13 października 2019

Zaświadczenie od lekarza na wyjście do toalety w czasie lekcji, czyli szkoła po belgijsku.

Kolejny szalony tydzień zamknęliśmy z ulgą.

W poniedziałek Młoda znowu zaniemogła i poszła do lekarza, bo znowu pojawiły się poważne problemy żołądkowe. Dostała zwolnienie do środy. W środę po południu pojechałyśmy obie na omówione spotkanie do CLB, gdzie poza pracownikiem tejże poradni spotkałyśmy się też z coachem uczniowskim, czy jak kto woli leerlingbegeleider-em (przewodnik uczniowski - jakby odpowiednik polskiego pedagoga szkolnego).

Oni przypomnieli nam, że trzeba chodzić do szkoły, a my powiedzieliśmy że bedziemy próbować, ale to wcale nie takie łatwe jak się im - zdrowym ludziom - wydaje i że nie wiemy, czy się uda.

Nie no, tak serio to panie wysłuchały, tego co miałyśmy do powiedzenia, ze zrozumieniem. Zapisały sobie kontakty do lekarza domowego, psychologa i psychiatry, z którymi to osbami miały się skontaktować, by dopytać o szczegóły i poprosić o ewentualne dokumenty potwierdzające, że moja Młoda wymaga specjalnego traktowania w szkole ażeby mogła się uczyć.

Coach zgodził się opowiedzieć klasie Młodej o jej problemach z nadwrażliwością i już na drugi dzień wpadła nagle do klasy podczas lekcji i opowiedziała, co miała opowiedzieć. Koledzy zadawali całe mnóstwo pytań, na które coach sama odpowiadała. Młoda była pod wrażeniem i mówi, że pani musiała niezły research przeprowadzić, bo była obcykana w temacie. Okazało się , że jeden z kolegów też jest wysokowrażliwy, ale nie aż tak ja Młoda. Gadali dobrze ponad godzinę. Wiadomo, po części dziatwa przeciągała, żeby lekcja zleciała, ale po części - jak zauważa Młoda - jednak na prawdę byli bardzo zainteresowani tematem i dyskutowali o tym długo. 

Drugim naszym pomysłem i wnioskiem do CLB (popartym przez psychiatrę) było chodzenie do szkoły na pół gwizdka. Panie odebrały bardzo pozytywnie pomysł chodzenia do szkoły tylko przez 3 dni na fotografię i studiowanie pozostałych przedmiotów w domu. Zasugerowały nawet, że spokojnie mogła by tylko zaliczyć grudniowe egzaminy, a praca dzienna wraz z testami była by jej odpuszczona. Potem - gdyby wszystko szło dobrze - od stycznia można by dodawać jej zajęć. Jednak o tym musi zdecydować dyrektor szkoły. No i tu mamy problem. Młoda opowiada, że coach była zdziwiona, że nie wiadomo czy się zgodzą na takie rozwiązanie, że teraz będą o tym dyskutować, a ona (coach) była pewna, że to kwestia podpisania dokumentów i że Młoda może zaczynać ten system od poniedziałku. FIGA! Dyrektor będzie myślał, czy to ma sens, czy tak wolno, czy to jest dobre... Trochę dziwne, bo psychiatra powiedziała, że to zależy głównie od CLB. No ale co szkoła to inne zasady. To już wiem od jakiegoś czasu.

No i teraz najlepsze. Nie wiem, czy wiecie, ale w Belgii nie wolno wychodzić do wuceta w czasie lekcji. Od załatwiania tych rzeczy są dwie przerwy. No i z jednej strony dobrze, bo wiadomo jak przeszkadza wszystkim, gdy ludzie co chwilę wychodzą, wchodzą i robią zamiesznanie. Normalnie zdrowy człowiek bez problemacji wytrzyma od przerwy do przerwy bez chodzenia do kibla. W pracy tak samo przecież trezba wytrzymać. Jednak czasem się zdarza, że człowiek zachoruje czy też zwyczajnie ma niestarawność i co wtedy? No, lepiej wtedy nie iść do szkoły. I tak się zwyle robi, bo niestrawność czy grypa żołądkowa trwa przecież krótko. Gorzej jest, gdy ktoś - tak jak nasza Młoda - ma problemy żołądkowe ze stresu a na stres jest kompletnie nieodporna, czyli powiedzmy to wyraźnie - ma niekończącą się biegunkę, a od czasu do czasu wymiotuje. Nie wiele jest dni bez ganiania do sraczyka co godzinkę czy czasem co pół. 

Dlatego właśnie zapytałam miłych pań, czy Młoda mogła by otrzymać jakąś pisemną zgodę od dyrekcji czy CLB na wychodzenie do toalety, gdy musi, bo często ona nie idzie do szkoły z tego powodu. Zwyczajnie boi się, że nie wytrzyma całą lekcję i popuści w spodnie. A nie trudno sie domyśleć jak stesująca jest taka świadomość, że nagle zacznie się wam kupę i nie będziecie mogli pójśc do kibla, bo nie wolno. No i owszem nie ma sprawy, tylko musimy poprosić lekarza rodzinnego o takie zaświadczenie...

Zaświadczenie...?! ...nic to, jak trza to trza - poszłam do lekarza zaraz w czwartek po robocie, bo akurat wtedy jest bez umawiania. A ten na to "CO?! ZAŚWIADCZENIE OD LEKARZA NA WYJŚCIE DO TOALETY?!! TO JEST NIEDORZECZNE!!! Przecież o takich rzeczach to szkoła chyba sama może zdecydować..."

Potem zapytał się, czy oni aby wiedzą o jej problemach z nadwrażliwością i podatnością na stres. Potwierdziłam. On pokręcił jeszcze raz głową z niedowierzaniem, że ktoś mógł wpaść na taki pomysł i zaczął myślec nad zaświadczeniem. Nie wiedział, co niby ma w takim zaświadczeniu napisać, bo przecież obowiązuje go tajemnica lekarska, ale w końcu napisał jakichś mądrze brzmiących głupot i że ta a ta musi wychodzić do toalety kiedy chce, także w czasie lekcji. 

Czyli jednak nie mam monopolu na głupie pomysły haha.

W CLB załatwiłyśmy też, że Młoda może jeść w innym miejscu niż jadalnia i podwórko, jak reszta szkolnej braci. Okazało się, że w szkole jest specjalna sala komputerowa, która jest otwarta podczas południowej godzinnej przerwy, gdyby właśnie jakiś uczeń szukał na ten czas spokoju albo chciał sobie popracować nad jakimś zadaniem. Jest tam też ławka bez komputerów, przy której Młoda może zajadać. Coach dodała, że ta sala nie jest zbyt popularna i rzadko ktoś tam chodzi. My się śmiejemy, że skoro inni tak samo jak my nie wiedzą o jej istnieniu to dziwne jakby miała być popularna, no ale szczegół, może wszyscy poza nami to wiedzą. Choć wątpię. Ta szkoła jest bardziej skomplikowana w budowie niż Hogwart. Uczniowie  na początku roku dostali mapę, by się nie zgubić. Młoda należy co prawda do "Domu Kreatywności", ale niektóre lekcje mają w innych domach.

W czwartek Młoda była w szkole, bo cały dzień mają zajęcia praktyczne. Pogoda była ładna, więc poszli na miasto ze sprzętem. Takie zajęcia nawet się  Młodej podobają. Opowiada, że jest luz i nauczyciele specjalnie nie pilnują. Przed wyjściem dostają tematy i wytyczne, co do ilości wymaganych zdjęć. Potem biorą aparaty i statywy i idą w miasto i jak zauważą coś co uważają za interesujące, to rozstawiają sprzęt i cykają fotki. Co niektórzy wstępują po drodze do Panosa albo innego tam przybytku z jedzeniem i maszerują dalej żrąc bułę albo czekoladę. Po powrocie do szkoły włączają komputery i zajmują się obróbką zdjęć.

W piątek byliśmy w PAika w UZ na spotkaniu wprowadzającym w związku z planowanymi badaniami. Nic ciekawego. Po spotkaniu z doktorką postanowiłyśmy przejść kilka przystanków z trampka, bo potrzebowałyśmy znaleźć się w sklepie - ja po buraczki na barszczyk, a ona po coś dobrego i niezdrowego. Do najbliższego sklepu było jakieś 2 km, czyli niezbyt daleko musiałyśmy iść, ale potem się okazało, że autobus jest za godzinę... Godzinę da się czekać, ale gdy potem JAK ZWYKLE złom przyjeżdża spóźniony o 20  minut to już zaczynają nerwy brać...

W sobotę zaraz z rańca  przydarła sąsiadka się zapytać, czy chcę sok z winogronu na galaretkę. Chciałam ze 2 litry, no ale dostałam wiaderko. Słoików też dostałam, więc tylko po cukier żelujący musiałm się do sklepu pofatygować. A winogron w tym roku niesamowicie słodki. OMNIOMNIOM! Winogronu też dostaliśmy po raz kolejny w sezonie.

Wieczorem poszliśmy sobie z M-Jak-Mężem do kina na Gemini Man. Nie było zbyt wiele osób na tym seansie, ale film spełnił nasze oczekiwania w 100% - taka bajeczka w sam raz na relaks po męczącym tygodniu, a motyw klonowania ludzi jak zwykle uruchomił reflekcje na tan temat i będziemy mogli o tym znowu podyskutować w wolnej chwili.


1 komentarz:

Komentujesz na własne ryzyko