22 maja 2016

Zielony wąż i fioletowa ośmiornica, czyli dziecko na drodze.

Młody od kilku dni wyganiał mnie na strych po strój Zorro. Dziś w końcu mu przyniosłam. No i mamy Zorro, który wspina się się na stoły, szafki i stamtąd skacze... O ile dobrze pamiętam, to ja z bratem też mieliśmy etap Zorro, Batmana, Supermena, Muszkieterów, kiedy to właziliśmy jak najwyżej się wleźć dało i skakaliśmy w dół i walczyliśmy na patyki, znaczy szpady... 

Nasz bohater wczoraj w sklepie ogrodniczym wlazł na jakąś wielką (wyższą od siebie) budę dla zwierząt (dla królików?), bo był akurat Zorro. Tyle że nasz Zorro nie potrafił stamtąd sam zejść, skakać też było strach bo pod spodem masę innych rzeczy stało (po których tam wszedł) i wołał mamę na pomoc. Bohater! Biega po domu i się drze: "Nie pyskuj, tylko otwieraj!" albo "Rzezimieszku, przygotuj się na śmierć!" to są jego ulubione cytaty z kreskówki "Zorro" :-D

W piątek postanowiłam ugotować pierogi prawie_ruskie... Nie miałam dużo czasu, bo po południu mieliśmy wizytę u lekarza, a pierogi to jedna z najszybszych potraw, zwłaszcza jak się ma "wczorajsze" ziemniaki z obiadu. Do tego wystarczy przysmażyć cebulkę i wrzucić pokruszony grecki ser - nadzienie gotowe w 5 minut. Ciasto kolejne 5 - zagotować wodę, wlać do mąki, wymieszać drewniana łyżką. Potem tylko rozwałkować, wyciąć kółka, nałożyć nadzienie i posklejać. U nas nie ma pasibrzuchów więc 30 sztuk wystarcza. W międzyczasie woda się zagotowuje i JUŻ!

Młodego odebrałam w południe, więc nadzorował pracę. Najpierw chciał pomagać, ale nie udało się sklejanie pieroga i się wnerwił. Podgryzł trochę surowego ciasta, ale coś mu wyjątkowo nie posmakowało. Potem spróbował nadzienia...
- Zaniesiesz mi tą miskę do mojego komputera?
- No tak, synu, ty zjesz sam całe nadzienie, a co będzie jeść reszta....? 

I to jest nasz super bohater z super pomysłami.

Tymczasem w szkole kolejne tygodnie poświęcone bezpieczeństwu na drodze i propagowaniu aktywnego docierania do szkoły. Młoda więc się burzy, jak późno wychodzimy, bo "znowu nie będzie miejsc na roweradłach". (Roweradło to inaczej stojak na rowery - nazwa wymyślona przez Młodą kilka lat temu, jak jeszcze mieszkaliśmy w PL).
roweradła pod naszą szkołą - czasem jest full :-)
W pierwszym tygodniu akcji, każdy kto przybył do szkoły na rowerze, hulajnodze, deskorolce, gokarcie, czy na nogach lub autobusem, mógł przykleić jedną kropkę na wężu Samie zawieszonym obok bramy, miał też szansę wylosować nagrodę. Młody zdobył kamizelkę odblaskową z Samem. Wąż Sam to belgijski symbol ruchu drogowego "Sam de Verkeersslang". Symbolizuje bezpieczne i przyjazne środowisku naturalnemu poruszanie się. Wszak im mniej samochodów pod szkołą, tym bezpieczniej.


Koleżanką Sama oraz symbolem bezpiecznego i przyjaznego dzieciom otoczenia szkół jest w Belgii fioletowa ośmiornica (j.nl.: octopus). Projekt "Het oktopusplan" ma na celu zapewnienie dzieciom jak najbezpieczniejszej  drogi do szkoły. W projekcie uczestniczą nauczyciele, dyrektorzy szkół, rodzice, policja, urzędy gminy. Współpracując ze sobą organizują różne akcje, edukując dzieci i rodziców w kwestii bezpieczeństwa, poprawiając bezpieczeństwo otoczenia szkoły etc.

 
Oktopusy zobaczymy w okolicach każdej szkoły uczestniczącej w akcji. Pamiętajcie by tam zwolnić do 30 i zachować szczególną ostrożność. Przy Oktopusie i przy każdej innej szkole (i nie tylko szkole) dzieci mają czuć się bezpiecznie!!!
Oktopus mówi ponadto, żeby nie parkować na chodnikach przy szkole ani nie blokować przejścia dla pieszych. W strefach "Kiss&Go!" czy jak kto woli "Kus en weg!" (buziak i w drogę!) można zatrzymywać się tylko na 2 minuty. 
Nie każdy tego przestrzega i czasem starszaki pod nadzorem nauczyciela stoją rano i przeganiają niefrasobliwych rodziców :-) Rano na przejściu dla pieszych zawsze stoi też nauczyciel z świecącym lizakiem, który przeprowadza dzieci i rodziców bezpiecznie przez drogę. Po południu starsze dzieci są odprowadzane do skrzyżowań przez nauczycieli (młodsze są zawsze odbierane przez dorosłych), skąd zasuwają już same ścieżkami rowerowymi albo wiejskimi dróżkami. 

Bardzo dużo dzieci przyjeżdża na rowerach i tych starszych, i tych z przedszkola. Maluchy zasuwają na rowerkach biegowych, hulajnogach, na rowerach z kółkami bocznymi albo - tak jak nasz książę - są podwożeni na rowerach przez rodziców czy dziadków. Ostatnio wyjeżdżamy z domu 5-10 po ósmej, bo to jest najlepsza pora dla mnie (żeby nie być w pracy za wcześnie), ale pod szkołą jest wtedy niezły młyn, bo wszyscy się na raz zjeżdżają. Opieka dla dzieci jest od godziny 8:10 do dzwonka o 8:25. Wcześniej nie wolno zostawiać dzieci samych na podwórku - trzeba zaprowadzać na świetlicę albo czekać z nimi na nauczyciela, co raczej się ludziom nie uśmiecha. Dlatego większość przychodzi w ciągu 10 minut. Gdy się popatrzy przez chwilę z boku to dość niesamowicie to wygląda, gdy ze wszystkich stron zjeżdżają rowery, maszerują rodzice z dziećmi, sporo z nich nosi przepisowo odblaskowe kamizelki i kaski. Rodzice przytulają i całują dzieciaki na pożegnanie, i to wcale nie tylko te najmniejsze. Szóstoklasiści też lubią się "poknufelać" (knuffelen - przytulać) i dostać całusa od mamy czy taty. 

Widzę, że sporo dzieci w wieku 3-6 lat doskonale radzi sobie z utrzymaniem równowagi i pomykają zupełnie samodzielnie na rowerach bez kółek pomocniczych. Młody póki co jest w stanie przejechać sam kilka metrów. Bardzo chce być samodzielny i niezależny, ale za bardzo się interesuje otoczeniem i wywija kierownicą na boki :-) W czwartek przedszkolaki mają przyjechać na swoich rowerach, więc chyba trzeba będzie przykręcić boczne kółka, bo nie wyrobiliśmy się z nauką samodzielnej jazdy - brakło czasu na ćwiczenia w tym tygodniu. 

Szóstoklasiści mają w tym tygodniu egzamin na kartę rowerową "fietsbrevet".

Maj i czerwiec to chyba w każdej szkole czas wycieczek, imprez sportowych i innych ciekawych aktywności. Tutejsze dzieciaki bardzo często przemieszczają się z klasą i nauczycielami na rowerach. W przypadku starszaków to nie ma tygodnia, by gdzieś nie pedałowali z wychowawczynią. Nikt się nie pyta czy masz rower, bo tu rower, kamizelka i kask jest podstawowym wyposażeniem ucznia. Tylko ci, którzy mieszkają bardzo daleko nie mają obowiązku przyjeżdżania na rowerze w wyznaczone dni. W niektórych szkołach są rowery dla uczniów z daleka do wypożyczenia w szkole na czas klasowego wyjazdu. Tak jest np u Najstarszej. W naszej podstawówce dzieci zabierają się czasem samochodem z dyrektorką, ale to wyjątki, bo większość ma najwyżej 5 km do szkoły i przyjeżdża na rowerze i to  nie tylko w wyznaczone dni. Wyjątkiem są dni deszczowe, gdy dzieci w większości podwożone są pod szkołę samochodami. Czasem na roweradłach stoi wtedy tylko z 5 rowerów. Gdybym miała samochód to też nie jechałabym z ulewę rowerem, bo to na prawdę żadna radocha siedzieć potem w szkole przez kilka godzin w mokrych skarpetach, mokrych spodniach, mokrych butach. Nie zawsze wszak założy się portki i kurtkę przeciwdeszczową - czasem się wydaje, że to tylko mżawka, a ta mżawka niejednokrotnie przemoczy człowieka do majtek w ciągu 2 minut. Zdarzyło mi się sprzątać w mokrych ubraniach kilka razy, bo mi się wydawało, że z tej chmury to deszczu nie będzie... Mokro, zimno, okropnie...


Z Najstarszą byliśmy u ortopedy. Krzywy palec to wynik popsutego ścięgna prostownika. Po styczniowym urazie powstał przykurcz ścięgna przy  środkowym paliczku. Teraz paluch jest trochę zgrubiały i się nie prostuje, choć zginać go można bez problemu. Nazywa się to zniekształceniem typu butonierki. Ładnie się nazywa ale ciulowo wygląda. Najstarsza dostała aparacik prostujący, który po polsku nazywa się "dynamiczną szyną palca". Ma to zakładać na noc i potem po południu na 3-4 godziny, jak wróci ze szkoły. Poza tym ma paluszek gimnastykować. Lekarz powiedział, że to proces długotrwały... i chyba nie koniecznie może być skuteczny... Nic to, pożyjemy - zobaczymy.

Tymczasem my wzbogaciliśmy się o nową starą werandę. Ubaw był z tym przedsięwzięciem. Kiedyś nic stad ni zowąd zapytał nas pewien znajomy, czy chcemy taką oszkloną werandę do naszego ogródka, bo ma na zbyciu swoją. Przedyskutowaliśmy z mężem. Chcieć to nie wszystko. Nasz ogródek to jednak ciągle ogródek a nie OGRÓD. Do tego ogrodzony wkoło 2 metrowymi tujami, a weranda nierozbieralna... Po wielu naradach z różnymi ludźmi jednak zdecydowano, że weranda jest już nasza. Zorganizowano transport i kilku ludzi...
 "lecz choćby przyszło tysiąc atletów
 i każdy zjadłby tysiąc kotletów,
 i każdy nie wiem jak się wytężał,
 to nie udźwigną - taki to ciężar..."  *[J. Tuwim. Lokomotywa - fragment]
Dupa blada. Nie dało się tego nawet na połowę rozebrać, bo było składane na miejscu i sklejone, znitowane na amen.
Znowu narady, dyskusje, burze mózgów...
My w tym czasie wycięliśmy kawałek trawnika a w to miejsce wsadziliśmy kilkanaście płytek w dwóch rzędach, na których miała stanąć budowla. Jednak zasugerowaliśmy się danymi podanymi przez właściciela rzeczonej werandy, nie mierząc osobiście dokładnie. Tak, dobrze myślicie - to nie były dobre dane. Bachnęliśmy się o jakieś 40 cm, czyli szerokość płytki. Teraz mamy z jednej strony 2 rzędy z drugiej jeden. jak kto nie wie, pomyśli, że tak właśnie miało być chłe chłe.
Drugie podejście do transportowania werandy zakończyło się sukcesem. Weranda-szklarnia przeleciała nad żywopłotem i wylądowała. Potem przepchaliśmy ją i ułożyli drugi rządek płytek, po czym napchaliśmy ją na nie. Teraz w naszym ogródku już - mam nadzieję - nie da się grać w piłkę i kwiatki będzie można znowu posadzić. Szczegóły jeszcze trzeba dopracować, ale jesteśmy wielce kontenci z podarunku. Właściciel naszego domu też zadowolony, że mu się dom rozbudowuje :-)
ziuuuuuuuuum!


a to nasz fikuśny mini ogródek - ciągle jeszcze w budowie




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko