Ten tydzień kręcił się w dużej mierze wokół szkoły.
Młody jak zwykle okropnie się niecierpliwił. Tak samo było 9 lat temu, kiedy miał iść po raz pierwszy do przedszkola. Wtedy też nie mógł się doczekać. Pamiętam, jak na dzień zapoznawczy pod koniec sierpnia chciał iść z plecaczkiem, a potem chciał iść już w niedzielę do tej szkoły i nie potrafił pojąć, dlaczego niby nie może. Wtedy miał 2 i pół roku. Teraz ma 11 i jest to samo. 3 czy nawet 4 razy był pod szkołą na rowerze zanim rozpoczęto rok szkolny. Jednego dnia pojechaliśmy razem, ale po drodze spotkaliśmy jego kolegę, który też testował drogę do szkoły. Na drugi dzień pojechali jeszcze raz razem i za moją podpowiedzią wstąpili po drodze po trzeciego kolegę, który też z radością pojechał. Kolejnego dnia towarzyszyła im jeszcze młodsza siostra jednego z chłopaków. To jest niesamowite i super fajne, że oni tak się cieszą z tej szkoły, no bo widać, że na prawdę bardzo pozytywnie i optymistycznie patrzą na ten nowy etap życia a dreszczyk emocji z powodu wkraczania na nieznaną ścieżkę tylko to koloruje. Cieszę się razem z nimi i też jestem pełna nadziei, że szkoła się im wszystkim spodoba i utrafi w ich gusta i potrzeby.
We wtorek wieczorem odbył się dzień informacyjny, czyli pierwsze oficjalne spotkanie pirszorocznych i ich rodziców, co zrobiło na nas bardzo dobre, superpozytywne wrażenie. Okazuje się, że w tym roku utworzono dwie pierwsze klasy inżynierów (poza inżynierami jest jeszcze klasa techniczna technikum i klasa techniczna zawodowa. Już w tym tygodniu przed rozpoczęciem roku przekonaliśmy się, że Młody ma farta co do wyboru kumpli. Tata jednego z chłopaków był kiedyś dyrektorem jednej ze szkół średnich (oraz nauczycielem matmy) i zna kogo trzeba oraz wie, z czym co się je. Rodzice drugiego też pracują w edukacji. I tak już na dzień dobry, kiedy się okazało, że ekipa z naszej wioski została rozdzielona do dwóch klas, tata kolegi w mig załatwił szybkie przetasowanie uczniów i dziś chłopacy pojechali do szkoły już jako koledzy z jednej klasy. I to mi się podoba :-)
Pan Tata Kolegi zwierzył się nam, że dla niego to bardzo ważne, by syn rozpoczął nową przygodę z dobrymi kumplami, gdyż on jako dziecko został przez swoich rodziców wysłany do szkoły w mieście zupełnie sam i to nie było fajne doświaczenie.
Rozpoczęcie roku świetnie przygotowano. Ten pierwszy wieczór zapoznawczy był ekspresowy (jak na szkołę średnią - mam porównanie z 4 innymi) i sprytnie obmyślany. Przy bramie dzieci dostawały breloczki przygotowane przez szkołę z laserowo wypalonym imieniem i obrazkiem, będącym symbolem ich klasy i potem mieli znaleźć na podwórku ten sam symbol i tam czekać. Po czym zostali odebrani przez swoich nowych nauczycieli i zaprowadzeni do klas, gdzie dostali pierwsze wytyczne dotyczące szkoły, a potem mieli krótką wycieczkę po szkole.
My rodzice z kolei zagonieni zostaliśmy do refteru, gdzie dyrektorka w ekspresowym tempie przedstawiła ogólne sprawy. Potem parę słów powiedzieli jeszcze szkolni pedagodzy i mogliśmy iść się czegoś napić i posocjalizować się z innymi rodzicami, kiedy dzieci socjalizowały się ze sobą ganiając po wszystkich podwórkach. Tak, w tej szkole (jak i wielu innych) każda grupa wiekowa ma swoje podwórko. Zatem koty są oddzielone od starszyzny na przerwach, co bez wątpienia ogranicza głupie zachowania i umożliwia młodym bezpieczniejszy, spokojniejsz start. I tak my wypiliśy sobie po coli, piwku, winku musującym, a dziatwa w tym czasie raczyła się lodami.
Szanuję flamandzkie rozpoczęcia roku!
W całej szkole jest łącznie niewiele ponad 300 uczniów, z czego większość chłopaków (dziewuszek jest ponoć tylko 18) jak to często bywa w szkołach technicznych. Tak, to bardzo mała elitarna szkoła średnia. Pan Tata Znawca Szkół potwierdził naszą opinię, że to najlepsza szkoła w naszej okolicy. Mam też takie nieskromne podejrzenia, iż nagłe powstanie 2 klas inzynierów zamiast jednej mogło mieć z Panem Tatą coś wspólnego, bo z tego co widziałam na FB, wyraźnie było widać, że - delikatnie mówiąc - nie podoba mu się pomysł ministra edukacji, przez który dzieci nie znajdują miejsc w wybranych szkołach, a że sprawa dotyczyła jego syna, to awantura więcej niż pewna, a on wygląda na kogoś, kto mógłby dokonać zmian w gminie i wymusić to i owo. No i dobrze! Takich ludzi nam trzeba. I takich ludzi dobrze mieć po swojej stronie, bo na pewno nie po przeciwnej. Jednym słowem, Młody umie się ustawić i wie z kim się kolegować ;-) Tak serio to ja się bardzo cieszę, bo ci koledzy też są mądrzy i spokojni raczej, a do tego mieszczą się w kategorii dzieci wyjątkowych. Jeden gra na wiolonczeli, drugi zapuszcza włosy, by oddawać dla chorych na raka (zaczął zapuszcać, gdy się dowiedział, że ja (czyli mama kolegi) ma raka; przed wakacjami obciął właśnie a miał bardzo długie).
Chłopcy mieli jechać rowerami, ale że leje jak z cebra, to rano Pani Mama napisała na Messengerze, że chłopacy mają na dziś podwózkę - jedna mama ich zawiezie, druga odbierze. No i gra gitara!
W ten pierwszy dzień byli w szkole tylko od 8.15 do 11.45. Młody dotrał do domu gdzieś w południe, ale nawet 5 minut w nim nie zabawił. Cisnął tornister i poleciał rowerować z kolegą. Dowiedziałam się tylko, że było fajnie... i już go nie było. Chwilę później wrócił po telefon i poinformował, że stoją wszyscy pod starą szkołą. Wszyscy to znaczy cała gromada dzieciaków ze starej klasy. Spotkali się by powymieniać się pierwszymi doświadczeniami z nowych szkół. Super.
podręczniki Młodego |
Bezpieczeństwo dzieci na drodze w Belgii
W ostatnim czasie, jak to zwykle pod koniec wakacji, w prasie zaroiło się od artykułów na temat edukacji. Jeden z nich dotyczył bezpieczeństwa uczniów na drogach. Nie powiem, by jego lektura mnie uspokoiła, ale przytoczyłam fragmenty Młodemu, ku przestrodze, co chyba do niego dotarło, bo liczby i statystyki to na nim akurat mogą zrobić wrażenie. Podają, że w Belgii połowa dzieciaków w wieku 12-14 lat przemieszcza się samopas do szkoły i z powrotem (na piechotę 31%, rowerem 18% lub autobusem/pociągiem 19%). Do tego ponad 40% dziatwy zdeklarowało w ankiecie, że czyta sms jadąc rowem, ponad połowa słucha muzyki, a tylko 1 na 5 osób nosi kask dojeżdżając rowerem.
Dalej piszą jednak, że sytuacja bezpieczeństwa w drodze do szkoły się w ostatnich latach poprawiła. W 1992 w drodze do/ze szkoły zginęło 90 dzieci, a roku 2022 już "tylko" 8 straciło życie. Statystycznie (ta liczba bardzo do Młodego przemówiła) w zeszłym roku 14 dzieci DZIENNIE zostawało rannych w drodze do i ze szkoły.
Dzień próbny
Byłam na tym dniu próbnym. Okazało się, że wysłali mnie do grupy małych fąfli, znaczy do dwulatków, a ja chciałam do dzieci szkolnych, no ale w sumie to nawet dobrze wyszło, bo się przekonałam, że z takimi 2-latkami to ja jak najbardziej mogłabym pracować. Fajne są. Tylko, że oczy trzeba mieć dookoła głowy i być w pięciu miejscach na raz, co jest jakby deczko męczące zarówno psychicznie jak i fizycznie.
We wtorek pójdę jeszczde raz. Teraz byłam po południu do 18-tej, następnym razem popatrzę sobie na dzieci do południa.
Mieszkam w tym kraju 10 lat, ale nadal pewne rzeczy są dla mnie dosyć niezwyczajne...
Gdy przyszłam do sali, trochę szkrabów spało sobie w osobnym pomieszczeniu. Inne dopiero były zanoszone na drzemkę. Wszystkie się mnie na początku bały i wstydziły. A tu pan na raz wpadł na pomysł, bym nakarmiła jakąś owocową papką dopiero co obudzonego bąbelka. Nie ma mowy - zaczął płakać biedny i próbował stać sie niewidzialny. Później karmiłam innego bąbelka, któremu wcale nie przeszkadzało, że mnie nie zna. Wcinał tylko mu się uszy trzęsły...
Po sali dziatwa zasuwa na bosaczka. Nie długo po moim przyjściu, wypuszczono dzieci na zewnątrz. Opiekunka założyła im buciki i rozpieszchły się po całym placyku wyłożonym w dużej części kostką, po bokach wysypanym korą, a cały teren otoczony wysokim murem. Było tam też kilka jakichś mizernych krzaczków, domek plastikowy, kupa rowerków i innych pojazdów do pchania oraz stół z przewijakiem oraz ławka ogrodowa dla dzieci, a także kojec wyłożony piankową matą dla niechodzących samodzielnie na dwóch łapkach. Zarówno sale, jak i podwóreczka połączone są z innymi, by dzieci mogły się czasem razem bawić. Zasadniczo pracują razem po 2 sale - gdy dzieci jest mało (bo się dopiero schodzą lub już rozchodzą, czy też śpią), opiekunowie otwierają drzwi pomiędzy salami czy podwórkami i z dwóch tworzą jedną grupę. Gdy dzieci robi się dużo, znowu zamykają podwoje.
W kojcu na podwórku na początku siedział tylko jeden czarnoskóry szkrab i w pewnym momencie zaczął płakać i wyciągać łapki do innych dzieci baiących się radośnie wokół. Pani powiedziała, że mogę go wysadzić, tylko trzeba pilnować, żby niczego nie zeżarł i nie, on nie potrzebuje bucików. Dzieci mogą ganiać na bosaczka albo pełzać po brudnych płytkach. A mały faktycznie pierwsze co zrobił, to próba wepchania znalezionego kamienia do paszczy, a potem drewienka, ale w końcu zajął się jakimś pojazdem. Sporo tych małych pierdzioszków zasuwało tam na bosaka po zapiaszconych i zasypanych korą płytkach, niektóre tylko w podkoszulkach, choć z temperaturą się nie przewalało (niektórzy opiekunowie mieli na ten przykład założone swetry, a niektóre mamy przychodziły po dzieci w kurtkach). Była też tam dziewuszka o za małym ciałku i za wielkiej główce, która leżała w kojcu w przykrótkiej koszulince na ramiączkach, takiej że brzusio jej wystawał i w spodenusiach ledwie zakrywających pampersa. Mnie się od tego zimno robiło. Ja miałam długie jeansy i koszulkę z dość długim rękawem, a nie było mi za gorąco. Co innego też ganiać, a co innego leżeć prawie nieruchomo gołą skórą na łysej plastikowatej macie. Zadziwia mnie ciągle to belgijskie podejście do ubioru. Moje dzieci za gówniaka też latały na bosaka po trawie, błocie, a nawet po śniegu się zdażało, nie wciskałam im czapek, gdy nie chciały i w ogóle w polskim mniemaniu byłam wyrodną matką i miałam nasrane we łbie pod tym względem, ale i tak tutaj się nie mogę napatrzeć na kontrasty. Popularny obrazek zimowy przed szkołą to matka czy ojciec w zimowej kurcicy, czapce i kozakach prowadząca dziecko w spódniczce bez rajtuz czy spodenkach i trampkach oraz koszulce z krótkim rękawem albo wioząca na wózku dzidziusia z gołymi stopami czy maksymalnie w skarpetuniach. W ogóle sami dorośli: 5 stopni ciepła, nie pada - ja w kurtce zimowej, czapce, rękawiczkach, a Belgijka w spodenkach i t-shircie. Inny dzień 5 stopni i pada śnieg - ja w tym samym co poprzednio, a Belgijka w kozakach, grubej kurcicy, rękawicach, szaliku, czapce-uszatce. Zawsze mnie to bawi niezmiernie, że oni tu, w przeciwieństwie do mnie, nie czują zimna, tylko je widzą!
Prawie wszystkim berbeciom non stop wisiał śpik. Człowiek nawet nie nadąży tych osmarknych nosów wycierać, ale tu się tym jakoś specjalnie nikt nie przejmuje - dziecka brudne i osmarkane, to dziecka szczęśliwe.
Niektórzy z tych gałganów w piątek mieli pierwszy raz do szkoły iść, inni pewnie pójdą w kolejnych turach, czyli np na bożenarodzenie, czy wielkanoc, bo większość dzieci idzie do przedszkola w wieku 2 i pół roku.
Podobało mi się na tym dniu próbnym, ale wróciłam do domu diabelnie zmęczona. Trudno jednak orzec, ile owo zmęczenie ma wspólnego z tym doświadczeniem, a ile to inne czynniki.
No bo po pierwsze właśnie dokryłam, że te moje zastrzyki Decapeptylu jednak mają skutki uboczne i to jest właśnie zmęczenie. Wcześniej, gdy byłam zmęczona bezustannie, nie mogłam tego zauważyć. Dopiero w poprzednim miesiącu taka teoria zaczęła mi kiełkować w mózgownicy, a teraz się właśnie potwierdziła. Zmęczenie i senność pojawia się już w dniu zastrzyku po kilku godzinach i trzyma kilka dni. Zastrzyk wzięłam we wtorek i już w szkole u Młodego zaczęło się aktywować. Po powrocie padłam na wyrko i natychmiast zasnęłam i przespałam około 9 godzinm by obudzić się zmęczoną.
Po drugie w noc przed dniem próby psychopatka z sąsiedzwta znowu próbowała się zabić (znowu nieskutecznie) i nas obudziło pogotowie.
To było niezłe... nasza sypialnia w nocy jest ciemna, że oko wykol, bo mamy żaluzje a do tego grube zasłony (nawet w słoneczny dzień jest niemal noc w pokoju). No i proszę ja was, się budzę w tej ciemnej sypialni w środku nocy i widzę dziwne błyski przed oczami. Mrugam oczami wielokrotnie i nic, ciągle te błyski. Co jest?! Mój mózg na pół śpiący nie może tego zrozumieć... co jest z moimi oczami? Jeszcze nigdy tak nie miałam... Nagle gdzieś tam powoli zaczynaja do tego ospałego mózgu docierać też inne bodźce i powoli zaczynam też słyszeć głosy... powoli konstatuję, że to nie są głosy w głowie, tylko za oknem. Tak samo jak te błyski dobywające się zza kotary na granicy okna. Idę tam zobaczyć i widzę pogotowie na światłach. Uf! Z moimi oczami wszystko wporządku. Idę na siku i zobaczam przez okno w salonie drugą karetkę, mniejszą. U sąsiadów na przeciwko pogaszone, więc sikając dochodzę do wniosku, że to pewnie znowu ta kretynka coś odwaliła. Wracam do sypialni, gdzie słyszę wkurzonego Małżonka opisującego naszych zajebistych sąsiadów wszystkimi możliwymi wulgaryzmami. Zgadzam się z nim.
Spoglądamy w dół przez okno i znowu widzimy naszą ulubienicę przytoczoną pasami do szpitalengo wozidła. Co gorsza nie pojechali od razu, tylko coś tam kombinowali w tej karetce czyniąc hałas i wkurzając ludzi próbujących się wyspać przed kolejnym trudniem dniem. Szlag by ich najjaśniejszy raz... Nie wyspaliśmy się oczywiście.
No i w końcu po trzecie i czwarte, taka nowa sytuacja to zawsze stresik. Może niewielki, ale zawsze lekkie zdenerowanie jest. Pojechałam godzinę wcześniej, żeby się nie spóźnić. Pociągem mam godzinę jazdy, a jakby tak nie jechał...? My zawsze staramy się być wszędzie dużo wcześniej. Na wszelki wypadek. Pociąg był na czas, więc poszłam zwiedzać okolicę. Podobało mi się, no ale to ma taki minus, że chodzenie kosztuje trochę energii i psuje mi stawy oraz stopy. A jak wszystko poskładać do kupy to wychodzi całkiem męcząca mieszanina. A tu przecież jeszcze początek roku szkolnego i przeżywanie razem z Młodym nowej drogi życiowej... Ziarnko do ziarnka i człowiek pada na pysk.
Dziś nadal jestem bardzo zmęczona, ale dziś nie muszę nic robić. Ugotowałam tylko spaghetti i przyniosłam trawy dla naszych myszy, jak nazywa świnie Najstarsza. Jutro i pojutrze też zamierzam wypoczywać. Kurde, ale potem znowu jest normalny poniedziałek i znowu trzeba się będzie jakoś przestawić na tor szkolny: budzić Młodego (choć to może Tata będzie robił), pilnować zadań, pomagać się wdrożyć Młodemu w życie szkoły średniej, wspierać, przeganiać od kompa, no i w końcu samemu się zabrać za naukę. Łatwo pewnie nie będzie.
Fajnie jest jednak móc w wieku 46 lat zapisać się na lekcje i jeszcze czegoś nowego w życiu nauczyć. Cieszy mnie to niezmiernie. Podobnie jak Młody, też zawsze lubiłam się uczyć nowych rzeczy i chodzić do szkoły. I nic się pod tym względem nie zmieniło. Tylko głowa już nie ta i zdrowie już nie to, ale czy to odbierze mi frajdę? Wątpię.
Mam nadzieję, że uda mi się zarówno z niderlandzkim jak i z opiekunem dzieci, że mój otępiały mózg będzie wystarczająco sprawnie funkcjonował i sprosta trudom szkoły dla dorosłych. Mam nadzieję, że ciało będzie wystarczająco sprawne i silne, by podołać siedzeniu po 8 godzin w szkole, dojazdom do niej i nauce domowej. Mam nadzieję, że uda mi się przy tym i nad resztą życia z grubsza nadal panować i żę uda mi się znaleźć rownowagę pomiędzy aktywnością i wypoczynkiem, pomiędzy obowiązkiem i relaksem.
Uroki Wetteren
ścieżka rowerowa wzdłuż rzeki |
zameczek Vilain XIIII |
widok z cmentarzyka klasztornego na Pensjonat Świetego Józefa |
W tym "Pensjonacie" Siostry zapewniały schronienie i edukację biednym i bezdobnym dzieciom. Potem od 1928 roku był pensjonat domem dla starszych pań, a w końcu w latach '70 zrobiono w nim klasy szkoły podstawowej i średniej Instytutu Świętego Józefa.
Pensjonat, a w tle świetlica i dalej zameczek |
Często zastanawiam się, jak to jest mieszkać w domu w kolorowymi szybami, które tu często widuję, ale nigdy nie byłam w takim w środku, żeby zobaczyć.
zielone szyby w oknach |
Urząd Gminy |
Szkoła Świętego Józefa wydała mi się strasznie brzydka, uboga i obskórna. Nie podobała mi się i nie chciałabym, aby moje dziecko do czegoś takiego musiało chodzić... Ruina.
szkoła św Józefa |
zajrzałam na szkolne podwórko... bo było otwarte |
...bo było otwarte |
wieża ciśnień w Wetteren |
Bardzo ciekawa okolica, jest co oglądać okiem i obiektywem.
OdpowiedzUsuńTutaj widuje dzieci, które już bardzo tęsknią, nie tyle pewnie za szkołą, ile za kolegami i zajęciami różnego typu. Starsi snują się grupkami, siedzą w kafejkach, spacerują po parku całymi klasami...
Opis dnia próbnego przeczytałam z ciekawością, bo mój wnuk rozpoczął zajęcia w żłobku w grupie dla 2-latków. Podobny zimny chów dzieci jest w Szkocji, była tam znajoma i wróciła zdziwiona, jak lekko jesienią ubierane są dzieci.
Powodzenia dla Ciebie i bliskich!
jotka