Pora na podsumowanie tygodnia...
W poniedziałek nie działo się nic nadzwyczajnego... A nie, wróć! Młody zabrał do szkoły zaproszenia na swoje urodziny. W klasie można rozdawać, tylko jak się zaprasza całą klasę. My zapraszamy całą klasę i jeszcze trzech kolegów z drugiej, znaczy z pierwszej, ale B, bo jeden jest bliżniakiem tego z pierwszej A, drugi świetnym kolegą od pierwszej klasy przedszkola, a jego rodzice są moimi klientami, a trzeci mówi po polsku... Pierwszy pomysł był, że te zaproszenia będą zwijane i związane wstążką, ale się ogarnęłam, gdy pomyślałam ile miejsca zajmie 20 zwiniętych kartek A4. No i w końcu poszły w zalakowanych świeczką kopertach i odciśnietym pirackim pieniążkiem z czachą. Po zapakowaniu tych zaproszeń do kopert dopiero zauważyłam na pozostałym zaproszeniu, że zrobiłam literówkę... Nic to, w tych dziwnych czcionkach a la stare i tak "b" wygląda jak "h". Może nikt się nie kapnie...
Byłam akurat przy tym, jak jedna mama czytała tekst zaproszenia... Napisałam tam, że będziemy szli "do ciemnego, strasznego lasu..." i dla mnie to tylko opowieść, ale ten młody przyszedł do mnie i mówi, że to chyba trochę straszne będzie, ale i tak przyjdzie... Inna mama znowu mi opowiadała, że jej młoda zachodziła w głowę jak to możliwe, że Izydor jest prawdziwym piratem i czy dziewczyny piraci też są, bo nie wie, czy musi się za chłopaka przebrać, czy może być piratką ? Ahoy przygodo.
Młody tymczasem przeżywa i odlicza dni, a raczej noce. Nie wiem, czy wiecie, ale u nas mówi się "ile razy trzeba spać" do czegoś. Nawet w radio tak mówią. I faktycznie to dobra metoda, bo dzieciom łatwiej ogarnąć czas w ten sposób...
W środę byłam z Najstarszą po raz pierwszy na kursie francuskiego. Mamy nauczycielkę, która kiepsko mówi po niderlandzku, mimo że niby we Flandrii mieszka (hm? - ten kraj mnie ciągle zaskakuje, a ona mówi gorzej niż ja) no więc cały czas nawija po francusku. Do przerwy nie jarzyłam nic. Widocznie mój mózg dopiero dostrajał sie na nowo do programu "szkoła". Po przerwie nawet nawet. Było nas tam 9 sztuk, bo część było nieobecnych. Ku mojemu zasoczeniu oprócz nas jest jeszcze jedna mama z nastoletnią córką. Fajnie! Jest też dwóch młodych facetów, którzy mieli francuski w szkole, ale nic nie pamietają, a teraz do pracy im potrzebny, no to muszą się uczyć. No i UWAGA - nawet nauczycielka była w szoku - jest jedna kobietka z bodajże Tajlandii, która ma 74 (słownie: siedemdziesiąt cztery ) lata. Niesamowite! Obawiałam się, że będziemy jedynymi obcokrajowcami w grupie. Tymczasem poza tą babcią jest jeszcze Ukrainka, która pierwszą lekcją była przerażona, bo tak samo jak ja nic nie rozumiała, ale nauczycielka wszystkich uspokoiła (tym swoim kaleczonym niderlandzkim) , że na poczatku jest normalne, iż nic się nie kuma :-)
Córka po pierwszej lekcji była nawet zadowolona (nie mylić z entuzjazmem - francuski to francuski - blee), bo mimo że zna podstawy trochę to nikt jej nigdy nie powiedział jaka jest róznica pomiedzy tymi wszystkimi literami "e", że taką kreską wymawia się tak, z inną kreską inaczej, a bez kreski jeszcze inaczej... Jestem ciakawa, jak nam pójdzie i ile się do czerwca nauczymy. Na następną lekcję mamy wziąć laptopy. Na szczęście wystarczy jeden na ławkę, bo mojego to jakby trochę obciachowo brać między ludzi... Odpadł mi capslock, jeden shift, insert i backspace. Mnie to nie przeszkadza dopóki to wszystko działa, a działa. Jak przestanie to kupie se może to jabłko w końcu, żeby mi do telefonu pasowało... Na razie nie mam hajsu na takie fanaberie jak laptopy... to jadę na tym co mam. Każdy ma swojego kompa to się nie martwię, że mój kiedyś zdechnie całkiem.
W czwartek... ech...
Idąc na kurs wyciszyłam srajfona i zapomniałam, że jest wyciszony... Zapomniałam też powiedzieć Młodej, że w czwartek mają godzinę póżniej do szkoły. Głupki przysyłają te informacje mejlem tylko rodzicom. Niby wysłałam mejl Młodej i pomyślałam, że później jej powiem, ale ona nie przeczytała mejla a ja zapomniałam powiedzieć....
Poszła rano... Widac było, że już jest źle, jak wychodziła, ale pomyślałam, że podczas jazdy rowerem na świeżym powietrzu i rozmów z kolegami sie naprawi. Gówno! Nagle w robocie (na szczęście rano) mi się przypomniało, że miałam Młodego zapisać na świetlicę, bo za tydzien wolne mają i wyjęłam telefon, by zadzwonić...
22 nieodebrane połączenia i jakieś 15 esemesów od Młodej... Dziecko (nastolatek w szkole średniej na drugim poziomie czyli od 3 kl) musi mieć zgodę rodziców, by iść do domu. Jak rodzic nie odbiera, to może nawet zdechnąć albo się wściec a i tak go nikt ze szkoły nie wypóści. Najlepsze, że szkoła z tym rodzicem wcale nie rozmawia. To uczeń sam dzwoni (ze szkolengo telefonu lub swojego) do matki albo ojca i mówi nauczycielowi czy pani w sekretariacie, że ma zgodę. Młoda nie potrafi kłamać (tam kłamać - ona ma moją dożywotnią zgodę!) to zdycha, ale nie powie pani, że matka kazała spadać na chatę. Boszzzz z tymi dzieckami. Oddzwoniłam. Mówi że wszystko ją boli, łeb jej rozsadza i samo się płacze, po drodze 5 razy stawała by złapac oddech i aż się koleżanki pytały czy wszystko okej... Depresja i grypa tpo dopiero wybuchowe połączenie. Tego jeszcze nie przerabialiśmy... Była w szkole godzinę, ale na darmo bo przecież mieli na później i tylko stan jej sie pogorszył... Wróciła do domu i przespała praktycznie cały dzień. Na drugi dzień, który też w większośći przespała, poszliśmy po zwolnienie do doktora.
Sobota... Siostra nie była taka, przyniosła tego wirusa nie tylko dla siebie, dla braciszka - jak widać - też. A ten fizolof chce być chory, żeby nie iść we wtorek na basen, bo pani im każe skakać na głęboką wodę i on się zawsze topi. Tak mówi. Dziś chwilę gra w robloxa, za chwilę kładzie się na kanapie i śpi gadając przez sen albo śpiewając. Zawsze śpiewa i gada od rzeczy , jak mu gorączka rośnie do 38 czy wyżej. Obejrzeliśmy kilka odcinków Piet Piraata z płyt, co 10 minut każe się przytulać. Maślak taki, że masakra. Jak do jutra się nie polepszy to trzeba będzie nam zostać w domu i znowu odwiedzić pana doktora. Średnio mi sie to opyla, bo urlop socjalny (opieka nad chorym) jest bezpłatny, ale z drugiej strony czasem se w domu posiedziec też można... Ale może do jutra będzie się lepiej czuł i polezie do szkoły... Zobaczymy.
I tak zleciał ten tydzień, że znowu nie było czasu się po dupie poskrobać. A weekend jeszcze szybciej. Wczoraj to choć w sklepie żeśmy byli, cały dom dokładnie posprzątałam, zrobiłam coś ze 4 prania, umyłam okna pomiędzy deszcz, zrobiłam i obmyśliłam jeszcze parę dupereli do pirackich urodzin, a dziś nie robiłam nic (poza przytulaniem Młodego, oglądaniem bajek i gadaniem z pozostałymi członkami rodziny a i tak gdzieś wsysło ten senny ponury dzionek. Teraz chwilę siadłam do kompa a zmęczona jestem jakbym nie wiem co robiła. Nicnierobienie jest strasznie męczące, jak człowiek się nauczy pracować bez przerwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko