6 lipca 2024

Pierwszy tydzień wakacyjny za nami. Szału nie ma

 Moje postanowienia co do intensywnego odpoczywania znowu się nie zrealizowały, bo realia na to nie pozwalają...

pokrzywy we wannie na pastwisku


Samopoczucie minionego tygodnia oceniam na 2/10 i to tylko dlatego, że kilka momentów było pozytywnych, co znacznie poprawiło ogólną statystykę. Innymi słowy przez większość dni towarzyszyły mi ponure i BARDZO ponure myśli, czyli dosyć mocny (miejmy nadzieję, chwilowy) stan depresyjny, z którym nijak nie mogłam sobie poradzić. Zmęczenie, osłabienie, brak chęci do wstawania z łóżka i opuszczania domu, zero entuzjazmu i różne mniej lub bardziej gówniane myśli... Chujnia z grzybnią. 

Pogoda jesienna tę sytuację znacznie pogarsza, a może nawet to pogoda jest tego stanu przyczyną. No slitujcie się, żeby w lipcu trzeba było ciągle w kurtce chodzić...!!! 

Wczoraj nawet chwilę słońce świeciło, więc wydarłam hamak spod werandy na środek podwórka, w samo centrum słonecznego miejsca i czilowałam się na nim okutana w długie dresy, grubą bluzę i KOC! No zajebioza po prostu. 17 (słownie: siedemnaście) stopni w lipcu, poprzedzoych podobnymi lub gorszymi temperaturami mnie w najmniejszym stopniu nie zadowala.  Te parę cieplejszych letnich dni to chyba tylko na udry zapodali... A teraz nocami po 11 stopni. 

No oczywiście, że nadal prawie codziennie pada. Dobrze, że tę suszarkę elektryczną kupiliśmy, to choć pranie mnie nie wkurza, bo teraz mogę te sterty ręczników, pościeli i ubrań łatwo wysuszyć bez czekania na łaskę matki natury.

Miałam taki niecny plan, że wsiądę sama czy z Młodymi w pociąg i pojedziemy na plażę albo do jakiejść turystycznej mieściny, albo skuterem popyrkamy do jakiegos bolszego parku, jak sobie Młody wymarzył, ale DUPA BLADA. Nic nie zaplanuje w taką chujną pogodę. Nie chce się więc nawet o tym myśleć. 


Do tego znowu mamy pełno różnych wizyt naplanowane. 

Początek lipca patronuje Zębowa Wróżka. 

Prawie wszyscy mają spotkania z dentystą.No bo tak żem naplanowała na wakacje, żeby na spokojnie móc z każdym pojść, jak na nadgorliwą matulę przystało, no.

Młody był u kontroli i okazało się, że ma malutką dziurkę do załatania, więc musimy umówić wizytę na po wakacjach. Młoda była naprawiać zęby, bo po noszerniu aparatu i problemach zdrowotnych naszego poprzedniego dentysty, na którego czekaliśmy i czekaliśmy ale się nie doczekaliśmy (starszy pan zaniemógł poważnie i nie wrócił do pracy), popusło jej się parę zębów. 

Choroba Pana Dentysty w ostatecznym rozrachunku wyszła nam na plus, bo teraz chodzimy do bardzo nowoczesnego gabinetu.  Tyle, że tu trzeba kilka tygdoni czekac na wizytę, a nie że zaraz na drugi tydzień jak do dziadzia... 

Najstarsza z kolei po tym czekaniu (dziadzio coś tam zaczął, rozgrzebał i nigdy nie dokończył) nabawiła się stanu zapalnego  i teraz musi zasuwać do szpitala, by jej ten ząb wynerwili, bo inaczej go straci całkiem. Na szczęście to jej jedyny problem zębowy. Nie licząc tego, że Pani oznajmiła, iż Najstarsza ma bardzo krótkie korzenie, co - wydaje mi się - nie jest dobrą wiadomością. 

Najstarsza myśli też o pójściu do ortodonty, w czym jej kibicuję, bo ma trochę krzywe zęby, a teraz jest już wystarczająco dorosła i odpowiedzialna, by sprostac trudom aparatu ortodontycznego no i póki co ma zasiłek, więc mogła by sobie sama płacić. Tanie to usługi ortodonty nie są chyba nigdzie. Za parę dni jadę z Młodym na wizytę do jego orto, więc może i Najstarszą zabierzemy, by mogła się zapytać, czy dorosłych też tam obsługują i ewentualnie umówić dla siebie wizytę.

Muszę przyznać jednak, że podoba mi się organizacja i współpraca pomiędzy poszczególnymi instytucjami dentystycznymi. Najstarsza zgłosiła, że ostatnio pobolewa ją okolica zęba. Pani Dentystka odmuchała i ostukała ząb, a potem zrobiła zdjątko za pomocą małego aparaciku, wyglądającym jak ręczny odkurzacz i od razu wyświetliła fotkę na ekranie i wszyscy mogliśmy zobaczyć, że faktycznie jest tam stan zapalny. Zapytała, czy pasuje nam Szpital Uniwersytecki w Brukseli, a gdy Najstarsza się zgodziła, Pani od razu wysłała skierowanie wraz ze zdjęciem na odpowieni dział. Nam zleciła zadzwonienie tam tego samego dnia, w celu umówienie wizyty. Gdy jednak wróciłam do domu, zauważylam e-mail z Brukseli z listą potrzebnych danych pacjentki, a gdy je tylko przesłałam, otrzymałam telefon ze szpitala z propozycją wizyty na następny tydzień. Szanuję wielce ten sposób działania opieki medycznej.

Ja sama też mam wizytę za parę dni, bo jeszcze jakiś malutki ubytek mam do naprawienia. 



Wizyta w biurze pracy

Poza tym Najstarsza miała kolejne spotkanie w VDAB. Tym razem już w miejscu docelowym w pobliskimi łatwo osiągalnym miasteczku i już w dziale GTB. Prawie przegapiłyśmy to spotkanie. Najstarsza ciągle nie ogarnia takich rzeczy. Mam nadzieję, że jeszcze to się zmieni, ale póki co terminów musi ktoś inny jej pilnować i jej przypominać. Ja wiedziałam, że wstępnie było na pierwszy poniedziałek lipca ustalone, bo tak powiedziała poprzednia konsultantka, dodając, że może się to zmienić... Ale nie zapisałam sobie w kalendarzu. O mądra ja! I tak, jest niedziela wieczór, już się wykąpciałam, już mi się oczy kleją i już mam iść do wyrka, aż nagle przebłysk, że miało być jakieś spotkanie na poczatku miesiąca i ciekawe, czy Najstarsza nie dostała powiadomienia... Pędzę, lecę na poddasze i pytam, a ta że faktycznie był przedtem jakis esemes i tydzień temu też jakiś, że jest spotkanie, ale że nie wie kiedy jest ten dzień... Patrzymy razem na datę i ja wołam, że to przecież "JUTRO!". Ta z typowym dla siebie spokojem bez objawu jakiejkowliek emocji - Aha. 

Pojechałyśmy autobusem. Poznałyśmy kolejną osobę, która powiedziała prawie to samo, co 2 poprzednie, tylko parę szczegółów więcej podała. No i to tyle jak na to spotkanie. Ma mieć wsparcie na dwóch frontach: opieka i praca. To pierwsze to np może być wsparcie psychologa, gdyby było potrzebne, pomoc administracyjna itp. Szukanie pracy ma się odbywać na zasadzie staży w różnych miejscach pracy, by w praktyce mogła się zapoznać z różnymi zawodami. To tak w teorii. Jak to w praniu wyjdzie to się okaże...

Mam 47 lat i jeżdżę na rolkach

Dziś samopoczucie mam już lepsze. Tylko rano padało chwilę, a teraz tylko piździ jak w kieleckiem... Poszliśmy z Młodym porolować po okolicy, ale przy takiej wichurze to hardcore na rolkach jeździć, szczególnie w moim wieku. Poza tym mnie okropnie irytuje taki głośny nieustanny szum wiatru. No, do szału mnie to doprowadza dosłownie! Żeby było śmieszniej pyli coś, na co mam alergię, więc jak tylko opuszcam dom, od razu zaczyna mi kichawa przeciekać i oczy pieką. Szli jacyś ludzie z psem i pani się śmiała, że to bardzo kozacko w taką pogodę jeździć.

Dziś zamieniliśmy się z Młodym rolkami (obydwie pary mają regulację na kilka rozmiarów) i zrozumiałam, że to iż on tak wolno jeździł nie wynikało bynajmniej z braku umiejętności, a tylko i wyłącznie z chujowośći rolek, które mu kiedyś kupiłam w Aldi. Mało się nie zabiłam na tym szajsie! A jeździ się tym prawie tak samo skutecznie jak w zwykłych butach. Już myślałam, że zdejmę to, cisnę na rów i wrócę do chaty na bosaczka... A ten cieszył michę i zasuwał radośnie na moich rolkach. Pomyślałam, że kupię jeszcze jedną parę takich jak moje dla niego, ale niestety okazało się, że najtańcze rolki tej marki kosztują bagatela 130€ i to w promocji. Aaaa! Szukałam używanych, ale tylko te z Decathlonu sprzedają i to prawie w cenie sklepowej, z czego wnioskuję, że to jest totalny szajs. Jak będę gdzieś koło Decathlonu to wdepnę i wypróbuję... ale czegoś takiego to na pewno w ciemno nie kupię.

Nie jestem super rolkarzem i jeżdżę raczej słabo. Nauczyłam się jeździć na wrotkach gdzieś w pierwszych klasach szkoły podstawowej. Potem za młodego kupiliśmy z bratem jakieś używane rolki i wtedy sporo kręciłam na nich. Potem długo, długo nic, aż w końcu jakiś czas temu (w czasie pandemii bodajże) kupiłam pierwsze rolki dla Młodego, by się uczył i drugie dla mnie i Najstarszej na spółkę, byśmy sobie mogły czasem porolować. No i teraz znowu zniosłam je ze strychu i sobie robimy krótkie przejażdżki z Młodym. I tak, mam blisko 50 lat i jeżdżę sobie na rolkach. Bo mogę. Jest ryzyko, że jak się wywalę, to się połamię, bo jestem już stara, ale znam przecież takich, co na równej drodze na nogach idąć się wywracali i łamali nogi... 

Przeczytałam pierwszą książkę z mojego wakacyjnego planu i zaczęłam drugą, a Księgarnia Internetowa powiadomiła mnie, że moje zamówienie zostało wysłane, więc po niedzieli powinno dotrzeć...

"Kobieta, która widziała zombie. Kiedy zmysły stają się twoim wrogiem"



 to książka napisana przez profesora neurologii Guya Leschzinera. Opowiada on o tym jak działają zmysły i jakich problemów mogą ludziom czasem dostarczyć błędy w mózgu czy reszcie instalacji nerwowej. Autor podaje przykłady pacjentów z nietypowymi problemami, z którymi się zetknął w swojej pracy. Jak wygląda życie ludzi, którzy nie czują bólu? Jak można funkjonować, gdy wszystko śmierdzi człowiekowi padliną? Co widzi się, gdy straci się wzrok? Fascynująca to ci lektura. 

Skoro pogoda często jest jesienna, to i Netflix jest w robocie. Zaczęliśmy z Małżonkiem oglądać japoński mini serial Dni, o katastrofie w Fukushimie. Ciekawy jest.

Z Młodym wreszcie udało nam się obejrzeć Mgłę Kinga, do czego już jakiś czas się zbieraliśmy, ale nie mogliśmy się zebrać. Wypożyczyłam z biblioteki Apple i sobie na iPadzie obejrzeliśmy. Mieliśmy oglądać z Play Station, ale tam coś internet akurat nie chciał współpracować. Młody stwierdził, że może i lepiej, bo oglądając na małym ekraniku, będzie się mniej bał jakby było coś strasznego... Ale to nie jest jednak jakiś straszny horror. Podobał mu się. Ja to już chyba piąty raz oglądałam to prawie na pamięć znam. Jestem wszak wielką fanką Kinga, zarówno książek jak i ekranizacji. Młodemu po kolei zapodaję te filmy.

Nasze kurczaczki są promyczkami poprawiającymi nastrój. Obserwowanie ich poczynań działa uspokajająco i poprawia nastrój. Rosną jak na drożdżach. Na drabinę wskakują już z łatwością i zaczęli się przymierzać do drugiego szczebla. Na razie spadają, ale pewnie za tydzień już tam będą sobie siedzieć.

Lubią ciastka i ser, tak samo jak rodzice. No i suszone robaki oczywiście. Dziś próbowali kotletów mielonych z ziemniakami i tak trochę im smakowało, ale tylko trochę, bo po kilku okruchach mięsa sobie poszły. Słodkie rzeczy to co innego. Najchętniej to oni jednak sami pożywnienie zdobywają grzebiąc w ziemi i podskakując wysoko, by złapać robaki. Jedzą też ziarno, ale silki to nie to samo, co zwykłe kryśki, czyli kury nioski. Te bardziej funkjonują jak dzikie ptactwo i wolą jeść, co sami sobie znajdą, niż to co człowiek im daje. Resztek z obiadu to one raczej ci nie pozjadają. Dobrze jest, jak w ogóle zechcą tego czy tamtego skosztować. 

Młoda teraz jednak resztki zabiera dla kur, którymi się opiekuje, bo te to lubią zjeść. Dają jej za to dużo jajec. Młoda śmieje się, że teraz musimy co tydzień Pavlową piec i Creme Brule, by te jaja zużyć haha.












4 komentarze:

  1. Kurza rodzinka jest urocza.
    Mieszkam w Kolorado I deszcz to u nas rzadkie zjawisko. Wrecz wyczekiwany .ale domyslam sie , ze takie szarobure dni szczegolnie latem moga byc depresyjne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Deszcz sam w sobie jest dobry i od czasu do czasu nie mam nic przeciwko, a nawet z przyjemnością nań patrzę, a i spacerować lubię w deszczu. Problemem tego roku (jak i wielu lat zaraz po naszym tutaj przyjeździe) jest to, że pada z bardzo małymi przerwami praktycznie od początku roku (w poprzednim oczywiście też sporo padało), no i jak dotąd nie było jeszcze dłuższego ciepła i nie doświadczuliśmy dłuższego ciągu bezchmurnych dni, więc przez miesiące nie było jak naładować energii słonecznej, tak do normalnego funkcjonowania potrzebnej. Jak ktoś zdrowy to może tak tego nie odczuwa jak ja czekająca na wakacje po bardzo ciężkim roku, a w zasadzie to nawet latach... Do tego jestem meteopatą i nawet za młodego, gdy byłam okazem zdrowia, niepożytej energii i mieszkałam w Polsce, która o wiele słoneczniejszym krajem jest, źle nosiłam dłuższą niepogodę... No ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Dobrze że mam kurczaki, to choć one dają mi energii ;-)

      Usuń
  2. Z tą pogodą, to nieźle. Chociaż chwilowo u nas nie jest najgorzej, np wczoraj upał, dzisiaj deszcz. Lubię ciepełko, ale nie żar. A deszcz też potrzebny. Wietrzysko też działa na mnie fatalnie. Słowem ma być w sam raz i tyle😉 Czego Wam i nam życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Ja lubię dużo słońca i wysokie temperatury. Tutaj już deszczu nie potrzeba na ten moment. Wszędzie bagno. Pobożnym zyczeniem jest by wszystkiego było z umiarem, ale fajnie jakby się spełniło ;-)

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko