Połowa wakacji praktycznie minęła. Dzieci większość czasu spędziły w domu syćkie trzy opiekując się sobą wzajemnie. To znaczy prrrr każdy opiekował się głównie swoim komputerem, jak na dzieci XXI wieku przystało.
słońce chowa się za lasem a ja za trawą |
Powiem Wam, że cieszę się wręcz, że sobie siedzą przy kompach, gdy mnie nie ma w domu, bo jakoś tak mniej prawdopodobne wydaje mi się, że coś głupiego im do łba strzeli albo jakaś nieprzygoda się zdarzy. Diaboł nie śpi. Dlatego jak tylko chcą się lampić w ekrany, niech się lampią. Choć one robią sobie przerwy... Poznaję to po tym, że jak wracam do domu po pracy, w kuchni czeka na mnie czasem 5 świeżutkich pachnących ciastek marchewkowych albo jedna (góra dwie) czekoladowa muffinka. Nie wiem, jak to robią, ale wyobraźcie sobie, że w kuchni jest czysto. Znaczy nie, raz przyszłam i zauważyłam, że wszedzie jest cukier. W zlewie jest cukier, na podłodze cukier, pomiędzy urządzeniami mnóstwo cukru, na stole cukier. No ki czart - myślę - M poprzedniego dnia co prawda wywalił słoik z cukrem, ale natychmiast pościerał i poodkurzał co do okruszka. Nic to, nie wnikam. Tajemnica jednak wyjaśnia się natychmiast jak tylko Młody usłyszał, że matka wróciła - Maaaamoooo, a dziewczyny zrobiły mi watę cukrową! Noooo do maszyny jak się źle sypnie cukier to on jest potem wszędzie, nawet na szafie może być. Kilka dni później wszędzie są mrówki... Taaa, Młody kiedyś się cieszył, że ma wreszcie swoje zwierzątka i że one same do niego przyszły. Naprawdę fascynująca to sprawa tak leżeć sobie na dywanie i przyglądać się jak mróweczki targają dokądś resztki chipsów spod stolika i co dnia ich przybywa.... Tata drań popsikał je czymś i do tego posprzątał miejsce przestępstwa dokładnie z resztek jedzenia i mrówek. No więc pozostaje gapienie się w ekran i hodowanie zwierząt w Wiejskim Życiu albo próby zaprzyjaźniania się z pupilami sióstr. Każda ma swoje zwierzątko - Najstarsza królika, Młoda nimfę - i te stwory też potrafią odciągnąć młodzież od komputerów na dłuższą lub krótszą chwilę. Trzeba wypuścić z klatki, trzeba pogadać do stworzenia, trzeba posprzatać kupy, zmienić wodę, przynieść smakołyka...
Wieczorami i w weekendy można porobić coś razem ze starymi. I tak Młody wyspacerowuje każdego wieczoru tatę w misji "chleb lub marchewka dla koników", robią też rundę rowerową po wsi.
kaczy staw w naszym lesie |
Mnie Młoda wyspacerowuje do lasu. Odkąd deprechę z grubsza opanowała, nie chodzi już tam codziennie, ale lubi las tak samo jak ja kiedyś. No dziś też lubię, a takie parukilometrowe spacery z własną dużą córką są bardzo przyjemne. Jest to doskonała okazja do pogadania o poważnych sprawach i duperelach. W weekendy rowerujemy też dużo - z mężem i synem wszedzie i nigdzie. Młody mówi dokąd chce jechać albo mnie każą prowadzić, bo ja znam ponoć wszystkie tajne ścieżki rowerowe i fajne miejsca w okolicy. Młody skubaniec na tym swoim małym rowerku przejeżdża spokojnie po 20 km. No czasem jest tak, że gna przed siebie, bo "jeszcze nie wracamy" a potem złazi z roweru i biadoli, że jest strasznie zmęczony i już nie da rady więcej jechać... Jednak zwykle mamy jakiś "magiczny sok dodający sił" albo wstępujemy na "czarodziejskie lody" i naładowawszy bateryjki dojeżdżamy do domu szczęśliwie.
Z Młodą z kolei jeździmy czasem do miasta z nawigacją, która prowadzi różnymi dziwnymi drogami i czasem trafiamy w jakieś ładne miejsca albo mamy ubaw jak droga się nagle skończy, bo np robią coś na torach i zapory zamknięte albo polna droga przechodzi w jeszcze bardziej polną, którą czołgiem albo co najmiej traktorem może by i przejechał, ale zwykłym rowerem to już nie koniecznie. Szuakmy innej drogi. Nawigacja mówi, że jedziemy "w kierunku przeciwnym do wyznaczonego", ale po chwili zastanowienia wyznacza nową trasę, czasem nawet lepszą. W Belgii sporo ścieżek rowerowych jest dosyć ekstremalnych czy zwyczajnie zaskakujących. Ostatnio np jedziemy chodnikiem (tu są chodniko-ścieżki rowerowe), jedziemy wzdłuż ciągu kamienic, jedziemy, ja ze słuchawką od nawi w uchu i nagle to mówi, "teraz skręć w prawo". Hamuję nagle, patrzę, no faktycznie jest ścieżka, że ledwie się rower mieści, ale jest pomiędzy wysokimi murami. Po kilku metrach ścieżunia przechodzi w drogę asfaltową, po kilku następnych metrach i skręcie w lewo, czy w prawo znajdujemy się na polnej drodze, która się zwęża, zwęża, zwęża i oto jedziemy wąską polną ścieżką pomiędzy polami kukurydzy....
krocząca między rzędami :-) |
Przypomina mi się "Kroczący Między Rzędami" ("Dzieci kukurydzy" S. King - czytali, oglądali...? Nie? Polecam!). Młoda się głośno zastanawia, czy tą ścieżkę dziki wydeptały czy sarny i co będzie dalej... Po kilkuset metrach cyk i wyjeżdżamy w centrum jakiejś wsi czy miasteczka - no wiecie sklepy, kościół, urząd gminy. Bo to Belgia właśnie. Tej kukurydzy to już czasem mam dosyć. Wszędzie jak okiem sięgnąć jest kukurydza. Moje drogi do roboty, do sklepów i wszystkich inych miejsc wiodą pomiedzy polami kukurydzy, no zdarzają się wyjątki i jadę np pomiędzy polami konopii. Chaszczte tak samo jak kukurydza wysokie. Klasustrofobii się można nabawić ....albo halucynacji ;-P
W zeszły weekend wywieźliśmy dziewczyny do Limburgii na kolonię (po tutejszemu: kamp). Na początku roku, kiedy wybierałyśmy temat kolonii, napomknęłam, że zdecydowały się na tydzień w parkach wodnych. Ostatnie tygodnie przed wyjazdem był stres, bo żeby okres nie wypadł w TEN tydzień, bo nie wiedzą, czy fajna grupa będzie i jak to w ogóle tak z całkiem obcymi ludźmi spać w jednym pokoju? PO co ich zapisywałam, kiedy one nie chciały. A co by było, gdyby nie pojechać... No w sumie nic by nie było ...tylko tych 540€ trochę kurde żal... Co niepewność i zdenerwowanie może zrobić z człowiekiem, jakie to pomysły do łab nie przychodzą, gdy człowiek nie wie, co go czeka i w co go starzy wpakowali "dla jego dobra"....
W drodze było marudzenie, ból głowy, palca, dupy i wszystkuego co w drodze boleć może, a to ponad 100 km jazdy.... Byliśmy prawie godzinę przed czasem. Gdy głupi śmiech zaczął się mieszać ze łzami, udałyśmy się na babski terapeutyczny spacer wokół kościoła, który akurat się napatoczył. Skutki uboczne tabletek w pełnej krasie - emocje dostały zajoba. Też to miałam, więc wiem, jak działa. Wytłumaczyłam, wyprzytulałam... Nie pomogło za bardzo. Powlokłyśmy się w stronę obiektu do którego przyjechałyśmy, weszłyśmy przez bramę a tam KURDEALEFAJNYPLACZABAW.
Cała Trójca zaczęła się wspinać, zjeżdżać, huśtać na zmiany. Zło jakby zmalało. Zaczęły się zapisy i skończyły i zło znowu zaczęło rosnąć... Wtedy przedstawiono animatorów. Wszyscy po kolei wturliwali się na scenę zza parawanu wpadając na siebie, chichrając się i ogólnie zachowując jak na totalnych czubków przystało. Jeden z trzech opiekunów grupy parków wodnych wylazł owinięty w koc wymachując krzyżem.... Na pyszczychach Młodych zagościły uśmiechy od ucha do ucha. Swój swego rozpozna zawsze :-) Zło wyparowało całkowicie.
Potem przypomniano tylko o zakazie palenia i używania telefonów komórkowych do kontaku ze światem (można posiadać ale tylko jako aparat fotograficzny, czyli najlepiej bez karty SIM) oraz inncyh tam zasadach. Każdy ucałował i przytulił swoje potomstwo na pożegnanie i potomstwo pomaszerowało gęsiego za swoimi opiekunami obejrzeć apartamenty i dotąd ich nie widzieliśmy...
Przez cały tydzień zastanawiamy się, w jakich nastrojach wrócą z tego obozu. Czy będą zadowolone, czy też do końca życia będziemy musieć wysłuchiwać, jak to zafundowaliśmy własnym dzieciom najgorsze wakacje, jak było nudno, zimno, brudno, jakie żarcie niedobre...
Już jutro się przekonamy.
Wiecie co? Dziwne jest to uczucie nie mieć przez kilka dni kontaktu z własnym dzieckiem. Jeszcze kilka lat temu było to rzeczą normalną i nikomu nawet do głowy nie przyszło, że nadejdą takie czasy, gdy człowiek bedzie miał możliwość kontaktu z ludźmi 24 godziny na dobę, bez względu na ich miejsce pobytu. Nawet nie zauważyliśmy, że takie czasy nadeszły. Dziś to jest takie oczywiste, że każdy ma telefon przy sobie albo ma dostęp do internetu i niemal w każdej chwili możemy do niego zadzwonić lub napisać. Jak już godzinę ktoś jest poza zasięgiem, zaraz człowiek się niepokoi, co też się mogło zdarzyć, że ów nie odbiera, nie pisze, nie oddzwania. bo może coś się stało...
Macie tak czasem?
Nauczyliśmy się być na bierząco, chcemu wszystko tu i teraz. I nagle zakazują telefonów na tydzień. człowiek nie może zapytać jaka pogoda w Limburgii? Jak minęła noc? Czy fajni koledzy? Czy zupa dobra? Czy woda ciepła w basenie? Czy nic nie boli?
Wiecie co? TEN ZAKAZ TELEFONÓW TO SUPER SPRAWA!!!!
Tylko w ten sposób dzieciska odpoczną sobie całkiem od wścipskości starych, a my odpoczniemy sobie od dziecisków. Zatęsknimy za sobą wzajemnie. One będą mieć co opowiadać a my bedziemy mieć o czym słuchać. Dzieci mogą być całkiem samodzielne, mamusia nie pisze im co rano by założyły ciepłe majtki i nie zapomniały się wieczorem wykąpać. Jak się jeden (albo 5 dni) nie wykąpią, nic im nie będzie (a nie wykąpią się, bo niechcący wymsknęło im sie kiedyś, że dzieci na obozach i nocowaniach u koleżanek się nie myją, bo im się nie chce).
Czekam z niecierpliwością na ich powrót, a ciekawość o wrażenia wręcz mnie zżera.
Czas oczekiwania umilałam sobie oczywiście pracą. Byłam też z Młodym (korzystając z nieobezności dziewczyn) w kinie na filmie chłopakowskim Cars3. Miłe popołudnie matki z synem. Tych miłych popołudni, a w zasadzie całych dni i nocy szykuje się więcej, bo jutro mój ostatni dzień pracy. Pora na letni zasłużony odpoczynek. Zamierzam robić nic przez całe dwa tygodnie. Trójka z Piatki wybiera się do ojczyzny, będzie święty spokój - zostanę tylko ja, Młody, Flafunia i Summer. Nie trza gotować, nie trza sprzątać (tam królicza kuweta i papuzia klatka sie nie liczy)....
A teraz idę żreć i spać, bo jutro pracowity dzień się szykuje - pójś cdo roboty, kupić mascarpone (bom zapomniała), dokończyć bezowo malinowy torcik powitalny, odebrać kolonistów, rozpakować kolonistów, oprać kolonistów (w sensie odzież) i spakować kolonistów na kolejny wyjazd.
A potem WA KA CJE.... mam nadzieję....
....nie takie plany brały w łeb :-)
(puk puk w niemalowane)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko