Co oznacza, że oto jeden punkt moich wakacyjnych planów zaczął się realizować: "będę układać puzzle".

 Mamy jeszcze kilka innych puzzli na 1000 sztuk i 2 pudełka z 3 tysiącmi kawałków. Puzzle to jest cholerny nałóg. Jak raz wysypiecz to pieroństwo z pudełka to od razu cały dzień albo i kilka masz z głowy, bo nie można przestać szukać właściwych kawałków. Teraz też były takie momenty, że wybierałyśmy się gdzieś z Młodą, ale ja czekając aż ona wymyje zęby, przystanęłam przy biurku, by tylko popatrzeć, czy coś nie rzuci się w oczy... Wtedy przyszła ona z umytymi zębami i od razu porwała jakiś puzel i wcisnęła na właściwe miejsce. Tak nie może być! Ja też musiałam znaleźć jeden puzel. Pół godziny później Młoda zapytała, czy w końcu idziemy. Odrzełam, że tak, jak tylko jeszcze jeden znajdę... Chwilę późnej ja spytałam, czy już idziemy.... A wieczorem, gdy już nigdzie nie trzeba było iść, z kolei już nie wiedziałam, jak mam siedzieć, a może stać, bo wszystko mnie już bolało, a oczy zachodziły mgłą, ale i tak tkwiłyśmy uparcie przy stole. Chwilami stojąc, chwilami siedząc na stole, chwilami siedząc na fotelu. Puzzle to zło! Ale przyjemne i satysfakcjonujące. Dobrze jest mieć zapas puzzli w takie ponure lato. Puzzle z Elfką się udały, bo ani jednego nie brakowało. To jest zawsze ryzyko z puzzlami z drugiej ręki, ale tym większa frajda, gdy nie wiesz, czy wszystkie kawałki są...

zawsze zaczynamy od ramki

można iść do Actiona po ramkę i wieszać w salonie


Przeczytałam też kolejną książkę rozpoczynając w ten sposób realizajcę kolejnego punktu wakacyjnego planu: przeczytam trochę książek. "Inne umysły. Ośmiornice i prapoczątki świadomości" P. Godfrey-Smith. Książka nie spełniła moich oczekiwań. Patrząc na tytuł, spodziewałam się więcej ciekawostek o ośmiornicach i innych zwierzętach, ale książka okazała się być filozoficznymi rozważaniami na temat ewolucji mózgu. Nie specjalnie to do mnie przemawiało, choć nie mogę rzec, że było do bani. To jednak nie to, na co miałam ochotę. 


W tym tygodniu dotarły do mnie z PL 4 nowe książki i dołączyły do mojej wakacyjnej półki. Na kupce siedzi na razie 5 książek po niderlandzku i 5 po polsku. W tym 2 kryminały mojego ulubionego flamandzkiego autora, jeden nieznanego mi pisarza, 2 książki z kategorii wychowanie dzieci.  Jedna o stawianiu granic, a druga o przemocy (hejcie) wśród dzieci. Wszystkie 5 sztuk z Kringloopa za kilka euro. Z nowo zakupionych 3 jest w temacie okołorakowym, jedna w temacie autyzmu i ten nieszczęsny Wietnam z poprzedniego zakupu, który to wolumin lekko mnie przeraził swoją objętością. Małżonek powiedział, że kupi to w ebooku, bo też chce przeczytać, ale takiej cegły nie da się trzymać w łapach, uważa. Nie wiem, czy to przeczytam, ale skoro Stalina przeczytałam to może i temu dam rady. Zależy, jak się będzie czytało...


Od czasu do czasu męczę też oczy szukaniem wyrazów. Lubię ten rodzaj łamigłówek.


W niektóre dni towarzyszę Młodej w odwiedzinach u zwierzaków, które dogląda. Lubię bowiem pieszczochać królika. Przekochane to swtworzenie jest. Ubaw mamy też z kurami, bo jednej się ubzdurało, że zrobi sobie gniazdo w króliczej klatce. Królik mieszka w szopie, gdzie ma klatkę wyłożoną sianem, wodę do picia i suchą karmę. Klatka służy jako sypialnio-jadalnia. Poza tym może ganiać po całej szopie. Młoda go wypuszcza na ogród, by sobie pobiegał i pilnuje około godziny, ale potem zagania do szopy z obawy przed latającymi drapieżnikami i z powodu jego chęci buszowania u kur i jedzenia ich żarcia, co nie jest zdrowe ani bezpieczne dla królików. Pilnuje też by kury nie wchodziły wtedy do szopy. Jedna jednakże jest bardzo uparta. Ja siadam zazwyczaj w drzwiach, gdy idę z Młodą, i ta cholerna kura pcha się ze wszystkich stron. Łapie to, biorę na kolana, głaskam i wypuszczam, a to dawaj z powrotem w stronę drzwi i pcha się jak wariatka. Gdy jej pozwolić wejść, ta od razu hop na półkę, gdzie stoi klatka i dawaj robić gniazdo. Co za Kryśka!

Nie długo Młodej przybędzie podopiecznych i to cała gromada, bo znajomi tych znajomych, którzy trochę i naszymi znajomymi są, też poprosili Młodą o petsitting. Oni mają rasowego kocura, 2 króliki, świnki morskie i mnóstwo roślin w domu do podlewania. Młoda będzie mieć teraz pełne ręce roboty. No i obawiam się, że na czas, kiedy jej kumple przyjadą i który zamierza z nimi spędzać w innych częściach Belgii to ja i Najstarsza pewnie będziemy zmuszone ogarniać cały ten zwierzyniec. Nie powiem, by mi to przeszkadzało, bo to całkiem przyjemne zajęcie.



Znaleźliśmy już imiona dla dwóch naszych coraz szybciej rosnących malców. Najbardziej łobuzerski pomarańczowy kurczak dostał imię Chica. Chica to jeden z animatroników z FNAFa. Nie wiemy, czy Chica jest dziewczyną. Raczej obstawiamy, że to szalony kogucik. Jednak Chicka może być i chłopakiem, a nic nikomu do tego. Chicka pokazał już że umie wskakiwać na drugi szczebel drabiny. Jest Kozak.

Czarno-żółty kurczak to od teraz Riko. Pamiętacie pingwiny z Madagaskaru? No to ten Riko. 

Brązowawy ciągle nazywany jest Bożenką na cześć naszej kochanej Bożenki i niewykluczone, że już Bożenką, Benią, Benitką lub Beniem pozostanie. Biały jest na razie Białym i czasem Puszkiem, ale to jeszcze nie to...

Chicka zaglądający przez okno do kuchni po wskoczeniu na plastikową kurę

4 komentarze:

  1. Śmieszne te kurczaki 😉
    U nas jak nie ekstremalne upały, to burze, a na Słowacji zeszła lawina błotna, wiele osób ucierpiało.
    Kończymy pobyt w górach.
    Zdrówka dla całej rodziny 👍
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój Ojciec mnie czasem wkurza podsyłając mi przez FB zdjęcia swojego termometru pokazującego wysokie temperatury, ale o burzach na Podkarpaciu też cos wspominał, choć tamtą okolicę (odpukać) omijają, co i kumple Młodej potwierdzają.
      Ja ciągle czekam na lepszą pogodę utrzymującą się przez kilka dni, by gdzieś wybyć, więc trochę zazdraszczam Wam gór.

      Usuń
  2. przesympatyczny wpis, fajnie,że tyle ubawu macie ze zwierzaków(oprócz tyle zachodu wokół nich) i podziwiam umiejętność układania puzzli 3000!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. CZasem te puchate, pierzaste i włochate maluchy są wkurzające, ale ogólnie radość ogromna z ich posiadania w rodzinie i po znajomych :-)

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima