Tata
ogląda z synem książeczkę dla dzieci. Jest coś o jedzeniu.
-
Jakie warzywo lubisz najbardziej? - pyta synka.
-
Mięso! :-)
Młoda
swego czasu odpowiedziała na podobne pytanie:
-
No jasne że frytki!....
-
Yyyy%$#^%!?
- No
co?! Z czego robi się frytki? Z ziemniaków. Czy ziemniak to warzywo?
Warzywo.
Obawiam
się, że ma dziecko rację. Frytki to warzywo :-) Dlatego dziś u nas na obiad
frytki i kurze palce (chicken nuggets), bo warzywa są zdrowe!
Siedzę
w ogródku (jak fajnie że wifi mi sięga na podwórko!) i słucham koncertu. Ptaki
świergolą jak najęte, żaby u sąsiada w stawie kumkają (ryb tam już chyba nie
ma, bo czapla się tam stołowała całą zimę haha), no i sąsiada kot śpiewa...
Tyle, że ten to chyba głuchy, bo strasznie głośno się drze i do tego fałszuje,
a i głosu natura też mu nie dała zbyt pięknego.
Pogoda
dziś wyśmienita, ale M jakiś czas temu zaplanował na majowy weekend
przemalowanie klatki schodowej farbą zmywalną, gdyż zwykła niezmywalna przy
schodach, po których łazi w te i wewte gromada dzieci z brudnymi łapami to
wielkie nieporozumienie.
Ja
postanowiłam wykorzystać ten świąteczny dzień na odpoczywanie i relaks.
Wygrzałam się na słońcu w ogródku. Pochłonęłam połowę tiramisu, które
wczoraj zrobiłam. Dzieciom to nie smakuje, dlatego mamy z M całe dla siebie
haha. Dzieci żrą winogron i truskawki. Te ostatnie całkiem już dobre.
Najstarsza kroi je na kromki z masłem i posypuje cukrem - nasze ulubione
kanapki z dzieciństwa.
Dzięki
szkolnym zwyczajom pt.: donderdag=fietsdag (czwartek=dzień roweru), podczas
którego na przerwie południowej przedszkolaki dostają rowery na podwórku, nasz
syn zasuwa na rowerze z bocznymi kółkami jak mały samochodzik. Pora więc na
kolejny poziom, czyli bez kółek pomocniczych. Mam już bowiem serdecznie dość
wożenia go w foteliku do szkoły. 17 kilo codziennie ciągnąć pod górkę to już
zaczyna być męczące, zwłaszcza gdy wieje w przeciwną stronę (tak jest w 70 %
dni szkolnych). Zresztą ma już za wielki zadek do fotelika i pora zacząć dojeżdżać
do szkoły o własnych siłach. W końcu mamy niewiele ponad kilometr więc
spokojnie da rady. Ja zaś bardzo chętnie zamienię fotelik na torby rowerowe
i/lub skrzynkę do wożenia zakupów.
Dziś
przeszłam 2 kilometry prowadząc rower na patyku. Pasjonujące zajęcie. Tylko
wiatraczka z kramów brakowało. Jutro i pojutrze - jak pogoda dopisze - będą
kolejne rundy. Aż do skutku. Całkiem nieźle Młodemu idzie ta jazda, ale
szła by jeszcze lepiej, gdyby nie był taki szołmen. Gdy widzi jakichś ludzi -
na rowerach, rolników w polu, w samochodach to wszystkim musi pomachać a to
jeszcze nie etap jazdy o jednej ręce. Gdy przejeżdża auto, to spycham go na
pobocze i każę czekać. Tu ludzie dziękują zawsze machnięciem ręki - on
odmachuje mało nie pękając z dumy jaki to ważny z niego gość. Czasem zauważy
coś ciekawego w polu i wjeżdża w trawę lub kamienie na poboczu, bo nie patrzy,
dokąd jedzie. Gdy zauważył wrony siedzące na drodze, to już 200 metrów
wcześniej dzwonił i wołał: "ptaszki uważajcie, bo Izydorek nadjeżdża!".
Szalony! Energia się takiemu pyrdkowi nigdy nie kończy chyba. Jeździł dziś na
rowerze, hulajnodze, skakał na piłce, robił babki z piachu, kopał w piłkę z
mamą i tatą i ciągle mało, i mało. W końcu dał się zawołać na
obiad. Zjedliśmy frytki z jajecznicą i ogórkowo-pomidorową surówką, a
dziewczyny frytki i chicken nuggetsy, a Młody i frytki, i jajecznica, i
nuggetsy. Wreszcie siadł chwilę przy laptopie. Poliki ma rumiane od słońca
niczym dwa jabłuszka. Dziewczyny znalazły mu fajną grę - sliterio, czyli
stary dobry wąż. Nie stresuje go, a ćwiczy koordynację łapki sterując wężem za
pomocą myszy :-) No i jaka cisza. Uff! Z 10 minut luzu :-)
Wczoraj
wzięliśmy ze sklepu małe pudełko, w którym wycięłam mu otwierane okna, on sam
pomalował farbami w ciapki i ma garaż na samochody lub stajnię na swoje liczne
zwierzątka (zależnie od potrzeby). Dumny jest, że samodzielnie zrobił sobie
zabawkę :-)
Właśnie
Młody przyszedł do ogródka... Wziął grabki ogrodowe (takie małe dosyć) ze szopy
i biega z nimi w te i we wte bronując trawnik. Próbował też zahaczać nimi
schnącą na sznurze pościel, ale pogoniłam drania.
Młoda
wczoraj miała 6-godzinną próbę generalną. Musiałam zaprowadzić ją do domu
kultury, bo to 5 kilometrów od domu i jest obawa, że mogła by sama nie trafić -
ona nie ma niestety tak dobrego zmysłu orientacji jak Najstarsza. Wieczorem
trzeba było z kolei przyprowadzić balerinę z powrotem do domu, co dla mnie
znaczy 20 kilometrów. I niech mi ktoś powie, że powinnam więcej się ruszać :-)
Jeśli licznik przy rowerze nie kłamie, to w z robię 300 km miesięcznie (w lecie
robiłam 500, bo mąż nie odwoził mnie na dworzec 2 razy w tygodniu).
Przez
3 kolejne dni Młoda ma występy. Niedzielny jest też egzaminem końcoworocznym. W
sobotę idę z Najstarszą popatrzeć na naszą gwiazdę. Tak więc długi weekend mamy
zajęty. Baletnicę trzeba zawieźć na występ i przywieźć. Występ trwa około 3
godzin, a wcześniej oczywiście przygotowania, przebieranie, próby i tak 5
godzin z głowy. Jednak cieszymy się, że dzielnie ćwiczyła cały rok. Nie wie
jeszcze, czy na drugi rok chce się zapisywać, bo ma trochę obawy co do czasu.
Jakby nie patrzeć zapisaliśmy ją do liceum do klasy "latijn", a to
dla niej znaczy ostry zachrzan. Jednak wychodzimy z założenia, że w razie co na
łatwiejszy poziom zawsze można się przepisać, w drugą stronę to już wcale nie
łatwo. Niech próbuje od najwyższego.
Poza
tym - jak stali czytelnicy zapewne pamiętają - w zeszłym roku o tym czasie
mieliśmy spory problem do rozgryzienia. Szkoła zaproponowała nam zostawienie
Młodej w 5 klasie albo jeszcze - wg nich - lepiej cofnięcie jej do czwartej.
Twierdzili bowiem, że nie da sobie rady, że ma za słabe wyniki z
niderlandzkiego, matematyki i francuskiego. Ja wiedziałam, że moje dziecko
pracowało cały rok solidnie, że się starało ile mogło nauczyć 2 nowych języków
przez ten rok i sama się ucząc języka wiedziałam, że to nie jest to takie łatwe
jak się niektórym wydaje, że nie da się nauczyć porządnie języka w kilka
miesięcy, trzeba czasu. Wiedziałam, też, że czyichś starań nie nagradza się zostawieniem
w klasie, bo dziecko by się na 100% przestało uczyć. Zdecydowaliśmy, że pójdzie
do szóstej klasy, bo komfort psychiczny jest najważniejszy. Nawet jak będzie
musieć pójść do zawodówki to nie zrobimy jej takiego chamstwa i nie każemy
zmieniać klasy kolejny, czwarty juz raz w ciągu 4 lat. W końcu nauczyciele po
przeanalizowaniu jej wyników stwierdzili, że jak się bardzo Młoda postara i jak
powtórzy szóstą klasę to ma MALUTKĄ szansę na pójście do A klasy czyli
liceum... Pod koniec drugiego trymestru szóstej klasy się okazuje, że Młoda nie
potrzebuje repetować klasy, że już dziś jej wiedza jest wystarczająca na pójcie
do liceum. Jeszcze musi pracować solidnie, jeszcze ma pewne braki, ale przez
pół roku nadrobiła to, co planowali dla niej na 3 lata (powrót do czwartej
klasy). Dlatego właśnie pomyślałam, że i w liceum na łacinie sobie poradzi,
jeśli będzie chcieć. Na razie chce i cieszy się ze zdobywania wiedzy. Chce się
uczyć języków i myślę, że to bardzo dobre zainteresowanie. Polski już umie w
miarę, ma bogate słownictwo i po liście z obozu wnioskuję, że dzięki czytaniu
polskich książek ortografia się jej poprawiła. Po niderlandzku mówi coraz
fajniej, z koleżankami szczebioce jak najęta (przed chwilą była tu gromadka, bo
woziły się gdzieś rowerami razem z naszą). Francuski podstawy też ogarnęła.
Podoba jej się też angielski, słucha piosenek i dobrowolnie z internetu
nauczyła się trochę zwrotów i słówek, żeby wiedzieć co śpiewają te wszystkie
bibery i lejdygagi, czy co tam teraz się słucha. A ja się cieszę z
tego.
Jutro
idę do roboty. Za to następny piątek mam mieć wolny. Jeszcze tylko trzeba z
klientami uzgodnić kiedy mam im dom posprzątać. Nie wiem dlaczego wolne dni
najczęściej wypadają w piątek, a ja pracuję co drugi tydzień tu co drugi tam i
jak wolne wypada to ludzie muszą 3 tygodnie czekać na sprzątanie. Dlatego
trzeba kombinować w inny dzień, robić zamiany itp, bo co innego młodzi, co
innego starsi schorowani ludzie. Powiesz babci po wypadku chodzącej z
balkonikiem: no sorry nie mogę wpaść, bo mamy wolne za 1 maja - sama se ogarnij
dom przez te 3 tygodnie? Wiadomo, że nie, bo człowiek nie taki. Zwykle
zrobienie roboty w inny dzień lub zamiana z kimś, u kogo jest się 2 razy w
tygodniu, to dobry pomysł. Zwłaszcza, gdy pracuje się u ludzi, którzy się
wzajemnie znają.
To
był dobry dzień. Wyspałam sie do ósmej. Tata zajął się synem. Pogoda
fantastyczna - słonecznie, ciepło (krótkie portki i podkoszulki) i
bezwietrznie. Naładowałam baterie i jutro z chęcią pewnie pójdę do pracy.
Ostatnie dni byłam skonana, zmęczona i brakowało mi snu. W poniedziałek w ogóle
nie docierało do mnie, o co chodzi na niderlandzkim. Zasypiałam prawie.
Myślałam, że nie dotrwam do końca zajęć i nie doczekam się na pociąg.
Skończyłam czytać "Anioła w kapeluszu" Moniki Szwai i zaczęłam
"Syreny z Tytana" Kurta Vonneguta. Długo nie mogłam się na tego
ostatniego zdecydować i w sumie na śpiąco to zwykle nie dobry pomysł zabierać
się autora, którego się nie zna, bo nie wiadomo na co się trafi i czy w stanie
nieprzytomnym się zrozumie. Czasem można niepotrzebnie wyrzucić dobrą książkę
przez to. Jednak Vonnegut czyta się dobrze. Nie zamierzam tu opowiadać ani
recenzować książek (przynajmniej na razie), bo recenzji od groma znajdziecie w
necie. Zresztą byłam 14 lat bibliotekarką i wiem doskonale, że to co mi się
podobało, dla innych było często nie do przebrnięcia w ogóle, a co tu mówić o
podobaniu się. Jednak dla innych też potrafię wybrać książki, jeśli trzeba. Mam
nadzieję, że jeszcze kiedyś z tej umiejętności będzie mi dane korzystać.
Zacytuję
jednak Monikę Szwaję, bo mam tak samo:
"Ja
nie mogę patrzeć na ludzi, którzy lubią jęczeć, mówią: 'znowu w życiu mi nie
wyszło', życie jest beznadziejne i tak dalej. Jakoś, nie wiem jakim cudem, ja
od urodzenia wiem, że życie jest piękne i świat jest piękny. Mamy go tylko na
raz i powinniśmy to doceniać. Powinniśmy zwalczać trudności, żebyśmy jęcząc na
swój okropny los, zobaczyli ludzi, którzy nie jęczą, którzy kochają ten
świat"
Na koniec polecam majowy numer miesięcznika "ANTWERPIA PO POLSKU". Znajdziecie tam m.in. moje przemyślenia na temat komputerów i Internetu: "Z bloga wesołej emigrantki"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko