16 maja 2016

Dinant, czyli odkrywamy belgijskie górki

Dinant to miasto w walońskiej prowincji (województwie) Namur, położone nad rzeką Mozą. O tym mieście napisano już sporo, więc nie będę się powtarzać. Zajrzyjcie chociażby tu:

http://navtur.pl/place/show/1148,dinant

To miasteczko jest bardzo popularne. Polecali nam jego odwiedzenie zarówno Polacy jak i Belgowie. W końcu musieliśmy tam pojechać. Potwierdzam dziś, że warto. Pogodę mieliśmy przeciętną - nie za ciepło, ale nie padało (tam kilka kropel spadło). Wiatr tam jednak sobie pozwala dosyć, jak to w górach.
Jedno co mi się rzuciło w oczy, a raczej w uszy, to że tam ludzie nie są tacy oblatani w językach jak tu we Flandrii. Być może akurat tak trafiłam, ale... głównie francuski i tyle. Babeczka ze sklepu z pamiątkami gadała po niderlandzku i była bardzo miła i ciekawska - taka swojska. W wielu innych miejscach ludzie na pierwszy rzut oka jacyś tacy sztywni i jakby mniej otwarci niż tu u nas we Flandrii. Ale byliśmy tam zaledwie kilka godzin i mogę się mylić.



Ogólne wrażenie jednak super. Miejsce jest niesamowite. Do miasta wjeżdżaliśmy przez las, z wielkiej góry... w dół i w dół, i w dół. Po obydwu stronach drzewa, ruiny kamiennych domów, w których rozpanoszyła się już roślinność... Zabudowa i położenie miasta jest dość niecodzienne. Domy przyczepione są bezpośrednio do skały, w efekcie nad dachami nie raz zwisają występy skalne. Brrr. Tak więc tam gdzie ludzie w innych miejscowościach mają ogródki, Dinancianie (Dinandczycy) mają kamień. Hm, można i tak. Inne domy siedzą wysoko na skale (nie wiem, jak tam włażą co dnia). Z jeszcze innych można prosto z drzwi lub okien wskakiwać do łodzi.
Pierwsze co nas zauroczyło, to ten wysoki most. Łał!

 Drugą rzeczą była droga pomiędzy skałami. Piesi muszą obchodzić ten kamur po lewej, bo drogą jest zakaz przejścia.



parkowanie samochodów pod skałą moim zdaniem trochę ryzykowne, bo a nuż coś się urwie i spadnie..

kościół też do skaliska przyczepiony
W Dinant mieszkał Adolf Sax - wynalazca saksofonu i innych instrumentów. Dlatego w mieście natykamy się na różne ozdóbki w kształcie saksofonu albo wizerunki saksofonisty.

 Do cytadeli można dojść po schodach, których jest ponad 400. Albo pojechać kolejką.
My wybraliśmy opcję mieszaną. Na górę wjechaliśmy, na dół zeszliśmy. Ze schodów są fajne widoki, ale się idzie, idzie, idzie i końca nie widać.


widoczek z cytadeli


















ichnie wypieki


szklany saksofon



po prawej widać kawałek gmachu sądu z 1878 roku



takie złote odciski stóp i stópek są na chodnikach dinandzkich


W miasteczku oczywiście nie brak dobrych restauracji, herbaciarni i sklepiczków z pamiątkami. Żarełko w restauracjach dobre i porcje duuuże.
małże po ardeńsku - następnym razem zamówię porcję dla dzieci  







Tereny rolnicze na górze 

Gdyby ktoś miał niedosyt zwiedzania, może odwiedzić jeszcze znajdujące się niedaleko miasteczko o dość huyowej nazwie, ale ponoć też bardzo ładne :-) Ale ważne by móc powiedzieć Huy'a widziałem :-)
W okolicy jest też jaskinia, ale nie zajrzeliśmy, albowiem Młody był zmęczony i zaczął się robić irytująco upierdliwy. Zasnął zanim dojechaliśmy do autostrady.


1 komentarz:

  1. Nie tak dawno miałem okazję być w tym miejscu. Naprawdę robi przeogromne wrażenie, dlatego też jego popularność na Instagramie nie jest przypadkowa :) oczywiście o ile można brać to medium jako wyznacznik prestiżu turystycznego

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko