3 lipca 2021

Chłopak o imieniu Łatwe Drzwi

Młody, którego prawdziwe imię brzmi Izydor, gdy tylko liznął trochę angielskiego, od razu odkrył, że jego imię ma specjalne znaczenie, bo po angielsku to będzie „easy door”, co się zgadza, bo przecież dla niego faktycznie wszystkie drzwi były zawsze i są łatwe. Tak stwierdził jakiś czas temu Nasz wtedy Ośmiolatek. 

Reszta z Piątki  może to potwierdzić, bo faktycznie, gdy tak spojrzeć na te wszystkie 9 lat wstecz, to wszystkie nowe rzeczy zwykle były dla naszego Dora easy….

Wyjątkowo szybko i sprawnie nauczył się siadać, wstawać, chodzić… Nie osiągnął tego wszystkiego jakoś specjalnie wcześniej, niż inne dzieci, tylko w dosyć ciekawy sposób do tego dochodził. Trudno mi to wyjaśnić nawet, ale moje dwie córki i cała kupa innych znanych mi dzieci robiła to jakoś inaczej. Młody robił specjalne gimnastyki przez kilka dni lub tygodni i nagle siup i po prostu któregoś dnia usiadł i potem siadał i kładł się przez godzinę non stop, by technikę udoskonalić i odtąd robił to jak gdyby nigdy nic. Nie było przewrotek, uczenia się tego samego przez tydzień. Z wstawaniem, chodzeniem itp było tak samo. 

Potem przyszła kolej na jazdę rowerem i znowu podobnie. Nigdy nie zapomnę tego dnia, gdy Młody postanowił jeździć sam rowerem bez kółek pomocniczych. Wsiadał na rowerek w ogródku i próbował. Rower go zrzucał, a on się wywalał. Wstawał i próbował po raz kolejny. I jeszcze raz, i jeszcze. Kopał ze złością i ochrzaniał rowerek. Szedł na chwilę do domu krzycząc, że rower jest głupi. Po paru minutach wracał do ogródka i znowu walczył z tą nieokiełznaną bestią. W końcu udało się i zaczął jeździć po ogródku. Wtedy zapytał, czy możemy iść na drogę. Poszliśmy i pojechał jak szalony. Na drugi dzień już gnał do przedszkola pełen radości i dumy. 

Pamiętam też odkrycie sudoku. To było z rok, czy więcej temu, gdy nagle zauważył puste tabelki sudoku na stole. Widział to pierwszy raz i od razu musiał wiedzieć, co to? Wytłumaczyłam zasady i poszłam gotować obiad. Po paru minutach przyniósł wypełnione i podpisane „easy”. Sprawdziłam od razu z uśmieszkiem na ustach będąc niemal pewną, że randomowo liczby powpisywał, ale sudoku było rozwiązane poprawnie. Potem rozwiązał kilka kolejnych i się znudził. Nowa umiejętność zaliczona.

Kopara opadła mi też, gdy kupiłam Monopoly i razem z nastocórkami łaskawie zgodziłyśmy się na jego udział w grze. Wytłumaczyłyśmy zasady i zaczęłyśmy grać jak to się gra w Monopoly z małym pierdziochem, czyli podpowiadając i dając fory. Jednak już po parunastu minutach zaczęłyśmy się powstrzymywać, bo ten całkiem nieźle sobie radził, a do tego szybciej liczył hajs niż ja i starsze siostry, które w swoich klasach były jedna najlepszą, a druga jedną z najlepszych uczniów z matmy. W drugiej rundzie Młody już grał i prowadził bank, a ja nie mogłam podnieść szczęki z podłogi wspominając ile mnie i bratu zajęło opanowanie Monopoly, gdy byliśmy w podobnym wieku.

Ostatnio podobnie było z szachami. Raz, dosłownie raz, wytłumaczyłam zasady i on potrafił w to grać i zapamiętał za pierwszym razem układ figur na szachownicy. Oczywiście poznanie zasad a opanowanie strategii itd to dwie różne sprawy, ale dla mnie to i tak galopujący szok. Szachy to skomplikowana gra, gdzie każda figura inaczej się porusza i w ogóle… Potem za dwa dni w szkole na dzień dobry ograł szóstoklasistę. Nie wykazuje jednak jakiś specjalnych fascynacji tą grą. Umie grać. Idzie dalej.

Niesamowicie sprawnie poznaje też tajniki komputera i internetu. Nie trzeba mu niczego dwa razy powtarzać. Czasem idzie z jakąś zagwozdką do siostry. Ta go nigdy nie wyręcza i raczej nic za niego nie robi, a tylko tłumaczy mu, jak trzeba się zabrać za rozwiązanie problemu, podpowiada tricki, skróty klawiszowe itp, a ten prędko zapisuje wszystko w swojej epickiej mózgownicy i drugi raz nie pyta o to samo. Tyle, że komputerowe umiejętności, w przeciwieństwie do wielu innych,  wykorzystuje cały czas, bo komputery to to co Izydorki lubią najbardziej.

Taki jest właśnie Izydor. Wszystko musi odbyć się szybko, by czym prędzej przejść do następnego levelu i ciągle do przodu. Młody nie lubi tkwić w miejscu i się nudzić.

Do tego ciągle chce wiedzieć więcej i więcej. Zadaje miliony pytań i szybko musi otrzymywać wyczerpujące odpowiedzi. Nigdy nie pyta dwa razy o to samo, bo wszystko w mig zapamiętuje. Wszystko dokładnie analizuje i szybko przetwarza, a potem robi z tego użytek. 

Czytanie Młodemu książek to nie lada wyzwanie. Pracowałam 14 lat w bibliotece, od 19 lat jestem matką i dziesiątki, jeśli nie setki książek przeczytałam dzieciom w różnym wieku na głos, ale takiego szalonego słuchacza nie miałam jak nasz Młody. Jak był mały,  nie dało mu się czytać książek, bo on szybko musiał przewracać kartki. Nie słuchał w ogóle. Historyjki ani tym bardziej wierszyki, które jego siostry uwielbiały, go nie interesowały. On chciał tylko przewracać szybko kartki, by zobaczyć, co jest na kolejnych stronach. Do przodu. Szybko.

Teraz lubi, by mu czytać, ale za to sam dla siebie czytać nie lubi. Czytanie dla niego to jednak ciężka praca, bo on non stop zadaje kolejne pytania i rozpoczyna dyskusje, które może wywołać dowolne słowo z tekstu. Dlatego przeczytanie 3 stron może zająć nawet godzinę. Dobrze jest też mieć pod ręką telefon lub tablet, by szukać niektórych rzeczy od razu w internecie. Izydora nie zbyjesz bowiem byleczym. Odpowiedź musi być jasna, wyczerpująca i dokładna. Czasem po prostu on musi coś zobaczyć, żeby żyć. To jednak - jak podejrzewam - jest związane z faktem, że Młody myśli obrazami i dlatego musi wiedzieć, jak coś wygląda, by to zapisać w pamięci. Wiem, że myśli obrazami, bo sam na to zwrócił uwagę. Oczywiście nie kiedy indziej, jak podczas czytania na dobranoc. Nagle zaczął mówić, co widzi, gdy czytam poszczególne słowa. Co dla mnie było ciekawe, bo sama raczej słowami myślę.

Fascynuje go przyroda, szczególnie zwierzaki, minerały, zjawiska atmosferyczne. Uwielbia matematykę i liczenie, a przychodzi mu to z łatwością. Fascynują go też słowa i języki w ogóle. Kocha długie, trudne do wymówienia i fajnie brzmiące słowa. Aktualnie biegle posługuje się polskim i niderlandzkim oraz na poziomie podstawowym angielskim, którego uczy się całkiem sam. Jakiś czas temu zaczął się z powodzeniem uczyć rosyjskiego, ale mu (a raczej mnie) się znudziło i zaprzestaliśmy lekcji. Jednak to czego się nauczył, pamięta. Marzy, by uczyć się włoskiego i japońskiego. Póki co od września zacznie w szkole francuski i aż nie mogę się doczekać, by zobaczyć, czy mu podejdzie ten fikuśny, znienawidzony przez starsze siostry,  język. 

Jego talent językowy od przedszkola zadziwia jego nauczycieli. Pytali wielokrotnie, czy aby na pewno w domu mówimy po polsku, bo umiejętności Młodego w kwestii niderlandzkiego są zdumiewające. 

W tym roku szkolnym od początku wychowawczynie  wychwalały Młodego, że zdolny i świetnie sobie radzi. On sam uparcie twierdził, że jest najlepszym uczniem w klasie, czemu - przyznaję tu z pokorą - nie bardzo dawałam wiary. Bowiem o ile kwestia wyśmienitych wyników z matematyki będącej ulubionym przedmiotem mojej rodziny, w tym moich córek, była łatwa do przyjęcia, a wręcz nawet oczywista i logiczna, tak nie mogłam uwierzyć, że Młody jest też najlepszym uczniem z języka niderlandzkiego, gdy w klasie większość dzieci jest rodowitymi Flamandami posługującymi się tym językiem od urodzenia, a niektóre dzieci czytały już samodzielnie książki, gdy on dopiero poznawał litery. W końcu jednak wychowawczynie to potwierdziły i powiedziały, że to jest niesamowite, ale takie są fakty, że nasz syn jest najlepszy z wszystkiego. Już w drugim trymestrze zaczął się na lekcjach porządnie nudzić. We wszystkim był pierwszy i zdobywał najlepsze punkty. Zaczął otrzymywać więcej zadań i to z trudniejszego poziomu, ale i to na niewiele się zdało. Coraz bardziej się nudził w szkole.


 W końcu wychowawczynie oświadczyły, że jeśli nie mamy nic przeciwko i sam Izydor wyraża chęć, to one by rozważyły posłanie go po wakacjach o klasę wyżej, czyli do piątej zamiast do czwartej. Nam to jak najbardziej pasowało. Izydor też bardzo się ucieszył. Bardzo obawiał się tylko utraty superowych klasowych kolegów. Zostało jednak postanowione. Młody mający aktualnie  9 lat idzie po wakacjach do piątej klasy! Niepokoi go trochę, jak to będzie. Zastanawia się, czy w nowej klasie będą fajni koledzy i czy ich polubi, no i bardzo przeżywa rozstanie ze starą klasą. Jakby nie patrzeć chodzili do tej samej klasy 7 lat, bo z większością spotkał się pierwszy raz we wstępnej klasie przedszkola, którą rozpoczął mając 2,5 roku. Potem były 3 kolejne klasy przedszkola i 3 klasy podstawówki. Szmat czasu, a klasa faktycznie fajna, zgrana i wesoła. Nigdy nikt nikomu nie dokuczał, jak to ma miejsce w innych klasach. Dzieci (i rodzice) bardzo się lubią. Rozumiemy doskonale, że trudno się z taką paczką pożegnać. Co prawda będą się wszyscy ciągle na przerwach widywać, ale to nie to samo.

Mamy jednak nadzieję, że i w nowej klasie pozna fajnych kolegów i szybko się wśród nich odnajdzie.

Póki co cieszy się wakacjami i czeka na wyjazd z tatą do Polski i zabawę z kuzynostwem. Mamy też w planach kilka pomniejszych wakacyjnych atrakcji. Byle tylko pogoda dopisała, czego nam i Wam wszystkim życzę. 

W kolejnym poście napiszę o minionym roku szkolnym naszych Starych Dzieci…

Dla beki Młody nagrał wakacyjne zabawne wideo…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima