Młode siedzą od poniedziałku w domu, bo właśnie nadeszła pora na przerwę w nauce, czyli tzw ferie krokusowe (krokusvakantie). Starzy niestety ferii nie mają i muszą chodzić do roboty, przeto młodzież przez część dnia musi sobie radzić sama, a radzi sobie doskonale.
nasze krokusy ciągle zamknięte, bo rosną w cieniu a do tego pada |
Pamiętam te czasy, gdy zaczęłam pracować - ileż miałam obaw przed zostawianiem Trójcy samopas w domu, ile mnie to kosztowało nerwów każdego dnia i jak bardzo mnie wkurzały ferie.
Ledwie zaczynałam pracę, dzieci już dzwoniły z problemami typu: Młody spadł ze schodów, Młody ma 38 stopni gorączki, czy możemy ugotować budyń? czy możemy upiec gofry? siostrę bardzo boli brzuch, Młody chce do mamy... 30 telefonów w ciągu 4 godzin. Dziś jest to zwykły dzień, nawet nie myślę, że są ferie. Wychodząc rano z domu, powiadamiam o tym fakcie dziewczyny i ani przez sekundę nie myślę w pracy o nich. Z wyjątkiem tych dni, gdy co najmniej jedno jest chore, ale to oczywiste. Dziś wiem, że w razie czego dzieci mogą pójść do sąsiada po pomoc, bo znają sąsiadów, wiedzą kto jest w domu cały czas, a kogo nie ma, mówią dobrze po niderlandzku, wiedzą gdzie jest lekarz, gdzie apteka, gdzie sklep, mają numery telefonów do różnych znajomych, do których można się zwrócić o pomoc, gdyby taka potrzeba zaistniała. Ta świadomość bezpieczeństwa pozwala mi iść do pracy w spokoju. Oczywiście nie bez znaczenia jest też fakt, że Młody ma dziś 5 lat a nie 3. Jest już dużym i samodzielnym chłopcem, który świetnie sobie radzi bez mamusi. Gdy wracam z pracy, wysłuchuję relacji z minionych godzin, o tym jak to siostry były niegrzeczne i nakrzyczały na niego, o tym jak jednak były fajne i zabrały go do lasu, ale głupia siostra powiedziała że jest ciepło i nie trzeba kurtki a on zmarzł. Chwali się że sam sobie zrobił kanapkę z szynką a siostry ugotowały budyń lub kisiel i się z nim podzieliły. Cieszę się, że mój syn nie jest już ciapciowatym maluszkiem, który wymaga opieki 24 godziny na dobę i beczy z byle powodu. Jestem szczęśliwa, że dziś ma już 5 lat i umie sam się ubrać, wykąpać, zrobić sobie jedzenie.
torcik brownie - urodziny w przedszkolu |
W sobotę nasz syn świętował swoje piąte urodziny z najlepszymi kolegami i koleżankami. Już w zeszłym roku postanowiliśmy, że w tym roku urządzimy mu urodziny, na które będzie mógł zaprosić kolegów z klasy, bo takie domowe z rodzicami i ciociami nie bardzo go satysfakcjonowały. Bo niby dlaczego siostry mogą zapraszać na imprezy swoje koleżanki a on nie? Cóż, starsze rodzeństwo jest wszak wzorem do naśladowania, co nie zawsze podoba się nam rodzicom.
Oczywiście poszliśmy na łatwiznę i przyjęcie urządziliśmy w krytym placu zabaw. Przyjemność kosztuje 11 € od osoby, więc liczbę gości ograniczyliśmy do 9 dzieci. Z jakiegoś dziwnego powodu nastawiłam się na to że Młody zaprosi chłopców, jednak on listę zaczął od dziewczynek. Ostatecznie zebrało się 5 dziewczyn i 5 chłopaków.
Takie urodziny w "kulkach" to świetna sprawa. Niczym się człowiek nie martwi, nie myśli co zrobić do jedzenia, jak zorganizować te trzy godziny (belgijski standard urodzinowy) i co najważniejsze nie ma zdemolowanego domu. W cenie 11€ mamy wejście do sali zabaw (zjeżdżalnie, trampoliny, baseny z kulkami, sanki, mega klocki), dowolny napój (cola, fanta, woda, mleko czekoladowe etc etc), 2 naleśniki oraz miniprezencik dla każdego uczestnika. Oczywiście dzieci gonią cały czas po tych wszystkich zjeżdżalniach i dla niektórych jeden napój to zdecydowanie za mało, dlatego trzeba było dobierać i donosić non stop jakieś pićka. Niektóre dzieciaki jeszcze okazały się mamusiowcami, więc ich mamy postanowiły na wszelki wypadek zostać, więc było nam starym raźniej i weselej. Wszak 3 godziny siedzenia i patrzenia na bawiącą się i niemożebnie hałasującą dziatwę nie jest zbyt fascynującym zajęciem. Młody zaprosił najfajniejsze dzieci i wszystkie okazały się słodziakami - ładowały się po dwoje na kolana i przytulały, robiąc słodkie oczy przychodziły prosić o monety do pojazdów na akumulator albo o kolejny napój. Pewien kłopot pojawił się tylko na samym początku imprezy - wszyscy chcieli siedzieć obok solenizanta, dziewczynki się popłakały nawet. Jednak w końcu jakoś się dogadali wszyscy i dalej już poszło łatwo. Od czasu do czasu trzeba było kogoś przytulić, zaprowadzić do toalety, obetrzeć nos lub pomóc odnaleźć resztę grupy. W tej sali było tego dnia kilka różnych przyjęć zatem dzieci było wielkie mrowie i czasem ten i ów gubił się w tłumie :-)
Przyjęcie uważamy za udane. Młody się wyszalał z przyjaciółmi i dostał mnóstwo prezentów. W przyszłym tygodniu kolejne urodziny. Tym razem u klasowego kolegi. Przed swoimi też już zaliczył jedną imprezę urodzinową - 2 dziewczynki zaprosiły go na przyjęcie, które odbyło się w szkolnej sali gimnastycznej. Tam było równie wesoło.
Zatem sezon przyjęć urodzinowych przedszkolaków uważam za rozpoczęty :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko