30 maja 2022

Kumpel Młodego z Ukrainy, pierwszy tydzień pracy studenckiej Młodej i reszta życia

 Urodziny ma się raz w roku, dlatego poświęciłam i cały osobny wpis. Zgodnie ze zwyczajem spisać jednak muszę też resztę ważnych dla nas wydarzeń z minionych dni. 

W tym tygodniu na uwagę zasłużyły sobie poza moimi urodzinami takie rzeczy jak:

Odwiedziny klasowego kolegi z Ukrainy 

Jakiś czas temu wspominałam, że do klasy Młodego dołącza dwóch nowych uczniów i że są to chłopacy z Ukrainy. Z pierwa miała też być jeszcze i dziopa, ale poszła ostatecznie do innej szkoły.

Chłopaki bardzo szybko się odnaleźli w nowej szkole i bynajmniej nie trzymają się osobno od reszty klasy. Jeden - jak wynika z opowieści Młodego - to piłkarz i szybko skompanił się z klasowymi kopaczami. Drugi zakumplował się m.in. z naszym Młodym, bo mają niemal identyczne zainteresowania, inteligencję oraz podobne poczucie humoru. Tamten tylko w przeciwieństwie do Naszego spokojnego Izydora, jest showmanem i uwielbia ciąć głupa przy każdej okazji, za co od czasu do czasu zbiera ochrzan od belfrów, ale bez wątpienia jest lubiany przez klasę :-)

Kwestia języka jest tu nie bez znaczenia, bo jakby nie patrzeć polski i ukraiński są przecież bardzo podobne, a do tego nowy kumpel Młodego w swojej ukraińskiej szkole miał polski jako język obcy. Toteż świetnie rozumie, co nasz Młody gada, ale i Młody rozumie większość po ukraińsku. Poza tym od czego jest google translate? Chłopcy z Ukrainy mogą wyjątkowo używać w szkole telefonów właśnie z tego powodu (normalnie w podstawówce jest zakaz posiadania telefonów). Dodam tutaj, że chłopaki sporo lekcji mają osobno i uczą się wtedy niderlandzkiego. Tak samo, jak kiedyś 9 lat temu nasze dziewczyny. Niektóre lekcje jednak mają razem. 

Młody bardzo szybko odkrył, że jeden z nowych kolegów jest fanem mangi Jojo Bizzare Adventure, że ogarnia dobrze komputery i internety oraz gra w Minecrafta, Robloxa i parę innych znanych gier. Szybko wymienili się nickami i numerami, by ze sobą grać po lekcjach. Z codziennych relacji poszkolnych wywnioskowaliśmy, że się świetnie dogadują i że się już bardzo dobrze zaprzyjaźnili. Dlatego postanowiliśmy zaprosić kumpla do nas w środowe popołudnie (tylko wtedy lekcje są do 12). 

Napisałam krótki list po rosyjsku do mamy, gdzie zaproponowałam, że chłopaki przyjdą razem po lekcjach do nas, a wieczorem odwieziemy gościa autem do domu. Ten łobuz - jak zrelacjonował Młody - od razu w szkole sam przeczytał list, napisał zaraz do mamy z telefonu i od razu dał Młodemu odpowiedź, że mama się zgadza. Następnego dnia poszłam jeszcze do szkoły i powiedziałam, jak sprawy stoją, bo domyśliłam się, że rodzice chłopaka najprawdopodobniej nie wiedzą, że w Belgii trzeba pisemne pozwolenie na wyjście ze szkoły po lekcjach, gdy rodzic nie przyjdzie w danym dniu odebrać, a normalnie odbiera. Nasz Młody ma całoroczne pozwolenie na samodzielny powrót do domu. 

W szkole się ucieszyli, że zapraszamy chłopaka do nas i potwierdzili, że faktycznie obaj z naszym się lubią. Powiedzieli mi też, gdzie mieszka i że przyjeżdża codziennie z mamą rowerem. No szacun! To jest z 7 km i to rano pod górę. Można? Można!

 Potem poszłam z wychowawczynią, by koledze powiedzieć, że mama musi podpisać zgodę. Jako że przewidziałam taki obrót spraw, miałam już wydrukowane gotowe zezwolenie do podpisania w dwóch językach (niderlandzki i rosyjski, bo ukraińskiego nie znam) i mu dałam. W środę chłopak przyniósł podpisane zezwolenie i po lekcjach spokojnie mogli z Młodym popedałować do naszego domu. Obaj byli wielce podekscytowani i uśmiechnięci. Nakarmiłam ich na dzień dobry naleśnikami i poszli się bawić. Tamten wpisał sobie zaraz hasło do wifi i zadzwonił do mamy, że dotarł bezpiecznie do kolegi i opowiedział od razu entuzjastycznie, że ten ma całą kolekcję gadżetów z Jojo Bizzare. Potem trochę grali na kompie, układali LEGO i ganiali po łące oraz wspinali się na powalone drzewo z samolotami do puszczania. Przez 6 godzin ani sekundy się nie nudzili. Co chwilę przybiegali po fantę albo jakieś przekąski. Na koniec zjedliśmy podwieczorek i odtransportowaliśmy gościa do domu. Jego rodzice są bardzo miłymi ludźmi. Wymieniłam się z tamtą mamą numerami.  Od razu zaprosili Młodego do siebie i za dwa dni Młody poszedł z rewizytą. Skąd wrócił też uchachany od ucha do ucha. 


Nie długo pewnie zaprosimy ich wszystkich na kawę, bo tak się wstępnie umówiliśmy. 

W międzyczasie zamierzam zaprosić też innych nowych i starych klasowych kolegów do nas, bo Młody już kilka razy u kogoś gościł, a nam jeszcze się nie udało odwdzięczyć. Cóż, chemia mi nie ułatwia życia, ale powoli jakoś trzeba się ogarnąć. Może uda mi się jeszcze przed wakacjami, a jak nie to dopiero w wakacje będę wszystkich po kolei albo po kilku na raz zapraszać do nas. Wakacje już bliżej jak dalej.

Pierwsze wrażenia z pierwszej pracy naszej Siedemnastolatki

Młoda przepracowała w zeszłym tygodniu swoje pierwsze trzy dni, bo potem był długi weekend. Zadowolona jest, choć robota jest nie za lekka. Pakuje różne rzeczy do pudełek. Niektóre są ciężkie i  niemiłe w dotyku, bo uciapane w jakimś mazidle, co ze względu na jej autystyczną nadwrażliwość jest wyjątkowo niefajne. 

Zdążyła już też znielubić jedną babę, która do wszystkiego się przypierdala i wszystko krytykuje. Pozostali „nadzorcy” na szczęście są mili i przyjaźnie nastawieni. Dyspraksja nie ułatwia jej życia. Pod koniec dnia ciało już w ogóle - jak mówi - nie chce współpracować i coraz trudniej jej panować nad nim, a co za tym idzie, wszystko np jej wypada z rąk, trudno rękami trafić tam gdzie się chce i w ogóle porażka. Ale walczy i daje rady na razie bez przyznawania się, że ma autyzm i dyspraksję. Teoretycznie powinna to zrobić, ale cholera wie, jaka będzie na to reakcja, bo na dwoje babka wróżyła - mogą wykazać zrozumienie i ułatwić jej życie albo wprost przeciwnie - kazać jej poszukać innej roboty. 

Student job ma tę zaletę, że samemu można w dowolnej chwili bez problemów zrezygnować. Umowy ma jednodniowe i podpisuje je online.

Poza zwykłą robotą Młoda ponownie załapała się jako opiekun zwierząt u ludzi, którzy wyjechali na weekend. Lubi te zwierzaki. Jeden raz byłam tam za nią, gdy szła do zwykłej roboty i wygłaskałam porządnie wszystkie zające, a kot wtedy był zazdrosny i najpierw sprał zająca po nosie, a potem obrażony poszedł sobie.



 

Przemeblowania w Narnii.

Narnia to - jakby kto jeszcze nie wiedział - garderoba Naszej Zuzanny, ale czasem zwiemy tak całe jej poddasze, bo tam wszystko się może zdarzyć i jest magicznie. Choć już nie tak bardzo, jak gdy króliczek tam harcował... 

Najstarsza w ostatnich dniach, a w zasadzie tygodniach, głowiła się nad przemeblowaniem swojego pokoju. Od dawna bowiem chciała to i owo zmienić, ale dopóki Lusia żyła, to praktycznie wszystko nad poddaszu było urządzone w dużej mierze pod nią, żeby króliczysko było bezpieczne i miało wszelakie wygody oraz różne atrakcje do zabawy, miejsca do chowania, jedzenia i spania. Teraz, gdy Lusi nie ma już z nami, spokojnie można dokonać zmian w wystroju wnętrz, bez patrzenia, czy królik tego nie obgryzie, czy siano nie będzie się do tego przyczepiać, czy jest dla maleństwa bezpieczne…

Obiecałam Najstarszej, że za moje wakacyjne kupię jej wreszcie te dawno temu obiecane nowe meble, a Tata jej pomaluje na nowo ściany. Po długich dumaniach Najstarsza doszła do wniosku, że przede wszystkim to by chciała w innym miejscu mieć wejście do Narnii, a tam gdzie ono jest teraz, stanęło by to nowe biurko dla gamerów, które sobie wybrała w Ikei… Wszystko inne też obmyśliła. Meble już Ikea dostarczyła w sobotę. Kolory ścian Najstarsza już wybrała, a Małżonek obmyślił kwestię przenoszenia drzwi i ścian. Teraz czekamy na kolejny długi weekend lub wakacje, by się za to zabrać. Musimy też przemalować stary stolik, na którym będzie stać maszyna do szycia i szafkę nocną, bo szkoda kupować nowej, jak stara jest dobra. A i stara skrzynia też wielce prawdopodobnie doczeka się pędzla, ale tym to już sama Najstarsza się może zając w czasie wakacji lub weekendów. 

Czekamy też na powiększenie rodziny

Nimfy Młodej postanowiły w końcu po kilku latach bycia razem postarać się o dzieci. Nie dawaliśmy im dziupli, bo Młoda nie chciała, by miały młode. Z Matką  Naturą jednak czasem ciężko dyskutować. Snowflake „zrobił gniazdo” na spodzie klatki. Piszę w cudzysłowie, bo „robienie” polegało na tym, że schodził na dół klatki, rozkładał skrzydła, stroszył pióra i kolebotał się na boki wydając zabawne skrzeczące dźwięki. Summer w końcu zaakceptowała to wyimaginowane gniazdo i zniosła tam jajko. Zrobiło nam się ich żal i postanowiliśmy jednak kupić im dziuplę i raz pozwolić wysiedzieć jajka. 

Szybko zamówiłam dziuplę przez internet i włożyliśmy ją tam, gdzie Snowy zrobił gniazdo. Normalnie dziupla powinna być zawieszona gdzieś wysoko, jak w naturze, ale u nas będzie na spodzie klatki. Już jest. Summer zniosła 4 jajka. Dwa z nich zastąpiłyśmy fejkowymi jajkami, bo nie potrzebujemy aż tyle nowych ptaków. Teraz czekamy cierpliwie, co z tego wyniknie i obserwujemy z fascynacją poczynania młodych rodziców. Summer wysiaduje jajka nocą, Snowy za dnia. Snowy jest bardzo podekscytowany. Jak już Summer zniosła te jajka to mało go nie rozsadziło z radości i dumy. Latał po całym pokoju jak szalony i darł się jak opętany. Teraz bronią gniazda. Gdy jakieś nasze zachowanie im się nie spodoba, to latają nad nami próbując walnąć nas skrzydłami w łeb, co zwykle im się udaje. Kołyszą się też albo zwisają do góry nogami i syczą na nas  ze złością. Papugi to bardzo mądre ptaki. I bardzo kochane.

Innemu wydarzeniu poświęcę kolejny wpis, gdzie pokażę trochę zdjęć. Mowa oczywiście o długo wyczekiwanej przeze mnie procesji konia Beiaarda. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko