Ogromnie się cieszę, że dostałam to zwolnienie lekarskie na cały miesiąc. Inaczej za jasnego grzyba nie ogarnęłabym tego wszystkiego, co mam do ogarnięcia w styczniu:
pierwszy tydzień: lekarz rodzinny w innej gminie, psycholog, badania w szpitalu w mieście, ginekolog córki w innej wsi; drugi tydzień: mój ginekolog w innej wsi, klinika piersi w mieście, zastrzyk u rodzinnej w innej gminie, badania krwi córki u rodzinnej, spotkanie w biurze pracy córki w mieście; trzeci tydzień: psycholog, rozmowa z lekarzem medycyny pracy, okulista mój i córki w mieście, spotkanie z biurem pracy w mieście; czwarty tydzień: dentysta córki, kroplówka w szpitalu, ortodonta syna w mieście, badania córki w szpitalu na drugim koncu prowincji...
Jak sobie pomyślę, że miałabymbym to wszystko robić po przyjściu z porannego dyżuru i przed pójściem na popołudniowy - bo taki był wstępny plan, to uświadamiam sobie, że chyba mnie pogrzało, skoro w ogóle mogłam na taki pomysł wpaść. No, ale to jest właśnie to, że ciągle uparcie próbuję funkcjonować i swój czas planować jako Magda sprzed raka, bo jestem uprata jak osioł i mam w głowie jak na dziole.
Cholernie trudno jest zmienić ustawienia mózgu ze sportowca wyczynowego na starą babę. Nie łatwo jest nauczyć się żyć jak osoba ograniczona fizycznie i umysłowo. Zawsze dawałam robić siedem rzeczy na raz i, co ważniejsze, lubiłam właśnie w ten sposób funkcjonować, uwielbiałam żyć na pełnej petardzie. Nie lubię żyć powoli i robić mało. Ale uczę się... Może się nauczę. A może nie...?
Takie wizyty jak te w tym tygodniu mnie wkurzają jak nie wiem co. Człowiek marnuje pół dnia, marznie godzinami na przystanku, człapie kilometry z przystanku na wyznaczone miejsce i z powrotem, by jakiś debil jeden z drugim zapytał "jak leci?" i wyznaczył następne sportkanie. CO TO KURDE MA BYĆ?! Czy oni myślą, że ja nie mam lepszych rzeczy do robienia, niż jechanie do miasta PO NIC?!
Wyszłam z tej kliniki piersi i myślę sobie, że co ja tu w ogóle robię? Po kiego diabła ja tu musiałam się fatygować? Przecież to spotkanie nic ale to kompletnie nic nie wniosło w moje życie. I jeszcze zapłacić za to muszę. Najpierw bilety autobusowe, a potem wizytę. O tym, że badania są okej, powiedziała mi wcześniej ginekolog, a nawet jeśli by nie, to wystarczyło, by lekarz przedzwonił, by mi to powiedzieć albo zlecając wizytę powiedział, że jak nic zlego nie pokaże, to znaczy, że jest git. Tak robi przecież wielu lekarzy i ja nie widzę w tym nic złego.
W tym gabinecie byłam jakieś 5 minut, a jak zaczęłam o coś pytac, to ktos zadzwonił i doktorek coś tam powiedział do telefonu i zapomniał, o co pytałam. Ja też zapomniałam. Gdy zadałam inne pytanie, jakiś ciul zapukał i doktorek do niego wyszedł... Z tego, co mnie dolatywało, to to był jakiś pacjent... Czyli, że ja czy pierdyliard innych pacjentów mogę godzinę siedzieć w poczekalni i cierpliwie czekać na swoją kolej a jakiś bubek bedzie pukał i wywoływał lekarza w trakcie czyjejś wizyty, bo musi się pożalić, że mu złe wyniki wyszły?! Ja też myślałam, że wyjdę... Z siebie i wyjdę za lekarzem, zjebię po całości tego ciula, którzy przeszkadza w MOJEJ wizycie, za którą przejecież płacę, a potem powiem doktorkowi żeby się gonił...
Się powstrzymałam, ale nie mam chęci tam kiedykolwiek jeszcze wracać, bo mnie takie sytuacje wnerwiają. Może jakbym bogata albo znana była, to więcej atencji bym dostała...? Może po prostu nie lubię tego doktorka. Ma niedobre wajby, choć zgrywa miłego luzaka.
A to spotkanie z jakimiś podwykonawcami podwykonwców z biura pracy to dopiero jaja jak berety. Spotkanie odbyło się w jakimś podejrzanym budynku na zadupiu. W mejlu stało, że możemy wejść bocznym wejściem, do którego dotrzemy wchodząc przez bramę... Rzeczona "brama" okazała się być bramą garażową, taką podnoszoną do góry. Tylko tam nie ma garażu, a przejście na tyły budynku. Znalazłyśmy TO wejście i mało nie padłyśmy trupem i ze śmiechu...
Zrobiłam dla Was zdjęcie...
My narzekaliśmy, jak przez drzwi wejściowe w naszym domu na ulicę było widać i właściciel naprawił to przybijając deskę... Ale te "drzwi" potwierdzają, że takie to są, panie, belgijskie standardy. Po takim obejściu to predziej bym się spodziewała, że dragi tam kupię, a nie że spotkam się z poważnymi urzędnikami mającymi pomóc człowiekowi w znalezieniu pracy.
boczne wejście |
Wnętrze na szczęście miło nas zaskoczyło. Było nie tylko czysto, ale i w miarę nowocześnie. Potem też wyjaśniło się dlaczego właśnie tam, a nie normalnie w biurze pracy... Okazuje się, że pańswto dzięki uprzejmości pewnej instytucji (jakiejś chyba charytatywnej z tego co widać tam było) mogą korzystać z jednej salki w celu odbywania takich właśnie spotkań z klientami i dzięki temu możemy odbywać te spotkania bliżej domu. Inaczej musieliśbyśmy jeździć do Sint-Niklaas, co środkami publicznego transportu zajmuje około dwóch godzin w jedną stronę. Czyli jednak okej. Jednak celem spotkania było tylko i wyłącznie zapoznanie nowej (już siódmej, czy ósmej z kolei...?) osoby, która będzie się opiekować Najstarszą. Pan, którego poznaliśmy kilka miesięcy temu, przeprosił i to kilka razy, że tak długo musieliśmy czekać na to spotkanie, ale nie mogli nikogo znaleźć dla Najstarszej. W końcu znaleźli i teraz już ma wszystko iść szybciej i efektywniej.
Następne spotkanie już za tydzień...
No, zobaczymy... Ta nowa pani chyba ani słowa nie powiedziała... Ale nic to, do następnego razu może się rozkręci.
Idąc z kolei do rodzinnej, tym razem miałyśmy z Najstarszą całą listę żądań... Aż się lekarka uśmiała.
Pobrała Najstarszej krew do brakujących badań, mnie zrobiła zastrzyk i wymroziła kurzajkę na kciuku. Zbadała mi też kolano, które od kilku miesięcy przy klękaniu dostarcza wrażeń porównywalnych do wbijania w nogę gwoździ (kilka lat temu była na nim cysta, ale potem zniknęła, a teraz jest ten zaskakujący z nienacka ból) i dała skierowanie na USG.
W międzyczasie pogadałyśmy o diagnozie Najtarszej i lekarka kazała się informować na bierząco o tym, co powiedzą w Leuven, bo - jak przyznała - nigdy nie miała pacjentki z menopauzą w tak młodym wieku, więc bardzo ją ten przypadek ciekawi. Młoda od początku twierdzi, że Najstarszą powinni się dobrze zająć w uniwersyteckim, bo taki przypadek nie zdarza się często, to i każdego będzie ciekawiło... A może za dużo doktora House'a się naoglądała...
Na koniec zapytałyśmy, czy są jakieś metody na bóle uszu podczas lotu i długo po nim, który to skutek uboczny powoduje, że Najstarszą przeraża kolejny lot, a wybierają się znowu do Polski. Lekarka powiedziała, że wiele osób odczuwa ból podczas całego lotu i długo później i kazała spróbować pół godziny przed startem samolotu i pół godziny przed lądowaniem zapsiukać se nos jakimś szprajem na katar, bo wielu to ponoć przynosi ulgę. Dodatkowo może żuć gumę, co też może złagodzić dyskomfort. Jakbyście mieli jakieś inne sprawdzone triki na taką okazję, dajcie znać. Ja nigdy nie latałam, to nie znam się na tym.
Młoda kupiła mi ze swoich oszczędności nowy rower elektryczny w lidlowskim sklepie internetowym i ja będę próbowała teraz ją spłacić w ciągu roku. Najsampierw byłam się pytać w pobliskim sklepie rowerowym, ale ziomek powiedział, że u nich najtańszy elektryk kosztuje 2 i pół tysiąca. No to zapytała wujka googla o dobry tani rower i ten mi pokazał to ustrojstwo z lidla. Tysiąć ojro tańsze. Większość opinii była też bardzo pozytywna no to dawaj, zamówiłyśmy i za dwa dni poczta nam dostraczyła do domciu.
Na pierwszy rzut oka ten sprzęt prezentuje się dobrze. Rower jest dosyć lekki i dobrze się nim jeździ. Młody dziś testował po wsi i jarał się szybką lekką jazdą. Mówi, że czymś takim to on by mógł jeździć do szkoły, a na tekst, że jest za młody na to, odrzekł, że jeden kolega z klasy przyjeżdża elektrykiem... Ta dzisiejsza młodzież!
Młody na razie elektryka nie dostanie, ale Najstarsza też testowała go w drodze powrotnej od lekarza i rozważa zakup, do czego ją zachęcam, bo też ma trochę zaoszczędzone, a taki sprzęt by jej na pewno ułatwił życie. Do tego roweru trzeba tylko parę gadżetów teraz dokupić: dobre zamknięcie, dobre sakwy, uchwyt do telefonu (bo rower ma dinks do mocowania)...
Małżonek znowu szuka nowej pracy, bo aktualnej ma już po półroku serdecznie dość. Dziś odwiedził nawet obiecującą firmę, ale musi się dowiedzieć, czy uda mu się rozwiązać aktualną umowę za porozumieniem stron, bo tamci potrzebują kogoś takiego jak on na wczoraj, a czy będą chcieli czekać 3 tygodnie, to nie wiadomo... Czy ta firma faktycznie okaże się w praktyce lepsza, to trudno po jednej rozmowie tak na prawdę ocenić, bo dziś każdy cygani i bajki opowiada, byle tylko naiwnego znaleźć...
Przede mną jeszcze dwa tygodnie wolnego i bardzo dobrze się z tym czuję. Miniony tydzień był bardzo dobry, bo dobrze się czułam zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Pogoda była też dobra. Mglisto i ciemno, a w środę to nawet bardzo mglisto - cały dzień świat zaciągnięty był bardzo gęstą mgłą, ale NIE PADA, a temperatura utrzymuje się w okolicach zera.
Będąc w mieście głodnymi, poszłyśmy do Maca. Znowu coś zmienili… kubeczki nie mają zatyczek, a frytki z bekonem znowu mają jakąś debilną recepturę - sos smakuje jak zmielone korniszony z serem, co było okropnym doświadczeniem… i jeszcze na ekranach coś potentegowali, że nie mogłam spersonalizować napoju, czyli jak zawsze odptaszkować lodu 🧊. Mój mózg nie toleruje zimnych napojów więc pół kubka ledwie zmogłam, a resztę wylałam, choć pić mi się chciało. Ściana namówiła nas do skosztowania nowego deseru. Nie pomnę jak się nazywa, ale to kolorowe mini pączusie. Ujdzie, ale bez szału, jak wszystko w Macu. Wegeburger na szczęście tym razem miał normalną bułkę, a nie jak raz słodką. Choć to zjadłam zatem.
deser z Maka |
A na wsi już dwa razy spotkałam dziewczynę, która spaceruje czytając książkę. Żeby to jeszcze lepiej wyglądało, to ona chodzi wieczorami i ma lampkę przyczepioną do ubrania. Zajebiście to wygląda, ale ma mój pełen szacuneczek i respekt… Zamierzam tego kiedyś spróbować… bo może to jest nie głupia idea.
W miasteczku będąc fotografowałam otoczenie, jakbym na wycieczce była, bo choć bywamy tam często, to jednak zawsze z innej strony, w innym świetle, z innej perspektywy na wszystko się spojrzy niż poprzednio…
herb gminy Sint-Gillis-Dendermonde |
park w Dendermonde |
mewy |
„Dzwonek nie działa, proszę pukać w okno. Dziękuję” 😅 |
Podobne traktowanie przez lekarzy mamy i u nas, niestety, o ile dostaniesz się w ogóle do lekarza. Rower fajny, a takie nie sa tanie, wiec oby służył długo i dobrze.
OdpowiedzUsuńCzytanie w trakcie spacerowania? Spacer ma dla mnie inny wymiar, wiec na pewno nie spróbuję. Ostatnio wpadłam do KFC, bo chodziły za mną frytki :-)
U nas większość lekarzy na szczęście ma o wiele lepsze, wręcz rzekłabym, fantastyczne podejście do pacjenta. Jednak ten doktorek i moja onkolog są wyjątkowo jak na Belgię niezainteresowani pacjentami. Już druga onkolog jest zupełnie inna, bo miałam okazję poznać ją gdy pełniła zastępstwo mojej. Doktorek z kolei ma swoją prywatną klinikę w pobliskiej gminie i on tam m.in. operacje plastyczne cycków robi, no i mi się widzi, że ładne cycki to jest jego konik, natomiast przeciętna pacjentka, która na dodatek nie jest zainteresowana nowymi balonami to już dla gościa tylko zło konieczne... Niby jest miły, niby okazuje jakieś zainteresowanie, ale ciągle ma się uczucie, że wolałby robić w tym czasie co innego... :-) Koleżanka z nowej pracy uświadomiła mnie nie dawno, że z rakiem piersi to od nas tylko do szpitali uniwersyteckich w Brukseli albo do Leuven należy się kierować, w innych szpitalach bowiem opieka onkologiczna jest taka sobie... Niestety człowiek wielu rzeczy zbyt późno się dowiaduje...
Usuń