20 lipca 2025

W upał szambo cuchnie bardziej, ale w ogrodzie botanicznym jest pięknie

 Kolejny gorący, upalny i suchy tydzień za nami. To jest bardzo fajne i przyjemne dla mnie, bo lubię jak jest ciepło, aczkolwiek też trochę męczące i zdecydowanie nienormalne. W Belgii normalnie zawsze dużo pada, a nawet bardzo dużo. Non stop pada i rzadko trafiają się dłuże okresy bez deszczu. W tym roku natomiast bezdeszczownie mamy już od kilku miesięcy. Tam parę razy coś porosiło, parę razy pogrzmiało, w niektórych miejscach nawet dosyć konkretnie ponoć polało, ale u nas akurat nie za bardzo, choć dobre i cokolwiek. W minionym tygodniu w każdym razie deszczu nie było. Dziś 5 minut przed południem popadało, ale teraz tylko od tego straszna sauna się zrobiła, bo jest około 30 stopni. Siedzę na kanapie i się pocę. Już całe ubranie mam mokre od potu, choć nic nie robię. Choć może to być zarówno wynik pogody, jak i oznaka czegoś, co w organiźmie szwankuje. A coś jest najwyraźniej nie tak jak trzeba, bo przez dwa dni miałam migrenę ze stanem podgorączkowym, biegunkę i zmieniony zapach moczu zupełnie bez wyraźnego zrozumiałego powodu, mam też ogromny smak na słodkie rzeczy, co ostatnio rzadko się zdarza, no a dziś jeszcze trochę mnie zimne dreszcze przechodzą i jestem słaba. 

Obstawiam przede wszystkim zmęczenie, które inaczej mogło się objawiać zimą, a inaczej teraz latem się objawia. Poczekam, popatrzę, zrozumiem więcej. Zapisuję tutaj w razie jakbym potrzebowała, choć w notatniku zdrowotnym też se zanotowałam objawy i odczucia.

Zapowiadają niby na kolejny tydzien burze i opady. Jednakże zapowiedzi to już parę razy były, tylko że na zapowiedziach się skończyło. W najlepszym przypadku się pochmurało na chwilę i porosiło tak, że nawet kury się nie chowały, bo nie było przed czym.

W ogródku trawa nam w tym roku nie odrosła, co zawsze na wiosnę miało miejsce. W zimie kury wydziobują, ale to dotąd w niczym nie szkodziło. W tym roku mamy w ogrodzie po prostu klepisko. Nic to. Jakoś strasznie nam to nie przeszkadza, ale niewątpliwie fajniej jest jednak mieć trawę pod stopami zamiast łysej ziemi i kurzu, czy błota. I dla nas i dla kur, które uwielbiają i potrzebują jeść dużo trawy.

 Codziennie wypuszcamy je wieczorem poza ogródek, gdzie żrą trawę i robale na dróżce pomiędzy domami. Czasem właściciel tylko się śmieje, gdy z taczkami tamtędy przemyka, a kury uciekają do ogródka. Czasem też traktorem jeździ jak szalony tamtędy, dlatego wypuszcanmy kurczaki dopiero po 20tej, bo wtedy mniejsza szansa, że trzeba będzie je zaganiać w przyspieszonym tempie... Ale na tej dróżce widać suszę, bo mimo że tam kilka razy w tygodniu podlewam tę trawę (dokładnie to piorę tam wstępnie świńskie dywaniki w balii  w wodzie bez żadnych detergentów i potem wylewam tam brudną wodę, którą następnie spłukuję trochę wężem) to ani razu jeszcze nie kosiliśmy tam trawy kosiarką, co w normalnych latach miało miejsce jakoś co dwa tygodnie. Tak, tu trawa rośnie w normalnych okolicznościach jak porąbana. Pierwsze koszenia za zwyczaj odbywają się koło wielkanocy, a potem wszyscy latają koło domu z kosiarkami systematycznie co dwa tygodnie aż do bożegonarodzenia. W tym roku kosiarki raczej rzadko się odzywają. Raz, może dwa razy słyszałam gdzieś u któregoś sąsiada, ale ogólnie nie ma co kosić, bo trawa nie rośnie.

Benia szukająca czegoś w trawie na dróżce


Ani w ogrodach, ani na pastwiskach. W letnim sezonie trawsko było zwykle nie do przejedzenia dla krów i koni, ale w tym roku te gadziska próbują jakieś mini kiełki szukać i wygryzać. Tylko same niejadalne chwasty stoją po pastwiskach. Niektóre są wyraźnie dokarmiane, inne mają różne pastwiska na zmianę, ale wiele zwierząt raczej stoi głodnych i wszystkie żebra można im policzyć... Staram się o tym nawet nie myśleć, bo i tak nic nie jestem w stanie na to poradzić. 



Kolejną rzeczą, a dokładnie to patologią, bo chyba tak to nalezy nazwać, która ujawnia się intensywnie naszym oczom i nosom podczas suszy to szambo wypuszczone masowo do strumyków i wszelakich rowów. Z naszych obserwacji wynika, że proceder nasilił się w ostatnim czasie, bo jednak pamiętam, że na początku naszego tutaj pobytu w pobliskium strumyczku pływały wesoło kaczki i inne ptaki wodne się gnieździły oraz żaby wesoło kumkały od czerwca, a teraz tam jest bagnisty śmierdzący ściek i nie ma więksych oznak  jakiegokolwiek życia. To samo tyczy się podleśnego strumyczka, który ściekiem wypełnił się gdzieś w okolicach pandemii i teraz sobie śmierdzi, a kaczki, żaby i czaple zmuszone zostaly szukać bezpieczniejszych miejsc. Na dalszej główniejszej ulicy ściek w rowie płynie odkąd pamięcią sięgam, co - nie ukrywam - dosyć mocno mnie zdziwiło na początku, bo jakże to tak taki przykładny kraj UE i takie rzeczy. Teraz mnie już nie dziwi, bo Belgia nie jest tu żadnym wzorcem ani dobrym przykładem jeśli idzie o wszelakie rozwiązania, prawo, ekologię i panowanie nad czymkolwiek, czy też inne takie rzeczy. Jest po prostu zwyczajnym krajem, gdzie wiele rzeczy funkcjonuje dobrze, czy nawet  bardzo dobrze i można to chwalić, a nawet się nimi zachwycać, ale tyleż samo działa źle i jest totalnie do bani. 

Jeśli chodzi o ekologię, ochronę przyrody i ratowanie planety to, moim nader skromnym zdaniem, robi się to w Belgii głównie na pokaz kłapiąc dziobem w mediach i wymyślając mniej lub bardziej debilne akcje oraz sponsorując jakieś pseudo ekologiczne wynalazki, z których ktoś ważny czerpie profity i głupiemu radość albo złudna satysfakcja. A życie i ludzie swoje.

W kwestii tego szamba próbowałam znaleźć jakieś wytyczne, jakieś miejsca, gdzie mogę to zgłosić, ale dowiedziałam się tylko z jakiegoś forum, że w sumie to gówno mogę i że takie sprawy nikogo nie obchodzą i nie ma na to sensownych paragrafów. Jakby ktoś jednak miał lepsze info, to chętnie się dowiem... Na razie nie zajmowałam się tym aż tak dogłebnie, a tylko przez chwilę, bo i ważniejsze prywantne problemy mam na głowie, ale jak będę mieć więcej czasu, to będę w tym szambie głębiej grzebać...

To samo z tymi zwierzętami na pastwiskach czy w domach, które żyją w złych warunkach. Młoda się tym interesowała swego czasu dość intensywnie i się dowiedziała, że to serio musi być już tragicznie, by policja zwierzęca się zainteresowała czy inne służby inteweniowały. 

No ale nic to, aż tak bardzo mi to szmbo nie przeszkadza, a tylko w oczy boli i drażni, bo bardzo kontrastuje z obecną zieloną nagonką, czy raczej zielonym pierdolcem, czyli tą całą  napuszoną i naburmuszoną eko mową i ekoteoriami, na które naiwni się nabierają, które jednako nijak się mają do tego, co widać słychać i czuć w realnym codziennym życiu. Zresztą jak zwykle.

krzyżaczek


Od piątku do wtorku miałam wolne. 

W piątek było święto, w poniedziałek i wtorek szefowa wpisała mi urlop to sobie odpoczywałam. I myślę, że to mi dużo dało, bo już myślałam, że chyba jednak pójdę po wolne, gdyż zmęczenie się nasila. Te parę dni pomogło trochę, ale to jeden krok w tył, by zrobić 3 w przód jeśli idzie o nasilanie zmęczenia fizycznego. Stres podskórny ukryty spowodowany niejasną sytuacją związaną z pracą i środkami do życia po zakończeniu umowy powoduje bezsenność. Nie myślę o tym jakoś intensywnie. W nocy w ogóle nie myślę jakoś o niczym, ale nie mogę zasnąć do północy, a budzę się przed piątą, jak Małżonek wstaje albo i wcześniej i też już nie mogę przeważnie zasnąć, choć bardzo sie staram. Sny mam chaotyczne i pełne zagrożeń, co mi mówi, że mózg myśli cały czas, choć nie jestem tego świadoma, stąd moje określenie podskórny. On tam jest, choć go nie widać. Mózgi takie jak mój myślą i analizują cały czas z wielką prędkością tysiące różnych danych nawet jak nie jestem tego świadoma. Co oczywiście ma swoje plusy i minusy.

Kiedyś napisałam do związków za pomocą specjalnego formularza na stronie, że chcę się umówić z jakimś ludziem od doradztwa zawodowego, by się dowiedzieć, jakie mam teraz opcje i jakich formalności muszę dopełnić, by nie znaleźć się w lesie po zakończeniu umowy, ale dotąd nie otrzymałam żadnej reakcji. Informują tam na stronie, że jak nikt nie odpowie, to mam o sobie przypomnieć. Nie piszą, ile razy...

Zapytałam AI i mi dała jeszcze kilka podpowiedzi, które będę wdrażać. Zaczęłam od umówienia się na spotkanie online z ludziem z funduszu zdrowia na najbliższy tydzień. Wolałabym na miejscu, żebym mogła swobodnie ewentualne papiery pokazać czy wypełnić, ale w teamsach też jest dobrze. 

Niestety mamy wakacje. Niestety w tej sytuacji, bo w innych to wporzo.

 Wakacje to czas urlopów i całowania klamek w urzędach nawet online. Fundusz zdrowia ma swoje biura w miastach, gdzie normalnie przynajmniej raz w tygodniu da się w pobliżu znaleźć coś otwartego dla klienta. W innych dniach można swobodnie umówić się na spotkanie i wtedy ktos przyjdzie do urzędu. W lipcu i sierpniu otwarte jest po tygodniu i tylko na umówienie. Najbliższy termin stacjonarnie był na sierpień, no to wybrałam online.

Mam nadzieję, że dowiem się czegoś sensownego. Plan B przewiduje poproszenie onkologa o zwolnienie podczas najbliższej wizyty w szpitalu, bo akurat pod koniec miesiąca mam ostatnią zometunię do odebrania. To było by jednak dosyć chamskie względem kolegów i szefowej oraz siebie samej rozwiązanie. Choć dosyć wygodne.

Pracujemy tylko do 13tego, o ile dobrze zrozumiałam. Nie mamy jeszcze rozpiski na sierpień.

Od poniedziałku jedenastego mają zacząć zabierać co grubsze wyposażenie świetlicy.  

Dwunastego ma się odbyć uroczyste pożegnanie z rodzicami i dziećmi, takie ze specjalnymi zabawami i kieliszkiem wina musującego, a trzynastego sprzątanie ostateczne i przekazanie kluczy następnej firmie.

 Mam przeczucie że te ostatnie trzy dni to będzie niezła korba i fiksum dyrdum, no i że będzie ckliwie...

Zatem  przede mną jeszcze trzy tygodnie i trzy dni. Potem zacznie się jakiś kolejny rozdział, którego scenariusz nie jest mi na razie znany. Może uda mi się coś ustalić i trochę rąbka tajemnicy uchylić na rozmowie z przedstawicielem funduszu. Może i ze związków ktoś się w końcu odezwie. Po niedzieli wyślę formularz ponownie, bo co mi szkodzi. Może onkopielegniarka mi coś znowu doradzi... 

Ostatnie trzy dni pracowałam po 3 godziny po południu. Komuś się może wydawać, że trzy godziny to spoczko, że to niezbyt wiele, ale mnie takie trzy godziny całkiem nieźle dają w dupę. 

Jako że zaczynałam przed przerwą ciasteczkową już po zajęciach prowadzonych to nie musiałam niczego specjalnego przygotowywać. Kupiłam jednak znowu 2 piankowe samoloty w actionie, co okazało się znowu wyśmienitym pomysłem za 3 euro.

 Już idąc do kibla na mycie rąk, podszedł do mnie i koleżanki jeden ze starszaków, by zapytać, czyje te samoloty w plecaku na podwórku i po co one tam są, co wielce nas ubawiło. Gdy odparłam że będziemy się nimi bawić po jedzeniu, od razu zaklepał sobie pierwsze miejsce haha. Obawiałam się, że będą się bić i zaraz połamią samoloty, ale o dziwo mimo że bawili się przez dwa dni intensywnie wszyscy, samoloty wracały do mnie wieczorem w nienaruszonym stanie. 

W piątek koleżanka przyniosła swojego partyboxa (bezprzewodowy głośnik na bluetooth), więc było tanecznie. Śmieszne jest, że też miałam swojego boxa wziąć, ale jako że wciąż miałam w plecaku te samoloty, a oprócz nich książki i że se telefonu zapomiałam podładować, to się rozmyśliłam. I dobrze. Najpierw koleżanka zapodała muzę, ale sama siedziała na krześle, a obok niej nasze studentki. Ja se rysowałam z dziećmi przy stoliku i zastanawiałam się, czy ruszą w końcu zadek z krzeseł, czy tak będą siedzieć jak matrony. Koleżanka najwyraźniej jednak trochę się wstydziła i brakowało jej pewności, bo to ta co z Najstarszą do szkoły chodziła, czyli młoda. W końcu jednak wstała i zaczęła się wygłupiać, co, jak idzie się domyślać, zaraz przyciągnęło dzieci z całego podwórka i zaczęli wyginać śmiało ciało. Starszakom szybko się znudziło i wrócili do wcześniejszych zajęć. Jedni kraftowali coś w krzakach, inni kopali zaciekle w piaskownicy, a inni ganiali za tymi samolotami z górki, a od czasu do czasu prosili koleżankę o wypuszczenie ich za ogrodzenie, by mogli przynieść samolot, który przefrunął nad ogrodzeniem. Jak sobie potańczyliśmy w kółeczku, zaproponowałam swoje książki, bo mi nogi do dupy zaczęły wchodzić. Dzieci z chęcią przystały na czytanie. Usiedliśmy zatem na gumowych płytkach i rozłożyliśmy książeczki, co pozwoliło i dzieciakom trochę odsapnąć. Przyniosły też swoje bidony i poprosiły o napełnienie ich świeżą wodą, co też uczyniałm po raz nie wiem który. Tutaj każdy ma bidon i wszyscy piją wodę z kranu. Inne napoje są w Belgii raczej niedozwolone a na pewno niemile widziane w takich placówkach jak szkoły i świetlice, co już chyba mówiłam, ale nie każdy czyta wszystkie posty.

Na koniec trochę obrazków z mojej i młodego wycieczki rowerowej do pobliskiego ogrodu botanicznego

Był to drugi test nowego roweru. Tym razem zabraliśmy go na górki w Meise. Fajnie się kręci po górkach z motorkiem. Prawie nie czuć, że jedzie się pod górkę. Znowu ponad 30 km przekręciliśmy, a do tego przemaszerowaliśmy ponad 5 tysięcy kroków po ogrodzie. Moja kondycja jest nie najgorsza zatem i chyba się poprawia, tylko że nadal wszystko jest bardzo nieprzewidzialne, bo w jeden dzień spokojnie pokonam 30 kilometrów nawet bez motorka, a drugim razem nie mam siły wstać z kanapy ani wyjść zo domu, bo taka jestem słaba. To ruletka. Nauczyłam się już jednak, że nie powinno się z tym walczyć ani nic na siłę robić. Jak czuję, że jestem dętka i nie muszę iść do pracy, to po prostu siedzę cały dzień na kanapie lub na leżaku w ogrodzie. Nie biorę się za żadne sprzątanie, nawet jak jest syf. Odpuszczam gotowanie, bo można coś zamówić albo jajecznicę usmażyć i przeżyć do lepszego dnia. Gdy mam dobry dzień, to ugotuję, posprzątam, umyję okna, a nawet ciasto i chlebuś upiekę. Nie jest jak dawniej, że wystarczyło chcieć, że wystarczyło się zmusić. Teraz jak ciało oznajmia, że pierdoli-nie-robi, to lepiej się posłuchać i mieć wszystko tam gdzie słonko nie dochodzi…. Ale chodźmy do tego parku wreszcie…

Naszym celem w parku była szklarnia z egzotami, ale nie dotarliśmy tam, bo utknęliśmy na stawie pod zamkiem. Tyle tam ładnych obiektów do oglądania było, że szkoda było tego zostawiać. Szklarnia nie ucieknie. Będzie powód by ponownie tam pokręcić rowerem. Długo polowaliśmy z telefonami na wielkie ważki, ale to jest strasznie upierdliwe - lata ci przed nosem z furkotem i przysiada gdzieś na sekundę, ale zanim pstrykniesz, już diabła nie ma. Ojciec by doradził pewnie, żeby soli na ogon posypać, ale nie mieliśmy soli hahaha. 😜 

Wypatrzyliśmy rybska w stawach i żabki na liściach. Był też ptaszek dzidziuś, który nieustannie nawoływał mamę, gdy ta tylko znikała mu z oczu. 

Epickiemu spodobała się tratwa na linie, którą można się było przeciągnąć na wyspę. Dla leniwych był też mostek przewidziany. Dla hecy zaczęliśmy ciągnąć jakichś ludzi z drugiego brzegu, którzy podłapali temat i stanęli po prostu z założonymi rękami zaśmiewając się dziko. 

W knajpce Oranżeria (dawniej tam egzotyczne drzewka właściciele przechowywali w czasie zimy) zamówiliśmy pizzę, bo Młody był głodny, ale taka była ohydna, tłusta i cuchnąca, że całą z przykrością wyrzuciliśmy do kosza. Bleee! 

Potem poszliśmy na lody i te już były pyszne, tylko moje suszonymi płatkami były posypane, co może i pięknie wyglądało, ale dziwnie się jadło. Strasznie długo trzeba było mielić. Za to wafelek był dobry, jak polskie wafle, a tu zwykle wafelki do lodów są twarde i niesmaczne… Taka jest przynajmniej moja opinia.

Ogród polecam o każdej porze roku, bo jest fajny. Zamek uroczo prezentuje się na wodzie, choć w zamku nic ciekawego nie ma. Zwykle jakieś wystawy bez związku z zamkiem…




tratwa







żabcia







dzidziuś


kaczuchy odpoczywające w cieniu





lody ze śmieciami z ogrodu




gęsi


Park jest ogromny. My przeszliśmy tylko od głównego wejścia Cesarzowej Charlotty do Oranżerii i z potem obeszliśmy staw z zamkiem, po czym wróciliśmy do domu. Następnym razem pojedziemy obejrzeć szklarnie…







2 komentarze:

  1. Jak to możliwe że Unia sobie życzy sobie w Polsce wysokiej ekologii, pobudowaliśmy mnóstwo oczyszczalni, a sami szambo wylewają w takie miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pysznie długi post i piękne fotki 👍🏼

    OdpowiedzUsuń

✍️ Skomentuj, jeśli masz ochotę, ale pamiętaj, że ten blog to moje miejsce w sieci, mój pamiętnik o moim życiu i zbiór prywatnych reflekcji na tematy różne i że ja tu ustalam zasady. Jeśli nie podoba ci się to, co tu widzisz, idź lepiej dalej...