Natknęłam się nie dawno na jednym z popularnych polskich portali artykulik o polskich problemach z rowerzystami. Akurat tego portalu nie uważam za "najmądrzejrzy", bo teksty zazwyczaj są z tych dla idiotów, toteż nie będę tu robić reklamy i nie napiszę o czyje strony chodzi. Dla mnie zazwyczaj ciekawsze i ważniejsze są komentarze pod tekstem, gdyż to one pokazują, co myślą na dany temat różni ludzie.
No i właśnie to, co przeczytałam potwierdza moje wcześniejsze spostrzeżenia. A mianowicie, że w PL, jeśli chodzi o ruch na drodze, głównym problemem nie są za wąskie, czy dziurawe drogi, za stare/za nowe auta, brak ścieżek rowerowych, złe przepisy, brak czasu i pieniędzy (choć to wszystko nie jest bez znaczenia). W PL problemem jest BRAK KULTURY i SYMPATII na drodze, BRAK WYOBRAŹNI, co prezentuje chyba większa część polskiego społeczeństwa, bo to zaraźliwe. Niektórym palemka odbija, jak tylko wsiądą za kółko, na motor czy rower - inni mają tak cały czas. Reszta jest normalna, ale cierpią jednakowo wszyscy.
Bowiem przepisy przepisami, bo też są często od czapy, zły stan dróg, chodników i inne utrudnienia mogą sprawiać kłopoty w poruszaniu się tu i ówdzie. Jednak do jasnego grzyba wystarczy odrobina dobrej woli, by nawet w najgorszych warunkach wszyscy mogli bezpiecznie i bez stresu uczestniczyć w ruchu drogowym.
W tamtym artykule napisano, że kłopot z rowerzystami na drodze wynika zapewne (prawie padłam ze śmiechu!) z braku wymaganego dokumentu, poprzedzanego egzaminem, uprawniającego do kierowania rowerem. Z tego, co pamiętam w podstawówkach dzieci w 4 klasie mają w programie przepisy ruchu drogowego (Młoda miała) i na koniec roku zdają egzamin na kartę rowerową. W gimnazjum sporo osób robi kurs na motorower (także dziewczęta). Dorośli przeważnie mają prawo jazdy, a te 5 pozostałych osób by raczej tyle 'problemów' nie sprawiało... tak myślę. Myślący człowiek sam powinien się zorientować w zasadach i znakach zanim wyruszy na drogę. Tymczasem chyba z połowa dysponujących prawem jazdy ma powyższe wytyczne w d.. nosie.
Przejechałam na bike'u w PL setki kilometrów i przekonałam się na własnej skórze, ile znaczy w PL rowerzysta. Jechałam sobie swego czasu drogą z pierwszeństwem. Byłam na tyle głupia i naiwna, że nie zwalniałam z górki przed skrzyżowaniem z drogą podrzędną, bo przecież to ja mam pierwszeństwo, to nie muszę. Ta naiwność skończyła się pokiereszowanym rowerem i wizytą na pogotowiu, bo niektórzy kierowcy tirów uważają, że tylko i wyłącznie rozmiar się liczy. Wszak logiczne, że pieszy, rowerzysta czy "motórzysta" ustąpi zawsze samochodom jeśli chce przeżyć. Tak się przyjęło w tamtym dzikim kraju.
Nie, spokojnie, nie przejechał mnie tir - mam dobry refleks i zdążyłam go ominąć, ale na skrzyżowaniu było sporo osobówek i sztuczka nie całkiem się udała, bo inny kierowca zasugerował się postępowaniem frajera w tirze i też poszedł z pazura... Gdyby nie kilka lat ćwiczenia umięjętności upadania na treningach sztuk walki, najprawdopodobniej było by znacznie gorzej, może nawet wąchała bym dziś kwiatki od spodu. Tak to tylko mam drobne pamiątki na łokciach i miednicy, no i boję się jeździć. (dlatego nie mam prawa jazdy - choć odkąd mieszkam w Belgii i widzę, ze tu dużo bezpieczniej rozważam pójście na kurs po dostatecznym opanowaniu języka).
Tak, w Polsce głównym problemem na drodze jest brak kultury, uprzejmości i odrobiny pomyślunku (o powszechnym nadużywaniu procentów nawet nie wspominam). Jeden z komentujących pod wspominanym artykułem napisał mniej więcej coś takiego "...w mieście jest co kawałek przejście dla pieszych, to przecież nie będę zwalniał przed każdym, bo ile bym jechał do domu...". No pewnie, po cholerę zwalniać przed przejściami dla pieszych, w okolicach szkół? Nie mówię już o zatrzymaniu się i przepuszczeniu jakichś śmiesznych pieszych, rowerzystów, czy chcących włączyć się do ruchu z parkingu, z innej drogi...Ręce opadają po prostu...
Przeżywają tam też, w tych komentarzach, jak niebezpieczna jest jazda rowerem po chodniku. Ktoś tam zauważa, że jadąc wolno, nikomu nie zrobi krzywdy. Drugi na to, że przecież jakby w jechał rowerem w pieszego, to tamten by ucierpiał... W sumie prawda, pytanie tylko - dlaczego miałby wjechać w pieszego? Pomijając niewidomych i pijanych, którzy z przyczyn oczywistych rowerami poruszać się nie powinni, nie widzę powodu, dla którego miało by dojść do kolizji. Natura każdemu dała oczy do patrzenia i rozum do myślenia, dała też uczucia, empatię i możliwość uśmiechania się...
Spokojnie, ja wiem, że polskie przepisy nakazują jazdę rowerem po jezdni i tego trzeba przestrzegać, choć czasem na prawdę strach o własne życie powstrzymuje niejednego przed jazdą po ulicy. No i jednak w niektórych przypadkach dozwolone jest poruszanie się chodnikiem (np jazda z dziećmi do 10 lat, śnieżyca, ulewa, gołoledź).
Poza tym skoro zakładamy, że rowerzyści na chodniku by masowo taranowali pieszych, to adekwatnie kierowcy aut czy ciągników będą masowo taranować rowerzystów, czy motocyklistów, bo są więksi. No i tu jest pies pogrzebany. W PL ciągle panuje prawo dżungli - jeśli idzie o ruch drogowy. Można wybudować najnowocześniejsze drogi i autostrady, rozdać ludziom najnowsze pojazdy, ale wpierw trzeba by co niektórym w główkach poukładać. No ale czemu się dziwić, skoro w komentarzach co raz pojawia się motyw, że "rowerzyści to buraki ze wsi, których nie stać na auto". To nic, że w europejskich dużych miastach wielu ludzi - nawet tych bardzo bogatych - woli jeździć po mieście rowerem lub miejskimi środkami komunikacji, a autem jeżdżą tylko na dalekie trasy. W PL trzeba szpanować autem i nawet głupie 500 metrów trzeba jechać samochodem, potem szukać godzinę miejsca na parkingu, gdy spokojnie można by podejść na piechotę czy śmignąć rowerkiem. No ale szczegół.
W Belgii rowerami jeździ się po ulicy tylko wtedy, jeśli jest wyznaczony pas dla rowerów, najczęściej pomalowany na czerwono lub zielono. Jeśli ten pas jest, rowerzysta jest na nim świętością (czasem to aż do przesady, bo niektórzy - zwłaszcza ci w "obcisłym" - czują się panami świata; wybryków natury nigdzie nie brakuje). Nikt tu nie trąbi, nie wygraża, jeśli kawałek musi jechać za rowerzystą czy skuterem, nie wpycha się na trzeciego, po prostu wlecze się spokojne z tyłu, aż będzie miał możliwość wyprzedzenia. Można spokojnie wystawić łapę i skręcić bez ryzyka bycia rozmamranym przez auto. Ale właśnie - rowerzyści tutaj wiedzą, jak sygnalizować manewry i z tej wiedzy korzystają.
W Belgii jest też sporo ścieżek rowerowych - o czym już kiedyś pisałam. I to nie takich jak w Warszawie, że w połowie ścieżki jest przejście podziemne z dużą ilością schodów... W PL ścieżki są dopiero w budowie i niektóre stoją nie używane, bo nie mają sensownego połączenia z czymkolwiek (tak samo jak drogi, zaczęli w kilkunastu różnych miejscach, a potem kasy zabrakło - peszek).
Jeśli nie ma wyznaczonego pasa, ani osobnej ścieżki, to rowerzysta jeździ chodnikiem. Znaki informują, ze chodnikiem poruszają się RAZEM piesi i rowerzyści i nie ma chyba jakichś specjalnych (poza zdrowym rozsądkiem) ograniczeń prędkości dla tych drugich. W niektórych mniej uczęszczanych miejscach ten chodnik jest wąziutki (70cm?), rowerzystów jest tu dużo więcej niż w Polsce. Jest sporo rowerów elektrycznych więc i staruszkowie zasuwają szybko, ale jest też sporo pieszych, mamy z gromadami rozbrykanych dzieci, babcie idące o lasce, itd. I jak mieszkam tu 2 lata, chodzę na butach, jeżdżę na rowerze i w aucie tak jeszcze nie widziałam, żeby ktoś miał problem z tym faktem. Wszyscy się spokojnie mieszczą. Jak to się dzieje? Jedno trudne słówko: KULTURA.
Tutaj rowerzysta śmiga po chodniku (bynajmniej nie z prędkością pieszego, bo ci zapaleńcy w "obcisłym" to średnio 30km/h jeżdżą) od strony jezdni, czyli po lewej stronie (czasem chodnik jest podzielony kolorami - czerwony dla roweru, szary dla pieszego, ale to już ścieżka połaczona z chodnikiem), a pieszy po prawej. Jednak czasem ludzie - jak wiadomo - chodzą sobie środkiem (bo im wolno) albo całymi gromadami (bo też im wolno). Wtedy rowerzysta korzysta z wynalazku zwanego potocznie dzwonkiem. W Belgii wystarcza jedno niegłośne "DZYŃ", by piesi czym prędzej zeszli na swoją stronę. I ci piesi (nawet jak to jest grupa rozbrykanych małolatów) nie krzyczą - jak w Polsce: "gdzie ci się k..a śpieszy debilu?", nie udają głuchych, więc nie powodują wybuchu agresji u rowerzysty i nie usłyszą od niego: "spier..jcie". Mało tego, taki rowerzysta - mimo że jedzie swoim pasem i nikt mu teoretycznie łaski nie robi, że zejdzie z drogi - zazwyczaj mówi "dankejewel! - dziękuję", a co weselsi piesi drą się wtedy "alsjeblieft - proszę". Podobnie jest, gdy jeden rowerzysta chce wyprzedzić drugiego - "dzyń" i ma wolną drogę. Zresztą przeważnie to nawet dzyńdzanie jest niepotrzebne, bo ludzie, jak słyszą nadjeżdżąjący z tyłu rower, po prostu robią mu miejsce. Czyli można? MOŻNA! Tylko dlaczego w PL ludzie mają z tym taki kłopot? Rowerzysta na chodniku przeszkadza pieszym, na jezdni przeszkadza samochodziarzom.
Z autami jest podobnie. Zaobserwowałam, że tutaj wielu (chyba większość??) emerytów płci obojga ma samochody (i to nie byle jakie fury czasem). Wiadomo, ludzi było tu od dawna stać na wiele rzeczy, nie było komunizmu, takich zniszczeń wojennych etc - inna sytuacja ekonomiczno gospodarcza, ale to inny temat. W każdym bądź razie tutaj babcie czy dziadziusiowie często prowadzą samochody. Każdy wie, że ludzie starsi już mają gorszy refleks, słabiej widzą i słyszą, więc czasem im o wiele trudniej wykonywać poszczególne manewry na drodze i zapanować nad autem. Ale czy to jest powód do wyśmiewania się z nich, trąbienia, pukania się po głowie, wygrażania ze strony gówniarzy? W Pl słyszałam nie raz - ten stary to już powinien dostać zakaz poruszania się po drodze bo jeździ za wolno (W Polsce jazda 40 na godzinę przy ograniczeniu do 40 na godzinę to o 40 za wolno), parkowanie zajmuje mu 15 minut, bo musi 10 razy poprawiać - gówniarz przecież zaparkuje wciągu kilku sekund, a że tam 3 miejsca zajmie albo miejsce dla inwalidy to szczegół - (zaparkuj se w Belgii na miejscu dla inwalidy hehe - to spędzisz cały dzień na policji żeby ci oddali auto i to nie za friko). Tutaj ludzie jacyś tacy bardziej wyrozumiali, cierpliwi, spokojniejsi i milsi na drodze. Więc babcia z dziadziem mogą sobie spokojnie autkiem gdzieś pojechać, spokojnie zaparkować, nikt ich nie denerwuje głupim trąbieniem i gazowaniem, z tyłu. Podobnie z świeżymi kierowcami - oni bez obawy i wstydu jeżdżą na początku z literką "L" na szybie ostrzegając, że jeszcze mogą wiele błędów popełniać, bo jeszcze się uczą. Dla innych uczestników ruchu jest to powód do zachowania ostrożności. W PL ludzie już na widok auta nauki jazdy dostają małpiego rozumu - od razu trzeba się popisywać, trąbić, a nawet łamać przepisy, bo nie pamięta wół jak cielęciem był. I jeszcze co mi się tu podoba, to miłe gesty. Gdy na wąskiej drodze wiejskiej spotyka się dwa auta jadące z naprzeciwka (2 się nie mieszczą na drodze obok siebie), każdy rozgląda się za szerszym kawałkiem (mostek, wjazd do domu) i zjeżdża, czasem wycofuje kawałek - tutaj to normalny odruch jest (co na początku mnie dziwiło bardzo) - drugi może przejechać i wtedy ZAWSZE podziękuje machnięciem ręki. I to jest piękne. Podobne gesty zobaczymy wpuszczając kogoś przed siebie, przepuszczając rowerzystę lub pieszego przez ulicę - nawet jak to jest przejście dla pieszych czy rowerzystów. Bo takie gesty nie kosztują nic, ale o ile przyjemniejsze robi się poruszanie po drogach. Może i wy spróbujecie być fajnymi dla innych, a nuż się ktoś zarazi i dobro się rozejdzie po świecie...?
O przejściach dla pieszych też już kiedyś wspominałam, ale powtórzę raz jeszcze. Mieszkałam 5 miesięcy w Brukseli - mieście pełnym samochodów, autobusów, tramwajów, rowerzystów, ludzi. Teraz mieszkam na belgijskim zadupiu, gdzie popularnym pojazdem są traktory, bryczki i jeźdźcy na koniach, nie brakuje też samochodów i rowerów. W obydwu tych miejscach na drodze widać dużo większą kulturę i empatię niż w Polsce. Tutaj jeszcze nie dojdę do przejścia dla pieszych, już auta z obydwu stron stoją i jeszcze kierowcy machają łapą, żeby śmiało przechodzić. Podobnie jest z wpuszczaniem aut np z bocznej drogi czy z jakiegoś tam parkingu. Nie ma problemu z włączeniem się do ruchu, bo prawie każdy wpuszcza jedną osobę, dzięki temu ruch idzie płynnie. W PL nikomu nie chce się zatrzymać, więc jak ktoś się wreszcie zlituje, to wszyscy z tej bocznej się pchają jak głupki, bo nie wiadomo kiedy nadarzy się następna okazja do wyjechania, a w tym czasie już półkilometrowy korek się utworzy. Jazda na suwak - co mądrzejsi próbują przekonac do tego w PL, ale to jak walenie grochem o ścianę... "bo czemu JA mam kogoś wpuszczać, jak mnie nikt nie wpuścił?". A wystarczyłoby, żeby ludzie zmienili myślenie na "ja wpuszczę, bo może i mnie ktoś wpuści" i na drodze w mig by się sytuacja poprawiła.
No i jeszcze kwestia dziwnej mody na bycie przeciw bezpieczeństwu własnemu. Tu mam na myśli np zapinanie pasów i przewożenie dzieci. Dzieci ładuje się do fotelika a pasy zapina tylko z obawy przed mandatem, z jakiegoś dziwnego powodu życie własnego dziecka i swoje własne ma się gdzieś. A przecież już przy 60 km/h niezapięty człowiek podczas zderzenia z czymkolwiek wylatuje przez przednią szybę. Podczas nagłego hamowania niezapięte dziecko rozkwasza sobie twarz o przednie siedzenie.
Kaski i kamizelki na rower są powodem wstydu. A przecież w tych śmiesznych kamizelkach w nocy, podczas deszczu, czy we mgle człowiek jest o wiele bardziej widoczny dla kierowców. Tutaj te gadżety są juz o wiele bardziej popularne, a na pewno nie są powodem do wstydu. Są też gigantyczne mandaty za jazdę rowerem po nocy bez świateł i kamizelki, co też niektórych mobilizuje. Słyszę, że w PL też się powoli egzekwuje te odblaski - i bardzo dobrze.
Fajne jest to, że w BE - nie wiem jak w PL - można kupić odblaskowe kurtki przeciwdeszczowe, a na lato nawet koszulki fluo. To świetna sprawa, bo kamizelka poza funkcją odblaskową nic nie daje, a kurtka owszem.
Ciekawe, co dla Was jest największym problemem na drodze? Rowerzyści? Motórzyści? Pijani? Jeżdżący za wolno? Za szybko? Za dużo przejść dla pieszych? Same drogi? A może Wy nie widzicie żadnych problemów - dobrze jest jak jest...?
Niestety muszę to zdecydowanie potwierdzić. Brak kultury na polskich drogach to po prostu niechlubny standard. Kierowcy nie szanują ani pieszych, ani rowerzystów. Rowerzyści często nie szanują pieszych. A piesi w najlepsze łażą po ścieżkach rowerowych i to z wózkami dziecięcymi tamując cały ruch. Wielokrotnie jako rowerzystka albo piesza była wręcz najeżdżana przez auta. Ostatnio jak mi facet praktycznie na stopy na przejściu najechał - wiadomo auto za 200 tyś. zł zobowiązuje - to tak mu w karoserię ręką przywaliłam, że aż się wystraszył a kierowca jadący za nim przystaną i mi odwagi pogratulował. Jako rowerzystka niestety zauważam, że rzadko rowerzyści szanują pieszych idących po przejściu, które biegnie przez ścieżkę rowerową. Wielokrotnie się zdarzyło, że ja się zatrzymałam, puściłam pieszego a inny rower zwyczajnie człowieka staranował. Sama nie jestem kierowcą auta, ale gdy jadę z mężem standardem jest, że mąż się przed przejściem dla pieszych zatrzymuje a kierowca jadący z drugiej strony nie. Po prostu jest to straszne.
OdpowiedzUsuńPamiętam jak kiedyś w Pl stałam z torbą zakupów w jednej łapie, z dzieckiem na drugiej ładnych parę minut przy przejściu. Przejechała nauka jazdy, policja (nie na kogutach bynajmniej), w końcu ktoś sie zatrzymał. Ja w połowie drogi, a tu jakiś buc trąbi i omija mnie z drugiej strony - nawet kurde nie zwolnił.
UsuńDłuuuugi ten post! ;)
OdpowiedzUsuńAle dużo w nim prawdy... Chodź, powoli co raz częściej widzi się na drodze uprzejmych kierowców, i są to co najlepsze, młodzi kierowcy...
I nie mówię tutaj już o mrugnięciu światłami że stoją misiaczki, czy że ma się wyłączone światła, ale co raz częściej widzę jak ludzie zatrzymują się na pasach, no i ustępują pierwszeństwa Motocyklom. Czyli zostawiają miejsce tuż przed światłami (Bo motocyklem można sobie śmignąć i stanąć z przodu, po czym szybko ruszyć i nie tamować ruchu), często ludzie zjeżdżają do prawej strony gdy widzą że jedzie za nimi motocykl, aby ten motocyklista mógł bezpiecznie wyminąć lub wyprzedzić, gdzie większość motocyklistów im później dziękuje podnosząc rękę do góry...
No i co raz częściej gdy ktoś mnie wyprzedza na naszych wąskich drogach, to mrugnie mi potem awaryjnymi... Bo czasami było tak że kogoś nie zauważyłem w lusterku, bo szybko podjechał, no i jak zauważyłem no to się odsunąłem blisko prawej, no i ktoś sobie wyprzedził i później mrugną awaryjnymi, albo podniósł lewą rękę do góry...
I ta kultura Motocyklowa tworzy się chyba dzięki temu, że kierowcy na kat B. po 3 latach mogą sobie kupić Motocykl 125ccm i nim jeździć...
A i co do karty motorowerowej, teraz w Polsce już tego nie ma. :P Tylko jak chcesz jeździć skuterem czy innym komarkiem, no to musisz robić normalnie w Worldzie kat. AM. I to przebiega tak jak zwykłe prawo jazdy i płaci się też tyle co za prawo jazdy (coś tam trochę mniej, bo jest chyba mniej godzin jazdy) I ogólnie pochrzanili to teraz tak, że 80% jeździ bez prawa jazdy, czyli bez tej kat. AM czy karty... Bo gdzie takiego 14-latka stać wydać 1500zł za prawko, jak ledwo go stać kupić sobie skuterka czy komarka za 400-1000zł.
Chodź, z drugiej strony trochę wypleni też kierowców którzy pierwszy raz wsiadają na skuter czy inny komarek i jadą w miasto lub ruchliwą drogę, i nie wiedzą co ze sobą począć. Albo jadą jak królowie szos, bo nie znają przepisów i pchają się pod samochody...
A przygotowanie w Gimnazjum do jazdy to było praktycznie zerowe... Chodź podobno znów ma to się zmienić, karty Motorowerowe jak gdyby powrócić, (dalej to będzie kat. AM, tylko robiona w szkole) i ma być poświęcona 1 godzina lekcyjna tygodniowo na samą naukę przepisów przez jedno półrocze dla tych którzy będą chcieli. Ale co z tego wyjdzie to się okaże. ;)
No i co do kultury jazdy w Polsce, to może była by większa gdyby ludzie przestali się tak śpieszyć, a mandaty w końcu były konkretne! A nie tam te groszowe jak dotychczas, chodź i tak trochę w końcu podnieśli kary za przekroczenie prędkości... ;)
Myślisz, że tu się ludzie nie śpieszą? Z albo do Brukseli rano czy po południu w godzinach szczytu jedzie się często godzinę albo i dłużej - to jest 25 km i w tym sporo autostradą - myślisz, że ludzie nie chcieli by szybciej być w chałupie? Ale i tak wpuszczają, zatrzymują się na przejściach. Tylko, że jak każdy wpuści jednego, to nawet nikt nie odczuje i idzie sprawnie. A jak sie nazbiera i nagle jeden wpuści to potem każdy klnie.
UsuńNo kary to wiadomo - tutaj za przejechanie na czerwonym można się pozbyć prawa jazdy na jakiś czas. Za jazdę rowerem bez świateł i kamizelki po nocy to nie wiem czy nie 100 euro jest mandat (ale nie wiem na 100%). Za zaparkowanie na miejscu dla inwalidy albo w mieście niezgodnie z kierunkiem jazdy zaraz odholowują auto i trzeba potem dużo zapłacić, no i cały dzień na policji zmarnowany.
Jak kiedyś tu przyjedziesz, to zobaczysz różnice w zachowaniu na drodze, bo samo czytanie to za mało, ale normalnie rzuca się w oczy :-)
No planuję kiedyś się wybrać gdzieś zagramanicę... Ale to dopiero jak zrobię prawko na większy Motocykl. To i może was tam w Belgii wtedy odwiedzę... ;)
UsuńI u was śpieszą się raczej nie co inaczej niż u nas... Bo u nas jak nie przyjedziesz na czas z 2-3x, to od razu cię z roboty wywalą. A że o robotę dobrą ciężko, to każdy woli dostać z 2-3 mandaty niż się spóźnić. A u was (a przynajmniej z tego co wiem w Niemczech) respektują to nieco inaczej. Przez co ludzie śpieszą się powoli... ^^
zrób se lepiej prawko na większe auto, w ogóle na auto i naucz się trochę jakiegoś europejskiego języka a wtedy możesz tu przyjechać do jakiejś roboty a nie tylko na turystykę hehe. Tutaj to tym bardziej do roboty się ludzie nie spóźniają - sporo firm każde przyjście i wyjście ma odnotowywane komputerowo, tak samo przerwy południowe, więc nie ma czegoś takiego, że szef przymknie oko, bo w komputerze siedzi, że spóźniłeś się 15 minut, czy nawet 2 minuty - jak chcesz się spóźnić zgłaszasz wcześniej i potem odrabiasz (jak masz fajnych szefów oczywiście), no i tutaj nie ma takiego opierdzielania jak w Polsce - jest zachrzan, ale też jest wypłata :-) Znajomy nie dawno opowiadał, że ktoś tam u nich w firmie po trzecim pięciominutowym spóźnieniu wyleciał. Na chorobowe jak idziesz to od 9 do 15 (mniej więcej) musisz być w domu, bo szef wysyła kontrole - nawet kilka razy w ciągu tygodnia chorobowego, jak jest upierdliwy. Po prostu jak chcesz pracować to musisz się przykładać, nie chce ci się, to papa.
Usuń