14 lipca 2017

Nocne reflekcje na temat blogowania.

Blogi są jak ogrody przed domem. Każdy może zajrzeć, każdy może skomentować. Ogród możemy też ogrodzić i nikt nam zaglądał nie będzie. Blog może być całkowicie prywatny lub dostępny tylko dla wybranych.

Każdy urządza swój ogród wedle własnego uznania, fantazji, potrzeb i możliwości. Każdy może mieć swój ogród, nie trzeba być ogrodnikiem ani innym tam specjalistą od ogrodów. Jak ktoś chce mieć piękny ogród a nie zna się, zatrudnia fachowca, by ogród zaprojektował. Każdy ogród jest inny, ale projektowanie i pielęgnowanie ogrodu daje dużo frajdy.

Teraz spójrzmy na to z perspektywy przypadkowego przechodnia. Jeden przejdzie mimo i nawet nie zauważy żadnego ogrodu. Drugi zauważy, ale się nie zainteresuje. Trzeci przystanie i obejrzy sobie wszystko dokładnie, czasem nawet skomentuje albo zapyta o coś właściciela. Są też tacy, co po ogrodach rozrzucają śmieci i inny syf, w necie zwiemy to spamem albo wirusami (ale to już śmieci z kategorii toksyczne)

W tym momencie dochodzimy do jednej zasadniczej różnicy pomiędzy blogiem i ogrodem. Jak żyję 40 lat, to nie widziałam ani nie słyszałam (choć pewnie na świecie gdzieś się zdarzyło), żeby ktoś zobaczywszy czyjś ogród, który mu się nie podoba (bo jest zaniedbany, bo styl jakiś taki nie tego, bo za dużo dekoracji albo za mało żółtych kwiatków, bo śmieci się walają, a te huśtawki nie pasują...) wtargnął nagle do właściciela tego ogrodu i zaczął mu, i jego latami hodowanym pokrzywom bezczelnie ubliżać, krytykować ten ogród i jego właściciela, drzeć mordę...

No weź spróbuj jeden z drugim zrobić w realu coś takiego to w najlepszym przypadku ktoś zadzwoni po gliny, w trochę gorszym zwyczajnie otłucze wam ryło, a może was nawet zastrzelić, bo ponoć w niektórych rejonach świata prawo na to pozwala.

Na bloga natomiast (czy inną tam mniej lub bardziej prywatną stronę) bardzo często wpada jakaś niewychowana dzicz i się drze wirtualnie, obraża, wyzywa, krytykuje wszystko co się da i jeszcze jakie pretencje i żale, gdy się zwróci uwagę, bo jaka to ja jestem nietolerancyjna, jaka egocentryczna, jak nie potrafię uszanować odmiennego zdania... Tja bo ja swój własny ogród będę urządzać wedle czyjegoś widzimisię albo wysłuchiwać w spokoju debilnych komentarzy... Czasem to serio mam ochotę zastrzelić...

Blogowanie jest też jak nałóg - dość szybko uzależnia. Blog to diabelny pochłaniacz czasu i myśli. Nie wiem, jak mają inni blogerzy (pewnie zależy od tego, o czym blog), ale ja mam tak, że pomysły na artykuł dopadają mnie o najróżniejszych porach dnia i nocy. Tak, nocy! Budzę się w środku nocy, bo na ten przykład chce mi się siusiu, idę do kibla i tam w tej świątyni dumania nachodzi mnie na rozważania nad sensem życia. W nocy najgłupsze rzeczy mogą wydawać się dobrym materiałem do opisania na blogu. Wracam do łóżka, gdzie przez najbliższe godziny zamiast spać piszę w myślach ten fantastyczny powalający na kolana post. Oj tam w myślach, zadarzało mi się już pisać ze smartfona, a rano oczy jak po spawaniu, zmęczenie do entej potęgi, a ten zajefajny tekst w blasku słońca wydaje się śmieszny i redaguję go za dnia na nowo od początku albo zwyczajnie klikam 'usuń' oraz 'tak jestem pewna, że usunąć ten post'. Pomysły na temat dopadają mnie też w drodze, w robocie i innych mejscach do tego niestosownych. Dlaczego niestosownych? Dlatego, że człowiek chodzi czasem jak naćpany, gdy pisze w myślach bloga. Na szczęście tylko czasem, zwykle obmyślanie tematu nie koliduje z robotą, a tylko pomaga przeżyć dzień.

Jak się już wymyśli coś, to potem trzeba to koniecznie wklikać z lapka lub smartfona, a potem skorygować, poszukać zdjęć i w końcu opublikować. To trwa czasem kilka dobrych godzin z przerwami, a bywa że dni. Są na tym świecie rzeczy o wiele pożyteczniejsze, które można by w tym czasie zrobić. Jestem wszak czyjąć mamą, żoną, czyjąś córką... A wiecie jak irytujące są chwile, gdy masz 'super pomysł' a nie masz czasu by usiąść do laptopa? Nie wiecie? To dobrze. To okropne chwile. Tak samo jak te, w których się już przy tym lapku usiądzie a wtedy ktoś coś chce. Bywam wtedy agresywna a już na pewno pierońsko wściekła, że bez kija nie podchodź. Dlatego czasem zastanawiam się nad zakończeniem tego procederu, bo dla rodziny mój blog jest chyba trochę (albo i więcej) krzywdzący.

Nałóg ma jednak to do siebie, że nie łatwo z nim zerwać.

Blogowanie daje mi dużo frajdy. Mogę się wygadać, pozbyć balastu obciążającego moje myśli. Gdy człowiek nie ma z kim pogadać, to każda możliwość jest dobra. Są tematy, które mogą przedyskutować z mężem, są też takie o których już fajnie się gada z moimi pannami, ale pozostaje wiele, z którymi nie mam co zrobić. Blog ratuje sytuację.

No, o wszystkich to nie mogę też pisać, bo moje niektóre teorie i poglądy mogły by wywołać trzecią wojnę światową. Wystarczy, że czasem mi się coś wymknie, gdy mnie wkurzenie opanuje i już wielka awantura, czy jak to dziś powiada młodzież, gównoburza.


W dzisiejszych bowiem czasach wolność polega na tym, że możesz robić i mówić wszystko co tylko chcesz pod warunkiem, że większość się z tym zgadza. Jak ośmielisz się być przeciw aktualnie panującym normom, trendom i  poprawności politycznej, masz przesrane. Możesz iść, gdzie chcesz pod warunkem że w lewo  :-) 

Staram się nie wychylac zbytnio, bo życie codzienne dostarcza mi wystarczająco wiele powodów do podnoszenia poziomu adrenaliny we krwi. Ciągłe użeranie się z wszystkowiedzącymi, nierzadko bezczelnymi  i o niezbyt wysokim poziomie inteligencji ludźmi,  zaprowadziło by mnie albo do więzienia albo do psychiatryka...

Blog pomaga też w rozwiązywaniu problemów. Gdy wystawię moje problemy na światło dzienne, mogę lepiej się im przyjrzeć, a potem uporządkować. Przy okazji dostrzegam też wszystkie zalety i skarby jakie skrywa nasze prywatne życie. To jest bardzo pozytywna rzecz.

Dlatego blog na razie jeszcze pewnie zostanie... przynajmniej do dopóty, dopóki nie spiszę wszystkich pomysłów albo dopóki mi się nie znudzi całkiem, bo nie mam z kim gadać o tym wszystkim, co mnie dręczy... Jeszcze jest nadzieja, że laptop padnie i zakończy temat raz na zawsze (już, już zdawał się być na wykończeniu, ale zaryzykowałam rozkręcenie wszystkiego i wyczyszczenie... nie wiem kto mi napchał do lapka tyle kurzu...? Pomogło, przestał się wyłączać po 10 minutach).

Na koniec ważna informacja (jakby kto z fejsbukomaniaków jeszcze nie zauważył): zamykam fanpejdża na fejsie. Powisi tam jeszcze kilka dni w celach informacyjnych i przekierowawczych. Nie będę się tu spowiadać dlaczego, z kim i po co, przyjmijmy, że taka moja fanaberia, no a poza tym fan page nie spełnił moich oczekiwań. Spróbuję szczęścia z grupą zamknietą na tym samym portalu społecznościowym oczywiście, bo - nie ma się co oszukiwać - lubię mieć kontrolę nad tym co dzieje się w moim ogródku i lubię wiedzieć, kto mi się tam pałęta dniami i nocami.

Liczę na to, że w grupie będzie też można od czasu do czasu podyskutować na jakiś temat, bo to tak trochę nie teges, że ja się tu produkuję a wszyscy siedzą i się patrzą. No, parę osób zawsze się udziela, ale na fan pageu było ponad 300 lajków... czyli co? ludzie-widma, analfabeci, szpiedzy, psychopaci...?

To jest ostatni wpis z bloga udostępniony na fan page'u. Zainteresowanych zapraszam do grupy zamkniętej. Nazwa to tytuł bloga: Belgia Nasz Nowy Dom. Dla czytaczy bloga


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima