Jakiś czas temu Małżonek napisał do mnie list na temat znaczenia muzyki w Jego życiu. Od razu powiedziałam, że ten tekst kiedyś znajdzie się na blogu, a on się zgodził, uznając, że równie dobze Jego list może być skierowany do szerszego grona, a nie tylko do mnie, jego żony, prywatnie. Myślę, że jeśli się wam, spodoba i wrzucicie pod spodem choć ze dwa pozytywne komentarze, to zmotywuje Go na napisania kolejnych tekstów, bo On też jest dobry w pisaniu, tylko nie zawsze Mu się chce... ;-)
MUZYKA
"Muzyka to dusza wszechświata, skrzydła umysłu, lot wyobraźni i całe życie"
Bez muzyki, życie byłoby pomyłką” /Friedrich Nietzsche/
„Muzyka to najsilniejsza forma magii” /Marilyn Manson/
Muzyka to sztuka cieszenia się i smucenia bez powodu” /Tadeusz Kotarbiński/
Matematyka to wielka poezja, muzyka to wielka organizacja” /Otar Iosseliani/
Przepraszam za trochę przydługi wstęp, ale dobrze oddaje to o czym będę pisał. Reszta będzie już moimi własnymi słowami, moimi własnymi odczuciami i przemyśleniami na ten konkretny temat. Do takiego listu przymierzałem się od dawna, bo to temat dla mnie bardzo ważny i istotny, a co za tym idzie wbrew pozorom nie jest mi tak łatwo to wszystko opisać. Postaram się jednakże spróbować, oddać to wszystko, jak to się zaczęło i dlaczego muzyka zawładnęła moim sercem i jest dla mnie czymś wyjątkowym , niepowtarzalnym.
Muzyka w pewnym okresie mojego życia to była moja wolność, moje schronienie i ucieczka przed wszystkim i wszystkimi, to był też ból istnienia w tej szarości i ponurej rzeczywistości, która otaczała mnie każdego dnia. To muzyka opisywała dla mnie świat i wszystko, co mnie otacza dookoła, była wyznacznikiem i drogowskazem; no i najważniejsze, to moja pierwsza i największa miłość oraz jedyny i najwierniejszy przyjaciel.
W późniejszym czasie przyszło też kino, czyli filmy, ale to muzyka była i jest zawsze na pierwszym planie. Towarzyszyła mi nawet w mrocznym okresie mojego alkoholowego zagubienia i nigdy też nie sprzedałem niczego związanego z muzyką jak płyty, kasety czy jakieś czasopisma, by kasę przeznaczyć na alkohol. Nigdy, gdyż to były rzeczy niemal święte dla mnie, niczym relikwie.
Tak na dobre muzyka pochłonęła mnie gdy byłem w podobnym wieku jak Nasz Syn. To były niezapomniane czasy, gdy słuchałem radia po nocach nagrywając ulubione piosenki na kasety magnetofonowe na tanim ale dobrym magnetofonie marki Grundig, bo taki właśnie kupili mi na wakacje rodzice za ciężką pracę przy zbieraniu czarnej porzeczki. Dodam tylko, że wtedy szczytem marzeń było posiadanie magnetofonu firmy Kasprzak, to było coś. Prawdziwą fura, duży i solidny z kilkoma pokrętłami do ustawienia barwy dźwięku oraz najważniejsze wtedy… posiadał wbudowane radio dzięki czemu nagrywanie ulubionej muzyki było bardzo wygodne, gdyż niczego nie trzeba było łączyć kablem. Ot wciskałeś dwa klawisze i nagrywałeś na kasetę, które to przedmioty - nawiasem mówiąc - też były towarem deficytowym i traktowałem je z nabożną wręcz świętością. Te najlepszych marek były dostępne tylko w Peweksie, ale kto wtedy miał dolary by tam kupować? Ac, łzy w oczach się kręcą na wspomnienia tamtych lat, te plakaty na ścianach i na szafkach oraz półki pełne kaset.
Na samym początku było to disco oraz, bardzo wtedy popularne w Polsce, Italo Disco. Te wszystkie Sabriny, Gazebo, Scotch, Modern Talking i wiele innych, to był jeden nurt zwany właśnie Italo Disco. I tak krok po kroku dotarłem do Listy Przebojów PR 3 Polskiego Radia, audycji wręcz kultowej na owe czasy, gdyż kto nie słuchał Listy Trójki, ten nie istniał jako znawca muzyki. Trzeba było znać na pamięć przynajmniej pierwszą dziesiątkę i wszystkie nowości na liście, by w ogóle liczyć się w dyskusji. Lista była nadawana w każdy piątek pomiędzy godz 19.00 a 22.00, a głównym prowadzącym był Marek Niedźwiedzki do którego szacunek mam po dzień dzisiejszy. Ale to nie on wywarł na mnie wrażenie tylko zupełnie ktoś inny. Ktoś, kto prowadził listę w zastępstwie, a mianowicie Roman Rogowiecki. Wspaniały dziennikarz muzyczny i nie tylko. Jego wiedza, perfekcyjny język angielski, pewność siebie i genialna erudycja sprawiały, że słuchałem go jak zahipnotyzowany, jak bym obcował z czymś niezwykłym. Trzeba Wam wiedzieć, że wtedy w latach osiemdziesiątych Roman był polskim tour managerem zespołów Iron Maiden, Metallica, AC DC , Tina Turner i wielu innych oraz ich wyłącznym tłumaczem. Co chyba nie dziwi, bowiem ilu ludzi w tych czasach w mediach znało język angielski? Jeśli już jakiś język obcy w ogóle, to był to język rosyjski.
Tak to Roman Rogowiecki otworzył moje serce na muzykę rockową, na polski rock i punk rock, a przede wszystkim na ciężkie heavymetalowe granie. To było to!!! To ten rodzaj muzyki pokochałem najbardziej i kocham po dzień dzisiejszy. Imponował mi swoją bezgraniczną wiedzą muzyczną. Boże, myślałem wtedy, skąd on to wszystko wie? Jak można tyle zapamiętać? Te wszystkie nazwiska, tytuły płyt i utworów, te daty i liczby oraz wszystko co z danym artystą związane. Było to dla mnie niepojęte i nie do ogarnięcia do pewnego momentu, aż zaczął wymieniać na antenie tytuły muzycznych magazynów i czasopism, a także książek, choć w dużej części zagranicznych, ale też kilku polskich. Wtedy mnie olśniło, to jest źródło mojej wiedzy! Tak zacząłem nieśmiało kupować polskie gazety muzyczne za te uciułane grosze, które mialem, te gazety były wtenczas bardzo, ale to bardzo trudne do kupienia na wsi. Czasami się udawało i kupowałem Magazyn Muzyczny, Non-Stop, Rock And Roll, Metal Hammer no i Tylko Rock, którego miałem WSZYSTKIE numery (i wszystkie przepadły podczas naszej emigracji).
Jest jeszcze jedna bardzo ważna kwestia, o której nie mogę nie napisać. To że Roman imponował mi wiedzą to jedno, ale drugiej rzeczy to mu po ludzku zazdrościłem tzn tego że mógł te wszystkie zespoły widzieć na żywo. Ba, mógł być razem z nimi oraz mógł z nimi rozmawiać publikując to wszystko na antenie radiowej albo w prasie muzycznej. To już był kompletny odjazd dla mnie. Pod tym wpływem powstało moje pierwsze i zarazem Największe Marzenie Być kimś takim, jeździć na koncerty ulubionych artystów, rozmawiać z nimi i pisać, pisać dla innych i dla własnej przyjemności...
To jest to co zawsze chciałem robić i kim chciałem zostać.
Niestety, jak wszystkie marzenia, to także zostało niespełnione, a złożyło się na to wiele prozaicznych powodów jak brak pieniędzy oraz a może przede wszystkim brak wsparcia i zrozumienia dla mojej pasji i moich zainteresowań ze strony rodziców.
W dużej mierze to muzyka ukształtowała moją wrażliwość, postrzeganie rzeczywistości i wielu innych aspektów życia. To po wpływem lektury muzycznych czasopism zacząłem coś tam dukać po angielsku i ćwiczyć pamięć oraz zdobywać muzyczną wiedzę, którą nie chwaląc się, mam przeogromną. To wszystko, co wiem na te temat zaczerpnąłem z profesjonalnych gazet muzycznych oraz książek i jestem z tego niezmiernie dumny. Niezmiernie cieszy mnie fakt, że część tej wiedzy mogę przekazać naszemu Epickiemu Synowi.
Do muzyki, filmów, książek pamięć mam genialną, sam nie wiem skąd się wzięło i jak to wyjaśnić. Po prostu tak mam, jakbym był w tym kierunku zaprogramowany.
Wybaczcie, że nie rzucam zbyt wielu nazw zespołów i nazwisk, bo nie oto tu chodzi. Wymieniam tylko te, które wywarły na mnie największy wpływ i niejako ukształtowały mnie jako fana muzyki. O ile z dziewczynami nigdy nie było mi po drodze, o tyle zawsze miałem szczęście do kumpli o podobnych muzycznych zapatrywaniach. I tak w szkole zawodowej był to Witek, z którym polubiłem się od pierwszego tygodnia, a warto było się go trzymać. Witek mianowicie miał bardzo bogatego kolegę o identycznym guście muzycznym jak nasz i ten to kolega dodatkowo miał całą rodzinę w USA, a tamtych czasach Ameryka to wiadomo….niedościgniony sen i marzenia.
Po pierwsze ten gość miał zajebisty sprzęt do słuchania i nagrywania muzyki no i otrzymywał bez przerwy nowe oryginalne płyty winylowe prosto ze Stanów. Tym sposobem trafiłem na nieprzebrane źródło muzyki. Wszystkie najsłynniejsze kapele tamtych lat były dla mnie na wyciągnięcie ręki.
Jacek, bo tak miał na imię ten gość, przegrywał nam wszystkie swoje winyle na kasety magnetofonowe, oczywiście za opłatą. Od teraz wszystkie moje pieniądze, które dostawałem za pracę na praktykach w szkole, szły tylko na bilet na dojazdy i na przegrywanie płyt.
Nietrudno się domyślić, że tym doprowadzałem ojca do wściekłości. Złorzeczył mi, ilekroć zobaczył w plecaku jakieś kasety, ale też czuł swoją bezsilność. Wiedział, że gdy tylko zacznę pracować, nikt nie będzie mi mówił, na co mam wydawać moje ciężko zarobione pieniądze.
Tak mijała mi szkoła i pierwsze lata pracy w otoczeniu przyjaciół którzy podzielali moją pasję do muzyki. To niekończące się rozmowy i spory o płyty, o tytuły, o to który zespół jest lepszy bądź lepiej brzmi albo kto właśnie wydał nową płytę. To czas marzeń o wyjeździe na pierwszy prawdziwy koncert, by zobaczyć , by poczuć na własne uszy tę wielką muzykę...
Oczywiście wszystko odbywało się przy nierozłącznym piwie, bowiem im więcej piwa, tym dyskusja była bardziej żarliwa i długa. Powoli doczekałem się własnego osobistego pokoju, który wypełniony był kasetami oraz płytami CD no i rzecz jasna sprzętem do słuchania muzyki. Wielkimi krokami zbliżał się też mój pierwszy wyjazd na wielki koncert rockowy, którego nie zapomnę nigdy z kilku powodów.
Pierwszy to kłótnia z ojcem o sam wyjazd i czas w którym się to odbyło, a drugi powód, że to mój pierwszy prawdziwy koncert ponad 350 km od domu. Niezapomniane wrażenia. Nigdy nie zapomnę jak beztrosko leżeliśmy w trawie pijąc piwo i czekając aż otworzą się bramy Stadionu Śląskiego, gdy wokół były tysiące takich samych młodych ludzi jak my. Głodnych muzyki i muzycznych wrażeń, gdyż chcieliśmy zobaczyć i poczuć wielki świat muzyki dotąd nigdy na żywo nie oglądanej.
Ten pierwszy mój koncert to wielki objazdowy festiwal heavymetalowy pod nazwą Monsters Of Rock w sierpniu 1991 roku. Skład gwiazd festiwalu ulegał zmianie w zależności od kraju i kontynentu. I tak do Polski dotarli AC/DC, Metallica oraz Queensryche, w tamtych czasach absolutny top światowego ciężkiego grania, a Metallica była dla mnie wtedy zespołem wręcz kultowym. Miałem setki artykułów na ich temat, wszystkie ich nagrania oraz wiedziałem o nich dosłownie wszystko. Jedno małe marzenie zaczęło się spełniać, a gdy do tego dodam, że wszystkie kapele zapowiadał i przeprowadzał z nimi wywiady nie kto inny tylko Roman Rogowiecki to byłem w raju, to było prawdziwe spełnienie marzeń. Od tego momentu wiedziałem, że muzyka słuchana i oglądana na żywo fascynuje mnie najbardziej i że chcę zobaczyć jeszcze więcej i więcej zespołów. No a przez kilka lat byłem małą lokalną legendą, bo byłem i widziałem na własne oczy a na dowód mam koszulkę oraz bilet….ech jaki ja byłem wtedy dumny i jak mi to imponowało!
Później przyszły następne wyjazdy. Śmiem twierdzić, że widziałem największe gwiazdy muzyki na żywo tj wspomniane wyżej oraz Bob Dylan, U2, Pink Floyd no i teraz GMM Festiwal oraz oczywiście KORN.
Tutaj dochodzimy do najbardziej mrocznego okresu w moim życiu... (to temat na inny wpis)
Był to czas, kiedy kompletnie się pogubiłem i w konsekwencji uzależniłem się od alkoholu totalnie, a więc siłą rzeczy słuchałem niewiele. Także o aktywnym uczestniczeniu w koncercie mogłem zapomnieć, ponieważ większość jak nie wszystkie pieniądze szły na alkohol. Zresztą w takim stanie nie miałem głowy i sił by o tym myśleć i cokolwiek planować. To był mrok i mój całkowity upadek. Straciłem wtedy wielu kolegów, niektórych na zawsze, przez mój alkoholizm...
Ale podniosłem się i powstałem, a miłość do muzyki nie zgasła nigdy.
Ogarnąłem się i w miarę możliwości swoje życie również, a mój pokój znowu wypełniony był płytami z muzyką i filmami oraz pokaźną ilością książek, które to namiętnie czytałem słuchając ulubionych utworów. Przyjaciół po wyjściu z nałogu zostało niewielu, natomiast przybyło muzyki , książek i filmów. No a potem poznałem Magdę...
Gdy zamieszkaliśmy razem, jak wiadomo zrobiło się w moim mieszkaniu trochę ciasno i słuchanie muzyki zeszło na dalszy plan, za to namiętnie oglądaliśmy filmy , co też zostało nam do dzisiaj i z czego bardzo się cieszę.
No i ten moment, gdy na świat przyszedł Nasz Syn to jedna z najpiękniejszych chwil mojego życia, ale muzę znowu trzebabyło odłożyć na czas bliżej nieokreślony, bo obecność takiej osoby absorbowała nas bez reszty...
Pamiętam jak zobaczyłem go po raz pierwszy i patrząc na jego śliczne loki, powiedziałem, że będzie Rockowym Dzieckiem, tak po prostu, później o tym zapominając... Choć czasami zastanawiałem się, czego będzie słuchał, kogo lubił i jakich muzycznych wyborów będzie dokonywał całkiem świadomie.
I tak minęło kilka kolejnych lat. Nie mając możliwości, powoli zacząłem odchodzić od ciężkiej muzyki, metalu słuchając tylko czasem podczas jazdy na rowerze. Pamiętam jak przyszła korona i te wszystkie sprawy... To wtedy zaczęły się te nasze z Młodym codzienne spacery i wtedy on zaczął mi opowiadać o japońskiej kreskówce według mangi niejakiego Hirohiko Arakiego...
Ta kreskówka to Jo Jo Bizzare Adventure. Na ekran przeniesionych jest chyba siedem bądź osiem epizodów, ale nie to jest najważniejsze. Gdy Młody podekscytowany opowiadał o tych wszystkich bohaterach oraz o ich standach, zapytałem go czy wie skąd się wzięły i co oznaczają ich nazwy...?
- No jak to skąd?! - powiedział - Przecież twórca tak wymyślił i tak jest!
Oczywiście - odrzekłem - że tak. Po części masz rację, ale nie do końca, gdyż - tłumaczę mu - że te wszystkie nazwy to są tytuły płyt i utworów największych i najważniejszych zespołów rockowych na świecie. Jak Queen, Jimi Hendrix, Led Zeppelin, AC/DC, Black Sabbath, Metallica, Michael Jackson i wiele innych. I tak się zaczęło...
Każdego dnia na spacerach opowiadałem mu o wszystkim tzn kto i jaki utwór wykonuje, na jakiej jest płycie, jeśli tylko wiedziałem, zaś resztę sam sprawdzał w necie przybiegając na dół pytać... Tato, a znasz taki zespół? np Godsmack
Tak też zaczął słuchać najpierw na YouTube, a później poprosił o Spotify, by móc tworzyć własne playlisty. No i mamy wspólny plan Spotify Duo czyli dwa oddzielne konta jak w Netflixie. Teraz też cały czas pyta o wiele kapel, ale coraz więcej odkrywa sam i poleca także mnie, co cieszy mnie bardzo. Przy jego otwartym umyśle oraz o tym w jaki sposób myśli i postrzega rzeczywistość, dokonuje fantastycznych wyborów momentami wręcz zaskakujących, ale to dobrze, że nie zamyka się w jednej konwencji i gatunku tylko ciągle szuka i odkrywa nowe rzeczy. Niech tak pozostanie.
Opowieści o tej mandze to był dla mnie przełom, wtedy doznałem olśnienia, że oto jest sens, że mam Syna, Przyjaciela z którym mogę rozmawiać o muzyce o mojej pasji godzinami i to jest piękne. To wtedy uświadomiłem sobie, że mogę spełnić jeszcze jedno muzyczne marzenie, największe marzenie a mianowicie pójść z synem na koncert naszych ulubionych artystów.
Marzyłem o tym przez kilkanaście długich lat i marzenie się spełniło.
Trzeba wamwiedzieć, że dla mnie osobiście wyjazd z Naszym Epickim Synem na Graspop Metal Meeting to jedno z najważniejszych wydarzeń w moim życiu, to spełnienie najskrytszego marzenia jako ojca oraz fana muzyki. Zaś to co stało się po koncercie to jest wręcz niedopisania i pozostanie w moim sercu do końca moich dni. (tu wpis o tym zdarzeniu)
Przecież o takiej chwili marzy każdy fan muzyki, a to właśnie my dostąpiliśmy tego zaszczytu co ja osobiście zawdzięczam, i zawsze będę podkreślał, naszemu Epickiemu Synowi. Kocham Go i kocham muzykę. Był festiwal, był KORN, były małe koncerty w Mechelen i Sint-Niklaas i będę następne wyjazdy, gdyż Młody pochłania muzykę całym sobą tak jak ja, i tak jak ja chce więcej i więcej.
Na zakończenie jedno zdanie o zespole Five Finger Death Punch. To zespół bardzo specyficzny i oryginalny zarazem zaś wokalista Ivan Moody to człowiek doświadczony przez życie, gdyż mial bardzo ciężkie dzieciństwo i trudne relacje z ojcem, był też uzależniony od alkoholu, ale wygrał i jest czysty. To jeden z pierwszych zespołów, który pokazał, że ciężkie metalowe granie może być dla najmłodszych, że mogą na ich koncercie czuć się bezpiecznie i będą szanowani na równi, a może jeszcze bardziej niż dorośli. Te wszystkie zaproszenia na scenę to hołd i szacunek dla najmłodszych słuchaczy oraz ich rodziców. Dla mnie już samo to czyni ich zespołem Wielkim i godnym szacunku.
Dla mnie muzyka jest czymś wyjątkowym, jest jakby ogniem, który mnie rozpala. To wielki wulkan energii i emocji który powoduje niezwykle wręcz wzruszenie, że mimo 52 lat na karku jak słyszę ulubioną piosenkę to łzy same płyną mi po policzku nawet nie wiem jak to normalnie wytłumaczyć. A może nie powinienem, gdyż prawdziwa muzyka powinna być ciągłym wzruszeniem.
To chyba wszystko. Myślę że nie zanudziłem Was na śmierć.
Pozdrawiam serdecznie. Keep Rocking And Stay Heavy.
Ps. Oprócz Romana Rogowieckiego do najważniejszych dziennikarzy muzycznych zaliczam: Tomasza Beksińskiego, Piotra Kaczkowskiego, Marka Wiernika, Wiesława Weissa, Piła Kosińskiego, Wiesława Królikowskiego i wielu innych.
Pamietam te stare czasy,sluchanie listy przebojow/czy ona nie byla w sobote?/,plyty przywozila mi kolezanka studiujaca w Rosji,rodzice w koncu uzbierali i kupili mi kasprzaka.Za rodzinne pieniadze,ktore moj ojciec mi dawal jezdzilam na pierwsze koncerty...letnia zadyma w srodku zimy.A teraz bywam w St Niclaas n'a koncertach,i w wielu innych salach koncertowych.Kocham muzyke i ta adrénaline n'a koncertach .
OdpowiedzUsuńNa początku była w piątek, potem w sobotę.
UsuńElla-5
Listę przebojów pamiętam, magnetofon Grundiga i nagrywanie też... Ja chyba najbardziej lubiłam Kaczkowskiego. Lubiłam też Miecugowa. Nie byłam tak biegła w utworach, heavy metal to w ogóle nie moja bajka, ale trójka i przedstawiana tam muzyka to jednak spory kawałek życia.
OdpowiedzUsuńBardzo ceni Ci się uważność na syna. Gdyby nie ona nie zacząłby opowiadać o "jakichś tam bajkach" i nie doszlibyście być może do wspólnej pasji... Musiał czuć się przy Tobie bezpiecznie.
Pozdrawiam
Ella-5
Bardzo ciekawy list, wzruszające przesłanie.
OdpowiedzUsuńGdy poznałam przyszłego męża, tez była fanem muzyki i fantastyki i wiedzę na temat zespołów miał ogromną. Nie wszystkie jego muzyczne pasje podzielałam, ale poznałam różne nurty i wykonawców.
O muzyce pisze się podobnie jak o poezji, ważne by pasja towarzyszyła nam całe życie.
Czekam na kolejne wpisy Małżonka:-)
jotka
Piekny list, chciałabym umiec tak kochac muzyke.
OdpowiedzUsuńSzacunek dla Meza, piekny tekst
OdpowiedzUsuńTreść emanuje prawdziwą pasją i miłością do muzyki. Podzielam... , inną muzę lubię, ale na jej tle mam prawdziwego hopla, więc bardzo rozumiem. Pozdrawiam ❤️
OdpowiedzUsuń