4 maja 2015

stoliczku nakryj się

Ludzie wiecznie mnie zaskakują, a już tutaj szczególnie. Częstokroć pozytywnie co ciekawe...
Pytanie "co dziś na obiad?" czasem doprowadza mnie do rozstroju żołądka niemalże. Jak mówiłam niedawno często zasypiam rozmyślając nad odpowiedzią i budzę się wcale nie mądrzejsza. Dziś było tak samo. Jadąc do roboty myślałam sobie, że całkiem fajnie by było mieć taki zaczarowany stół z baśni dla dzieci, który sam na życzenie by się obkładał jedzeniem. Mi by w sumie wystarczało takie urządzenie, które by mi mówiło, co mogę zrobić z tego, co jest w lodówce danego dnia. Gotować wszak lubię, o ile wiem co. No i popatrz, czasem życzenia się spełniają...

Jedna z klientek ma fajnego sąsiada, który czasem wpada z niespodziewaną wizytą, by powiedzieć Dzień Dobry na ten przykład. O czym już w pierwszy dzień pracy zostałam poinformowana. Od czasu do czasu spotykam go też na drodze, gdy wyprowadza koniki na pastwisko, zazwyczaj zagaduje wtedy - typowe dla tutejszej społeczności. Tyle tylko, że ciężko sobie pogadać, bo nie dość, że ja słabo mówię po niderlandzku to on mówi tamtejszym dialektem i tego już ni cholery nie rozumiem. Co jednak tutaj - jak mi sie wydaje - ludziom bynajmniej nie przeszkadza...
Ale dziś - co najlepsze - dostałam od niego wór świeżo wykopanych szparagów. Sam fakt otrzymania warzyw nie jest dla mnie dziwny, bo tutaj to normalne raczej. My ciągle coś dostajemy od ludzi - jak nie skrzynkę jabłek, to taczkę ziemniaków, to znowu worek cebuli, to świeże jajka, to rybę z grilla, a nawet domowe wino żeśmy kiedyś dostali razem z koszem winogron. Ot, uroki życia na wsi wśród przesympatycznych ludzi. Z tym, że zazwyczaj ofiarodawcami są sąsiedzi lub inni znajomi, a nie przypadkowi ludzie. No cóż, jak dają - bierz, jak biją - uciekaj. Wzięłam więc szparagi ładnie podziękowawszy. Tylko, że nigdy wcześniej tego nie jadłam i nie miałam pojęcia, co z tym się robi. Po powrocie do domu przeczytałam kawałek Internetu i już wiedziałam jak je ugotować. Skorzystałam z flamandzkiego przepisu, bo tylko ten zawierał składniki, które miałam w domu. I muszę powiedzieć, że obiad był dziś po prostu zajebisty :-) M - jak mąż, powiedział, że pierwszy raz mamy w poniedziałek lepszy obiad niż w niedzielę. Buachacha, bo wczoraj jedliśmy w McDonaldzie.
Przepis jest prosty. To były białe szparagi, a - jak mówi wielki internet - te trzeba obrać obierakiem do warzyw i odciąć twarde końcówki. Co też zrobiłam. Potem gotowałam je w osolonej wodzie przez 10 minut, a następne 10 siedziały w tej wodzie bez gotowania. Potem je odcedziłam i wysypałam do michy (tego było cała reklamówka, więc nie ma mowy o jakichś półmiskach). Do tego kazali zrobić sos. Najłatwiejszy sos jaki robiłam chyba. Trzeba ugotować 6 jaj, ostudzić i pokroić drobno (następnym razem zetrę na tarce). Pół kostki masła trzeba roztopić w rondelku, wcisnąć tam sok z połowy cytryny, przyprawić pieprzem, startą gałką muszkatołową, potem wsypać pokrojone jajca i posiekaną natkę z pietruszki (dość dużo). Tym sosem polewamy szparagi. Do tego usmażyłam pierś z kurczaka (bez panierki) i zrobiłam sałatkę ogórkowo-pomidorową. Polecam, bo dobre, łatwe i szybkie dosyć!


szparagi z sosem z gotowanych jaj, masła i pietruszki oraz smażona pierś z kury



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko