23 lutego 2019

Szkoła na pół gwizdka?

Nastolatek - dorośli często uważają, że toto nie ma żadnych zmartwień, problemów... 

SERIO!? Nie wiem jak wy, ale ja osobiście za żadne pieniądze świata bym nie chciała być z powrotem nastolatkiem nawet na jeden dzień. Nastolatkiem, uczniem który za wszelką cenę musi spełnić niekończące się a do tego częstokroć ze sobą sprzeczne oczekiwania rodziców, nauczycieli, ciotek, wujków, babć, dziadków i rówieśników.  Do tego te pryszcze, hormony, menstruacje bleee. Nie możesz na siebie zarobić, nie możesz o sobie decydować, musisz chodzić do szkoły i to konkretnej, bo jesteś za młody by mieć cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii. A jeszcze rówieśnicy walą ci prosto w twarz, żeś brzydki, niemodny, za gruby albo za chudy, masz krzywe zęby... 

Bycie nastolatkiem - moim nader skromnym zdaniem - wcale nie jest fajne ani przyjemne.

Bycie nastolatkiem nadwrażliwym jest wręcz koszmarne. Młoda mówi czasem, że są takie momenty, że zwyczajnie ma ochotę wziąć nóż i zakończyć te męczarnie. Ma ochotę zniknąć, zapaść się pod ziemię, przestać istnieć i wiecie co - wcale mnie to nie dziwi. Rozmumiem ją dziś dosonale, ale im więcej dowiaduję się o tym, jak funkcjonuje jej organizm tym bardziej mnie to przeraża.

Bycie wysokowrażliwym ma wiele pozytywów. Wysokowrażliwe osoby są częstokroć nieprawdopodobnie kreatywne, ciekawskie, mają doskonałą intuicję, potrafią dostrzegać najdrobniejsze detale i o wiele szybciej niż przeciętny człowiek zrozumieć każdą sytuację i do niej się dopasować, są inteligentne, mają ogromne poczucie humoru i często niezmiernie ważna jest dla nich społeczna sprawiedliwość, prawo i wszelakie regulaminy, często są perfekcjonistami. Z większą niż zwykli ludzie intensywnością odbierają sztukę i muzykę. 
Hiper wrażliwy nastolatek często wie, co nauczyciel czy kolega powie, zanim ten otworzy dziób. Zadanie potrafi zrozumieć zanim choćby spojrzy na jego opis czy wysłucha wyjaśnień belfra.

Biorąc powyższe rzeczy pod uwagę, można by pomyśleć, że szkoła dla wysokowrażliwego ucznia to pestka, bo wszystko powinno mu iść jak z płatka.

Tyle tylko, że nadwrażliwy widzi więcej, słyszy więcej, czuje więcej. Każdą emocję, każdy smak, zapach, każde uczucie (także zimna, ciepła, bólu) czujesz intensywniej. A to już przestaje być zabawne w szkole... i poza nią też.

Szkoła średnia. Setki hałasujących ludzi, twarzy przemykających obok, a wrażliwy każdą zauważą z detalami. 
Miliony różnych dźwięków, które nadwrażliwy słyszy wszystkie wyraźnie. Normalny człowiek ma filtry, które pozwalają mu odróznić mniej ważne dźwięki i obrazy od bardziej ważnych. Jak z kimś rozmawia to słyszy wyrażnie tylko swoich rozmówców, a reszta jest tylko szumem. Tymczasem nadwrażliwy słyszy wyraźnie i rozmówców, i kolegów z klasy, którzy w kącie gadają o wczorajszym meczu, i te dziewczyny z szóstej które gadają w innej części podwórka o chłopakach, i nauczycieli którzy w pokoju nauczycielskim obgadują uczniom tyłki, i tego ptaka który śpiewa pod chmurami, i tę muzykę z  auta które pomykaja przed szkołą. Nadwrażliwy słyszy każde słowo wyraźnie i z dużej odległości, widzi każdy szczegół, każdy drobiazg. A to szybko powoduje u niego koszmarne zmęczenie z nadmiaru bodźców docierjących do mózgu.

Do tego zapachy. Chłopaki w tym wieku częstokroć nie wiedza do czego służy mydło i dezodorant, a w tym wieku poca się jak świnie i każdy czuje ich smród. Nadwrażliwy czuje ten smród jeszcze bardziej. Do tego pracownia chemiczna śmierdzi okropnie, zagrzybiona piwnica z pracowniami komputerowymi nie lepiej, a tu jeszcze klasa gotowania testuje nowe przepisy, zaś koleżanki i nauczyciel każdy inny perfum, inny proszek do prania... Katorga nawet dla przeciętnego nosa.

Naszą Młodą boli woda. Kiedyś, jak była mała zawsze myła się w zimnej wodzie (wtedy nie rozumielićmy dlaczego i myśleliśmy że to taka fanaberia malucha). Wtedy jednak jej nadwrażliwość była lekka. Teraz jest to katastrofa. Nie wiadomo tylko, czy to spowodowała depresja, czy też nasilająca się z każdym miesiącem nadwrażliwość wywołała depresję, bo obie opcje są możliwe. Psychologia mówi, że nadwrażliwość często mija lub przynajmniej zmiejsza się z wiekiem. Jednak są przypadki, że z wiekiem się nasila i to już nie jest zabawne. Na to nie ma lekarstwa, tylko trzeba się z tym nauczyć żyć. Ja sobie tego nie wyobrażam, bo świat się nie dostosuje, świat jest pełen bodźców i to z każdym rokiem jest ich więcej i więcej. 

Jak żyć?! Jak chodzić do szkoły? Jak znaleźć niezabijającą pracę? Jak nawiązać bliskie relacje z chłopakiem (czy dziewczyną - co tam kto uważa za lepsze)?

Dla mojej córki głupi prysznic czy kąpiel to męczarnia. Każda padająca na gołą skórę kropla wody powoduje ból. W ostatnich miesiącach ten problem niesamowicie się nasilił. Pół godzinę po wzięciu prysznica Młoda dochodzi do siebie.

Bolą ją też niektóre ubrania. W domu najchetniej chodzi w onessie, bo jest miękkie i luźne. Do szkoły najchetniej chodziła by w dresach, ale nie wolno. Na szczęście w legginsach można, nawet tych w szkielet. W tej szkole - w przeciwieńswtie do poprzedniej - nawet nikt nie zwraca na to uwagi i nikt sie głupio nie przypieprza. 

Boli ją też zimne powietrze. Często chodzi w spodenkach, bo jest jej wygodnie. Gdy jednak pójdzie do lasu w krótkich portkach, gdy jest chłodno (ale nie za zimno na krótkie portki, jest jej ciepło) skóra na nogach robi jej się jakby była poparzona pokrzywą, czyli czerwona w białe ciapki i - jak mówi Młoda - powoduje podobne uczucie. Ostatnio obserwujemy dużo różnych dziwnych objawów, których wcześniej nie miała w takim stopniu nasilenia, które były wręcz niezauważalne lub nie istniały wcale.

Szkoła też ją boli i to jak fiks. Dlatego nie chce chodzić do szkoły. Do środy jeszcze jakoś idzie, w czwartek jednak często ląduje u lekarza z bólem głowy, mięśni, brzucha, mdłościami i biegunką. Czasem wraca ze szkoły po kilku lekcjach z objawami jak wyżej. To powoduje kolejny stres, bo nieobecność to kolejne niezaliczone testy, kolejne niskie punkty lub ich brak. To powoduje bezsenność, koszmary i nawrót albo nasilenie stanów depresyjnych. I koło sie zamyka. Każde wystąpienie przed klasą, każdy test to znowu stres, ból wszystkiego, czego efektem znowu są niskie punkty mimo obrycia na 100. W klasie zawsze jest jakiś hałas - szeleszczą kartki, szurają krzesła, ktoś gada do drugiego, spadają długopisy z ławki, mazak piszczy na tablicy, szumi projektor... Dla Młodej to ogromny hałas -  mniej więcej jak dla zwykłego człowieka napierdalanie młotem pneumatycznym czy przynajmniej  jakąś kosiarką spalinową pod oknem. Zajebioza! 

Jak masz iść do szkoły, jak na samą myśl masz dreszcze, bo wiesz, że to będzie bolało? 

Tutaj w Belgii szkoła jest obowiązkowa do 18 roku życia i nie ma zmiłuj. Dyskutowaliśmy z nauczycielami i Młodą - o czym już kiedyś wspominałam - zmianę na łatwiejszy poziom, czyli technikum lub zawodówkę, ale to nic nie da, bo poziom trudności nie ma tu znaczenia. Problemem jest samo przebywanie w szkole wśród hałasu i innych bodźców wywołujących ból, przemęczenie i stany depresyjne. Jednak trzeba było poświęcić wiele czasu, podyskutować z dzieckiem, szkołą, znajomymi, przeczytać połowę internetu i kilka książek, przyjrzeć sie lepiej własnej córce i otoczeniu, pogadać z psychologiem... żeby zrozumieć złożoność problemu własnego dziecka. Okazuje się że depresja, o której pisałam ostatnio to tylko jeden z wielu jego aspektów.

Cóż, człowiek ciągle się uczy. Z każdym dniem więcej dowiaduje się o życiu, o chorobach, o szkole, możliwościach i przede wszystkim o własnym dziecku i sobie samym. Lepiej późno niż wcale.

W tym tygodniu mieliśmy w szkole naradę. Była dyrektorka, wychowawczynie, nauczycielka od francuskiego, babka z CLB, leerlingbegeleider (odpowiednik polskiego szkolnego pedagoga), ja, no i w końcu Młoda. Zaproponowano Młodej chodzenie do szkoły na pół dnia. Babka z CLB powiedziała, że ma bodajże 7 podopiecznych którzy chodzą do szkoły w takim częściowym systemie, a resztę robią sami w domu. Co więcej Młoda będzie chodzić tylko na te lekcje, które lubi i na które chce chodzić. Od razu podała panu wszystkie przedmioty, które chce, a które nie. Nie wiem, jak oni to zrobią, ale Młoda uważa (i być może słusznie), że dostosują podział godzin jej klasy do jej chcenia, tak żeby do południa były te lekcje na których ona ma być, a potem reszta. Hm... pożyjemy zobaczymy. Młoda wybrała niderlandzki, chemię, fizykę, plastykę, angielski, matematykę, a odrzuciła francuski, wf, geografię, ekonomię, historię i biologię... 

Za bardzo byłam zdziwiona tym pomysłem, żeby zapytać o szczegóły. Nie wiem zatem jeszcze , jak będzie rozwiązana kwestia egzaminów i ogólnego ewentualnego zaliczenia roku. Póki co do tego przedsięwzięcia potrzebne jest zalecenie psychiatry albo lekarza rodzinnego i pewnie to wejdzie w życie dopiero po feriach krokusowych. Do ferii jest jeszcze tydzień. Szkoła miała się skontaktować z naszym psychlogiem i spróbować samemu zdobyć papier od jakiegos lekarza z CLB albo nasza psycholożka będzie gadać z naszym rodzinnym lekarzem. 

Sama zainteresowana, czyli Młoda uważa że to świetny pomysł i że jej pomoże ogarnąć szkołę. Mówi, że pół dnia wytrzyma w szkole, a potem będzie mogła spokojnie uczyć się w domu. 

Wychowawczynie - za zgodą Młodej - mają też opowiedzieć o jej  nadwrażliwości (o deprescji absolutnie nie) całej klasie, żeby im było łatwiej zrozumieć i tolerować to że na niektórych lekcjach być może będzie siedzieć sama (tak jej lepiej o niebo przeżyć lekcje), że ewentualne przerwy będzie mogła spędzać w szkole (normalnie wszyscy siedzą na podwórku ...i się drą). Może też używać słuchawek (zwykłych lub takich specjalnych) do wyciszenia otoczenia.

Wszyscy myślimy, że koleżanki będą jej pomagać z materiałem przez net i telefon. Nauczyciele też będą ją wspierać. Ba, cały czas to robią od początku roku. Jak zresztą w większośći szkół - chętnie zostają z uczniem po lekcjach albo poświecają przerwy, by wytłumaczyć lub by uczeń mógł napisać zaległy test.

Zobaczymy. Zawsze to jakiś pomysł, jakieś sensowne rozwiązanie. Zawsze to jakaś nadzieja pozwalająca optymistycznie spojrzeć w przyszłość. Choć nie ukrywam, że tego optymizmu we mnie coraz mniej a coraz więcej zmęczenia życiem i niekończącymi się problemami. A teraz w pogrypowym wyczerpaniu to w ogóle nie mogę myśleć logicznie, ani w ogóle myśleć. Śpię po 10 godzin i nie pomaga...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko