Nie dawno odnośnie strzelaniny w stolicy, padały pytania, co o tym myśleć należy?
foto z fanpage FB szczudlarzy merchtemskich (http://www.steltenlopersmerchtem.be/) |
Ja odpowiadałam, że ja nic nie myślę na ten temat. Po prostu odkładam go na bok wraz z innymi, które mnie bezpośrednio nie dotyczą. Może się to komuś wydać dziwne, śmieszne, a nawet pewnie nieodpowiedzialne. Jednak ja uważam, że to jest jedyne rozsądne wyjście. Jestem matką, żoną, gospodynią, pracownikiem, uczniem. To są moje najważniejsze role życiowe na dzień dzisiejszy. Każda z nich wymaga ode mnie poświęcenia, uwagi, siły, odpowiedzialności, poświęcania czasu, cierpliwości, wytrwałości, myślenia. To jest - moim nader skromnym zdaniem - wystarczająco ciężki bagaż do dźwigania. Nie ma potrzeby brać na barki jeszcze jakiś dodatkowych rzeczy. Wszak nie jesteśmy supermenami czy bogami tylko zwykłymi ludźmi i nasza wytrzymałość ma swoje granice.
Po co dziś mam myśleć o tym, co może zdarzyć się jutro? Jutro mogę poślizgnąć się na krowim łajnie i rozbić dupę. Jutro mogę się przewrócić na rowerze i doznać poważnej kontuzji. Jutro mogę znaleźć się w miejscu strzelaniny i ktoś mnie zarani. Jutro mogę wsiąść do metra, które wybuchnie. Ale równie dobrze jutro mogę wygrać w lotto. Jutro mogę poznać jakiegoś fajnego człowieka. Jutro mogę zobaczyć najpiękniejszą tęczę. Jutro może też być zwykłym dniem. Jednak jeśli jutro nie wyjdę z domu w obawie przed poślizgnięciem się na krowim łajnie (a rozwożą gnój u nas), to mam pewność, że w domu jestem bezpieczna? A jak gaz wybuchnie? Albo się zapali? A może się potknę na zabawce i złamię nogę? To może więc nie wychodzić z łóżka? Ale zaraz, a kto mi tak wogóle da gwarancję, że ja do jutra dożyję? Ludzie na śpiący też umierają. Może nie powinnam iść spać?
Dlatego właśnie lepiej nie myśleć za dużo i się nie zastanawiać, co by było gdyby albo co jutro się zdarzy, bo tego nikt nie wie, a martwienie się na zapas psuje tylko nasze zdrowie i nie pozwala zasnąć.
Kiedyś miałam jakieś szczytne ideały, marzyłam, by ratować świat, pomagać...
Spotkało mnie jednak parę nieprzyjemnych sytuacji w życiu, w których byłam sama przeciwko całemu światu. To mnie nauczyło, że liczyć mogę tylko na siebie. Życie jest trudne, a świat jest niebezpieczny, a do tego mają totalnie w dupie to, czego ja oczekuję i co bym chciała. A my możemy wiele gówno w tej sprawie zrobić. Świata nie zmienimy. Nie takie mądryjole próbowali to uczynić przez tysiąclecia i się im - jak widać - nie udało. To co tu się szarpać z motyką na Słońce.
Jedyne co można zrobić, to się z tymi faktami pogodzić i żyć swoim życiem. Każdy z nas ma swój mały świat - rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, dom, ogródek, pies i kot. Mi ten świat wystarcza, na resztę mam wyjebane - jak mówi dzisiejsza polska młodzież. Uodporniłam się na bodźce zewnętrzne dosyć chyba skutecznie, co stwierdziłam dziś...
Pamiętam, jak poruszyła mną śmierć Karola Wojtyły, że oto odszedł wielki człowiek....
Pamiętam jakie wrażenie zrobił na mnie zamach w NY w 2001. Znajoma tam mieszkała i każdy zaraz o niej pomyślał... Pamiętam poranek, gdy przeczytaliśmy o katastrofie samolotu w Smoleńsku... i jeszcze wiele innych mniejszych lub większych tragedii...
Jednak ostatnio jakoś wyjątkowo łatwo przechodzę nad tymi wszystkimi tragediami do porządku dziennego. Może za dużo tego wszystkiego, może za dużo rozdmuchiwania przez media byle pierdnięcia komara do rozmiaru katastrofy. Dwa dni deszczu, komuś piwnicę zalało a w mediach słyszymy że katastrofa, masakra, tragedia ...bo komuś ziemniaki się utopiły. Jakiś zbok się rozebrał w autobusie a tu już tragedia, katastrofa, zamykajcie drzwi i okna, ...bo gołego siurka możecie zobaczyć. Śnieg popada, zamarznie na drogach katastrofa, tragedia nie wsiadać do samochodu, nie wychodzić z domu ...bo se dupę możecie rozbić. Może dlatego, jak dziś słyszę "katastrofa", "tragedia" "masakra" to mnie to nie rusza.
Może za dużo dziś się ogląda filmów, gdzie krew się leje strumieniami a trup ściele się gęsto, a bohater zabity ożywa bo aktor gra za chwilę w innym filmie. Śmierć przestaje robić wrażenie...
A może po prostu to jest jak najbardziej prawidłowa reakcja organizmu na nadmiar wrażeń. Uodpornienie.
Dziś byłam w pracy jak c odzień. Jak zwykle sprzątałam ze słuchawkami na uszach, z których leci głośna muzyka - mój super extra mix od Mozarta po hip-hop. Jednak zauważyłam, że klientka ogląda tv, co nie jest na porządku dziennym. Ujrzawszy na ekranie specjalne wydanie wiadomości, już wiedziałam co się stało, zanim jej zapytałam.
Myślę, że po zamachu w Paryżu chyba każdy w miarę rozgarnięty zdawał siebie sprawę, że jest duże prawdopodobieństwo, iż będą następne tego typu wydarzenia, bo sytuacja w Europie już jakiś czas temu wymknęła się była spod kontroli. Dlatego się nie zdziwiłam, ani nie wzięłam tych informacji do siebie. Nie znaczy to bynajmniej, że mi to lata i powiewa. To jest tragedia. Prawdziwa TRAGEDIA (dziś właśnie nie ma właściwego wyrazu, na określenie takich wydarzeń, bo ten spowszedniał przez niefrasobliwe używanie). Chyba nikt nie jest w stanie pojąć, jak można zrobić coś takiego i to w imię jakiegoś tam boga? Czy można w ogóle zrozumieć człowieka? Co nami kieruje? Skąd się w nas biorą takie rzeczy, pomysły, przekonania, uczucia? Jak to jest, że jeden umrze, by ratować drugiego, a drugi umrze by zabić innych? Gdzie tu jakaś logika?
Ja nie widzę, żadnej. Już omyślałam się sporo nad tym dawniej, gdy prababcia, która pamiętała obie wojny światowe, opowiadała, co człowiek robił człowiekowi. Jak żołnierze mordowali bestialsko niewinne dzieci, kobiety, starców. Jak hrabia i jego świta wykorzystywali, poniżali i zabijali swoich poddanych. Przeczytałam w życiu setki książek, obejrzałam dziesiątki filmów dokumentalnych i wiem, że w żadnej epoce nie było raju. W każdej było dobro i zło. Ludzie mordowali się wzajemnie w walce o władzę i pieniądze, a często rzekomo w imię boga. Ileż niewinnych istot spłonęło na stosie "w imię Jezusa Chrystusa"? Tyleż samo pewnie w imię innych bogów. Nie będę tu się zastanawiać nad tym, czy Bóg jest, czy go nie ma, bo to o ludziach a nie bogach tu mowa. To ludzie biorą do łapy broń i zabijają. Tak było, jest i będzie aż do końca świata, bo są ludzie dobrzy i są ludzie źli.
Z porządkiem świata nic nie zrobimy, ale możemy wybrać, po której jesteśmy stronie. Ja wybrałam bycie dobrym człowiekiem i próbuję się swojego wyboru trzymać.
Wybrałam też bycie matką swoim dzieciom a nie całemu światu (jak np Matka Teresa) i tej roli zamierzam się trzymać. Dlatego po zapoznaniu się z faktami i przeanalizowaniu sytuacji na spokojnie także i te dzisiejsze wydarzenia odkładam na bok, bo moje życie toczy się dalej, tu i teraz. Moja rodzina chce jeść, moi klienci chcą mieć posprzątany dom, wszyscy chcemy realizować swoje plany. Po co mi o tym myśleć? Co mi da zastanawianie się, czy jutro moje dzieci będą bezpieczne w drodze do szkoły, czy mój mąż będzie bezpieczny w pracy? czy nie wybuchnie nigdzie kolejna bomba? Czy nie zarazimy się ebolą? Czy dom się nam nie spali? Czy nie wybuchnie III wojna światowa? A jak? To co? Bok se wyrwiesz? Czy ktoś z was jest w stanie zapobiec tego typu wydarzeniom w waszym życiu? Znacie jakieś bezpieczne miejsce na Ziemi? Gdyby komuś przyszło do głowy wymienić Polskę, to radzę zapoznać się ze statystykami choćby wypadków drogowych ze skutkami śmiertelnymi. Nikt nie zna dnia ani godziny. Wszędzie trzeba zachować ostrożność i rozwagę, ale na los wpływu nie mamy żadnego. Nie zaszkodzi też pomyśleć na spokojnie, co robić w razie wu (takiego czy innego), ale na wypadki losowe tak na prawdę nigdy nie jesteśmy się w stanie przygotować.
Młody dziś spadł w szkole ze zjeżdżalni (!?) i rozciął sobie wargę. Czy to powód by nie posyłać go więcej do szkoły? Chyba nie. Co?
Oczywiście nie jestem aż taka głupia, by wierzyć, że dzisiejszy zamach niczego nie zmieni, bo najprawdopodobniej konsekwencje będą i to złe dla wszystkich normalnych mieszkańców tego kraju i innych też. Od dziś należy się pewnie spodziewać wszędzie kontrolowania i sprawdzania wszystkiego i wszystkich. Dalszymi konsekwencjami może być zamknięcie granic na dłuzej lub na stałe i cholera wie, co jeszcze, bo rząd pewnie podejmie jakieś działania dla zwiększenia bezpieczeństwa. Ale póki co carpe diem.
Ja tez próbuje nie myśleć co by bylo gdyby i co jutro ? Ale mieszkając w centrum wszystkich złych wydarzeń nie da się nie myśleć ... Ja wiem ze trzeba żyć dalej ze to co sie stalo nie odstanie sie juz ... Wiem ze będą kolejne ataki i tu właśnie zaczyna rodzic sie większy strach strach o bezpieczeństwo moje jak i mojej rodziny . Tez jestem matka i zona mam swoje obowiązki ... Ale no boje się , boje się każdego dnia rano gdy wstaje i od razu myśl w mej głowie sie pojawia co mi dzisiaj dzień przyniesie ? Wychodząc z domu oczy i uszy do okola głowy szeroko otwarte bacznie obserwuje każdego kto idzie obok mnie za mną przede mną ... Może jestem tchórzem .... Ale ja po prostu sie boje .... Naobcejziemi.blogspot.be Zapraszam i pozdrawiam życzę miłego i spokojnego dnia ...
OdpowiedzUsuńJako się rzekło, ja nie mieszkam w Brukseli i jestem zadowolona, że się stamtąd wyprowadziliśmy, bo duże miasta są nie niebezpieczne i to nie tylko z powodów zamachowców. Bo nawet gdyby nie było terrorystów to w Brukseli, Antwerpii czy nawet Warszawie nie pozwoliłabym swoim dzieciom się pałętać samopas, zwłaszcza wieczorami. Bo w miastach za dużo wszelakiej maści świrusów i zboczeńców można spotkać, no i ten ruch na ulicy. Tutaj dzieci na ulicy rysują kredami i jeżdżą na rolkach i sa bezpieczne. Ja się za to boję wsiadać do samochodu, bo miałam kiedyś wypadek n drodze i otarłam się o śmierć. Jednak w tym roku zamierzam zrobić prawo jazdy i zacząć jeździć, bo uznałam, że na wsi nie da się bez tego żyć normalnie.
UsuńNo ja to bym chciala wrocic do Polski :/ ale narazie takiej opcji nie mam ...
OdpowiedzUsuń