16 maja 2015

Fajnie być Matką

W Belgii Mamusie świętują troszkę wcześniej, bo już 10 maja. Podobnie jak w Polsce i tutaj nauczyciele przygotowują z dziećmi coś na tą okazję. Muszę przyznać, że w naszej szkole mają dosyć oryginalne pomysły. W polskich szkołach Dzień Mamy kojarzył mi się zazwyczaj z wierszykami, mini teatrzykiem i jakimś słodkim poczęstunkiem ewentualnie. Te wierszyki i piosenki w wykonaniu własnych maluchów dostarczają chyba każdej mamuśce sporych wrażeń i wzruszeń. Gdy uwiecznimy je na fotografii to i po kilku latach spoglądając na te obrazki przypominamy sobie te nasze słodziaki, nawet jeśli one same już dawno wyrosły ze słodziakowego czasu. Jednak okazuje się, że całkiem odmienne, mniej uroczyste wydarzenia z okazji Dnia Mamy też mogą być przeurocze i miłe. W grupie najmłodszych przedszkolaków, czyli u naszego Dorcia zafundowano nam wizytę w mini ośrodku odnowy biologicznej ^_^

W jednym z listów ze szkoły wychowawczyni poprosiła o przyniesienie do szkoły miski, dwóch ręczników i łapki do mycia... W kolejnym informowała, żeby na Dzień Mamy nie ubierać elegancko  ani dzieci, ani siebie z czego łatwo szło wywnioskować, że jakieś wariactwa szykują. Poproszono też, by gdy mama nie może, na zastępstwo przybyła babcia lub ciocia.
No faktycznie posadzili nas mamusie, ciocie, babcie wraz z naszymi maluszkami wkoło na ławkach i kazali zdjąć buty. Najpierw dzieci dostały po porcji oliwki i miały nam masować stopy. Potem mogłyśmy moczyć stopy w wodzie z bardzo aromatyczną solą, a dzieci nam je szorowały myjkami. No to się wszystkim dzieciom bardzo podobało, bo któremu się nie podoba możliwość chlapania w wodzie? Na koniec jeszcze smarowali nasze stopy kremem. Doro poważnie podszedł do każdego zadania. Nawet portki miałam umyte i nasmarowane należycie kremem. A potem była zmiana i my mamusie zajęłyśmy się pielęgnowaniem maleńkich stópek i masażykami. Na ostatku jeszcze bawiliśmy się kolorowymi piórkami łaskocząc sobie wzajemnie dłonie. Bardzo fajny pomysł na wspólną zabawę z przedszkolakami.


Oglądając albumy szkolne w Internecie zauważyłam, że inna grupa przedszkolna grała ze swoimi rodzicielkami w jakieś fikuśne gry planszowe. Pomysły nie wymagające wielkiego nakładu pracy, a bardzo miłe w odbiorze. Choć jak znam życie w Polsce bez krytyki i narzekania pewnie by się nie obyło, w niektórych miejscach przynajmniej, bo wiem, że tam ciężko kogokolwiek zadowolić...

Starszaki też nie zajmują się tu żadnymi oklepanymi wierszykami, ale każda klasa coś przygotowywała ze swoim wychowawcą. Wiem, że każda, bo widziałam że w zeszły piątek każde dziecko taszczyło jakiś prezent dla mamy...

Moim  już parę tygodni wcześniej się wymsknęło nieopacznie, że fajne coś robili, ale nie mogą powiedzieć co, bo to na dzień mamy, no ale na pewno mi się spodoba... No faktycznie się mi spodobało. Prezenty wymagające pomysłowości, sporo czasu i roboty nie mogą się nie podobać.

słonecznik od Tesy
 Parę tygodni temu dzieci, a raczej już młodzież, zasiali przy pomocy wychowawcy wybrane przez siebie rośliny. Potem przygotowywali doniczki. Przy pomocy jakiegoś lepidła nazywanego przez dzieci - jak donoszą Młode - "kaas" czyli ser, nasze stare dzieci przygotowywały doniczki zdobione mozaiką. Przy roślinach oczywiście były samodzielne wykonane tabliczki informacyjne zawierające nazwę i podstawowe informacje o danej roślinie. Wszystko razem potem zostało zapakowane w ozdobną folię i przytargane do domu w wielkich torbach, które młode kazały sobie poszukać wcześniej. Przyniósłszy te torbiska do domu (lekkie to nie było) biegiem pognały na górę. No a od piątku do niedzieli - kiedy to wypadał dziesiąty - miałam zakaz wchodzenia do pokoju dziewczyn, bo nie mogłam zobaczyć przecież. W niedzielę jednak dokonały uroczystego wręczenia owych prezentów wraz z różnymi laurkami, życzeniami i tymi podobnymi mini dziełami w jakich moje córki są niedoścignione.

taka zabawna kartka z życzeniami :-)

słonecznik od Zu



Tesa non stop wykonuje na zamówienie kolegów i koleżanek jakieś cudaczne prace plastyczne, którymi nie omieszka się za każdym razem pochwalić. Czasem coś szyje na maszynie, czasem skleja, czasem rysuje - no wariatka normalnie. Ostatnio jakiemuś koledze sklejała z papieru trójwymiarową postać z Minecrafta. Wcześniej jedną mu zaniosła na urodziny i pewnie się spodobało.

A te urodziny chłopakowskie... chyba nie pisałam o tym...? Pierwszy raz dostały zaproszenie na urodziny do chłopaka. Tesa oczywiście w swoim żywiole, wszak wiadomo nie od dziś, że impreza bez niej to nie impreza. Zu niby też miała iść, nawet dwa bony upominkowe kupiłam po 15 euro (tutejszy standard) w popularnym sklepie z zabawkami, ale w dzień urodzin jakaś nie w sosie wstała i oświadczyła, że nie idzie... Ech ona chyba nie ogarnia tego dorastania, widzę, że ostatnio nie może się odnaleźć... No ale nic to. Urodziny odbywały się w ogrodzie u babci solenizanta, spory kawałek od nas, aż GPSa musieliśmy użyć. Zgodnie z tym co Młoda podejrzewała, był mecz piłki nożnej, bo solenizant zagorzały piłkarz. I tu moje zaskoczenie... znowu odnoszę się z tym co widzę tu do polskich zapamiętanych realiów... tu wszyscy z radością kopali w piłkę i chłopaki,  i dziewczyny. Z PL pamiętam, że każda propozycja zajęć ruchowych w podobnej grupie wiekowej dziewcząt kończyła się buczeniem i fochami, a już piłka nożna to szczyt szczytów. Co potwierdza moją swobodną teorię, iż Belgowie z o wiele większym entuzjazmem i radością podchodzą do wszystkiego. Co kraj to obyczaj.

Rozegrali dwa mecze. Zeżarli po kilka hot-dogów. Młoda mówi, że 5 wsunęła... to musiały być na prawdę wyczerpujące mecze albo wyjątkowo małe hot-dogi. Potem bawili się w jakąś skomplikowaną belgijską zabawę, do której potrzeba bardzo wielu uczestników - Młoda przez dobre parę minut wtajemniczała mnie w zasady, ale nie będę udawać, że cokolwiek zrozumiałam, poza tym, że dużo różnych opcji i zasad było, jakieś czarownice, wilki, śmierć... Nie ważne. Ważne że zabawa była udana.

A przed nami jeszcze Dzień Taty w przedszkolu w czerwcu. Ciekawe, co tym razem wymyślą?

2 komentarze:

  1. Ciekawe tam mają pomysły. Byłem ostatnio na komunii w Belgii i się zdziwiłem, że to wszystko wygląda jak przedstawienie w szkole. Na luzie dzieci śpiewały, na koniec uroczystości wybiegły z balonikami przed kościół. Nie było drętwych pieśni jak w Polsce. Każde dziecko ubrane jak rodzice chcieli. Ksiądź nie kasował jak w Polsce za wszystko. Dzieci płaciły tylko za zdjęcia. Wesoło tam mają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja odbieram Belgów jako bardzo pogodny naród, zupełne nasze przeciwieństwo :-)

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima