Siedzę na zwolnieniu
W poniedziałek poszłam do lekarki rodzinnej z nadzieją, że bez problemów da mi zwolnienie przynajmniej na cały tydzień, a najlepiej dwa, a potem będę mogła spokojnie progresywnie wrócić do pracy.
jajcarskie skarpety |
Okazało się, że dostałam zwolnienie do końca stycznia. Rozmawiałam z lekarką dosyć długo rozważając różne opcje. Powiedziała, żebym dobrze się zastanowiła, patrząc na swoje ciało i chęci, czy chcę wracać do pracy czy nie i bym przyszła tydzień przed końcem zwolnienia powiedzieć, co postanowiłam. W razie co mogę zostać na zwolnieniu.
Mam też porozmawiać z szefową i lekarzem pracy o realnych możliwościach co do progresywnego startu. Lekarka powiedziała mi coś, czego nie wiedziałam (albo kiedyś wiedziałam, ale zapomniałam). Mianowicie, że na początek zwykle zaczyna się od 50 procent, czyli w moim przypadku będzie to 10 godzin (tyle wiedziałam), ale że potem w razie można jeszcze mniej (gdyby 10 godzin nie szło), a tego już nie wiedziałam...
Szefowa powiedomiła "górę" i już dostałam powiadomienie o rozmowie z lekarzem pracy, która ku mojej radości odbędzie się przez telefon. Doktor ma do mnie zadzwonić w podanej w mejlu godzinie. Dla mnie bomba, że nie muszę się diabli wie gdzie szlajać, by spotkać się z jakimś medykiem.
Postanowiłam bowiem od razu, że chcę spróbować pracować po 10 godzin, jeśli lekarz zgodzi się na to, czego potrzebuję i czego oczekuję. Jeśli nie, zostanę na wolnym do czasu bliżej nieokreślonego...
Tyle tylko, że nie wiem do czego ja tam tak na prawdę wrócę, jeśli wrócę, bo tam w świetlicy naszej to trochę się, panie, potentegowało jakby z lekka...
Szczegółów na razie nie znam, bo nie znam koleżanek na tyle, by do którejś bezpośrednio zagaić i zapytać, co tam się odjaniepawla. Obserwuję tylko sytuację tak jakby przed dziurkę od klucza, czyli czytam wpisy na naszej whatsappowej grupie. Z tych wpisów dowiedziałam się, że trzy koleżanki złożyło lub na dniach złoży wypowiedzenie, co oznacza, że jak wrócę w lutym, to dwie już tam może pracować nie będą, a trzecia ma raczej długi okres wypowiedzenia i pewnie do wiosny jeszcze popracuje, niemniej jednak robi się ciekawie...
Powód jest oczywiście znany i oczywisty. Chodzi o to tzw przejęcie świetlicy przez inną firmę, które odbywa się na takich zajebistych zasadach, że wszystkie dziewczyny jednogłośnie postanowiły, że nikt, ale to NIKT nie przechodzi do nowej firmy. Zostają przy dotychczasowej organizacji (bo mogą) przechodząc do innej lokacji, w innej gminie albo szukają innych możliwości.
Te trzy panie podpisały umowę ze świetlicą, w której miałam staż (ta, która dała mi się zdrowo we znaki przez jedną taką francę ubogą, ale ta franca uboga już tam nie pracuje, bo poszła na emeryturę). Myślę, że tam są płace porównywalne do naszych, a warunki że są dobre (szczególnie jeśli france ubogie tam nie pracują) to sama wiem, bo widziałam na własne oczy...
Zatem robi się (nie)ciekawie. Teraz brakuje u nas ludzi do opieki nad dziećmi, a co będzie po odejściu trzech wychowaców, to mogę sobie tylko wyobrazić... Ta sytuacja generuje stres, co było przeze mnie aż nadto odczuwalne na ostatnich zebraniach, wszak ja czuję emocje innych, jakby to były moje własne, nawet jak ich nie widać, a w tym wypadku nawet było widać choćby te płynące po policzkach koleżanek...
Bardzo ciekawi mnie, co w ogóle będzie z tymi świetlicami i jak gmina wybrnie z tego gówna, do jakiego na własne życzenie się wpieprzyła, bo że to jest gówno, nie mam najmniejszych wątpliwości. Druga organizacja, która prowadzi inne świetlice w tej gminie, podała urząd gminy do sądu w związku z tym przejęciem, bo też im się nie podobało.
Nasza firma pokazała gminie środkowy palec, a wiemy, że sytuacja na rynku wygląda tak, że wszędzie brakuje chętnych do pracy z dziećmi, przeto należy się spodziewać, że ta gmina zostanie od września bez opieki dla dzieci. I to nie w jednej placówce, tylko we wszystkich gminnych świetlicach zarówno szkolnych jak pozaszkolnych. To może być bardzo, ale to bardzo INTERESUJĄCA sytuacja. Na szczęście ani w tej gminie nie mieszkam, ani nawet dzieci szkolnych już nie mam, więc ani mnie to grzeje, ani ziębi, ale rodzice z tamtej gminy mogą mieć od września spory problem... Wątpię bowiem bardzo, czy gminie uda się znaleźć kilkunastu ludzi chcących pracować w tym zawodzie. No, chyba że wezmą randomów z ulicy siłą... Wszak ta nowa firma mówi, że dla nich wykształcenie nie ma żadnego znaczenia - jeden z wielu powodów, dla którego koleżanki uznały, że ta instytucja nie jest ich godna.
Któregoś dnia jedna koleżanka (ta, co sie zwolniła) oznajmiła, że po tym jak opisała na fb (pewnie na grupie mieszkanców) sytuację w świetlicy ze swojej perspektywy, zagaił do niej jakiś tamtejszy polityk z pytaniem, czy chce porozmawiać na ten temat...
Spytała, co koleżanki o tym myślą. Wszystkie napisały kolejno, że to jakby trochę za późno, że musztarda po obiedzie, że teraz to się mogą cmoknąć... ale wszystkie wyraziły chęć uczestniczenia w takiej rozmowie... pewnie choćby po to, by wyrazić swoją frustrację i powiedzieć, co o tym myślą... Czy do takiego spotkania faktycznie dojdzie, nie wiadomo.
A ja w sumie się cieszę, że tą sytuację mogę poniekąd z boku obserwować i że ona mnie tak bardzo nie dotyczy, bo mam swoje problemy, przy których to, czy świetlica przetrwa i co rodzice zrobią z dziećmi to mały Miki. Bo to nie moje problemy, a tylko ciekawa sytuacja, której mogę się z bliska przyglądać...
Fakt, że koleżanki się nie cykają, tylko skłądają wypowiedzenia bez patrzenia na to, co się stanie z ich dotychczasowym miejscem pracy, z dziećmi, rodzicami, koleżankami... jest dla mnie - jakkolwiek to zabrzmi - bardzo budująca, bo to mówi mi, że każdy powinien myśleć głównie o sobie, a dopiero potem ewentualnie o innych i że to jest okej, iż dbamy przede wszystkim o własne interesy. Co w kwestii chorobowego ma wszak znaczenie.
Z psycholożką też rozmawiałam o moim ewentualnym powrocie do pracy. Ona zwróciła moją uwagę jeszcze na inną kwestię i zachęciła mnie, bym się nad tym trochę pochyliła w spokoju... Zaleciła mi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rak jest jedynym faktorem określającym moje trudności w tej pracy? Zwróciła jedna też uwagę na to, o czym ja czasem mówię, ale o czym w tym kontekście tak bardzo nie myślałam, bo trochę ciągle mam wyprany mózg zacofanymi poglądami...
Powiedziała głośno to, o czym ja czasem mówię, ale co nabrało przez to jakby mocy urzędowej. Stwierdziła, że skoro trójka moich dzieci ma zdiagnozowane spektrum autyzmu, to powinnam brać pod uwagę, że ja sama też najprawdopodobniej jestem w spektrum. Powiedziałam jej, że jestem o tym przekonana na 100%. Wtedy ona zaleciła, bym się zastanowiła, czy w takim razie ten fakt nie ma przypadkiem również wpływu na te moje problemy w pracy, na zmęczenie, na trudności w wykonywaniu niektórych zadań...
Obawiam się, że może mieć rację. W pierwszym odruchu chciałam od razu zaprzeczyć, że to nie ma nic do rzeczy, bo przecież wykonywałam kiedyś podobną pracę, ALE to było blisko 20 lat temu, czyli byłam młodsza i wtedy nie miałam raka!
Być może zarówno sam autyzm stanowi stosunkowo niewielkie obciążenie, a być może i sam rak stanowi o wiele mniejsze obciążenie niźle oba te problemy (plus wiek) samen do kupy...? To ma sens. I to większy niż gotowam była wtedy pomyśleć.
Analizuję moją pracę pod kątem obciążeń mojego stopnia spektrum...
Pierwsze co mi się pojawia w mózgu to radio. W jednej placówce jest ono zawsze włączone, co wywołuje u mnie myśli destrukcyjne i doprowadza mnie do szału. Nawet raz rozmawiałam na ten temat ostrożnie z koleżanką, stąd wiem, że ona (babka z autodiagnozą ADHD - dzieci zdiagnozowane oficjalnie) nie może żyć bez radia i bez muzyki, że jako dziecko zawsze uczyła się przy głośnej muzyce, a ja wprost przeciwnie... Dlatego jej nie powiem, by wyłączyła radio, bo nasze interesy są sprzeczne, a to jej placówka... No ale do rzeczy. Normalnym ludziom radio nie przeszkadza. Mnie po pierwsze irytuje, a po drugie powoduje, że nie słyszę niczego innego, czyli np tego, co mówią dzieci czy rodzice. Odkryłam to już jakiś czas temu, że w hałasie nie potrafię zrozumieć, co ludzie mówią do mnie, mimo iż widzę wyraźnie, iż inni nie mają z tym najmniejszego problemu. Powód poznałam dzięki Młodej, która ma ten sam problem (tylko bardziej intensywny) i której psycholożka wytłumaczyła, że to jest wynikt tego, że jej mózg nie potrafi filtrować dźwięków (który to skill posiada więszkość ludzi) i słyszy wszystkie dźwięki z otoczenia jednocześnie z takim samym natężeniem. Miałam ten problem przez całe życie, ale nie byłam go świadoma, co mnie tylko frustrowało i dołowało (nigdy nie udało mi się np usłyszeć ani tym bardziej zrozumieć podpowiedzi kolegów, gdy stałam przy tablicy, co oczywiście było opacznie odbierane i wytykane mi jako debilny upór, głupota, popisywanie, a w dalszej konsekwecji bardzo przykre i dołujące)...
Tak, ten aspekt mojego autyzmu utrudnia mi moją pracę, bo nie słyszę i nie rozumiem dobrze dzieci ani koleżanek. Czasem któraś coś do mnie woła z drugiej strony sali czy podwórka i ja po dwukrotnym proszeniu o powtórzenie, muszę w końcu się pofatygować do niej, by zapytać, co chce - a inne koleżanki oczywiście bez problemu z takiej odległości słyszą. To samo jest podczas zebrania czy innej tam dyskusji w grupie. Ja nie potrafię zrozumieć, co kto mówi, choć mało z siebie nie wyjdę, tak nastawiam uszy do słuchania i się skupiam... I nie, nie mam prolemu ze słuchem jako takim. Może nie słyszę wszystkich wadliwie działających urządzeń, jak Młoda, ale i tak słyszę więcej niż przeciętni ludzie. Dla niezorientowanych: wadliwe urządzenia czy nawet żarowki nieprzyjemnie piszczą. Młoda słyszy też gwizdek na psy i wścieklizny od tego dostaje. Ja słyszę, ale tylko że słyszę, że to robi dźwięk, ale nie tak jak Młoda i psy. Niesłyszenie w hałasie wymaga większego nakładu uwagi, a co za tym idzie, może męczyć i obciążać mózg.
Sam hałas na pewno mój nadwrażliwy mózg obciąża. W domu naszym wszak panuje całkowita cisza. Nie mamy radia, nie mamy telewizji, muzyki jeśli słuchamy, to zawsze ze słuchawek. Hałas jest męczący.
Ciągle zmieniająca się sytuacja, mnóstwo różnych bodźców - normalna rzecz, przy dzieciach - obciąża na pewno. Przewidywalność, rutyna, działanie według planu to wszak rzeczy istotne dla każdego autystyka.
Wymuszone kontakty socjalne z dorosłymi (z dziećmi to inksza inkszość, dzieci zwykle nie mają takich dziwacznych oczekiwań jak dorośli, są prostrze w obsłudze, bardziej przewidywalne) to też spore wyzwanie dla mnie. Ciągłe analizowanie i przegrzebywanie pamięci, by tłumaczyć sobie z ludzkiego na moje, co dany człowiek ma na myśli robiąc czy mówiąc to czy tamto. To już pewnie normalsom trudniej pojąć, ale po krótce powiem, że dla takich ludzi jak ja "przyjdę za 5 minut" znaczy dokładnie, że mam się spodziewać, iż dana osoba pojawi się dokładnie za 5 minut, a nie że jest to bliżej nieokreślona ilość czasu, jak myślą normalsi. Ja się nauczyłam, że to powiedzenie znaczy co innego, niż należy oczekiwać i ja to wiem dziś, że dla normalsów "za pięć minut" wcale nie oznacza pięciu minut, ale za każdym razem, gdy ktos to mówi, mój mózg musi sobie to przetłumaczyć i to mnie doprowadza do konsternacji, bo ja nie wiem, ile w takim razie tych minut ja muszę na kogoś czekać...
To oczywiście tylko durny banalny przykład. Zwykle sytuacje są o wiele bardziej skomplikowane i wymagają bardzo dużo myślenia i analizowania, a potem jeszcze trzeba do tego się dostosować i NORMALNIE reagować oraz mówić, to co zwykli ludzie chcą w danym momencie usłyszeć, co się POWINNO MÓWIĆ, a nie to co robią i mówią (lub nie robią i nie mówią) zwykle autycy.
To kilka pierwszych rzeczy, o których pomyślałam po mojej ostatniej rozmowie z psycholożką. Ważne, że ona może mieć więcej racji, niż zdolnam była wcześniej przypuszczać. Czy to coś zmienia? Oczywiście! Bo może się myliłam, co do tego, że ta praca jest dla mnie i to wcale nie tylko ze względu na moją porakową niepełnosprawność...? Może problem jest głębszy niż mi się zdawało? Może i mam różne przydatne w tym zawodzie talenty i umiejętności, ale mam też poważne wady i braki. Może zatem powinnam przyznać, że się pomyliłam, że to ścieżka niewłaściwa dla mnie. Na pewno trzeba to wszystko jeszcze raz gruntownie przemyśleć i wybrać to, co zdaje się w tym momencie najlepsze dla mnie.
W rozmowie z psycholożką pojawiły się też i inne tamaty do przemyślenia, ale to może inny post. Albo i nie.
Póki co cziluję bombę w domu i tym razem na prawdę cieszę się tym specjalnym dodatkowym czasem wolnym żyjąc powoli i robiąc same fajne, pozytywne rzeczy. Układam puzzle, koloruję kolorowanki, czytam, oglądam z Młodym Doktora House'a... Od czasu do czasu ogarniam trochę chatę, wrzucę łachy do pralki a potem z pralki do suszarki i poskładam, czasem coś ugotuję czy upiekę. Jednym słowem się opierdzielam na całego...
Codziennie chodzę na co najmniej jeden spacer, a czasem nawet dwa. Raz maszeruję ponad 5 kilometrów, drugim razem tylko dwa, zależnie od samopoczucia, pogody i chęci. Czasem wsiadam na rower, choć to bardziej czynię z potrzeby, czyli by dojechać na przystanek lub do lekarza. Wczoraj np rowerowałam z Najstarszą do gina, czyli ponad 6 kilometrów w jedną stronę i ponad 6 w drugą. We wtorek najpierw rowerowałam do przystanku a potem naginałam z buta trochę po mieście - najpierw do sklepu, a potem do szpitala na badania.
w szpitalnej poczekalni siedząc |
Badanka porakowe
Zaliczyłam w jeden dzień skan kości, mammografię i USG klaty. Na oficjalne wyniki tychże muszę poczekać do przyszłego tygodnia, kiedy to wybiorę się na spotkanie z doktorkiem w klinice piersi. Przyznam, że pierwszy raz od diagnozy mam lekkiego stresa z tego tytułu. Nie jest to może wielka panika, ale lekki niepokój towarzyszy mi praktycznie bezustannie, bo co JAK...? I nie, NIE BOJĘ SIĘ nawrotu jako takiego. Nie boję się przerzutów w takim sensie jakim boją się inni (czytam i słucham, więc wiem, czego boją się normalni). Nie boję się śmierci jako takiej. Boję się zmian i braku przewidywalności, jaki się z tym wiąże.
Nie była bym zatem sobą, jakbym z szyderczym uśmieszkiem nie odpowiedziała sobie w myślach, że jak coś tam ta mammo wykazała to przecież rozwiązało by to przynajmniej mój problem z pracą na jakiś czas i życie na jakiś czas stało by się znowu przewidywalne: operacja, chemio, naświetlanie... To był przecież taki prosty, przewidywalny, oczywisty, spokojny czas, gdy człowiek nie musiał się niczym martwić, mógł zdać się spokojnie na opinię innych i życ sobie od zabiegu do zabiegu od kroplówki do kroplówki.... To był bardzo dobry czas. I ciekawy do tego. Tylko jego skutki uboczne są ujowe...
Powiedzmy sobie szczerze, chorowanie jest może i trudne, ale powrót do zdrowia i samo życie jest często o wiele trudniejsze pod wieloma względami.
Podobnie rzecz ma się też ze śmiercią. Śmierć to rzecz najprostrza. Śmierć to rozwiązanie wszystkich problemów raz na zawsze. Śmierć to wybawienie. Śmierć to koniec wszystkiego, nieistnienie. Śmierć to ogólnie bardzo dobra rzecz. Przynajmniej dla tego, co umiera. Śmierć jest zwykle problematyczna i to często bardzo dla tych, co zostają, a przez to robi się też problematyczna dla umierających, bo czują się winni tego, że umierają i że na te problemy i dyskomfort pozostających przy życiu narażają. Takie jest przynajmniej moje na temat śmierci zdanie.
A jednak menopauza
W piątek odwiedziłyśmy ponownie ginkę i ta wydrukowawszy wyniki badań krwi z grobową miną, co Najstarsza uznała (a ja się z nią zgadazam 2w 100%) za durne, oznajmiła, że ma dla nas niedobre wieści.
Potem pokazywała na wyniki i tłumaczyła, jak działa produkcja hormonów, co produkuje mózg, a co jajniki i co w tym kontekście oznaczają wynika badań i że to oznacza, iż Najstarsza weszła już w menopauzę... Dalej dodała, że ona nie czuje się kompetentna do udzielania szczegłowszych informacji czy porad i że w związku z tym kieruje nas do zespołu specjalistów w Leuven. Tam, jak powiedziała, na pewno na początek zrobią badania gentyczne i pewnie wiele innych, a potem zdecydują co dalej... Najsampierw Najstarsza musi jednak jeszcze raz zrobić badania krwi, bo labo chyba czegoś zapomniało zrobić (albo lekarka zapomniała na zleceniu zaznaczyć?), a to (jakię jeszczde jeden faktor) jest ważne do właściwej oceny sytuacji i potwierdzenia na 100%, że to menopauza.
Najstarsza, co było do przewidzenia (w końcu to MOJA córka) wkurzała się, że ta doktorka zamiast mówić coś więcej o rzeczach ważnych, czyli podać więcej szczegółów na temat potencjalnych problemów z kościami, czy sercem, które przedwczesna (normalna zresztą też) menopauza może powodować, pierdoli o niemożności zajścia w ciąże, jakby to było w życiu najważniejsze.
To świadczy, moim nader skromnym zdaniem, o totalnym braku wiedzy lekarki na temat myślenia i podejścia do świata ludzi z autyzmem. My mamy inne priorytety i inne rzeczy są dla nas istotniejsze niż dla zwyklaków. Szkoda, że mało kto to rozumie... :-/
Nic to, Najstarsza na szczęście ma matkę, która na temat menopauzy wie już dużo, bo sama jest w trakcie i to też przedwcześnie, bo sztucznie.... Opowiedziałam jej od razu, co wiem na temat osteoporozy i ją uspokoiłam, bo wiem, że inaczej mogła by zaraz zacząć hiperwentylować ze stresu, co już nie raz się zdarzyło, gdy zaczęła się jakimś problemem medycznym zamartwiać...
Potem poczytałam trochę netu na temat przedwczesnej menopauzy i zadziwiło mnie lekko (choć nie po raz pierwszy jesli chodzi o medycynę), że informacje na polskich stronach nieco różnią się od tych na tutejszych portalach. Znaczy sam opis procesów menopauzy się zgadza, ale podejście do tematu jest różne... Mniejsza jednak o to. Poczekamy na wizytę w Leuven i zobaczymy, co powiedzą specjaliści...
Póki co przeczytawszy czarno na białym wypisane w rządku objawy menopauzy, walnęłam się w łeb i zezłościłam na siebie i na lekarzy, których wcześniej odwiedzałyśmy, że ani ja, ani żaden medyk nie dodał dwa do dwóch. Kuźwa objawy były takie oczywiste! Zmęczenie. Kołatania serca. Osłabienie mięśni. Problemy z koncentracją i myśleniem... Wszystko punkt po punkcie się pojawiało u niej w ostatnich latach intensywnie!
W ostatnich latach Najstrasza narzekała często na ogromne zmęczenie bez powodu. Co się omyślałyśmy, co to może być, że jest ciągle taka słaba i zmęczona. Najstarsza martwiła się, że może źle się odżywia, że może za mało aktywności fizycznej zażywa, że może za dużo siedzi... Ale jadła i je przeciez normalnie. Możne nie jakoś wzorowo, idealnie, ale NORMALNE, je prawie wszystko, sporo owoców, warzyw... Wtedy (gdy marwtiła się o to) jeszcze pracowała, a do pracy dojeżdżała rowerem, czyli codziennie minimum 8 km rowerowała, wcześniej to samo dojazdy do szkoły, do tego czasem spaceruje albo biega, a i gimnastykę i ćwiczenia z hantelkami czasem robiła. Była kilka razy z tym u lekarza, zrobiła różne badania (tarczyca, cukrzyca, anemia itd wykluczone).
To osłabienie mięśni też dawało jej się przecież we znaki. Złościła się sama na siebie, a Młoda czasem nawet krzyczała na nią, że za dużo siedzi przy kompie i dlatego taka słaba jest i nigdzie z nią nie można iść na miasto, bo ujdzie dwa kroki i musi siadać jak stara babcia.
Problemy z pamięcią i myśleniem, które - jak teraz dopiero sobie uświadamiamy - w ostanim czasie bardzo się nasiliły, no ale zwalaliśmy to na autyzm, a potem jeszcze się cieszyliśmy, że diagnoza ADHD to wyjaśniła prosto. Dziś myślimy sobie, że kuźwa ADHD ma przecież od zawsze, a tylko diagnozę nie dawno dostała, zatem głupotą było myśleć, że ADHD wyjaśnia pogarszającą się pamięć i koncentrację.
Kołatania serca! Kardiolog zrobił jej w zeszłym roku wszystkie badania i one nie wykazały najmniejszych nieprawidłowości!
To samo, nawiasem mówiąc w moim przypadku. I ja teraz to czytam w liście objawów menopauzy i myślę sobie, że ale ze mnie jest dzban...! Dawno do tego powinnam była dojść. No ale po co miałabym czytać o menopauzie, skoro ja wiem, że mam menopauzę, bo lekarz mi powiedział, że muszą ją sztucznie wywołac, to co mnie obchodziło, jakie ona ma objawy...
Nawet jeśli czytałam o tym gdzieś, to nie myślałam przecież w tym kontekście o dwudziestoletniej córce. Nawet jeśli myślałam, to nie zagłębiałam się w temat. Bowiem faktycznie brałam to pod uwagę, tyle że mniej więcej tak, jak biorę pod uwagę, że moja mammografia (czy jakieś tam ine badania) mogła wykazać, że mam znowu raka, co jest jak najbardziej możliwe, ale jednak nie chcę takiego scenariusza w ogóle przyjmować do wiadomości dopóki nie dostanę tego na piśmie...
Potwierdzasz swoim opisem, że dobra diagnoza to jak wygrana totolotka!
OdpowiedzUsuńCiągłe narażenie na dźwięki też mi przeszkadza, dlatego tak mnie meczą tzw. galerie handlowe, gdzie muzyka w każdym sklepie, czasem bardzo głośna plus szum dookoła i rozmowy...
Ciekawe ciasto, moja bratanica upiekła kiedyś wegański sernik, ale nie smakował mi...
jotka
nie miałam pojęcia, że można wejść w menopauzę już w wieku 20 lat. To jest przerażające trochę nie ze względu na posiadanie dzieci bo jak piszesz nie jest to najważniejsze ale na pozostałe skutki menopauzy. Ona powoli powoduje osłabianie organizmu i degradację kości, szał hormonów i problemy z wypadaniem włosów i masę innych. Bardzo nie fajnie jak ktoś tego zacznie doświadczać w wieku 20 lay bo gdzie tam 55 kiedy powinien przejść w meno naturalnie. Jak dla mnie plus jest tu jeden brak miesiączek i bólu jajników przy tej okazji.
OdpowiedzUsuńCo do pracy to widzę na naszym forum, że sporo osób potrafi pracować normalnie w trakcie leczenia i po, i nie mają jakichś zniżek a inni przechodzą na mniejszą ilość godzin. Ja z racji orzeczenia pracuję tygodniowo 35h czyli też mniej i w tym codziennie mogę skorzystać z 30 minutowej przerwy (2x15 minut)
Z nadwrażliwością na dźwięki związana jest kakofonia i mizofonia (dotyczą one nie tylko osób ze spektrum autyzmu, ten problem mają również "normalsi" (tego sama doświadczam)).
OdpowiedzUsuńA co do przedwczesnej menopauzy, czy Młoda dostała w zleceniu badań nie tylko hormony płciowe + AMH (hormon anty-Mullerowski), ale też:
a) pełen pakiet hormonów tarczycy (przy chorobie Hashimoto niekiedy towarzyszy przedwczesna menopauza);
b) poziom wapnia całkowitego i wapnia zjonizowanego Ca2+ oraz gęstość kości;
c) hormony nadnerczy a konkretnie kortyzol (przy stresie jest on podwyższony, krew należy pobrać do godziny 8-9 rano ponieważ kortyzol wykazuje zmienność dobową ponadto należy unikać dużego wysiłku fizycznego (przyjazd rowerem na badanie nie wskazany) oraz zminimalizować stres i być na czczo, dzień przed i w dniu badania należy odstawić leki zawierające estrogen, glikokortykosteroidy, androgeny - wtedy wynik będzie najbardziej wiarygodny). Temu badaniu niekiedy towarzyszy badanie poziomu ACTH (hormon adrenokortykotropowy);
d) układ krzepnięcia APTT, INR, w tym D-dimery aby wykluczyć zakrzepice;
Jeśli nie to lekarza naprowadź w tym kierunku. Viola